Blanc et Rouge fot. Sonia Agata Kielarz

recenzje

Studio Eksperymentalne Polskiego Radia – Blanc et Rouge

Recenzja ta napisana jest z dużym, kilkumiesięcznym opóźnieniem. Jednak moment, kiedy zdecydowałem się omówić płytę jest nieprzypadkowy – 13 XII 2012 r. O czym jest ta antologia polskiej twórczości awangardowej? Pierwsze skojarzenie jakie się nasuwa przy słuchaniu Blanc et rouge to wojna. Zresztą nie jest to skojarzenie bezpodstawne – już na okładce widzimy Wojciecha Jaruzelskiego ogłaszającego wiadomość o wyprowadzeniu wojsk na terenie Polski. Jednak nie jest istotą tych nagrań tematyka wojenna per se – główne wątki stanowią indywidualne ludzkie cierpienie, ból i tragedia. Kompozytorzy zderzają się również z tematami ostatecznymi. Materiał momentami jest bardzo ciężki w odbiorze, wręcz trudno go słuchać. Często nie są to jednak trudności na poziomie muzycznym – nie można powiedzieć, żeby dzieła jakoś wybijały się nawet ponad ówczesną awangardę. Problemem jest treść.

Co do zawartości albumu można mieć mieszane uczucia. Chyba nie da się powiedzieć, że utwory są muzyką piękną czy dobrą. Trudno nawet stwierdzić, czy jest to do końca muzyka. Szczególnie można to zauważyć na trzech pierwszych nagraniach budzących bardzo silne, wręcz ekstremalne, emocje – Brygada śmierci Krzysztofa Pendereckiego, Lekcja II oraz Elegia – ofiarom wojny Eugeniusza Rudnika.

Brygada śmierci to słynna audycja radiowa, w której zostały wykorzystane obszerne fragmenty z obozowego dziennika Leona Weliczkera – młodego Żyda, który został przydzielony do Sonderkommando 1005, pracującego przy zacieraniu śladów hekatomby, jaka miała miejsce na lwowszczyźnie. Penderecki skupia całą optykę na słowie – tekst czytany przez Tadeusza Łomnickiego tylko momentami jest obrazowany przez wstawki sonorystyczne. Ciężar gatunkowy jaki niesie za sobą utwór ma swoje odbicie również w utworach Rudnika, przede wszystkim w Lekcji II, w której przeplatają się fragmenty apeli obozowych, wyliczanek dziecięcych, fragmentów lekcji oraz krzyków agonii. Takie zestawienie potęguje siłę przekazu i ma budzić w słuchaczu skrajnie różne emocje. Czy takie dzieła można uznać za dobre? Nie wydaje się to słusznym słowem. Szczególnie w przypadku audycji Pendereckiego mającej więcej z dokumentu niż z muzyki jest to wręcz nieodpowiednie. Pot leje się z nich strumieniami. Ich ręce tak są upaprane w trupiej cieczy, że same przypominają ręce trupów. – jest to tylko wyjątek z tekstu, ale reprezentatywny. W tych utworach nie ma piękna – jest tylko zło, przerażenie, rozpacz oraz tragedia. Trawestując słowa Jarosława Iwaszkiewicza można powiedzieć, że jest to rzecz o najgorszych instynktach ludzkich. Ostatnie z nagrań na płycie, czyli Elegia – ofiarom wojny kieruje słuchaczy w stronę przeżycia religijnego. Rudnik przyjął w tym przypadku formę mszy jako misterium. Kompozycja jest świadectwem pamięci o wszystkich poległych nie tylko w stanie wojennym czy podczas II Wojny Światowej, ale również podczas innych tragicznych wydarzeń w historii świata. Swoista msza żałobna, która ma być pomnikiem dla poległych.

Drugą odsłonę wydawnictwa otwiera fragment audycji radia moskiewskiego z roku 1962. Przekazem jest wypowiedź Lwa Termena, który wspomina swój koncert dla Lenina. Co zabawne w programie zaprezentowano fragment muzyki elektronicznej, która ma wzbudzić odrazę, stworzonej dla zohydzenia nowoczesnych form przekazu. Następny utwór, XX-lecie PPR z roku 1962 napisany przez Józefa Patkowskiego, Eugeniusza Rudnika i Krzysztofa Szlifirskiego ukazuje olbrzymie możliwości Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia. W przeciwieństwie do audycji z Termenem, mamy tu do czynienia z muzyką zarówno kompozycyjnie jak i technicznie fantastycznie wyprodukowaną.

Mocne uczucia wywołują obydwa utwory Elżbiety Sikory – Rapsod na śmierć republiki z roku 1979 oraz Janek Wiśniewski-Grudzień-Polska z lat 1982-83. W przeciwieństwie do Rudnika i Pendereckiego, Sikora nie wykorzystuje słów. Jednak, szczególnie Rapsod o charakterze bardziej uniwersalnym, przywołuje te same emocje i obrazy co Brygada śmierci. Wycięte dźwięki budzą skojarzenia z ludzkim głosem i przez swą nienaturalność nie zwiastują nic dobrego. Jako materiał bazowy służy również dźwięk z nagrania bomby atomowej. Przekaz jest mocny; ukazuje strach przed apokalipsą i zapowiedź tragedii.

Z kolei inne podejście prezentuje Maria Pokrzywińska. W Reglamentoso maluje obraz początku lat ’80. Mamy zatem urywki muzyki z Dziennika Telewizyjnego, sygnał milicyjnych suk, rozmowy telefoniczne (prawdopodobnie na podsłuchu) czy strzały. Jest to świat stanu wojennego w pigułce – zarówno tego, który prezentowała propaganda jak i dnia codziennego.

Ostatnia płyta rozpoczyna się od Gilotyny DG Eugeniusza Rudnika. W utworze kompozytor użył cytatu z piosenki mówiącej o J. Guillotin, twórcy sławnego narzędzia zadawania śmierci. Gilotyna została napisana na 200-lecie Rewolucji Francuskiej i zamówiona przez rząd francuski. Dzieło oparte jest na obszernych fragmentach piosenki francuskiej napisanej na cześć Guillotin’a, ale również na niepokojących (brzmiących chwilami jak muzyka Pink Floyd z płyty Meddle) nagraniach elektronicznych. Przetworzony mechaniczny dźwięk organów i pulsujące instrumenty perkusyjne wbijają się w głowę, niczym ostrze narzędzia śmierci. Nagranie zdaje się momentami nawet sięgać do elementów bardziej kojarzących się z nurtem minimalistycznym, a przede wszystkim powtarzalności. To prowadzi do skojarzenia z gilotyną, która w czasach krwawego terroru „rytmicznie” pozbawiała ludzi głów.

Całe wydawnictwo zamykają dwa utwory Krzysztofa Knittla – Dorikos (1976-77) oraz Glückspavillon dla Kasi (1978). Dorikos nieco wyłamuje się z koncepcji płyty – możemy w końcu usłyszeć żywe instrumenty i skalę dorycką, która zdaje się tak przyjemna dla ucha, na tle nagrań z taśmy. Użyty został również tekst – Co myśli Pan Cogito o piekle? Zbigniewa Herberta. Kompozytor chce uderzyć bowiem w tych, którzy jako artyści sprzedali swe dusze diabłu, czyli władzy – jednak należy to traktować bardziej uniwersalnie, gdyż chodzi przede wszystkim o sprzedanie się reżimowi. Nagrania z taśmy, stanowiące swoistą antynomię dla świata dźwięków instrumentalnych, świetnie obrazujące kolejne „sceny muzyczne” – płacz dziecka, szum morza, czy jak w ostatniej części dźwięki z więzienia.

Blanc et Rouge jest wydaniem niezwykle istotnym pod kilkoma względami. Po pierwsze pokazuje, że nadal można i powinno się wydawać płyty – zbiór zaprezentowanych utworów różnych kompozytorów tworzy spójną całość. Po drugie nagrania te są świadectwem, w którym widzimy losy pojedynczych ludzi, społeczności i całych narodów, oraz ich przemyśleń i uczuć. Ale przede wszystkim ukazują cierpienia jakie ludzie zgotowali sami sobie. I jeszcze trzeci aspekt – widzimy również jak kompozytorzy polscy świetnie radzili sobie z najtrudniejszymi tematami. I pomimo różnic w formie przekazu muzycznego oraz ideowego widać wspólną niezgodę kompozytorów na stan, w którym przyszło im żyć oraz tworzyć.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć