recenzje

Bardzo męskie granie. MBTM, drugi półfianał

Dzisiaj poziom znacznie słabszy niż ostatnio. Nietrudno raczej było w prywatnych rankingach wymienić najlepszych wykonawców. Scenę zdominowali panowie – co nie oznacza, że niepodzielnie na niej królowali. Zdarzały się wpadki, czasami wkradała się nuda.

Nasz projekt jest kabaretowo-muzyczny – zareklamował wokalista grupę Jan Niezbendny Band. I faktycznie. Kolejny już utwór przedstawiony w programie Must Be The Music (To było chyba wesele) zdaje się być chwytliwym kawałkiem doskonałym na dyskotekę. Ostatnio przy ocenie tego zespołu jurorzy nie byli ani jednomyślni, ani nawet zdecydowani w obrębie swych jednostkowych opinii. Dzisiaj za to zadziwiająco synchronicznie powiedzieli Janowi „nie”. Mnie nie łechta tego rodzaju biesiadowanie – zawyrokował Łozo. Nie chcę takiej muzyki na polskiej estradzie –dodała Ela. Tanizna, tanizna, tanizna – podsumował Adam. A ja się z tymi sądami nie zgadzam. Jan Niezbendny Band – pomimo nazwy, która nieustająco bardzo mnie mierzi – to grupa inteligentnych ludzi z wyrazistym przywódcą. Ludzi z pomysłem na siebie (to Wojtek Łozowski także na szczęście zauważył), traktujących polską mentalność z dużą dozą rezerwy. Stworzyli oni jakąś narrację – charakterystyczna postać Jana łączy piosenki. Widać tu ogólniejszą chyba tendencję w popkulturze ostatnich lat na kreowanie bohatera (czy może pseudobohatera). Jako przykład podałabym chociażby Ędwarda Ąckiego odgrywanego przez Szymona Majewskiego. Jeśli piosenka Jana Niezbendnego jest dowodem na dystans jej wykonawców do rzeczywistości, to ja ten zespół kupuję. Oczywiście nie proponuję występu w Carnegie Hall, bo nie o to tu chodzi, ale na sylwestrze POLSATU już z lubością. A stacji tak przecież na tym zależy. Rap frontmana wymaga, rzecz jasna, dopracowania, zwłaszcza dykcja. Podobały mi się żeńskie chórki. Tancerki może faktycznie nieco obsceniczne, ale przynajmniej spójne z całością, bo mowa przecież o polskim weselu. Zachwycił mnie także fakt, iż słowo „wesele” pada dopiero na końcu utworu, w związku z czym piosenka nie jest wcale tak tandetna i oczywista. Do tego ogromny plus za instrumenty i przyzwoicie grających muzyków – klarnet nie jest symbolem tanizny. Bynajmniej. „My, Polacy, bawić się umiemy” – śpiewa wokalista. Prawda, choć chyba nie jurorzy.

Tomasz Kowalski z Marcinowa odsłonił dziś przed telewidzami swoje nowe oblicze – kochającego ojca, człowieka rodzinnego, żyjącego w niemal arkadyjskiej przestrzeni i wychowanego na grze w ludowym zespole. Na widzów to działa. Tomek po raz kolejny wykonał piosenkę po polsku, znowu też śpiewał utwór wzniosły i legendarny (Jednego serca Niemena), co nie pozwoliło na pokazanie go w różnych stylistykach. Poradził z nim sobie jednak bardzo dobrze i był moim (i nie tylko) faworytem do wygrania tego odcinka. Tak też się stało. Takiego śpiewaka nie mieliśmy jeszcze – powiedziała Kora. Możesz śpiewać nawet rovery, bo robisz to fenomenalnie! – dodała. Jesteś absolutnie moim faworytem i chciałabym, żebyś wygrał ten program – stwierdziła bez ogródek Elżbieta Zapendowska. Jeszcze słowo o samym występie. Już początkowa wokaliza pokazała, że nasz bohater walczy o najwyższe trofea w tym konkursie i że ma potencjał. Jego charakterystyczna chrypa to coś, co magnetyzuje. Mnie niezwykle ciekawa wydaje się również barwa głosu – jestem w stanie uwierzyć, że w tym ludowym zespole Tomasz grał, że się tak wyrażę, pierwsze skrzypce. Można było nieco inaczej utwór zaplanować pod względem dynamicznym – na przykład wirtuozerię głosową prezentować wyłącznie w drugiej części. I tak jednak finał był godny za sprawą falsetu. Niegodny był za to ruch sceniczny, ale nie można mieć wszystkiego. Na szczęście mamy Tomka w kolejnym etapie.

Dawid „Klepson” Klabecki ostatnio wzbudził we mnie więcej pozytywnych emocji. Jak na razie nie zrezygnował z wulgaryzmów, zrezygnował za to z czytania książek, co proponowała mu Kora. Ad rem. Klepson w piosence Pięć minut dość sprawnie zmontował kilka dobrych tricków. Pochwalić trzeba na przykład interesujący, zwłaszcza rytmicznie, refren. Dawid dobrze sobie radzi na scenie (adekwatne i wiarygodne gesty), ma słuch, bo przecież także w hip-hopie jakaś linia melodyczna występuje. Bardzo jednak razi mnie wszechobecny w jego muzyce autobiografizm. Dla mnie artysta musi tworzyć własne światy, różnorodne. Wyjście z nałogu narkotykowego to niewątpliwie doświadczenie budzące respekt i może niepodlegające czyjejś subiektywnej ocenie, ale nie można na opowiadaniu o sobie poprzestać. Nawet przyjmując, że w hip-hopie mówienie wprost jest jak najbardziej wskazane. Nie podobał mi się dzisiaj występ Klepsona. Wprost, choć niezbyt spójnie mówiły jurorki: Jesteś dla mnie wiarygodny – powiedziała Ela. Dla mnie jesteś bardzo mało wiarygodny – powiedziała Kora. Czyżby pięć minut rapera z Chodzieży właśnie dobiegło końca?

Trzynasta w Samo Południe wybiła dzisiaj w samym środku programu. W rzeczy samej. Utwór niezły, zagrany z mocą, tekst na pewno warty uwagi słuchacza. Pozwolę sobie jednak na dygresję. Nie wiem, czy stacja interweniowała, czy to własne pomysły dzisiejszych wykonawców, ale po raz kolejny muzycy śpiewają sami o sobie. Jan Niezbendny głosi morały Jana Niezbendnego (ostatnio dla niepoznaki była piosenka Jan Niezbendny jest), Klepson spowiada się z alkoholowo-narkotykowych libacji, a Trzynasta w Samo Południe serwuje piosenkę Trzynasta. W tym przypadku chwyt się sprawdza, choć wprowadza niepokój. Czy te piosenki są pisane na minutę przed galą? Jesteście rasowe psiny – ocenił Łozo po występie zespołu. Widać, że jesteście razem – pochwaliła Ela. Adam Sztaba natomiast żałował, że artyści nie dodali niczego nowego do tego, co już znał. Jak dla mnie – ogólne wrażenie pozytywne. Dziki zachód. Harmonijka. Trochę ostro, trochę country. Byłoby pięknie, gdyby nie maniera wokalisty na zamienianie wygłosowego „y” w „i”.

Katarzyna Grzesiek była na eksponowanej pozycji w tym odcinku nie tylko z racji bycia jedyną reprezentantką płci pięknej, ale także dlatego, że znakomicie zaśpiewała podczas castingów Dream a Little Dream of Me Doris Day. O ile jednak tam trochę nieprzytomna, trochę senna, a na pewno mocno filuterna stylistyka sprawdziła się doskonale, o tyle dzisiaj sprawdziła się również, choć bez rewelacji. I w dodatku pojawiło się we mnie pytanie, czy to uroda głosu i wdzięk młodości, czy niebezpieczny, bo wyuczony sposób śpiewania i – szerzej – bycia na scenie? Skin ze Skunk Anansie śpiewała Hedonism z prawdą wypisaną w oczach niczym Sinéad O’Conor w Nothing Compares 2 U. A Kasia? No cóż, Kasia rozwlekła zwrotki, zamieniając tym samym muzykę z “przenikliwej” na romantyczną. Dopiero w refrenie pokazała siłę głosu – jakąś, acz nie tak znowu wielką. Długa nuta w drugim refrenie niestety „pod dźwiękiem”. Zabrakło mi różnicowania wykonawstwa w obrębie tychże refrenów. Jurorom za to podobało się nieziemsko. Śpiewasz fantastycznie – powiedziała Ela. I świetnie, że pokazałaś tak różne oblicza – przyznała. Zostałem wciągnięty, jak i cała ta sala, do klimatu, w który nas zaprosiłaś – podsumował Łozo. To jest zbanalizowanie tej piosenki – zauważyła Kora, ale podobnie jak pozostali sędziowie dała „tak”. Łyżka dziegciu w beczce miodu. Moje uwagi, może zbyt krytyczne, powinny jednak przypominać, że w półfinałach walka jest już ostra i naprawdę liczą się szczegóły.    

Drugim moim faworytem po swoim występie był tego wieczoru Piotr Kita. Podobnie uznali widzowie, dając mu szansę zaśpiewania w finale. To jest dla mnie fenomen. Mężczyzna skromny, a z pięknym i szczerym głosem. Siada do fortepianu i świat staje się lepszy. Dziś w piosence Nikita Eltona Johna wreszcie mogliśmy usłyszeć Piotra przy fortepianie, a nie przy syntezatorze (na którym zresztą radził sobie bardzo dobrze). Efekt – znakomity. Świetna robota. Docenili ją jurorzy. To powala na kolana. Bardzo pan zaciekawia takie kobiety jak ja – powiedziała Kora. O wiele bardziej mi się dzisiejszy pana występ podoba niż w castingach. Chylę czoła – uchyliła czoła taka kobieta jak Ela. Co prawda, nie uszły uwadze Adama Sztaby przyspieszenia (dla mnie bardzo widoczne już w części granej bez zespołu, zwłaszcza we fragmentach nieśpiewanych), dyrygent dodał jednak nie byle jaki komplement: „doły” ma pan lepsze od Eltona Johna. W żadnym razie Piotr Kita nie powinien być zdołowany, bo aż chciałoby się zakrzyknąć do takiego nauczyciela muzyki słowami piosenki: I need you so!

3x„nie” i jedyne „tak” od Łoza otrzymał zespół Jamaican Accordion. Ich piosenka Rozkochaj mnie została uznana za zbyt popową i radiową. Mniej mnie rozkochaliście niż ostatnio – zwierzyła się Zapendowska. Marny utwór. Wokal marny. Nie klei się – skwitowała Kora. To prawda, że refren był zbyt nachalny. Przytłoczyła mnie ilość powtórzeń tego brzmiącego niczym neologizm czasownika, w dodatku w trybie rozkazującym. Nie lubię, gdy ktoś mi rozkazuje w taki sposób. Podobały mi się natomiast zwrotki w stylistyce reggae, atmosfera luzu i nonszalancji. Szkoda, że tekst także niewyszukany.

4x”tak” dostał za to zespół Beer Coaster z fałszującym wokalistą. On My Own to bardzo dobra kompozycja, ale niestety śpiew nie korespondował poziomem z partią instrumentalną, która była profesjonalna – szybkie i równe granie dało wokaliście świetną bazę do rozwinięcia skrzydeł. Ten jednak nie pofrunął daleko. Z trudem przemieszczał się z jednego dźwięku na kolejny. Wokal był nieczysto jak cholera – przyznała Elżbieta. Pierwsze trzydzieści sekund wokalu było całkowite poza tonacją, bo wbrew pozorom utwory punkowe też mają tonację – mówił Sztaba, po czym dodał, że Beer Coaster gra arcyciekawie. Dziwna sprawa. Faktycznie widać w tej grupie spory potencjał. Na pewno tworzy ona wokół siebie jakąś aurę, ale to nie powinno wystarczać. Nie w tym programie.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć