Scena z filmu "Casablanca"

edukatornia

Krótka (i subiektywna) historia śpiewania na ekranie

Pierwszy udźwiękowiony film z 1927 roku nosił tytuł Śpiewak jazzbandu. Czy to przypadek? Gdy tylko pozwolono aktorom mówić, ci od razu zaczęli śpiewać. Charlie Chaplin przed zabraniem głosu w filmie wzbraniał się aż do roku 1936, do produkcji Dzisiejsze czasy. Kiedy w końcu to uczynił, efekt był śpiewający – piosenka Titina w języku znanym wyłącznie Chaplinowi, swoją wymownością kradła serca widowni. Śpiewanie, nucenie, gwizdanie to całkiem zwyczajne czynności, które towarzyszą nam każdego dnia, wyrażając nasze emocje. Nic dziwnego, że twórcy filmów, chcąc uwiarygodnić postaci scenariusza, powierzają im partie śpiewane. Pytanie tylko, czy śpiewanie w filmie faktycznie wypada autentycznie? 

Rzut oka na musical

Jeśli ktoś liczył na naturalne podśpiewywanie, to stanowczo nie jest gatunek dla niego. Tu rządzi nie tylko śpiew bliski temu operowemu, ale też złożona choreografia, balet i stepowanie. Kiedy musical trafił z teatrów na plan filmowy, zauważono konieczność zatrudniania gwiazd, które przyciągną filmową publiczność – a te nie zawsze potrafią śpiewać. O ile na Broadwayu aktor musiał być przede wszystkim znakomitym wokalistą i tancerzem, to już w filmie możliwe były pewne oszustwa. Przenoszone na wielki ekran broadwayowskie produkcje reklamowane były piękną twarzą, jak Natalie Wood w West Side Story lub Audrey Hepburn w My Fair Lady, i równie pięknym – choć cudzym – głosem. W obie te role wcieliła się zresztą ta sama sopranistka, Marni Nixon.

O podobnej sytuacji opowiada fabuła Deszczowej piosenki, której twórcy sami uciekli się do takiej sztuczki. Choć w filmie to grana przez Debbie Reynolds bohaterka musiała użyczać swojego głosu słynnej gwieździe kina niemego, Linie Lamont, o urodzie głosu skrzypiących zawiasów, to rzeczywistość okazała się znacznie bardziej zagmatwana. Tu do dwóch aktorek dołączyła jeszcze wokalistka Betty Noyes, która niekiedy śpiewała za Jean Hagen, odtwórczynię roli Liny, a niekiedy za Reynolds. W piosence Would You? w której natomiast widzimy, jak Reynolds dubbinguje Hagen, w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie.    

Would You?

Problemu tego zdają się nie dostrzegać współcześni twórcy musicali, angażując aktorów ze śpiewaniem mających niewiele wspólnego, którzy jednak bez skrępowania wyśpiewują swoje kwestie. Musicalowe kreacje Russela Crowe czy Emmy Stone w ramach terapii należałoby puszczać wszystkim wstydzącym się swojego głosu i słuchu.

Tym, co do musicali może zniechęcać, jest podwyższony poziom cukru w scenariuszu. Dźwięki muzyki to film, w którym stężenie urokliwych salzburskich krajobrazów, dirndl i lederhosen przekracza zresztą wszelkie normy. Pod warstwą grubego musicalowego lukru dostrzec można jednak pewne perełki – jak piosenka My Favourite Things. Utwór stał się znanym standardem, a John Coltrane i Billy Evans zmienili tę trzyminutową piosenkę, śpiewaną oryginalnie przez Julie Andrews, w prawdziwe jazzowe poematy. Warto sięgnąć po ten musical również z powodu innej piosenki, a przede wszystkim jej wykonania – Edelweiss w interpretacji Christophera Plummera. Cóż… kto pod wpływem pięknych austriackich widoków nie miał ochoty śpiewać, niech pierwszy rzuci kamień.

    Christopher Plummer, Edelweiss

Filmy muzyczne – śpiewamy bo umiemy

Kino uwielbia historie o muzykach – zarówno tych prawdziwych, jak i fikcyjnych. Jeśli już zatem ktoś musi śpiewać na ekranie, niech robią to profesjonaliści. Można śpiewać „za siebie”, jak czynili to w swoich filmach The Beatles lub Elvis Presley. Tu zresztą fabuła nie miała żadnego znaczenia – tworzyła jedynie tło dla wokalnych popisów. Tam, gdzie akcja odgrywa jednak pewną rolę ze względów budżetowych, najlepiej zdać się na osoby utalentowane w obydwu kierunkach (aktorsko i wokalnie) – jak choćby Liza Minnelli (prywatnie córka Judy Garland – to u nich rodzinne?) występująca w takich filmach jak New York, New York, czy Kabaret. 

Przy okazji tego typu obrazów scenarzyści unikają też fabularnego zgrzytu – muzyczne popisy odbywają się w miejscach do tego „odpowiednich”: na scenach, w zadymionych jazzowych klubach lub na ulicach… (filmowym muzykom nie zawsze dobrze się powodzi). Uliczne muzykowanie potrafi jednak zaprowadzić do wielkiego świata showbiznesu i to zupełnie dosłownie – Hollywood nazywane przecież „fabryką snów” kocha przenosić też filmowe historie do rzeczywistości. Takim fenomenem okazał się bardzo niskobudżetowy irlandzki film o ulicznym grajku i emigrantce – Once – który głównie dzięki uroczym balladom zdobył sympatię szerokiej publiczności, a jedna z piosenek, Falling Slowly, otrzymała w 2008 roku Oscara.

Falling Slowly z filmu Once

Gwiazdy piosenki na ekranie

Bywało jednak i tak, że gwiazdy piosenki trafiały na ekran, ale wcale nie do musicalu, ani filmu muzycznego. O ile aktorskie umiejętności śpiewaków były zazwyczaj wyższe niż wokalne talenty gwiazd kina, to scenarzyści i reżyserzy nie mogli sobie odmówić, by w zupełnie niemuzycznej fabule umieścić jakąś piosenkę. Bo skoro w jednym westernie udało się już zgromadzić duet gwiazd – Deana Martina oraz idola nastolatków, Ricky’ego Nelsona – szkoda byłoby nie wpleść do filmu jakiejś piosenki, a najlepiej dwóch (i trzeciej – tytułowej Rio Bravo – w napisach końcowych). Do swojej oryginalnej ścieżki dźwiękowej do Rio Bravo Dimitri Tiomkin dołączył zatem jeszcze My Rifle, My Pony, and Me, którą wykonuje Martin (jedną z najsłynniejszych westernowych piosenek w ogóle), bazującą na kompozycji Tiomkina z innego filmu, Red River. Żeby wystarczająco wyeksponować talent Nelsona, do ścieżki dodano również folkową piosenkę Cindy, Cindy.

Z podobnych względów w mroczną muzykę Bernarda Herrmanna do filmu Alfreda Hitchcocka Człowiek, który wiedział za dużo zaplątał się przebój Que Sera, Sera (Whatever Will Be, Will Be). Twórców tego szpiegowskiego thrillera może wprawdzie tłumaczyć fakt, że bohaterka, w którą wciela się Doris Day, jest znaną piosenkarką. Żeby upewnić widzów, że Day jest faktycznie znakomitą wokalistką, a szlagier Jaya Livingstona i Raya Evansa zasłużył na Oscara, piosenka pojawia się w filmie dwukrotnie – raz podczas występu w ambasadzie (z akompaniamentem fortepianu) i raz, mniej „oficjalnie”, w duecie z synem (jako akompaniament do ścielenia łóżka).

Play it, Sam!

Oprócz piosenek „na doczepkę” w filmie pojawiają się też swoiste piosenkowe leitmotivy – utwory mające znaczenie dla całej ścieżki dźwiękowej, jak i dla fabuły. Taką moc ma na pewno piosenka As Time Goes By z filmu Casablanca. Utwór napisany w 1931 przez Hermana Hupfelda do musicalu Everybody’s Welcome sławę zdobył dopiero jedenaście lat później po premierze Casablanki. Dooley Wilson, filmowy Sam, wykonuje ją, a to na prośbę Ingrid Bergman, a to Humphrey’a Bogarta (któż by im odmówił?), jako wspomnienie pięknych dawnych chwil, wywołując wzruszenia i gniew bohaterów. 

As Time Goes By

Melodia As Time Goes By pojawia się w całej muzyce do filmu kilkukrotnie, ale raczej jako przypomnienie. Henry Mancini w Śniadaniu u Tiffany’ego zbudował natomiast właściwie całą ścieżkę dźwiękową wyłącznie na piosence Moon River. Piosenka została napisana specjalnie na możliwości głosu Audrey Hepburn, więc w przeciwieństwie do My Fair Lady tym razem aktorka zaśpiewała sama – i to na miarę Oscara. Innym oryginalnie śpiewanym (a właściwie nuconym) przez odtwórczynię głównej roli leitmotivem filmowym jest Kołysanka z Dziecka Rosemary. W odróżnieniu od muzyki ze Śniadania u Tiffany’ego, gdzie melodia piosenki (poza sceną śpiewu Holly) pojawia się wyłącznie w wersji orkiestrowej, głos Mii Farrow został wpleciony w całą ścieżkę dźwiękową Krzysztofa Komedy.

Moon River

Od nucenia niedaleko już do gwizdania. W tej umiejętności przodują bohaterowie filmów grozy – jak w M-Morderca z gwizdanym motywem z Peer Gynta. Słynny gwizdany motyw autorstwa Bernarda Herrmanna z filmu Twisted Nerve zyskał natomiast kilka lat temu szaloną popularność dzięki scenie z filmu Quentina Tarantino Kill Bill. Obok dreszczowców gwizdanie słychać też w filmach wojennych. Prawdopodobnie najsłynniejsze (zbiorowe) ekranowe gwizdanie miało oczywiście miejsce w Moście na rzece Kwai. Tę wpadającą w ucho melodię – Colonel Bogey – napisał w 1914 roku major Frederick Joseph Ricketts, kompozytor licznych marszy wojskowych, a twórca oscarowej muzyki do filmu, Malcolm Arnold, zgrabnie wykorzystał istniejącą kompozycję i na gotowym pochodzie akordów oparł jeszcze jeden marsz, który wprowadził do filmu.  

Most na rzece Kwai 

Powyższy przegląd to tylko garść popularnych szlagierów. Piosenek, które tworzą historię kina i dzięki którym chętnie wraca się do filmowych produkcji. Tekst nie ma jednak ambicji leksykograficznych, a proponuje jedynie – co warto zanucić dziś wieczorem. 


Spis treści numeru Kamera-muzyka-akcja!:

Felietony

– Aleksandra Chmielewska, Muzycy na wielkim ekranie

– Maurycy Raczyński, Michael Nyman i Peter Greenaway – postmodernistyczna synergia

– Wojciech Krzyżanowski, Aleksandra Słyż Wirtuozowska synteza obrazu i dźwięku – „Uwięziona” Henri-Georgesa Clouzota

Wywiady:  

– Anna Kruszyńska Muzyka filmowa staje się taką nową klasyką” – wywiad z Bartoszem Chajdeckim

– Ewa Chorościan, Wielu reżyserów nie wstydzi się wyznać, że nigdy nie byli w filharmonii” – wywiad z Krzesimirem Dębskim

Recenzje: 

– Aleksandra Bliźniuk, Oscarowe znaczy najlepsze?

– Krzysztof Bździel, Muzyczna narracja w „Młodym Papieżu” Paolo Sorrentino

Publikacje: 

– Aleksander Przybylski, Maestro – kilka uwag o muzyce w filmach Stanley’a Kubricka

– Karol Furtak, O klasyce i nie-klasyce w filmach Larsa von Triera – „Melancholia” i „Nimfomanka”

Edukatornia: 

– Sławomira Żerańska-Kominek, Video wykład. Tyrania muzyki

– Ewa Chorościan, Krótka (i subiektywna) historia śpiewania na ekranie

Kosmopolita: 

– Aleksandra Chmielewska, Jan A. P. Kaczmarek – kompozytor transatlantycki

– Anna Wyżga, Anatomia grozy według Abla Korzeniowskiego

Rekomendacje: 

– Festiwale muzyki filmowej oraz festiwale filmowe z muzyką

– Muzyczno-filmowe premiery 2017


Wesprzyj nas
Warto zajrzeć