źródło: Piotr Porębski/ Kayax

wywiady

„Nie zaprzątam sobie głowy listami przebojów". Wywiad z Kayah

Kayah to jedna z najważniejszych i najbardziej rozpoznawalnych polskich artystek. W rozmowie o inspiracjach muzyką świata, o Bachu, Beethovenie i o wierności sobie po raz kolejny dowodzi, że ma wiele do powiedzenia. Nie tylko poprzez swoje utwory.

Anna Komendzińska: Jaką funkcję pełni nagranie takiej płyty jak Transoriental orchestra dzisiaj? Przypomina o historii, wskrzesza sentyment, uczy?

Kayah: Wszystkiego po trochu. Sama wiele się nauczyłam w trakcie nagrywania i budowania tej płyty. Ale tak naprawdę celem każdej płyty jest dawanie radości, odskoczni i głębokich refleksji. Wierzę, że ta płyta ma również misję. Jest manifestem przeciw ksenofobii, rasizmowi i krzywdzącym stereotypom.

AK: Jak według Pani polska publiczność odbiera tzw. muzykę świata? Czy postrzegamy ją jako równorzędną do naszej, czy to raczej egzotyka? Czy to coś, przy czym można sobie głównie na koncercie potańczyć?  

K: Oczywiście. Zapraszam na koncerty. Wszyscy tańczą, wspólnie śpiewają, nawet w obcych językach, a kiedy jest ku temu okazja – także płaczą. Z pewnością jest egzotycznie, ale Polacy mają w sobie wiele tęsknot i chętnie podróżują uchem po mapie. Stąd ogromna popularność np. Bregovica w naszym kraju. To pozwala nam, Polakom poczuć się obywatelami świata,  a po tylu latach separacji politycznej i ustrojowej to naturalna potrzeba.

AK: A czego uczy się sam artysta, wykonując muzykę odmiennych kultur?

K: Może tego, że niczym się nie różnimy jako ludzie. Że niezależnie od lokalnych norm wszyscy tak samo tęsknimy za miłością, szczęściem…

AK:  W jaki sposób wyglądała nauka śpiewu po hebrajsku i w jidysz? Jak długa jest droga od przetłumaczenia tekstu do interpretacji?

K: Nie mogę uznać, że mówię tymi językami, ale staram się poprawnie śpiewać, jak najbardziej rozumiejąc tekst. To niezbędne do właściwej interpretacji. Mam szczęście rozumieć wiele języków, to przychodzi mi bardzo naturalnie – może dzięki częstym podróżom, poznawaniu ludzkich narodowych mentalności, innych kultur i tradycji. Jestem bardzo otwarta i ciekawa ludzi i świata. Mam też wspaniałych znajomych, którzy pomagali mi w oryginalnym i poprawnym brzmieniu obcojęzycznych piosenek.


okładka płyty Transoriental orchestra, źródło: Kayax



AK: Czy może Pani wskazać jakieś elementy wspólne między pracą nad projektem Kayah & Transoriental orchestra oraz nad projektem Kayah i Bregović? Czy może Pani powiedzieć, że śpiewa już interkulturowo? Że może zmierzyć się z każdą muzyką?

K: Muzyka nie zna granic i łączy nie tylko pokolenia, ale i grupy etniczne. Jedynym wspólnym mianownikiem między płytą Transoriental orchestra i moją płytą z Bregovicem jest nurt muzyki świata i mój głos. Reszta to, w moim rozumieniu, przepaść. Ale zostawiam miejsce na indywidualne oceny. Ja raczej nie oglądam się za siebie i nie analizuję. Sięgam po nowe środki wyrazu i to mnie kręci. Nie wiem, jaka jest moja muzyczna przyszłość. Może nawet nie będzie muzyczna 🙂

Marlena Wieczorek: Odnoszę wrażenie, że Pani wszechstronność jest jedną z największych Pani zalet, ale i przekleństwem. Trudno bowiem w dzisiejszym świecie Panią zaszufladkować, wypromować na szerszą skalę w danym „nurcie”. A takimi prostymi schematami działa niestety rynek muzyczny. Czy zgadza się Pani z tą diagnozą?

K: Absolutnie się zgadzam, dlatego moja międzynarodowa kariera jest tematem tak skomplikowanym. Ciężko jest pojąć ludziom odpowiedzialnym za promocję, że może ona dotyczyć projektu, a nie mojej całej twórczości. Przestałam się już tym emocjonować. Zwyczajnie robię swoje i bardzo polegam na wewnętrznym głosie, określającym moje własne potrzeby wypowiedzi. Niech się dzieje co chce i co mi jest pisane. Nie naginam się do potrzeb rynku już od lat. I wbrew pozorom właśnie dzięki temu wolna jestem od wielu frustracji. Nie zaprzątam sobie głowy listami przebojów i pozycją na rynku. To mój luksus. Mam wiernych fanów, którzy rozwijają się razem ze mną. To ogromna nagroda za nasz trud. Przyjemny trud. Wierność sobie jest dla mnie wartością nadrzędną. Mam też własną wytwórnię i sama odpowiadam za to, jak moja płyta jest wydana, promowana itd.

MW: Jedną z najczęściej słuchanych przeze mnie płyt są Pani utwory opracowane kameralnie (Kayah & Royal Quartet). Myślała Pani kiedyś o stworzeniu albumu opartego na wątkach z muzyki klasycznej, do której napisałaby Pani słowa? Jeśli tak, to jakie utwory czy muzykę których kompozytorów chciałaby Pani opracować?

K: Ach, to moje marzenie. Szerokie brzmienia orkiestrowe. Tym bardziej, że jestem uzależniona od muzyki klasycznej. Ale to bardzo kosztowny pomysł. Kto wie, może uda się kiedyś w przyszłości. Przede wszystkim kocham Barok i kiedyś tak znienawidzonego Bacha. Był absolutnym geniuszem, ale dla uczniów tłukących klawiatury był megawyzwaniem. Dopiero dziś jestem w stanie docenić jego kunszt. Uwielbiam Włochów, jak Albioni czy Vivaldi; dziś klawesyn to krystaliczny instrument, kiedyś bezduszna istota. Do wszystkiego się dojrzewa. Barber mnie rozcina na pół – kiedy słucham jego Adaggio, biorę nóż i idę się powiesić. O dziwo, dziś wielu wzruszeń dostarczają mi kompozytorzy fortepianowi. Eryk Satie swoją mrocznością wbija mi gwóźdź do trumny. Jestem pod ogromnym wrażeniem Chopina, choć w dzieciństwie byłam nim katowana, uważam go za jazzmana. Jako dziecko wyobrażałam sobie, że dyryguję orkiestrą i znałam wszystkie symfonie Beethovena na pamięć, a mimo to dziś odkrywam je na nowo. Tak jak sonatę “Księżycową”, którą do znudzenia domowników gram w kółko. Schubert, Schumann, Orff, zdarza mi się też słuchać Verdiego, choć operowy śpiew czasem mnie drażni. Wyjątkami są Callas i Pavarotti. No i koloratury w wykonaniu Florence Foster Jenkins 🙂 Madame Butterfly wyciska ze mnie łzy. Nie wiem czy stać byłoby mnie na opracowanie czegokolwiek z tych monumentów, marzeniem byłoby stworzyć coś tak fantastycznego, jak udało się Procol Harum (A whiter shade of pale). Kiedyś miałam zaszczyt pracować z Michałem Lorencem i pozwolił mi on na swobodną interpretację. No coż, jest on żyjącym kompozytorem. Reszta mogłaby się przekręcić w grobie 🙂


MW: Co jest najtrudniejsze w prowadzeniu niezależnej wytwórni fonograficznej w Polsce? Sprawy formalno-prawne, sprzedaż płyt, wyszukiwanie talentów… Czy są wspaniali artyści, z których Państwo rezygnują, bo czują, że rynek ich nie „przyjmie”?

K: Nasz rynek nie jest łatwy, ale mamy za to wspaniałych artystów, którzy sami zgłaszają się do Kayaxu, i to z pełnym zaufaniem. Kayax to niewielka wytwórnia – to między innymi różni nas od wielkich „mejdżersów” z zagranicznym kapitałem. Mamy cudownych współpracowników kompletnie oddanych projektom i zaangażowanych emocjonalnie bez reszty. Zdarzało się, że odmawialiśmy utalentowanym ludziom, ale tylko dlatego, że nie stać nas było na pełne zaangażowanie, bo już mieliśmy rozdzielone prace i brak środków. A według nas każdy artysta zasługuje na oprawę i opiekę w stu procentach. Komercyjny sukces naszych nowych projektów i reakcje rynkowe nie są dla nas marchewką na kiju, choć w kontekście sukcesów indywidualnego artysty jest to dla nas priorytetem. Natomiast to, czy coś się znajdzie w naszym katalogu, nie ma z rynkową pozycją nic wspólnego. Nas podniecają prawdziwe talenty i wizje naszych artystów.

MW: Ostatnio słyszałam Panią na koncercie dla Polonii belgijskiej. Czym te koncerty różnią się od tych granych w Polsce? Osobiście zauważyłam pewne różnice, szczególnie wśród publiczności…

K: Ludzie na obczyźnie są bardzo spragnieni i polskiego języka, i poczucia jedności narodowej. Fajnie to obserwować. Fajnie gra się dla Polonii, fajnie też, kiedy wśród niej są autochtoni, lekko zszokowani poziomem naszych rodzimych artystów i wybitną oprawą koncertów. Na korzyść.

MW: Chciałabym jeszcze raz zapytać o publiczność. Czy pamięta Pani jakiś koncert szczególnie, właśnie z uwagi na wyjątkowy klimat – w pozytywnym bądź negatywnym znaczeniu? Czy zdarza się, że zachowanie odbiorców Panią irytuje? Mnie osobiście np. denerwuje, kiedy taki utwór jak Boso Zakopower ludzie odbierają jako fajny „kawałek” do skakania i skandowania…

K: Nie mam z tym problemu. Publiczność reaguje naturalnie i dobrze kiedy w ogóle reaguje. Nie chcę narzucać nikomu sposobu odbierania i rozumienia piosenki. Nie można oczekiwać, że wszyscy spośród wielotysięcznej publiczności będą odbierać koncert w ten sam sposób.


źródło: Piotr Porębski/ Kayax


MW:
Na ile Pani twórczość splata się z biografią? Słuchacz wnikliwy może wyciągnąć wnioski, że piosenki typu Kamień czy Testosteron okraszone były tzw. „morzem wylanych łez”, że twórca przeżył to, co opisuje…  

K: Owszem, to często wiwisekcja, ale nie zawsze śpiewając w pierwszej osobie opowiadam własną historię. Ludzie często zwierzają mi się, podświadomie wyczuwając moją empatię. Ja żyję tylko jednym życiem, i choć barwnym, nie jestem w stanie przeżyć wszystkiego, o czym śpiewam.

MW: Gdyby w przyszłości, po wielu latach, miała się Pani kojarzyć przede wszystkim z jednym utworem, tak jak Anna German z “Tańczącymi Eurydykami”, który utwór – chciałaby Pani – aby był taką wizytówką?

K: Obawiam się, że wbrew mojej woli może to być Prawy do lewego 🙁

MW: Pytanie prywatne – czy Pani syn jest zainteresowany muzyką? Czy sam śpiewa i czy chciałaby Pani, aby żył z muzyki?

K: Bardzo dużo słucha, ma talent, ale zdając sobie sprawę z tego, że każdy talent wymaga ciężkiej pracy, skutecznie jej unika. Chciałabym, by przede wszystkim był spełnionym i szczęśliwym człowiekiem, scena to ciężki i czasem niewdzięczny chleb, szczególnie w dobie Internetu i anonimowych komentarzy.

 

Recenzja płyty Transoriental orchestra dostępna jest tu: https://meakultura.pl/recenzje/kayah-wpada-w-trans-recenzja-transoriental-orchestra-740.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć