fot. Agata Ożarowska, materiały promocyjne

recenzje

Impresje z 49. Poznańskiej Wiosny Muzycznej

Atmosfera towarzysząca tegorocznemu festiwalowi muzyki współczesnej Poznańska Wiosna Muzyczna zdawała się zapowiadać nadchodzący zmierzch czasów. Puste sale, odwołane koncerty, nieliczne zamaskowane postacie na widowni. Pandemia covidu spowodowała, że z dwunastu planowanych koncertów odbyło się jedynie siedem. Sama oferta festiwalu, mimo przeszkód i ograniczeń, była różnorodna i interesująca. Wiedząc, że festiwal nie był transmitowany on-line, chcielibyśmy przybliżyć naszą subiektywną relację z tego wydarzenia.

 fot. Agata Ożarowska

Introit.

Na Poznańskiej Wiośnie nie mogło zabraknąć Sepia Ensemble. Zespół zainaugurował tegoroczną 49. edycję festiwalu hołdem dla niedawno zmarłych mistrzów polskiej szkoły kompozytorskiej: Bogusława Schaeffera i Krzysztofa Pendereckiego. Cztery utwory na trio smyczkowe Schaeffera (1962), a zwłaszcza I Kwartet smyczkowy Pendereckiego (1960), pomimo półwiecza na karku, stanowiły iskrę zapalną, przypominającą słuchaczom, od czego to wszystko się zaczęło. W aforystycznych odcinkach tych utworów słuchacz niezaznajomiony z polskim sonoryzmem mógł zapoznać się z bogactwem technik smyczkowych takich, jak: granie za podstawkiem, con legno, pukanie w pudło rezonansowe itp. Techniki te, niegdyś awangardowe, dziś na stałe zagościły w muzycznym języku współczesnych twórców, czego znakomitym przykładem jest Grażyna Pstrokońska-Nawratil, której Figury na piasku… wędrówki odwiecznego skarabeusza zakończyły koncert inauguracyjny. Ten niezwykle zajmujący i zmysłowy utwór, zdawał się kształtować swą formę na wzór żywego organizmu – rosnąc i malejąc wraz z każdym muzycznym oddechem przekazywanym od kwartetu smyczkowego do fletu basowego. Wykorzystane w kompozycji sonorystyczne techniki nie dążyły do eksploatacji możliwości instrumentów, lecz tworzyły krajobraz dźwiękowy, który przy jednoczesnym wykorzystaniu diatonicznej melodyki opartej na skalach bliskowschodnich, dawał słuchaczowi poczucie zarówno powiewu nowoczesności, jak i zakorzenienia w tytułowej odwieczności.

Sepia Ensemble, fot. Agata Ożarowska

BA-ŁA-BAN. Kult wykonawcy

Drugi koncert zaprezentował zgoła inną wizję muzycznego novum. Wizja ta korespondowała z klasycystyczną Salą Czerwoną Pałacu Działyńskich, w której odbywał się koncert. W utworach, które wówczas wybrzmiały, można było wyczuć tęsknotę za duchem epok minionych, a szczególnie duchem romantyzmu z jego kultem wykonawcy-wirtuoza. Altowiolista Lech Bałaban miał bowiem sposobność wykonać Trzy Miniatury (2017) Henryka Jana Botora o tytułach: cz. I Ba, cz. II Ła, cz. III Ban. Zaś kompozycję Jaromira Gajewskiego o nazwie le’balaban (2019) Lech Bałaban prawykonał wspólnie z wiolonczelistką Agnieszką Bałaban. Najpewniej były to utwory dedykowane wykonawcom. Twój ślad Janusza Stalmierskiego to kompozycja, która chyba najbardziej chwytała za serce podczas tego wieczoru, tytuł mogliśmy odczytać jako zostawiany przez każdego artystę-wykonawcę ślad na wykonywanym dziele i w tym przypadku artystom się to udało.

Krzysztof Sowiński i Agnieszka Bałaban, fot. Agata Ożarowska

Gorzej natomiast zaprezentował się utwór Dariusza Przybylskiego Down na altówkę solo, zbyt zagoniony, by właściwie rozpoznać strategię kompozytorską opartą na postępujących, opadających strukturach melodycznych. Prawykonania dwóch kompozytorów młodego pokolenia: Ignacego Zalewskiego i Ewy Fabiańskiej- Jelińskiej mocno ze sobą kontrastowały.  Trio na altówkę, wiolonczelę i fortepian poznańskiej kompozytorki okazało się jednak zdecydowanie odważniejsze w użytych środkach i bardziej poszukujące nowego wyrazu od mocno romantyzującej Sonaty Ignacego Zalewskiego. Wysoki poziom artystyczny całego koncertu był udziałem również znakomitego pianisty Krzysztofa Sowińskiego.  

Henryk Jan Botor: Trzy Miniatury BA-ŁA-BAN w wykonaniu Lecha Bałabana i Krzysztofa Sowińskiego

Od benedyktynek do projektariatu.

Duo van Vliet, w składzie: Rafał Łuc – akordeon oraz Ian Anderson – altówka, swój koncert rozpoczęło od kompozycji specjalnie zamówionej na 49. Wiosnę. Kompozycja Piotra Tabakiernika pt.: intavolatura zawierała cytaty wprost zaczerpnięte z Kancjonału z klasztoru benedyktynek sandomierskich. Chapeau bas dla instrumentalistów za bardzo wierne, acz swoiście subtelne zaśpiewanie tych renesansowych skarbów. Zaskakujący był sposób przekształcenia tych wokalnych utworów do dzieła na altówkę i akordeon, które sam kompozytor porównał do transplantacji tkanki do żywego organizmu. Podobną funkcję pełnić miały dawne renesansowe inwolancje transkrybowane na solowe instrumenty.  Kolejnym utworom tego wieczoru towarzyszyła elektronika.

Duo van Vliet: Ian Anderson i Rafał Łuc, fot. Agata Ożarowska

Introspektywny Deeper Nikolet Burzyńskiej stanowił ciszę przed burzą, jaką okazała się Usługa Rafała Zapały. Był to zdecydowanie najmocniejszy punkt całego festiwalu, utwór wykraczający poza ramy tradycyjnie rozumianego dzieła muzycznego. Kompozytor świadomie zrezygnował z autorskiego surowca (muzycznej myśli/narracji) po to, by poprzez formę audiowizualną sortować cytatami. W komentarzu odkompozytorskim: „utwór jest plądrofonicznym recyklingiem przetworzonych cytatów z innych utworów muzycznych tekstów i obrazów”. Pozamuzyczna, filozoficzna treść kompozycji (zaczerpnięta z myśli Waltera Benjamina) agitowała do dostrzeżenia społeczno-ekonomicznych problemów, z jakimi mierzy się współczesna artystyczna infrastruktura: nadprodukcja sztuki, proletaryzacja inteligencji („projektariat”), ciemna materia wykluczonych pracowników sztuki. Te wszystkie intelektualne dywagacje zostały zakończone pesymistycznym obrazem samotnego akordeonisty, wokół którego przechodzą obojętni, zagonieni ludzie. O ile zgadzamy się z opisem objawów choroby trawiącej współczesną sztukę, to dyskutowalibyśmy z obwinianiem za jej przyczynę „kapitalistycznych systemów produkcji”. Wszak to pozostałe po socjalizmie systemy edukacji artystycznej „produkują” ową ciemną materię rezerwowych artystów, którzy są zamknięci w kokonach opiekuńczego państwa do czasu, aż nie zostaną z niego drastycznie wyrzuceni.

Cezary Duchnowski: cROSSFAdE 2 w wykonaniu Duo van Vliet

Kompozycja cROSSFAdE 2 (2017) była doskonałą codą podtrzymującą i spajającą dramaturgię całego koncertu. Cezary Duchnowski, guru polskiej elektroniki, wykorzystując możliwości wielokanałowej dystrybucji dźwięku, niejako umieścił odbiorcę wewnątrz swojego topofonicznego dzieła, a wykonawcom podarował nowy kontekst dla ich tradycyjnych instrumentów. Szokujące było samo zakończenie, w którym instrumentaliści po wzbudzeniu kulminacji z warstwą elektroniczną niespodziewanie ukłonili się,  gdy warstwa ta jeszcze „grała”. Wzmogło to wrażenie usterki, powstałej na skutek tytułowego skrzyżowania się tych dwóch instrumentów i dwóch scenicznych osobowości z elektroniką. Nadało to kontrastu i pełni temu artystycznemu wydarzeniu, które przecież otworzyła renesansowa pieśń.

Na krańcu. (K. Bździel)

W oddalonej od centrum Poznania (na ul. Krańcowej) niewielkiej sali koncertowej Music Edge Studio odbyły się dwa wydarzenia. Pierwsze z nich wydawało się poświęcone poezji Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Pojawiło się na nim bowiem aż pięć pieśni do słów poetki skomponowanych przez Aleksandrę Brejzę (Ptaszki japońskie), Magdalenę Cynk (Noc letnia, Łzy) i Bohdana Riemera (Pyszne lato, Ranny ptak). Piękny, aksamitny głos Kornelii Wojnarowskiej był balsamem dla zmęczonego zgiełkiem miasta umysłu, jednakże jako miłośnik poezji z przykrością stwierdzam, że nie byłem w stanie zrozumieć słów wykonanych pieśni. Problem ten na szczęście nie dotyczył prawykonanej kompozycji Radosława Matei Kst, w której warstwa słowna była tożsama z tytułem. Łagodną, poetycką atmosferę koncertu zmącił „niepoprawny” rytmicznie Stroboskop Piotra Komorowskiego precyzyjnie wykonany przez pianistę Witolda Kawalca. Utwór ten, choć nie najnowszy z prezentowanych tego wieczoru, zdecydowanie zdawał się najbardziej nowatorski.

Kornelia Wojnarowska i Witold Kawalec, fot. Agata Ożarowska

Drugi koncert był w moim mniemaniu jednym z najlepszych koncertów tegorocznej Wiosny (tym smutniej, że wyłączając organizatorów, byłem jedynym widzem). Austriacka skrzypaczka Sophia Goldinger-Koch, bohaterka tego wydarzenia, zaprezentowała quasi improwizowane utwory, w których, jak zawsze w tego typu kompozycjach, udział osobowości i wrażliwości wykonawcy ma niebagatelne znaczenie. Mimo ponurej jesiennej aury, potęgowanej widokiem niemal całkowicie pustej sali, odbiór koncertu był znakomity. To zasługa scenicznej energii, jaką epatowała artystka oraz jej strategicznej decyzji, aby Dirty White Fields (2002) Jennifer Walsche podzielić na cztery części i poprzeplatać nimi inne zaprezentowane tego wieczoru kompozycje. Nie wiem, jak odebrałbym ten skrzypcowo-wokalny utwór, gdybym usłyszał go w całości. Wiem, natomiast, że jako sonorystyczne, materializujące się na granicy słyszalności interludia, jawił mi się on jako orzeźwiająca sesja ASMR, oczyszczająca umysł przed przyjęciem kolejnej porcji wytrawnej sztuki.

 Sophia Goldinger-Koch, fot. Agata Ożarowska

***

Poznańska Wiosna Muzyczna jest festiwalem zdecydowanie otwartym na różne widzenie współczesności w muzyce, co stanowi ogromny walor tego artystycznego wydarzenia. Pluralizm ten uwydatniany jest brakiem jakiegokolwiek hasła przewodniego, manifestu czy podtytułu danej edycji festiwalu. Nawet poszczególne koncerty nie mają swoich nazw. Ten ascetyzm dla znawców jest zapewne zaletą, bowiem pozwala bronić się muzyce samej – bez marketingowych upiększeń czy dopowiedzeń. Dla tych jednak, którzy chcieliby dopiero wkroczyć w świat współczesnej muzyki artystycznej stanowi to komunikacyjną przeszkodę. Wydaje mi się, że marketingowe pobudzanie zdrowego snobizmu wśród potencjalnych melomanów to kwestia „być albo nie być” w szerszej świadomości społecznej.  Być może przed zbliżającym się jubileuszem pięćdziesiątej (i, miejmy nadzieję, już postpandemicznej) odsłony Wiosny warto zastanowić się nad nowym otwarciem. W końcu wiosna zawsze jest nowa!

 

Partnerem Meakultura.pl jest Fundusz Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS

ZAiKS Logo

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć