źródło: wikipedia

felietony

Dlaczego oglądam Eurowizję?

My warm disrespect for all my friends who are following Eurovision – napisał znajomy na Facebooku dzień po finale 62. Konkursu Piosenki Eurowizji. Zrobiło mi się smutno, gdyż Eurowizję namiętnie śledzę i propaguję. Nie był to jednak odosobniony osąd. Spotkałem się też z zarzutami o bezguście, zboczenie czy szaleństwo. Nie dziwią mnie takie opinie, gdyż jeszcze parę lat temu głosiłem podobne. Moja ówczesna postawa wynikała głównie z niewiedzy, gdyż Eurowizji wówczas nie oglądałem, a swoje poglądy kształtowałem na podstawie medialnych migawek oraz pewnego stereotypu Konkursu. W powszechnej opinii Eurowizja jest świętem kiczu i kampu, w którym najmniej ważna jest muzyka. Nie jest to zdanie bezpodstawne, jednak Eurowizja to znacznie więcej: projekt społeczno-polityczny, fenomen kulturowy, ważna część powojennej historii Europy i showbiznesu. Kiedy odkryłem ten bogaty świat znaczeń i odniesień, który niesie za sobą Konkurs, zafascynowałem się nim z iście neofickim zapałem, który jak dotąd nie gaśnie – wręcz przeciwnie! Jednak wszystkim, którzy wciąż oceniają mnie przez pryzmat eurowizyjnego stereotypu, chciałbym wyjaśnić, dlaczego oglądam Eurowizję.

Dla muzyki

Zacząłem od najsłabszego argumentu, bowiem z pewnością jest wiele lepszych miejsc, gdzie można posłuchać dobrej muzyki. Warto jednak zwrócić uwagę, że w przeciwieństwie dużych telewizyjnych programów muzycznych (X Factor, The Voice, Idol) na Eurowizji nie śpiewa się coverów znanych piosenek, lecz wyłączenie oryginalne utwory, które nie mogą być opublikowane wcześniej niż 1 września roku poprzedzającego Konkurs. Często zdarza się, że artyści, którzy zdobyli uznanie w kraju, uczestnicząc w jednym z telewizyjnych show, zapraszani są na Eurowizję. Ostatnie dwa lata postępowała w ten sposób np. Australia (tak, Australia od trzech lat też uczestniczy w Konkursie), wysyłając laureatów australijskiego X Factora. Nierzadko dla tych artystów jest to okazja do debiutu w autorskiej piosence.

Blanche City lights

Nie chcę tu szumnie głosić, że Eurowizja promuje oryginalną twórczość, gdyż wymóg nowych utworów stworzył całą grupę kompozytorów i producentów eurowizyjnych hitów, którymi zalewane są zarówno Konkurs, jak i jego narodowe eliminacje. Można jednak docenić wysokie wartości produkcyjne tego, czy innego, utworu. Z tegorocznych piosenek wymieniłbym choćby City lights reprezentującej Belgię Blanche czy Grab the moment reprezentanta Norwegii, JOWSTa: DJa i autora piosenki, którą na żywo wykonywał Aleksander Walmann.

JOWST Grab the moment

Zdarza się czasem, że dany kraj, zniechęcony latami niepowodzeń w Konkursie, wyjdzie poza producencki stereotyp albo da artyście wolną rękę. Tak było w przypadku Loïca Notteta, nastolatka z Belgii, który w 2015 roku pokazał, że potrafi śpiewać i tańczyć: sam napisał sobie piosenkę, ułożył choreografię, zaprosił artystów do przygotowania ascetycznych, geometrycznych wizualizacji. Pomysły Loïca wniosły do Konkursu świeżość, a sam artysta został doceniony na tyle, że zajął czwarte miejsce ze swoją piosenką Rhythm inside. Przyznam, że od tego czasu z zainteresowaniem śledzę karierę muzyka i z zaciekawieniem wysłuchałem jego debiutanckiej płyty Selfocracy, która ukazała się w marcu tego roku.

Loïc Nottet Rhythm inside

Dla wykonawców

Konkursowe piosenki często są pisane według jednego wzorca i do znudzenia przeciętne. Eurowizja pozostaje jednak konkursem wokalnym, w którym wszystkie partie muszą być śpiewane na żywo. Często ten wymóg niweczy sterylny efekt brzmieniowy wypracowany w studio. Choć co roku na Konkursie pojawia się paru artystów, którzy śpiewać na żywo nie potrafią (w tym roku głównie Slavko Kalezić z Czarnogóry , IMRI z Izraela, Demy z Grecji oraz Lindita z Albanii), to większość wykonawców dysponuje dobrymi głosami.

Lindita World

Można wiec nie być wielkim miłośnikiem tegorocznej zwycięskiej sentymentalnej ballady Amar pelos dois, ale jak nie docenić miękkiego i czystego głosu Salvadora Sobrala? Albo jak nie zachwycić się zdobywcą drugiego miejsca, Kristianem Kostovem – siedemnastolatkiem o twarzy dziecka, ale dysponującym dojrzałym i ukształtowanym głosem?

Salvador Sobral Amar pelos dois

Dla zabawy

W początkach Eurowizji w Konkursie dominowały ballady, grzecznie śpiewane z miejsca przez wykonawców w strojach wieczorowych. Z czasem jednak, wraz z popularyzacją telewizji, Konkurs zaczął się zwracać w stronę muzyki rozrywkowej i jego charakterystycznym elementem stały się żywsze piosenki. Za przełomowy moment uważa się zwycięstwo Sandie Shaw z piosenką Puppet on a string, którą miłośnicy polskich szlagierów mogą znać pod tytułem Marionetka w wykonaniu Haliny Kunickiej.

Sandie Shaw Puppet on a string 

Prawdziwa rewolucja nastąpiła jednak wraz ze zwycięstwem zespołu ABBA w 1974 r. z piosenką Waterloo. Od tej pory w Konkursie króluje disco i przy wielu piosenkach – mimo ich muzycznych mankamentów – można się po prostu dobrze bawić. Na moje imprezowe playlisty z ostatnich lat trafiły m.in. jazzowo-funkowe Tonight again Guya Sebastiana z Australii czy elektro-folkowe If love was a crime Poli Genovy z Bułgarii. W tym roku najlepiej bawiłem się przy dowcipnym, pozytywnym i zarażającym energią Occidentali’s Karma wokalisty Francesca Gabbaniego z Włoch, który potrafił zrymować Pantha Rhei z singing in the rain, a na scenie towarzyszyła mu tańcząca małpa. Typową imprezową piosenką była również Hey, Mamma mołdawskiego zespołu Sunstroke Project, zdobywców trzeciego miejsca.

ABBA Waterloo

Dla śmiechu

Mołdawski zespół zasłynął podczas konkursu w 2010 roku, gdy z towarzyszeniem wokalistki Olii Tiry wykonał piosenkę Run away. Największą sławę zdobył wówczas saksofonista zespołu, który udawał, że gra na saksofonie (na Konkursie nie gra się na instrumentach), wykonując przy tym sugestywne ruchy biodrami. Swoją osobliwą choreografią na zawsze zdobył sobie przydomek Epic Sax Guy i stał się memem, którego popularność zdecydowanie wykroczyła poza grono odbiorców Konkursu.

Sunstroke Project & Olia Tira Run Away

Dziwactwa towarzyszyły Konkursowi od dawna. Warto wspomnieć choćby tańczącego Dżyngis-chana reprezentującego Niemcy w 1979 r. czy wielkiego pingwina z luksemburskiej piosenki z 1980 r. Z czasem Eurowizja zaczęła być utożsamiana z kampowością: estetyką dziwności, przerysowania i przesady, przypisującej wartość temu, co kiczowate w myśl zasady: tak złe, że aż dobre. Szczyt kampu na Eurowizji można odnotować w ubiegłej dekadzie, gdy na scenie pojawiały się szalone choreografie, przesadzone kostiumy, striptizerki, łyżwiarz figurowy czy potwory z fińskiego zespołu Lordi. Zwycięstwo tej grupy w 2006 r. pociągnęło zresztą za sobą grono naśladowców i w następnych latach widzowie mogli oglądać m.in. wampiry ze Szwajcarii czy piratów z Łotwy. Ze złotych lat kampu na Eurowizji najchętniej powracam do Dancing Lasha Tumbai z 2007 r. ukraińskiej drag queen, Verki Serduchki – zupełnie szalonego i ikonicznego eurowizyjnego występu – jak również do Cezara, ucharakteryzowanego na wampira kontratenora, reprezentującego Rumunię w 2013 r.

Verka Serduchka Dancing Lasha Tumbai

Być może wzrost kampowości Konkursu związany był z wprowadzeniem głosowania publiczności, która wyłaniała zwycięzcę w latach 1998-2008. Wraz z pojawieniem się przeciwwagi dla głosowania widzów w postaci profesjonalnych jury, Eurowizja zaczęła powoli odchodzić od kampu i w 2010 r. pierwsze miejsce zdobyła Lena z Niemiec, śpiewając zwykłą piosenkę Satellite ubrana w zwykłą czarną sukienkę. Tę przemianę ilustruje również wizerunkowa metamorfoza zespołu Sunstroke Project. W 2010 r. Epic Sax Guy i spółka zwracali na siebie uwagę futurystycznym kostiumem wokalistki, dziwacznymi fryzurami, obrotowymi platformami i LEDowymi skrzypcami elektrycznymi. W 2017 r. panowie wystąpili w czarnych garniturach na tle czarno-białych wizualizacji, a cały wysiłek grupy skoncentrował się na zapadającej w pamięć, choć bardzo prostej choreografii.

Pewne „ugrzecznienie” Konkursu w ostatnich latach wcale nie oznacza, że w tym roku zabrakło w nim muzyczno-scenicznych kuriozów. W półfinale odpadł wprawdzie Slavko Kalezić energicznie wymachujący na scenie długim doczepianym warkoczem, za to w finale można było posłuchać między innymi Jacquesa Houdka z Chorwacji w cudownie schizofrenicznej piosence My friend, w której na przemian śpiewa po angielsku (falsetem) i po włosku (tenorem), a podwójną stylistykę piosenki ilustrują dwie wielkie twarze wokalisty umieszczone na ekranie. Można było się zachwycić także rumuńską piosenką Yodel it!, którą wykonali Ilinca i Alex Florea. Utwór łączył w sobie rap z jodłowaniem, na scenie stały dwie armaty (sic!), a na ekranach pojawiały się kolorowe nuty, ale też tańczące owce (sic!x2). Do tego trzeba pamiętać o tańczącej małpie z włoskiej piosenki oraz człowieku w masce konia stojącym na drabinie w piosence z Azerbejdżanu. Tak, zdecydowanie w tym roku też było się z czego pośmiać.

Ilinca i Alex Florea Yodel it!

Dla widowiska

Eurowizja jest konkursem telewizyjnym i choć muzyka bynajmniej nie jest w nim nieważna, to równie ważne jest to, co widzi się na ekranie. Każdy kraj uczestniczący w konkursie (a właściwie każdy publiczny nadawca z danego kraju) ma do przygotowania tylko trzyminutową piosenkę. W tym krótkim czasie trzeba na siebie zwrócić uwagę widzów z całej Europy, stąd budżet przeznaczony na oprawę sceniczną jest nieproporcjonalny do czasu trwania utworu. Udział Irlandii w zeszłym roku kosztował lokalnego nadawcę, telewizję RTÉ, 337 tys. €. Nawet gdyby odliczyć od tego składkę na udział w konkursie w wysokości ok. 90 tys. € oraz koszty podróży i zakwaterowania całej delegacji (około drugie tyle), to wciąż pozostaje ok. 150 tys. € przeznaczonych na przygotowanie piosenki i całą jej oprawę. A na tle innych reprezentantów show przygotowany przez Irlandię i tak wyglądał wyjątkowo skromnie. Ponieważ na Eurowizję składa się ponad czterdziestu uczestników, możliwe do wyprodukowania jest bombastyczne widowisko, na które nie stać byłoby żadnego pojedynczego podmiotu (organizatora czy wykonawcy). Dlatego należy rozsiąść się wygodnie w fotelu i podziwiać efekty specjalne, wizualizacje, pracę kamerzystów i realizatorów tego spektaklu.

Kiedy w 2015 r. Måns Zelmerlöw wygrał z piosenką Heroes, w której wchodził w interakcje z wizualizacjami wyświetlanymi na ekranie za jego plecami, rok później niemal każdy kraj chciał mieć takie efekty. Wszystkich przelicytowała Rosja, która wysłała na Konkurs naszpikowaną technologią piosenkę You are the only one Sergeya Lazareva. Po porażce wokalisty, za którą należy uznać „tylko” trzecie miejsce, w tym roku wizualizacje spełniały trochę mniejszą rolę, za to większe znaczenie miała reżyseria telewizyjna. W piosence Fly with me reprezentującej Armenię Artsvik nie można nie docenić misternej choreografii podkreślanej przez pracę kamery. Nie sposób też nie być pod wrażeniem reżyserii piosenki Skeletons reprezentującej Azerbejdżan Dihaj, która na ekranie telewizora zaprezentowała jakby realizowany na żywo teledysk, choć podejrzewam, że na scenie w Kijowie musiało to wyglądać dość śmiesznie.

Sergey Lazarev You are the only one

Dla tradycji

Eurowizja jest konkursem z ogromną, ponad sześćdziesięcioletnią, tradycją. Przez ten czas na Konkursie pojawiło się wielu znakomitych artystów, wiele niekoniecznie dobrych, lecz zapadających w pamięć występów oraz ikonicznych momentów. Wykształciła się w tym czasie tradycja dwujęzycznego, francusko-angielskiego prowadzenia Konkursu, specyficzny format punktowania: 12, 10, 8-1, specyficzny sposób podawania wyników, gdzie każdy kraj osobno ogłasza, komu przyznał najwięcej punktów, oraz specyficzny format widowiska z wizytówkami artystów pomiędzy kolejnymi występami, których wyświetlenie pozwala na ustawienie sceny dla następnego wykonawcy. Każdy kolejny finał Konkursu stanowi odtworzenie tego rytuału, którego najciekawszą częścią nierzadko jest właśnie ceremonia ogłaszania wyników i zgadywanie, który kraj któremu przydzieli najwyższą punktację. Nie jest to specjalnie trudne zadanie, bo wiele krajów od lat głosuje tak samo, np. Rumunia na Mołdawię i vice versa, jednak to właśnie owa przewidywalność sprawia najwięcej uciechy podczas oglądania.

Do bogatej tradycji konkursu chętnie odwołują się jego uczestnicy, coverując eurowizyjne przeboje celem zjednania sobie sympatii fanów. Do tradycji odnoszą się również organizatorzy, którzy wplatają w finałowe widowisko eurowizyjne fakty, żarty, parodie czy mashupy. Podczas ubiegłorocznego konkursu prowadzący Petra Mede i Måns Zelmerlöw zaśpiewali musicalowy numer wyjaśniający, czym jest Eurowizja oraz doskonałą parodię eurowizyjnych piosenek Love love peace peace, w której pojawia się cała galeria eurowizyjnych memów. Ponadto w Sztokholmie wyświetlano podzielony na trzy odcinki mockument The nerd nation o szwedzkiej historii Eurowizji. Nie zabrakło też aktualnych żartów, gdy Måns odniósł się do ekscentrycznych pomysłów białoruskiego artysty, IVANa, który chciał wystąpić nago na scenie z wilkami…

Petr Mede i Måns Zelmerlöw

W tym roku na Ukrainie postanowiono pójść szwedzkim tropem, aczkolwiek ze szczyptą wschodnioeuropejskiego szaleństwa. Prezenterzy zaśpiewali składankę eurowizyjnych hitów opracowanych na ukraińską modłę ludową. Przez historię konkursu w cudownie chaotyczny i absurdalny sposób prowadziła widzów reprezentantka kraju z 2007 r., Verka Serduchka, a w przerwie między występami wyświetlono też klip, na którym Måns Zelmerlöw udzielał trzem ukraińskim prowadzącym rad, jak dobrze poprowadzić eurowizyjne show. Rady chyba podziałały, bo może nie był to tak udany konkurs jak w Szwecji, ale bez wątpienia miał swoje momenty.

Do zbioru kanonicznych eurowizyjnych momentów z tegorocznego Konkursu z pewnością trafi streaker, który wtargnął na scenę i pokazał pośladki podczas występu Jamali, ukraińskiej triumfatorki z 2016 r. Nie jest to pierwszy przypadek, gdy fan wtargnął na eurowizyjną scenę. Poprzednim razem zdarzyło się to podczas hiszpańskiego występu w 2010 r. Wtedy intruz zaprezentował jednak znacznie lepsze maniery i nie ukazał części ciała powszechnie uznanej za obraźliwą, a jedynie przyłączył się do choreografii po czym grzecznie zszedł ze sceny. Tamten incydent wywołał dyskusje na temat procedur bezpieczeństwa na Eurowizji, w efekcie których podjęto działania, mające na celu uniemożliwienie takich zdarzeń w przyszłości. Tym większe zdziwienie wywołał we mnie tegoroczny przypadek.

Dla podtekstów politycznych

Konkurs Piosenki Eurowizji nieprzypadkowo powstał w tym samym roku, w którym negocjowano traktaty rzymskie, dające początek Unii Europejskiej. Ideą inicjatora Konkursu, Marcela Bezençona, było zjednoczenie rozbitego wojną kontynentu poprzez muzykę. Ponieważ projekt Konkursu miał podtekst polityczny, nic dziwnego, że polityka nie zniknęła z Eurowizji, wręcz przeciwnie – ma się całkiem dobrze. Najpopularniejszym politycznym przesłaniem konkursu jest pokój na świecie, który to przekaz dał w 1982 r. pierwsze zwycięstwo Niemcom za piosenkę Nicole Ein bisschen Frieden. W 1990 r., po upadku żelaznej kurtyny, w Konkursie wygrała włoska piosenka Tota Cutunga Insieme 1992, w której jak refren powracały słowa unite, unite, Europe.

Nicole Ein bisschen Friede

Europa (z bliskowschodnimi, kaukaskimi, a ostatnio także australijskimi przyległościami) rzeczywiście się zjednoczyła w konkursie Eurowizji, co jednak nie oznacza, że pomiędzy poszczególnymi krajami nie ma resentymentów. Armenia i Azerbejdżan, od lat poróżnione o Górski Karabach, nigdy na siebie nie głosują, choć na głosy z obydwu państwa może zawsze liczyć sąsiednia Gruzja. Armenia żywi również głęboką niechęć do Turcji (od czasów prezydentury Erdoğana nieobecnej w Konkursie) ze względu na rzeź Ormian, której Turcja uparcie zaprzecza. Gdy w 2015 r. ormiańska grupa Genealogy śpiewała w refrenie don’t deny (https://www.youtube.com/watch?v=Z6O8pr7HH94), każdy rozumiał, że adresatem tych słów jest Turcja. Ostatnie europejskie kryzysy: strefy euro oraz imigracyjny, bez wątpienia odbiły się na negatywnych wynikach Niemiec, forsujących niepopularną politykę zaciskania pasa i decyzję o przyjęciu uchodźców. W ostatnich latach niemieccy reprezentanci szorują po dnie eurowizyjnej tabeli, zajmując dwukrotnie ostatnie i raz przedostatnie miejsce.

Obecnie z największą niechęcią w spotyka się jednak Rosja. Po wojnie Rosji z Gruzją w 2008 r. Gruzini wystawili w Konkursie w 2009 r. piosenkę Put in disco z charakterystycznym refrenem We don’t wanna put in! Nikt nie dał się nabrać i łatwo odczytano niezbyt dobrze zakamuflowany przekaz polityczny, który łamie regulamin Konkursu, i piosenkę zdyskwalifikowano. Apogeum niechęci do Rosji nastąpiło po aneksji Krymu w 2014 r. Od tego czasu rosyjscy artyści rokrocznie spotykają się z buczeniem podczas konkursu, a w zeszłym roku Rosjanie musieli przełknąć gorzką w obecnym kontekście politycznym wygraną Jamali z Ukrainy, której piosenka 1944 opowiada o wysiedleniach tatarów krymskich przez Stalina. Czy wszyscy zrozumieli paralelę? To jeszcze posłuchajmy tekstu: when strangers are coming, they come to your house, they kill you all and say: we’re not guilty. Wątek krymski powrócił również w tym roku, gdy nie dopuszczono do przyjazdu do Kijowa reprezentantki Rosji, Yulii Samoylovej, ponieważ wystąpiła na anektowanym Krymie. Wizerunkowo był to jednak cios dla Ukrainy, gdyż Yulia Samoylova jest artystką poruszającą się na wózku.

Jamala 1944

Dla przekazu społecznego

Dochodzimy w tym miejscu do ważnego społecznego wymiaru Eurowizji, która jest bardzo inkluzywnym konkursem. Yulia Samolyova nie byłaby pierwszą niepełnosprawną artystką w Konkursie. W 2015 r. Polskę reprezentowała Monika Kruszyńska, również poruszająca się na wózku. W tym samym roku Finlandię reprezentowała piosenka Aina mun pitää punkowego zespołu Pertti Kurikan Nimipäivät, składającego się z mężczyzn z zespołem Downa. Konkurs stał się również platformą artystycznej wypowiedzi społeczności LGBTQ i ważną częścią jej kultury. W 1986 r. w Konkursie po raz pierwszy wystąpiły drag queens, jako tancerki w piosence Romeo Ketila Stokkana z Norwegii. Rok 1997 przyniósł pierwszy występ otwarcie homoseksualnego artysty, Paula Oscara z Islandii, a rok później w konkursie pierwszy raz triumfowała drag queen, Dana International z Izraela w piosence Diva. Obecność mniejszości seksualnych w Konkursie stała się w wielu krajach ważnym pretekstem do dyskusji o prawach i traktowaniu społeczności LGBTQ. W tym roku Czarnogórę reprezentował Slavko Kalezić, który występując w obcisłym przezroczystym podkoszulku, spódnicy oraz wymachując długim warkoczem, podejmował dialog ze stereotypem bałkańskiego mężczyzny-maczo. Szkoda tylko, że Slavko nie śpiewał lepiej, a tekst jego piosenki nie był mniej obsceniczny…

Pertti Kurikan Nimipäivät Aina mun pitää 

W Eurowizji obecnie uczestniczy rokrocznie około czterdziestu krajów. W tej sytuacji często ważniejsze od – mało prawdopodobnego – zwycięstwa staje się przekazanie pozamuzycznych treści. Bardzo często poszczególne kraje chcą zaprezentować element swojej tradycji, stąd jednym z najpopularniejszych gatunków na Eurowizji jest folk. Eurofolkowe piosenki trzykrotnie wracały do domu zwycięskie w latach 2003-2005. Choć później ten sukces już się nie powtórzył, jednak wciąż wrzucając element folklorystyczny nawet do najgorszej piosenki, można liczyć na umiarkowany sukces, co pokazali Cleo i Donatan w piosence My, Słowianie z 2014 r. W tym roku do folkloru uciekły się Armenia, Białoruś i Węgry. Wszystkie piosenki znalazły się w finale, a romsko-węgierska piosenka wskoczyła nawet do pierwszej dziesiątki.

Cleo i Donatan My Słowianie

Eurowizyjna scena może być także świetnym miejsce do prowadzenia kampanii społecznej. Reprezentujące Rosję w 2012 r. Buranovskiye Babushki, występując w Konkursie, jednocześnie zbierały pieniądze na odbudowę cerkwi w swojej rodzinnej wsi. W 2015 r. rumuński zespół Volaj piosenką De la capat promował zainicjowany przez siebie projekt nagłaśniający los dzieci opuszczanych przez emigrujących za pracą rodziców (problem aż za dobrze znany również w Polsce). W tym roku polska reprezentantka, Kasia Moś, swoją piosenką Flashlight prowadziła kampanię na rzecz praw zwierząt, a zwycięzca konkursu, Salvador Sobral, wystąpił na konferencji prasowej we wspierającej uchodźców koszulce S.O.S. Refugees.

Eurowizja jest połączeniem ponad sześćdziesięcioletniej tradycji, wątków społecznych i politycznych, wielkim telewizyjnym wydarzeniem promującym oryginalne piosenki i śpiew na żywo. Czy tego chcemy, czy nie, Eurowizja zrzesza licznych fanów i przyciąga tłumy telewidzów, stając się odzwierciedleniem masowych gustów muzycznych i społecznych nastrojów, których śledzenie fascynuje i wciąga. Deprecjonowanie Konkursu jest po prostu obrażaniem się na rzeczywistość. A że nie wszystkie piosenki są dobre? Czy wszystkie utwory na festiwalach muzyki współczesnej są?

Tutaj można sprawdzić, jakie szanse na zwycięstwo w Eurowizji mają poszczególne utwory

—————-

Krzysztof Stefański – ukończył studia z teorii muzyki na Akademii Muzycznej we Wrocławiu, muzykologii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz dyrygentury symfonicznej na Akademii Muzycznej w Poznaniu i Kunstuniversität Graz. Mieszka we Wrocławiu, gdzie działa jako niezależny muzykolog, krytyk, publicysta i kurator muzyczny. Prowadzi blog nibytygodnik.pl.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć