Tim Fotolia.com

felietony

Ranking z kwintą w basie, czyli muzyczne tam i z powrotem [odcinek 2]

Odcinek drugi:

There were boys… O dziwnych zaczarowanych jazzmanach

Ostatnim razem opowiadałam Wam o królowych jazzu. Damach pięknych i wyjątkowych, których czarujących głosów nie da się (i nie chce się) zapomnieć. Dzisiaj chciałabym przywołać tych, których warto byłoby postawić u ich boku. Skoro były królowe, muszą być gdzieś i królowie! Historia jazzu przepełniona jest muzykami, bez których to, czym zachwycamy się dzisiaj, brzmiałoby zupełnie inaczej. Są w niej pianiści (o których być może będziemy mówić za kilka odcinków), basiści, perkusiści, trębacze – każda sekcja miała swojego mistrza, który zasługiwał na podziw, szacunek i bezgraniczne uwielbienie. Czas jednak spojrzeć prawdzie prosto w oczy. Drogie Panie, w Was mam nadzieję znaleźć najwięcej zrozumienia! Przyznajcie, że wokaliści od zawsze mieli w sobie coś wyjątkowego. Coś, co sprawia, że ciężko oderwać od nich słuch. I wzrok. I słuch… Czasami aż chciałoby się przenieść w czasy ich młodości i świetności. Usiąść przy jednym ze stolików porozstawianych po zadymionej sali, pomalować usta czerwoną szminką (idealnie pasującą do długiej wieczorowej sukni) i, poprawiając od niechcenia swój naszyjnik z pereł, rozmarzonym wzrokiem wpatrywać się w scenę… Co ten jazz robi z ludźmi? Czy raczej – co mężczyźni śpiewający jazz robią z kobietami? (Pytanie retoryczne. Panowie proszeni są o wyrozumiałość).  

      

Miejsce 5


Tony Bennet (ur. 1926). Karierę wokalisty zaczął w korpusie rozrywkowym armii Stanów Zjednoczonych w czasie II wojny światowej. Na estradę trafił dzięki Bobowi Hope’owi, który zaangażował go do rewii Paramount Theatre. W latach 50. Bennet podpisał kontrakt z wytwórnią płytową Columbia, pod której szyldem nagrał swój pierwszy wielki przebój – Because of You. Rok 1958 przyniósł ze sobą album Bennet Sings, Basie Swings, na którym wykrystalizował jazzowy styl swojej wokalistyki. Współpracował m.in. z Ralphem Shaornem, Ray’em Charlesem i – uwaga, uwaga – Lady Gagą. Wydawać by się mogło, że pannę Germanottę i pana Benneta dzielą nie tylko pokolenia i zupełnie inne rozumienie muzycznej wrażliwości, ale i sposób kreowania swojego scenicznego „ja”. A jednak! Ich duet to połączenie dwóch światów, które na przekór wielu różnicom rozumieją się doskonale. Gaga objawiła się z ukrywaną dotąd subtelnością i naprawdę wyjątkową muzyczną inteligencją. Lekko zachrypnięty głos Benneta i charakterystyczna dla niego lekkość w prowadzeniu frazy idealnie dopełniają całości. Cudo!

The Lady is a Tramp

 

Miejsce 4


Nat King Cole (ur. 1919, zm. 1965). Był pierwszym pianistą jazzowym w historii amerykańskiej muzyki rozrywkowej, który zyskał sławę. W większym stopniu jednak do jego popularności przyczyniły się komponowane i śpiewane przez niego ballady. Już jako nastolatek zaczął występować w klubach jazzowych w Los Angeles. W roku 1939 wraz z Oscarem Moore’em i Wesley’em Prince’em założył Trio King Cole. Chociaż z czasem jego związki z jazzem uległy rozluźnieniu, jego największe przeboje – Nature Boy, When I Fall in Love  wyraźnie naznaczone są jazzową stylistyką. Chciałoby się mieć nadzieję, iż brzmienie jego ciepłego, głębokiego barytonu było czymś naturalnym; bynajmniej. Cole był nałogowym palaczem, który uważał, że trzy paczki dziennie zapewnią jego głosowi barwę idealną. Cel został osiągnięty, szkoda jedynie, że kosztem przedwczesnego i definitywnego rozstania się z tym światem…

When I Fall in Love


Miejsce 3


Frank Sinatra (ur. 1915, zm. 1998). Nieodłączny kompan jesiennych wieczorów i zimowych popołudni. Postanowił zostać piosenkarzem, gdy usłyszał w radiu Binga Crosby’ego. Karierę rozpoczynał, śpiewając w małych lokalach w New Jersey. W jednym z nich zwrócił na niego uwagę lider zespołu i trębacz, Harry James, który przedstawił go szerszej publiczności. Po przyłączeniu się do zespołu Tommy’ego Dorsey’a, Sinatra stał się znanym wokalistą. Lata 40. przyniosły za sobą ogromną popularność wśród młodzieży okrzyknięto go nawet pierwszym idolem nastolatków. Dzięki niemu muzyka popularna, przedtem słuchana głównie przez dorosłych, zwiększyła grono swoich odbiorców o nowe pokolenie. Jego wykonania cechuje perfekcyjne wyczucie rytmu i nienaganne frazowanie. Niepowtarzalny styl, klasa i elegancja – któż by się oparł takiemu Sinatrze?

Fly Me To The Moon

 

Miejsce 2


Bobby McFerrin (ur. 1950). Człowiek-orkiestra. Śpiewa a cappella i z akompaniamentem, solo oraz z zespołem. Zasłynął dzięki piosence Don’t Worry Be Happy z pochodzącej z 1988 roku płyty Simple Pleasures. Chick Corea i Yo-Yo Ma to tylko dwie z dziesiątek wybitnych postaci, z którymi współpracował. W Polsce tego zaszczytu dostąpili Grupa MoCarta, Orkiestra z Chmielnej, Motion Trio i Adam Pierończyk. McFerrin w swoich utworach często wykorzystuje motywy ludowe, zwłaszcza w zakresie kompozycji i emisji głosu. Sposób, w jaki operuje on swoim głosem, jest wręcz nieprawdopodobny. Szybkim „przełączaniem się” między rejestrami tworzy różnorakie polifoniczne efekty nie tylko dźwiękowe, ale i perkusyjne. Jego całe ciało jest jednym wielkim instrumentem – usta, klatka piersiowa, ręce; jego inwencja w wykorzystaniu poszczególnych części zdaje się nieskończona. McFerrin to jeden z tych wokalistów, który nigdy nie przestaje sobą fascynować. Jego improwizacje po prostu nie są w stanie się znudzić. Jeżeli jeszcze go nie znacie – dajcie się mu porwać! Warto. Bardzo!

Spain

 

Miejsce 1


Louis Armstrong (ur. 1901, zm. 1971). Satchmo. Pops. Wybitny trębacz jazzowy, wokalista i innowator. Chociaż to dopiero drugi odcinek, czuję, że opowiadanie Wam o pierwszym miejscu zawsze będzie krótsze niż to o miejscach dalszych. Jak pisze Andrzej Niedziela w swojej Historii Jazzu: Kto choć raz słyszał specyficzny, niski, zachrypnięty głos Louisa Armstronga czy brzmienie jego trąbki, na zawsze pozostanie pod wrażeniem prawdziwości przekazu i gołębiego serca, jak na dłoni ukazywanego poprzez dźwięki. Żadne słowa nie odzwierciedlą tego tak dobrze, jak sama muzyka. Rozsiądźcie się więc wygodnie i pozwólcie, by Louis zrobił Wam dzień. Gwarantuję, że będzie on jedyny w swoim rodzaju!

Bess, You Is My Woman Now

 

When The Saints Go Marching In

 

When You’re Smiling

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć