materiały prasowe

recenzje

Powitanie wiosny w Poznaniu, czyli 43. Poznańska Wiosna Muzyczna

W dniach 21 – 25 marca kroku astronomicznej wiośnie dotrzymywała 43. Poznańska Wiosna Muzyczna. 

Program 43. Poznańskiej Wiosny Muzycznej pękał w szwach – podczas czternastu festiwalowych koncertów słuchacze mogli liczyć na spotkanie zarówno z muzyką najnowszą (aż piętnaście światowych prawykonań!), jak i z muzycznym kanonem drugiej połowy XX wieku. Tegoroczna Wiosna zakwitła również wątkami słowackimi, węgierskimi, czeskimi i estońskimi. 

Festiwal zainaugurowała kompozycja Doser na orkiestrę symfoniczną (2014) Katarzyny Taborowskiej, powstały pod wpływem zainteresowania kompozytorki oddziaływaniem odpowiednio dobranych fal dźwiękowych na ludzki organizm. Celem kompozytorki było zatem (przy pomocy lekkich, ale wyczuwalnych kontrastów napięcie-rozprężenie, barwy i stroju) pozytywne stymulowanie umysłu słuchacza, wprowadzenie widowni w stan muzycznego odurzenia. Mieliśmy szerokie, lejące się frazy, błąkające się na tle barwowych mikstur tematy (w wyrazie takie… orientalne), swobodnie rozwijającą się muzyczną narrację. Choć skomponowany specjalnie na powitanie Wiosny utwór okazał się nieco przewidywalny, kompozytorce i wykonującej utwór Orkiestrze Filharmonii Poznańskiej pod batutą Marka Pijarowskiego udało się publiczność nieco ukołysać i odprężyć. Doser pokazało, że nie taka muzyka najnowsza straszna, jak ją opisują! Utwór wywarł zdecydowanie lepsze wrażenie niż następujące po nim Graffiti (2008) południowokoreańskiej kompozytorki Unsuk Chin – kompozycja dość tendencyjnej zarówno pod względem brzmieniowym (typowe zestawienia instrumentów i barw), jak i wykorzystanych technik (elementarz zastosowanych środków tłumaczy kompozytorka nawiązaniem do złożoności sztuki ulicy). 

Muzyka współczesna to jednak nie tylko muzyka najnowsza, o czym przypomniał słuchaczom ponadczasowy Koncert kameralny na fortepian, skrzypce i trzynaście instrumentów (1925) Albana Berga. Ten jedyny w programie Wiosny wyjątek – wyraz wdzięczności ucznia dla mistrza – potraktować można jako metaforę relacji przeszłość – teraźniejszość. Przy okazji zaś, mówiąc o muzycznej teraźniejszości zastanowić się, czy jest w stanie do takiego rodzaju niewymuszonej ponadczasowości dojść? Jeśli tak, to w oparciu o jakie kryteria?

Kolejny dzień festiwalu obfitował w wydarzenia. Najpierw Poznański Chór Chłopięcy w Poznańskiej Farze (nie ma chyba w Poznaniu miejsca bardziej odpowiedniego dla muzyki Pärta, Tavenera i Góreckiego), później “kameralne” spotkanie z muzyką Wojciecha Błażejczyka i Piotra Pawlika w Centrum Kultury Zamek, wieczorem zaś popisy obcokrajowców: Prague Modern (Czechy) wraz z dedykowanym zespołowi utworem There Are More Things (2014) Ewy Fabiańskiej-Jelińskiej, klasyka XX wieku i muzyka młodych węgierskich twórców (w tym Flekla Skwifowi autorstwa urodzonego w 1987 r. Petera Tornyai) w wykonaniu THReNSeMBle (Węgry) oraz koncert trio ad libitum bremen (Niemcy).  

Najwięcej sensacji wywołało z pewnością sobotnie prawykonanie kompozycji Trash music na zespół instrumentalny, obiektofony i live electronics (2014) Wojciecha Błażejczyka. To Śmieciowa muzyka na dwóch płaszczyznach: kuriozalnego instrumentarium złożonego z rozmaitych przedmiotów codziennego użytku (obok znanych już muzyce współczesnej maszyny do pisania, lampki i metronomu także durszlaków, balii po mleku, frontu metalowej szafki i suszarki do bielizny) oraz w warstwie słownej (zlepka wierszowanych wersów i tekstów niczyich, np. z ulotki farmaceutycznej). Inwencja w kwestii barw i rytmów – ogromna. A to wszystko, ku mojemu zdziwieniu… z dyrygentem! Plus za precyzję wykonania i tym samym świetną ilustrację właściwego uprawiania muzyki live electronics. 

W niedzielę, w ramach 24. spotkania z cyklu Muzyka z prądem w Auli Nova poznańskiej Akademii Muzycznej odbył się monograficzny (urodzinowy?) koncert Magdaleny Długosz. Zabrzmiały wówczas kompozycje znane (m. in. Zakopane Liryki z 1999) oraz prawykonanie TReMu na dwa instrumenty akustyczne i komputer (2013/14). Na gorszy prezent z okazji jubileuszu mogli liczyć wielbiciele twórczości Andrzeja Panufnika, którego setnej rocznicy urodzin poświęcony był poniedziałkowy, wieczorny koncert w Auli Akademii. Wspomnienie o kompozytorze ograniczyło się do wykonania  w towarzystwie innych cyklów pieśni (m. in.  kolejnego jubilata, Pawła Szymańskiego) dwóch wokaliz  z cyklu Hommage à Chopin na sopran i fortepian (1949/55). Choć propozycja w programie Wiosny koncertu z repertuarem stricte pieśniowym jest godna pochwały, wykonanie (zarówno od strony wokalnej, jak i instrumentalnej) pozostawiało wiele do życzenia. Było to z pewnością urodzinowe przyjęcie-niespodzianka… 

Wtorkowym, wielkim koncertem finałowym nawiązali organizatorzy do pierwotnej koncepcji festiwalu, prezentując utwory czterech kompozytorów związanych z Poznaniem. Mieli słuchacze okazję zapoznać się z muzyką najnowszą przeznaczoną na różne składy instrumentalne – od relatywnie kameralnego (orkiestra smyczkowa) do wielkiego. Dwa prawykonania objęto klamrą utworów już znanych – Czterech utworów charakterystycznych (1985) Jana Astriaba oraz Koncertu Skrzypcowego Nabożeństwa majowe (2008) Janusza Stalmierskiego.

To właśnie prawykonania były najmocniejszym punktem programu. Najpierw Aller na puzon, wiolonczelę i orkiestrę (2013/14) Artura Kroschela, inspirowana stanem umysłu, napięć i odprężeń jakie towarzyszą przemieszczaniu się pieszo[1], energetyczna kompozycja zaskakująca bogactwem barw i kontekstów brzmieniowych (rozproszenia i skupienia, wzmożonej ekspresji i kontemplacji; mi w pamięci szczególnie zapadł efektowny, quasi-liryczny, glissandowy dialog dwóch instrumentów wiodących). Zachwyciła również premiera monumentalnego cyklu pieśni Das Buch der Bilder do słów R. M. Rilkego (2013/14) Zbigniewa Kozuba. Na wysokości zadania stanęła mezzo-sopranistka Iwona Hossa, z wyczuciem godnym romantycznej heroiny właściwie kreując w poszczególnych pieśniach atmosferę to delikatną, to wyrazistą i pełną trwogi (na wyróżnienie zasługują dwie “środkowe” pieśni – króciutka Vorgefühl oraz Bangnis). 

Rozczarowało wykonanie Koncertu Skrzypcowego Nabożeństwa majowe (2008) Janusza Stalmierskiego. Pastoralną, nostalgiczną atmosferę rujnowały nieczystości, a najsłabszym ogniwem zespołu okazała się… solistka. Na niekorzyść działały ponadto kwestie prozaiczne – rozpraszający i zakłócający doznania estetyczne szum głośników oraz nieprofesjonalne zachowanie instrumentalistów, których głośny śmiech i rozmowy przed wejściem na scenę można było usłyszeć nawet z ostatnich rzędów. Nietrudno było również dostrzec ukradkowe rozmowy i śmiechy podczas występu – być może młodzi muzycy nie zdawali sobie sprawy z tego, że to nie kolejna próba, a wielki finał (trwający, swoją drogą, prawie trzy godziny!) festiwalu o randze międzynarodowej.

Tegorocznej edycji Wiosny towarzyszyło hasło: Znaki…, Preteksty… Muzyka współczesna to znak naszych czasów, ale również pretekst do rozważań nad miejscem i kondycją dzisiejszej sztuki. Pretekstem do tworzenia jest dla artystów przesycone fascynacją technologią życie codzienne, tak nieprzewidywalne i różnobarwne. Twórcy programu 43. Poznańskiej Wiosny Muzycznej bez wątpienia starali się ukazać wielowymiarowość muzyki najnowszej i zaprezentować ją w najlepszym możliwie wydaniu. Choć podczas wiosennych koncertów nie udało się uniknąć wpadek, nie ucierpiał na tym przekaz festiwalu. To wciąż jedyne w tej części Polski święto muzyki współczesnej, warte wyróżnienia ze względu na swój popularyzatorski charakter. Wszystkie koncerty, za wyjątkiem inauguracyjnego, były darmowe; zorganizowano również warsztaty i spotkania teatralne dla najmłodszych melomanów. Pomimo szerokiej dostępności i otwartości organizatorów, frekwencja nie odpowiadała randze wydarzenia. Po pięciu festiwalowych dniach można byłoby więc zapytać: czy publiczność dalej nieufnie podchodzi do muzyki współczesnej? Kolejne edycje Wiosny udowadniają, że niepotrzebnie; muzyka ta ma wiele twarzy, także delikatną, przystępną i inspirującą. 

———————

——————-

[1] Artur Kroschel w książce festiwalowej, s. 79

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć