autorka zdjęcia: Marlena Wieczorek

wywiady

Brakuje mi tylko szarego koloru polskich ulic… Wywiad z Marcinem Kołodziejczakiem – muzykiem pracującym od wielu lat dla amerykańskich linii oceanicznych

Marcin Kołodziejczak (pseudonim), pianista od lat zatrudniony  na amerykańskich statkach pasażerskich, opowiada MEAKULTURZE o zaletach i wadach pracy marynarza-muzyka.

Marlena Wieczorek:  Kiedy myślę o Pana pracy to od razu pojawia się pytanie – jak dostać się na statek?

Marcin Kołodziejczak:  Najłatwiejszym sposobem na znalezienie pracy na statku jest kontakt z bezpośrednim agentem armatora albo ze specjalistyczną agencją, która zajmuje się rekrutowaniem załogi. W każdej z nich jest komórka odpowiadająca za różne departamenty i specjaliści, którzy przeprowadzają proces weryfikacji. Proces ten ma wyeliminować muzyków, którzy nie spełniają kryteriów i wyselekcjonować zdolnych.

MW:  Z czego zatem się składa?

MK:  Najpierw z przesłuchania przed agentem armatora, który jest wykształconym muzykiem, a zarazem fachowcem od spraw personalnych. Przesłuchanie obejmuje czytanie nut a vista i znajomość stylów muzycznych. Armatorzy szukają nie tylko doświadczonych instrumentalistów, ale również dają szanse osobom młodym i bez doświadczenia, które potrafią udowodnić, że szybko się uczą. Dobry agent jest też po trosze psychologiem i potrafi rozpoznać czy kandydat przetrwa długi kontrakt z dala od rodziny, w zupełnie innych warunkach niż te do których przywykł. Obowiązkowa jest również znajomość języka angielskiego, wystarczy poziom średniozaawansowany.  Muzyk na statku, tak samo jak każdy inny pracownik, jest jednocześnie marynarzem i w sytuacji zagrożenia ma przydzielone określone zadanie. Dlatego możliwość płynnej komunikacji jest nie mniej ważna od prawidłowego wykonania materiału muzycznego.

MW:  Dobrze, jesteśmy już na statku, zostaliśmy zaakceptowani. I co teraz? Mamy uczyć się jakiegoś konkretnego repertuaru?

MK:  Styl pracy i repertuar jest uzależniony do jakiej grupy muzycznej dostanie się kandydat. Na średniej wielkości statku zatrudnionych jest około siedem grup muzycznych (włączając w to dwóch solistów.) Najbardziej wymagającą z nich jest orkiestra lub jak niektórzy określają show band. W tej formacji instrumentalista musi wykazać się bardzo wysoką umiejętnością czytania nut a vista oraz szeroką znajomością stylów. Orkiestra składa się z siedmiu do dziewięciu muzyków (dwóch saksofonistów, dwóch trębaczy, puzonisty, i czteroosobowej sekcji rytmicznej: fortepianu, gitary basowej, gitary elektrycznej i perkusji). Orkiestra jest odpowiedzialna za oprawę muzyczną tzw. Show. A Show, to nic innego jak wspólne występy orkiestry z gwiazdą wieczoru. Co wieczór jest to ktoś inny, zapraszani są artyści wykonujący pop, rock, operę, skrzypaczki i skrzypkowie, multi-instrumentaliści, tribute-bandy, a nawet magicy, akrobaci czy tancerze. Z uwagi na tak częstą zmianę repertuaru nie ma czasu na długie ćwiczenia, uczenie się utworu i jego poprawnej interpretacji. Zaproszona Gwiazda przywozi ze sobą nuty, odbywa się jedna próba z orkiestrą przy udziale obsługi technicznej (mam tu na myśli obsługę sceny, akustyka, oświetleniowca). Wieczorem gramy dwa przedstawienia, niemal jeden po drugim. Jak Pani widzi umiejętność szybkiego czytania nut i swoboda w poruszaniu się po różnych stylach muzycznych jest tutaj kluczowa.

Orkiestra na statku, autorka zdjęcia: Marlena Wieczorek.

MW:  Rzeczywiście, w tym przypadku trzeba posiadać te umiejętności, ale co z innymi grupami?

MK:  Jeśli chodzi o pozostałych muzyków to ich praca jest bardziej przewidywalna i powtarzalna. Repertuar mamy z góry ustalony, ponieważ zespoły specjalizują się w danym stylu, grafik pracy jest dostosowany do miejsca, a więc i potrzeb odbiorcy. Inaczej gra się w restauracji do obiadu, a inaczej wieczorem do tańca. 

MW:  Chciałabym wiedzieć więcej na temat repertuaru pozostałych grup – jak wygląda ten podział?

MK:  Już tłumaczę. Po pierwsze wspomniany agent jest z góry wyczulony na zatrudnianie zespołów specjalizujących się w odmiennym repertuarze. Mamy więc w podstawowym składzie taki, który wykonuje muzykę klasyczną, powiedzmy duet (przeważnie fortepian i skrzypce). Gra on mini koncerty, wieczorami w restauracji oraz podczas specjalnych, prywatnych uroczystości. Grupa umilająca gościom pobyt przy basenie w ciągu dnia ma zupełnie inny charakter – jest to np. zespół calypso grający muzykę karaibską. Jednocześnie ten styl pasuje do wieczornego party. Tzw. Ballroom quartet, to czterech muzyków, którzy wykonują taneczne utwory swingowe, cha-che, rumby, samby i trochę muzyki rozrywkowej. Z kolei Kwartet rockowy bierze udział w tzw. theme nights. W zależności od tego jaki jest temat wiodący, taka jest też muzyka (np. Country Night, 50’s & 60’s Night, Dico Night, Rock Niht). Na koniec należy wymienić solistów. Jest to to zazwyczaj pianista, który gra utwory tzw. lekkie łatwe i przyjemne [śmiech]. Jego repertuar powinien być jednak bardzo szeroki, od klasyki do jazzu, od popu do rocka. Wszystko w aranżacjach na jeden instrument. Drugi z solistów, to tzw. pianista pubowy. Na wielu statkach jest bowiem pub w stylu angielskim, który ożywa wieczorami. Cieszy się on dużą popularnością wśród pasażerów, którzy zasiadają wokół fortepianu, zamawiają drinki i dobrze się bawią śpiewając wspólnie do białego rana. 

Widownia w teatrze, autorka zdjęcia: Marlena Wieczorek.

MW:  Brakuje mi jednak tutaj osoby zarządzającej całą tą machiną – czy jest ktoś taki i jakie są jej zadania?

MK:  Wspomniana orkiestra jest kierowana przez tzw. Musical Director lub Band Master, po polsku to po prostu kierownik muzyczny. Wyłania go spośród muzyków szef Entertainment Department (tzw. Cruise Director). Jest to zazwyczaj osoba najstarsza stażem, ale również najbardziej doświadczona w tego typu pracy. Musi charakteryzować się nienaganną techniką i wykonawstwem, zdolnościami organizatorskimi i interpersonalnymi – w skrócie – mieć dużą wiedzę muzyczną i być dobrym managerem. Poza pracą dyrygenta i opiekuna artystycznego, dyrektor muzyczny jest odpowiedzialny za cały departament muzyczny, układa grafik dla wszystkich zespołów, prowadzi próby, pomaga w adaptacji nowym muzykom, a pod koniec kontraktu wystawia opinie pracownikom (od czego zależy dalsza kariera w firmie).

MW:  Kiedy słucham Pana, to mam wrażenie, że pływa Pan na jakimś olbrzymie – jaka jest wielkość takich statków?

MK:  Zgadza się – to są pływające miasta. Dla porównania powiem, że najmniejsze na jakich pracowałem mają rozmiary naszych promów bałtyckich, a największe są trzy razy od nich większe. To nie tylko potrzeba zabrania jak największej ilości pasażerów na statek popycha armatorów w kierunku tych gigantycznych rozmiarów, ale też chęć zapewnienia im jak największej ilości rozrywek. Na tych największych statkach mamy na przykład lodowiska umieszczone na dolnych pokładach. Są też niezliczone ilości restauracji, kafejek, parków, teatrów, sal balowych, kinowych, centrów handlowych. Największe statki stały się celem wycieczek samym w sobie. Już nie nęci tak bardzo ich trasa, bo większość czasu potrafi być zaplanowana w morzu. Magia polega właśnie na byciu na statku i korzystaniu  z jego oferty. 

Jeden ze statków wycieczkowych firmy Royal Royal Caribbean, autorka zdjęcia: Marlena Wieczorek.

MW:  No i teraz nadszedł czas na pewnie błędny wniosek – wygląda na to, że Pana życie to nieustające wakacje. Jak wygląd Pana codzienność?

MK:  To bardzo szeroki temat, właściwie na kolejną rozmowę, ale w skrócie mogę powiedzieć, że przede wszystkim każdy muzyk jest też marynarzem. Po wejściu na pokład przechodzi szereg szkoleń, od tych o różnicach kulturowych wśród załogi po instrukcje związane z bezpieczeństwem na morzu (np. z szybką ewakuacją). Każdy nowo zatrudniony ma tych szkoleń naprawdę sporo. Druga rzecz, o której trzeba pamiętać, to taka, że każdy muzyk jest też pracownikiem hotelu, i obowiązują go restrykcyjne zasady w postępowaniu z pasażerami (podobne jakie obowiązują lądowy personel hotelowy czy chociażby stewardessy w samolotach). Firma chroni w ten sposób własne interesy jak i interesy pracowników. Zakaz nawiązywania przyjaźni czy romansów z pasażerami jest też ochroną osób pracujących (by np. nie zostaną posądzeni o molestowanie). Wszelkie odstępstwa od tych reguł są traktowane z taką samą surowością i konsekwencją jak w każdej innej szanującej się firmie. Nie są to jednak jakieś trudne i niemożliwe do przyswojenia reguły, proszę nie wierzyć w bajki, które można usłyszeć od wiecznych malkontentów. Pracując w tak zamkniętym środowisku przez wiele miesięcy trzeba przestrzegać reguł, być profesjonalnym w swoich działaniach i brać za nie odpowiedzialność. Nie możemy też korzystać z wielu ofert dostępnych pasażerom (np. z basenu czy kasyna). Nawet przebywać nie w swojej części hotelowej. W ciągu dnia muzycy mają próby i ćwiczenia – muszę przyznać, że zdobywanie takiego doświadczenia bardzo doskonali warsztat. Resztę dnia można wykorzystać na zwiedzanie miejsc, w których statek cumuje czy uczyć się języków, co jest dość łatwe w tak międzynarodowym środowisku.

MW:  To jest chyba jeden z największych atutów Pana pracy – zwiedzanie?

MK:  Tak, zwiedzić można dosłownie cały świat. Nie przesadzam. Jest co najmniej 20 znaczących firm (największe mają do 30 statków, najmniejsze do 2 jednostek), które proponują tak zróżnicowane wycieczki, że właściwie w ciągu kilku lat można opłynąć ziemię – i to nie raz. Do tego dochodzi zawieranie znajomości i przyjaźni na całe życie. Cieszy mnie też możliwość zdobywania wiedzy o innych kulturach – często przygotowuję się do zwiedzania, czytam przewodniki lub fora internetowe, by poznać lokalne zwyczaje. Np. nie wiedziałem, że popularny znak OK jest gestem bardzo obraźliwym w Brazylii [śmiech].

Wieczór Kapitański, autorka zdjęcia: Marlena Wieczorek.

MW:  Teraz może mniej taktowne pytanie – a czy taka praca jest opłacalna? Wiem, że w czasach komunistycznych zarobek był olbrzymi, a jak jest teraz?

MK:  Obecnie takich luksusów już nie ma ale praca na statku jest bardzo stabilna, armatorzy mimo tzw. kryzysu są wypłacalni i ciągle inwestują dalsze pieniądze. Uważam ją nadal za atrakcyjna finansowo (nie licząc wspomnianego bonusu w postaci podróżowania po całym świecie). Jest to jedyna w swoim rodzaju możliwość dla muzyka, który odnajdujące się doskonale w roli anonimowego instrumentalisty, aby zdobyć niepowtarzalne doświadczenie w pracy w międzynarodowym środowisku. Oczywiście jeśli nie pretenduje do miana światowej gwiazdy, co w zawodach kreatywny często się zdarza.

MW:  Muszą być zawsze jednak też i minusy….

MK:  Niestety… Pierwszy i największy to rozłąka z rodziną i odległość od domu. Nie każdy znosi ją dobrze. Często po pierwszej fali euforii w ciepłych, odległych i egzotycznych krajach, przychodzi zwykła wieczorna tęsknota, a myśli skupiają się wokół tych ludzi, którzy pozostali na lądzie. Okres świąteczny jest szczególnie ciężki. Nie jest łatwo składać sobie życzenia przy lazurowym niebie i temperaturze powyżej 25-ciu stopni. Brakuje śniegu, choinki, szarego koloru polskich ulic. Ludzie różnie sobie radzą z tęsknotą, niestety niektórzy wpadają w nałogi. Alkohol jest najgorszym z nich i najbardziej destrukcyjnym. Potrafi zniszczyć fizycznie i odebrać pracę. Jest coraz więcej armatorów, którzy alkoholików traktują jak zagrożenie dla bezpieczeństwa na statku. Utrata pracy w jednej firmie niesie za sobą konsekwencje w postaci problemów w zatrudnieniu w innej. Istnieje wymiana informacji, a agencje rekrutujące załogę pracują często dla więcej niż jednego armatora. Mówiąc o problemach na statku przychodzi mi jeszcze na myśl ostrożność, która nie jest domeną wszystkich osób. Zwiedzamy kraje egzotyczne i nie wolno stracić czujności w kontaktach z miejscowymiznane są nawet przypadki utraty życia. Jednak jest to truizm związany z każdą podróżą, podobnie jak zasada szanowania zwyczajów ludzi z innych kręgów kulturowych.

Morze Śródziemne, autorka zdjęcia: Marlena Wieczorek.

MW:  Czy na tle innych narodowości Polscy muzycy wyróżniają się czymś szczególnym?

MK:  Na statkach wycieczkowych pracowało i nadal pracuje wielu polskich muzyków. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych były to bardzo znane nazwiska, te z okładek płyt, przeważnie ze środowiska jazzowego i muzyki klasycznej. Polacy zawsze byli postrzegani jako doskonali muzycy i ta opinia utrzymuje się do dzisiaj. Nasza edukacja muzyczna, mimo że często krytykowana, ma w tym duże zasługi. Szkoły muzyczne bardzo dobrze przygotowywały uczniów do czytania nut a vista, a nauczyciele zawsze starali się (mimo nieprzychylności władz i wbrew oficjalnemu programowi kształcenia), przemycić trochę nowoczesnych nurtów na swoich lekcjach. Dzięki temu mamy opinię bardzo wszechstronnych i rzetelnych instrumentalistów. Wielu z nich zostało nie tylko szefami orkiestr, ale również kierownikami muzycznymi czy założyło agencje pomagającą młodszym znaleźć pracę na statku. Pewną rysą na szkle jest nasz „narodowa” umiejętność picia alkoholu. Powiem tylko, że za granicą wzbudza ona podziw nie mniejszy od tego, jakim jesteśmy obdarzani jako muzycy. 

MW:  Na zakończenie nurtuje mnie pytanie, ile maksymalnie można wytrzymać na statku?

MK:  Długość kontraktu jest uzależniona od konkretnego armatora oraz zespołu, w którym się gra, a co za tym idzie od tzw. statusu. Muzycy orkiestrowi są regularnymi pracownikami firmy i ich kontrakty trwają przeważnie 6 miesięcy, pianista pubowy i zespół rockowy to tzw. Guest Entertainer. Ich kontrakty wahają się od 4 do 6 miesięcy. Muzycy orkiestrowi mają osobne kontrakty, i z tego powodu są częste rotacje w orkiestrach. Pozostałe zespoły to tzw. Unit Bands, czyli te zaczynające i kończące kontrakt razem. Firma jest elastyczna i stwarza muzykom szanse na przedłużenie kontraktu. Z drugiej strony tego samego oczekuje się od pracownika – dobrym zwyczajem jest pozostanie na statku trochę dłużej, jeśli pojawiły się braki kadrowe.

Różnie to wygląda jeśli chodzi o powroty. Jedni traktują statek jak odskocznie od codzienności, ale pracując dla amerykańskiego armatora poznałem i takich, którzy związani są z firmą nawet 40 lat. Co ciekawe nigdy nie spotkałem się z dyskryminacją na tle wieku. Dopóki muzyk jest fizycznie zdrowy i technicznie sprawny może pracować tak długo jak mu na to pozwalają siły i własne chęci. Najstarsza czynnie pracująca osoba, którą poznałem, ma obecnie 68 lat i nadal zarządza całym departamentem muzycznym na jednym ze statków linii RCCL. Warto w tym kontekście podkreślić, że wraz z ilością przepracowanych lat nabiera się prawa do odprawy. Jest ona różna i zależy od stażu, a jej przyjęcie wiąże się z definitywnym zakończeniem kariery u danego armatora. Co oczywiście nie przeszkadza w zatrudnieniu się u kolejnego.

MW:  Czy MEAKULTURA może kierować do Pana osoby chcące zadać więcej pytań związanych pracą muzyka na statku?

MK:  Tak, jeśli ktoś jest zainteresowany pracą na statku lub ma pytania z tym związane, proszę o maila do redakcji MEAKULTURY.

MW:  Chętnie będziemy pośredniczyć, prosimy Czytelników o maile na adres: kontakt@meakultura.pl

 

Bulaj. Autorka zdjęcia: Marlena Wieczorek

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć