autor zdjęcia: Rafał Tomański

wywiady

Wywiad z Aleksandrą Galewską

Aleksandra Galewska z impetem wtargnęła w ułożony świat polskich talent shows i – choć nie wygrała The Voice of Poland – zostawiła po sobie niedosyt. Inteunarci domagają się płyty, prezentacji własnych kompozycji, których wokalistka ma sporo. Zapraszamy do przeczytania ciekawego wywiadu, w którym poruszane są, między innymi, wątki dotyczące kondycji polskich mediów.

Marlena Wieczorek:  Alexis Galesky, Pani Galewska, Ola, Kosmitka, jak się powinnam do Pani zwracać? 

Aleksandra Galewska:  Nie lubię przekraczania bariery osobistej, stąd Pani Galewska. Ale jeśli już wiem z kim rozmawiam może być po imieniu.

MW:  A w tej chwili przemawia przez Ciebie Ola czy Głupia Pani? Kim ta Pani jest?

AG:  Zawsze ja. Głupia Pani to postać fikcyjna. Została wymyślona po to, by mówić wprost-niewprost o tym, co jest według mnie głównie słabe.

MW:  Przychodzi do The Voice of Poland świetnie wykształcona wokalistka. Ma własny repertuar i styl i już na wstępie jurorzy przypinają jej łatkę “kosmitki”. Jak myślisz, dlaczego?

AG:  Nie miało to dla mnie większego znaczenia. Wymyślili kosmitę, widocznie tak im było łatwiej mnie gdzieś, po dotychczasowych doświadczeniach, umieścić. Ja przyszłam tam, żeby zrobić swoje. Nie dotykała mnie kosmitka, jakkolwiek można to było zrozumieć. Dla mnie był to synonim inności, a inność jest cechą, którą trzeba pielęgnować, bo coraz więcej jest kopii w każdej dziedzinie. Od przemysłu spożywczego po robienie butów.

MW:  Mając wiedzę o jurorach, na podstawie ich wypowiedzi w programie, kogo z całej czwórki wybrałabyś na swojego mentora? Jeszcze raz Anię Dąbrowską? (Wiem, że w eliminacjach mogłaś jedynie wybrać pomiędzy dwoma osobami).

AG:  To był program, w którym decydowały głosy ludzi. Niczego bym nie zmieniła, bo chodziło nie o to u kogo jesteś, ale wśród kogo. Najpierw „bitwy”, potem kolejne eliminacje wśród uczestników. Fabuła tego “serialu” była taka, że są Jurorzy i Uczestnicy. Przede wszystkim – nie nauczysz się w trzy miesiące tego, czego nauczysz się w 20 lat, więc wiara w to, że idąc do takiego programu będziesz gwiazdą „po” jest bardzo złudna, ponieważ nikt niczego za Ciebie nie zrobi. 

MW:  Co dał Ci (od strony muzycznej) kontakt z Anną Dąbrowską?

AG:  Fajną propozycję utworu do etapu Bitwa w programie.

MW:  Rzeczywiście, to był ciekawy wybór. Sama jurorka jednak zdradzała informacje kuluarowe, mówiła, że jesteś krnąbrna, nie słuchasz się, że ma z Tobą problem. Masz sobie coś do zarzucenia w tej kwestii?

AG:  Nic. Słuchać się może pies, jak chcę, żeby mi przyniósł kapcie.

MW:  Kiedy śpiewałaś w duecie piosenkę Sonny&Cher “I got you Babe”, pomyślałam: “ona nie walczy o finał, ta dziewczyna nabija się z sytuacji, w której się znalazła”. Czy jest coś na rzeczy?

AG:  Od początku do końca, w każdej piosence starałam się oddychać i myśleć po swojemu. Zawsze wykonywałam utwory najlepiej jak mogłam, zawsze poświęcałam najwięcej czasu ile mogłam na przygotowanie się do występu, bo reprezentowałam nikogo innego tylko siebie. Jak na mnie patrzysz, to możesz odnieść takie wrażenie, bo byłam mniej spięta, ale jak posłuchasz, nie usłyszysz absolutnie braku zaangażowania i obojętności.

MW:  Kto – według Ciebie – powinien był wygrać The Voice?

AG:  Muzyki nie można stawiać na podium. To nie jest policzalne, ale dobrze, że wygrał Damian, bo jest fajnym porąbańcem, ma poukładane w głowie i wie czego chce. Stawianie pytań w stylu kto powinien wygrać jest uleganiem praniu mózgu, które serwują media. Żadne wyniki nie mają znaczenia – ciężarowiec Marcin Dołęga dźwiga 190 kg po rozgrzewce po przebudzeniu ze snu, jak sam mówi, a pali trzy próby na olimpiadzie z takim samym ciężarem. Lance’owi Armstrongowi odbiera się wszystkie tytuły Tour de France przy nieudowodnionych przypadkach używania dopingu. Człowiek, który po pokonaniu choroby nowotworowej wspina się na szczyt i wyznacza drogę życia dla milionów ludzi na świecie, daje nadzieję i pokazuje, że nic nie jest stracone nawet, gdy diagnoza mówi o raku, zostaje pozbawiony wszystkich tytułów i sprowadzony do roli fałszywego mistrza. Wszystko jest niewymierne i odwrotnie niewymierne jest wszystko. Wynik talent show nie ma znaczenia. Liczy się muzyka i to, co masz w sobie.

MW:  Przypięto Ci łatkę osoby nieskorej do kompromisów. Ile w tym jest walki o niezależność i swobodę twórczą, a ile trudnego charakteru? A może ten aspekt został wyolbrzymiony? 

AG:  Gdyby było 200 % na określenie całości, dałabym po 100% i temu, i temu.

MW:  Łamiesz schematy, czasem śpiewasz na granicy czystości intonacyjnej, jednak z mojej perspektywy najtrudniejsze w odbiorze jest podejście do tematu muzycznego coverów. Zdarza się, że od razu zaczynasz wprowadzać melizmaty, wariantowość, co – przyznam szczerze – może wzbudzić w słuchaczu dyskomfort… Czy to jest wyprzedzanie zjawisk, brak kontroli, celowy zabieg, wolność artystyczna? Nawet w jazzie tematu przy pierwszym wprowadzeniu się nie rusza…

AG:  Forma jazzowa jest inną kwestią. Covery w moim wykonaniu znane są głównie z programu. Miałam zaledwie minutę dwadzieścia na zaprezentowanie siebie. Musiałabym być frajerem, żeby tego nie wykorzystać i składać hołd osobom, którym wymyślono bardzo chwytliwe, wesołe, komercyjne piosenki. Wokalistom, którzy wypromowali kilka hitów. To nie były piosenki Milesa Davisa, Dizziego, Coltrane’a. To były piosenki popowe, a ja chcę śpiewać i grać swoją muzykę. Formuła programu była taka – śpiewasz nie swoje, ale czyjeś piosenki. OK. Ale śpiewam je ja, a nie komputer. Mam własny język, doświadczenia. Nie jestem dzieckiem w kącie, więc nikt mi nie będzie mówił co mam myśleć, mówić i jak śpiewać. Muzyka jest sztuką wolną. Od początku do końca w moim śpiewaniu były emocje i wiedza teoretyczna, nie było bezpodstawnej przypadkowości. Intonacja drastycznie poszła mi tylko raz i to z winy źle ustawionego odsłuchu, a poza tym dźwięki obok są efektem tego, jak widzę i rozumiem dźwięki. Widzę je tak jak inni widzą litery w gazecie. Tak jak możesz czytać książkę opuszczając dla zabawy co drugie słowo, tak ja bawię się dźwiękami, bo jest to dla mnie olbrzymia frajda. Po przeczytaniu pytania, które przekazuje Twoje zdanie na temat tego, jak śpiewam, słuchacz mojej muzyki może zacząć zastanawiać się nad tym, czy to rzeczywiście jest „fajne”. Dostałam wiele maili, w których czytam o wzruszeniu i totalnym zrozumieniu. Nie sugerujmy się tym, co puszcza “Trójka” czy pisze “Przekrój” o nowościach muzycznych. Myślmy po swojemu.

MW:  To co według Ciebie jest cechą wyróżniającą Twój głos i styl śpiewania?

AG:  Własny styl.

MW:  Krążysz po różnych miastach Polski. Jak oceniasz środowisko muzyczne Warszawy, Katowic a jak Wrocławia i Gdańska. Widzisz jakąś różnicę? Gdzie się najlepiej czujesz?

AG:  W Warszawie zarabia się pieniądze i ładnie wygląda, w Gdańsku ludzie uczą się jazzu i muzyki improwizowanej, w Katowicach uczą się ludzie doskonali technicznie, otwarci na muzykę, gotowi oddać wszystko dla niej. W Katowicach muzycy są najbardziej zaangażowani, nieugięci, silni i przede wszystkim mocni artystycznie.

MW:  Prowadzisz blog, w którym wyimaginowana “Głupia Pani” przeprowadza wywiady z Panią Galewską. Czy faktycznie uważasz, że dziennikarstwo muzyczne w Polsce jest na niskim poziomie? Jakie teksty chciałabyś czytać, czego brakuje?

AG:  Dziennikarze muzyczni są osobami, które pokazują co im się podoba, a co nie. Coś jest dobre, bo im się podoba, a coś jest złe, bo im się nie podoba. Nie są zainteresowani pogłębianiem wiedzy na temat muzyki, nie są zainteresowani tym, by wejść w głowę muzyka i zrozumieć dlaczego to tak wygląda. Muzyk spędza miliard godzin na tym, by być coraz lepszym. Myślę tu o muzykach, którzy chcą się rozwijać, a nie rozdawać autografy. Dziennikarze często nie mają wyobraźni i wiedzy muzycznej, dlatego wielu z nich powinno się po prostu zamknąć, bo robią krzywdę muzyce i ludziom. Gwiazdki i bezpodstawne recenzje robią krzywdę tym, którzy chcą dać coś dobrego ludziom, robią też krzywdę słuchaczom, którzy liczą na gotową ocenę od ludzi kompetentnych, bez marnowania swojego czasu na przesłuchiwanie i wyszukiwanie ciekawostek. Wierząc im, niestety, tracą wiele dobrego, bo dużo ludzi to po prostu partacze.

MW:  A może jest tak, że współcześnie dziennikarzami muzycznymi nie są profesjonaliści znający się na muzyce? Wiedza czy wykształcenie przy zatrudnianiu takiej osoby nie jest wcale atutem (tak jak w przypadku stanowiska dla informatyka, prawnika, lekarza, ekonomisty). Kiedyś znalazłam ogłoszenie: “szukamy dziennikarza muzycznego, wykształcenie muzyczne nie jest wymagane, wystarczy, żeby potrafił pisać dużo tekstów w krótkim czasie”. Portale czy czasopisma często przedrukowują te same materiały promocyjne, o braku merytorycznego uzasadnienia własnej opinii nie wspominając…

AG:  Ostatnio usłyszałam coś takiego: […] powstała płyta GENIALNA. I już ciszej: przynajmniej moim zdaniem… Uśmiechnęłam się szyderczo. Był to właśnie radiowy prezenter, który miał wolność w tym, co puszczał. Myślałam, że poda argumenty, że podeprze to liczbami, opiniami innych. Ale nie. Poza tym pisze się recenzje płyt, z których właściwie nic nie wynika. Dostajemy informacje, że “na żywo” albo studyjna (ale to akurat można wysnuć po tytule “live”), kto śpiewa i czy “fajna”, czy “głupia” (to z kolei załatwiają gwiazdki z boku). Poza tym recenzuje się płyty mające świetną promocję jeszcze przed premierą albo te, które rozeszły się jak świeże bułki. Wtedy warto o nich napisać, bo słuchacze je znają, a jak znają, to przeczytają. Myślę, że wynika to z tego, że ludziom już się nie chce. Nie chce się szukać, pisać, walczyć z komercją i myśleć. Interesuje ich, że mogą pisać czy mówić i że dostaną za to $$$. Nie przeforsuje się profilu stacji radiowych, które żyją głównie dzięki reklamom, więc nie będą ryzykować puszczania innej muzyki, bo im ten reklamodawca zniknie. Taka trochę mafia. Ale tak jest też wśród muzyków. Chyba zbliżamy się do głównego problemu – pieniądze. Nie chcę się tu rozlewać jak ragdoll na kanapie, ale myślę, że mój skrót myślowy jest dość klarowny [śmiech].

MW:  Nawet bardzo. I celny. A jak myślisz, dlaczego muzyka polska nie istnieje poza granicami kraju? Czy przez osoby zajmujące się w Polsce kulturą? Media? Samych artystów?

AG:  Wina leży po stronie mediów i osób, które zajmują się rozprzestrzenianiem muzyki. Granic nie ma. Przejeżdżasz sobie z palcem w nosie od Czech do Hiszpanii i nawet nikt nie pyta ile narkotyków wieziesz w siatce z kiełbasą. Tak samo muzyka mogłaby pojechać do góry, na dół i w dwa boki. Muzyka nie ma granic. Granice są tam, gdzie jest ograniczone myślenie. Jest w Polsce ogromna ilość muzyków grających z serca i świetnych technicznie, mogących bez kompleksów konkurować z tymi zagranicznymi. Musimy sobie uświadomić, że muzyka “przepychana” w inne regiony wróci do nas z pieniędzmi jak dwa wodory, które, łącząc się z tlenem, zalewają nam łazienkę. Kiedy przestanie się myśleć o muzyce jak o produkcie, będziemy się cieszyć przestrzenią, której do tej pory nie znaliśmy.

MW:  Co to jest Pani Galewska ZiZajn?

AG:  Są to pomysły na ciuchy. Wymyślamy je, żeby nie utopić się w rutynie drzemiącej na każdej płaszczyźnie życia, które jest jedno. Pani Galewska ZiZajn to próba podzielenia się z ludźmi radością wynikającą z tworzenia. Ciuchy są fajnym sposobem na to, by pokazać innym, że hola hola, ale nie jestem hipsterem, nudziarą, kujonem, dresiarzem, wariatem czy innym. Jeśli myślisz po swojemu, to efektem ubocznym jest chęć działania po swojemu na każdej płaszczyźnie.

MW:  Skąd pochodzi sukienka z The Voice, w której śpiewałaś utwór Kayah? Działanie stylistów czy Twoje?

AG:  Od stylistki. Wzięła ją od projektantki, której nie znam. Pamiętam, że miała metkę z wysoką ceną, ale jest tak piękna, że na pewno kiedyś będzie moja!

Autor zdjęcia: Rafał Tomański.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć