Szalone Dni Muzyki 2018 - W stronę nowego świata

felietony

Jak oszaleć w dobrym stylu (w weekend)

Już od szóstej rano w sobotni poranek przed Teatrem Wielkim – Operą Narodową ustawiały się kolejki po bilety na Szalone Dni Muzyki 2017. Przed wejściem do gmachu rozgrywały się dantejskie sceny, a serwery systemów sprzedających bilety bez przerwy się wieszały…

Czy tak rzeczywiście było? Takie opowieści można było usłyszeć w foyer Teatru Wielkiego Opery Narodowej podczas zeszłorocznej (2017) edycji SDM. Waka o bilety trwała do samego końca. Bito się o nie do ostatniej chwili przed koncertami – zawsze przecież mógł stać się cud i pojawić się ktoś, kto bilety musiał odsprzedać lub oddać.

Tak głoszą plotki. A co mówią liczby?

Jak się okazuje, zgodnie z badaniami, statystyczny widz Szalonych Dni Muzyki w 2017 wziął udział w większej liczbie koncertów niż statystyczny uczestnik SDM w roku 2016. Aż 31 procent słuchaczy wzięło w 2017 roku udział w więcej niż sześciu koncertach. W roku 2016 zdecydowało się na taki maraton koncertowy tylko 24 proc. słuchaczy.

Wyniki kolejnego badania mogą zaskakiwać – przyzwyczailiśmy się już bowiem, że w salach koncertowych przeważają osoby starsze, ale średnia wieku na Szalonych Dniach Muzyki z pewnością odbiega od normy. W roku 2017 osoby w wieku 26-35 lat stanowiły 19 procent widzów a 11 procent – osoby w wieku studenckim (19-25 lat). Podobnie wyniki te kształtowały się w 2016 roku.

Trzecie z przeprowadzonych badań pokazuje, że dla ok. 1/4 respondentów udział w Szalonych Dniach Muzyki to jedyna możliwość zetknięcia się z muzyką poważną w ciągu roku. Badania przeprowadził Kolektyw Badawczy.

Wnioski? Jak się okazuje, festiwal Szalone Dni Muzyki spełnia ważną społecznie rolę i wypełnia lukę w rynku muzycznym, która dotąd pozostawała niezagospodarowana. Aż jedna czwarta publiczności to ludzie, którzy łakną kontaktu z muzyką poważną, ale – jak się domyślamy – liczba barier, które trzeba przezwyciężyć, żeby znaleźć się na „zwykłym” „filharmonijnym” koncercie jest zbyt duża.

Temperament naszej epoki, nieustanna walka z czasem, nasze nowe przyzwyczajenia będące konsekwencją zmian cywilizacyjnych modyfikują nasz sposób uczestnictwa w kulturze. Na to, jak zmienia się nasz styl życia nie mamy wpływu. Decyduje o nim niezliczona liczba czynników zewnętrznych, których oddziaływania nie powstrzymamy. Być może warto zastanowić się nad możliwymi do zaakceptowania przez wszystkie strony (w tym przede wszystkim artystów) stopniową modyfikacją zasad, obowiązujących podczas koncertów?

Z rockowymi korzeniami

Szalone Dni Muzyki to bez wątpienia najoryginalniejszy festiwal muzyki poważnej w Polsce. To także festiwal najradośniejszy, najbardziej przyjazny publiczności. W foyer TWON łatwo nawiązać rozmowę z nieznaną osobą, wszystkim dopisują dobre humory. A odrobina szaleństwa pojawia się zawsze, gdy trzeba przyjść labiryntami korytarzy i schodów operowych z sali do sali. Jednym z najoryginalniejszych miejsc, które zostały oddane do dyspozycji Szalonych Dni Muzyki jest przestrzeń za żelazną kurtyną, gdzie widzowie mogą poczuć się niczym Alicja po drugiej stronie lustra, która właśnie pociągnęła łyk magicznego napoju.

Zanim festiwal na stałe zagościł na polskiej scenie muzycznej z pewnością wielu ludzi wątpiło, czy ten „szalony” projekt może się w Polsce przyjąć. Faktycznie, trzeba było wykazać się nie lada odwagą, żeby zdecydować się na tak brawurowy krok – zorganizowanie w Warszawie festiwalu muzyki poważnej, tworzonego wedle reguł obowiązujących podczas festiwali muzyki rock i pop…

Jakie to reguły? Publiczność ma do wyboru kilka „scen”, między którymi może się przemieszczać. Koncerty są krótkie i następują jeden po drugim, razem tworząc koncertowy „serial”, maraton. Festiwal to wydarzenie weekendowe – zaczyna się w piątek, a kończy w niedzielę.

Idea wykorzystania zdobyczy festiwali rockowych przy organizacji wydarzenia z muzyką poważną narodziła się w głowie René Martina, który pozazdrościł organizatorom festiwali z muzyką rock i pop frekwencji i radosnej atmosfery, która towarzyszy tego rodzaju imprezom – zaznał jej z pewnością każdy, kto kiedykolwiek zawitał na Open’er, OFF Festiwal, Sziget czy Glastonbury…

Czy tego rodzaju inicjatywa miała szansę powodzenia?

Pierwsza edycja festiwalu odbyła się w Nantes pod hasłem „La Folle Journée” (określenie zaczerpnięte z Wesela Figara). Z czasem festiwal objął zasięgiem cały świat – jego lokalne edycje organizowane są m.in. w Japonii, Brazylii, Hiszpanii i Rosji. W końcu dotarł też do Polski.

Rezultat tego karkołomnego – jak mogłoby się wydawać – pomysłu okazał się zaskakująco udany. Ryzykowny eksperyment okazał się sukcesem.

Warto dodać, że La Folle Journée to nie jedyne dzieło René Martina. Zasług i działań twórcy i dyrektora artystycznego festiwalu nie sposób przecenić. W 1981 roku zainicjował on Międzynarodowy Festiwal Fortepianowy w The Roque of Anthéron, na który przyjeżdżają najwybitniejsi pianiści z całego świata, w 1988 r. stworzył we współpracy ze Światosławem Richterem słynny Festival de la Grange de Meslay, w roku 1986 zainicjował powstanie Moments Musicaux de l’Hermitage-Barrière w La Baule; jest też kierownikiem artystycznym festiwalu poświęconego muzyce sakralnej Abbaye Royale de Fontevraud itd.

Emigranci kontra patrioci

Szalone Dni Muzyki były w tym roku organizowane w Polsce już po raz dziewiąty (pierwsza edycja SDM towarzyszyła obchodom Roku Chopinowskiego). W trakcie trzech festiwalowych dni surowy i groźny przez resztę roku gmach Teatru Wielkiego Opery Narodowej zmienił się, jak co rok, w przestrzeń tętniącą muzyką, wypełnia się ludźmi łaknącymi z nią kontaktu i z niecierpliwością czekającymi na kolejnie koncerty, którzy – i to chyba najważniejsze – mogli liczyć na to, czego oczekiwali – na wartościową muzykę w wyśmienitych wykonaniach.

Zeszłoroczna edycja Szalonych Dni Muzyki była jedną z najciekawszych. Publiczność miała okazję wziąć udział w kilku wspaniałych recitalach pianistycznych – zagrali m.in. Nelson Goerner, Iddo Bar-Shaï, improwizujący mazurki Aleksander Dębicz oraz fenomenalny Islandczyk, bożyszcze wielbicieli sztuki fortepianowej Víkingur Ólafsson. Wyśmienite koncerty dały zespoły – ensemble muzyki dawnej Ricercar Consort z Philippem Pierlotem, grającym na violi da gambie oraz Apollon Musagète Quartet i Kwadrofonik.

Tegoroczna edycja Szalonych Dni, choć nie należała do najbardziej spektakularnych, także dostarczyła słuchaczom niemało emocji.

Szalone Dni Muzyki 2018 - materiały prasowe Orkiestra Sinfonia Varsovia

Szalone Dni Muzyki 2018; fot. materiały prasowe Orkiestra Sinfonia Varsovia

Najjaśniej świecącą gwiazdą festiwalu był Piotr Orzechowski znany jako Panohooligan (Orzechowski wraz z wraz Kubą Więckiem (saksofon) zagrał też koncert improwizowanych na jazzowo Wariacji op. 4 Henryka Mikołaja Góreckiego). Niemniej silnych wrażeń dostarczyła słuchaczom wyśmienita japońska pianistka Etsuko Hirose, która przepięknie wykonała Rapsodię na temat Paganiniego op. 43 Siergieja Rachmaninowa z Orkiestrą Filharmonii Narodowej pod batutą Jacka Kaspszyka. Dużo ciepłych słów padło także pod adresem grającego na gitarze klasycznej Emmanuela Rossfeldera który zaprezentował przebojowy Concierto de Aranjuez Joaquína Rodrigo.

Czy Szalone Dni Muzyki mogły być w tym roku jeszcze lepsze? Być może. Z pewnością niemały kłopot sprawił organizatorom fakt, że temat międzynarodowej edycji ,,W stronę nowego świata” w niewielkim stopniu korespondował z obchodami rocznicy 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości, której musiały zostać podporządkowane w tym roku programy wydarzeń finansowanych z publicznych funduszy.

Szalone Dni Muzyki 2018 - materiały prasowe Orkiestra Sinfonia Varsovia

Szalone Dni Muzyki 2018; fot. materiały prasowe Orkiestra Sinfonia Varsovia

W starciu z polityką muzyka nigdy nie miała szans – również i tym razem wyszła z tego pojedynku nieco poturbowana. Organizatorzy musieli wykazać się prawdziwą intelektualną ekwilibrystyką próbując tak skonstruować program, by wilk był syty i owca cała… Konia z rzędem temu, kto wyjaśni, co wśród kompozytorów, poszukujących nowych światów i inspiracji poza swoją ojczyzną robią Karol Szymanowski, Witold Lutosławski, czy Krzysztof Penderecki… Ale i tak wielkie brawa należą się twórcom programu za dwa utwory Henryka Warsa oraz IV Symfonię a-moll op. 61 oraz Melodie polskie op. 47. Mieczysława Wainberga. W programie znalazły się też kompozycje Andrzeja Panufnika oraz Aleksandra Tansmana.

Wybaczamy i rozumiemy… Kto zresztą usłyszał wyśmienite wykonanie Małej Suity Witolda Lutosławskiego (Sinfonia Varsovia pod batutą Lio Kuokmana) wybaczył wszystko tegorocznym Szalonym Dniom Muzyki już w pierwszych minutach koncertu inauguracyjnego. Jedną z wad festiwalu jest to, że nie da się wziąć udziału we wszystkich proponowanych w ramach programu koncertach – jakakolwiek ocena poszczególnych edycji nigdy nie będzie pełna i całkowicie sprawiedliwa!

Szalone Dni Muzyki 2018 - materiały prasowe Orkiestra Sinfonia Varsovia

Szalone Dni Muzyki 2018 – Sinfonia Varsovia pod batutą Lio Kuokmana;
fot. materiały prasowe Orkiestry Sinfonia Varsovia

Namiot festiwalowy gościł w tym roku, jak zwykle, między innymi projekty muzyczne z pogranicza gatunków. W piątek słuchacze mieli możliwość wzięcia udziału w koncercie Maniuchy Bikont z zespołem Niewte (Antoni „Baskak” Beksiak – komputer, głos, Maciej Filipczuk – skrzypce, Marcin Lorenc – skrzypce, basy). Grupa zaprezentowała projekt muzyczny łączący tradycyjne polskie melodie ludowe z elektroniką. Publiczność udostępniono parkiet, na którym można było tańczyć (dodajmy, podobnie, jak i w zeszłym roku, gdy do tańca zagrała Warszawska Orkiestra Sentymentalna).

Kolejne wieczory w namiocie należały do Tria Jazzowego Marcina Maseckiego i Adam Bałdych Quartet.

Kalejdoskop gwiazd

Warto dodać, że zarówno w sali pod namiotem, jak i w gmachu opery w całej historii Szalonych Dni Muzyki nigdy nie brakowało wydarzeń muzycznych o oryginalnej formie, nietuzinkowych zespołów. Wymieńmy chociażby koncerty akordeonowego Motion Trio oraz koncert z ilustrującymi muzykę animacjami Mariusza „Wilka” Wilczyńskiego powstającymi na żywo czy koncert naśladujących głosy ptaków Ptasich śpiewaków, którzy zawitali do Warszawy w 2016 roku. Duet tworzą Johnny Rasse i Jean Boucault łączący zamiłowanie do ornitologii z miłością do muzyki i mający w repertuarze setki ptasich tryli. Rasse i Boucault imitują je z taką perfekcją, że na ich koncerty w plenerze zlatuje się zwabione ich śpiewem ptactwo… Ptasi śpiewacy wystąpili jako soliści z towarzyszeniem Orkiestry Teatru Wielkiego – Opery Narodowej pod dyrekcją Piotra Staniszewskiego.

Na program Szalonych Dni Muzyki składają się zawsze zarówno „przeboje” muzyki klasycznej, jak i utwory mniej znane. W roku 2016 na festiwalu zabrzmiały Cztery pory roku Antonia Vivaldiego. Kto jednak nie czułby się na siłach słuchać po raz kolejny tego jakże popularnego utworu mógł wybrać inne muzyczne wcielenia cieszącego się tak ogromym wzięciem u kompozytorów motywu łączącego wątek meteorologiczny z refleksją o przemijaniu – podczas tej samej edycji zagrano także Cztery pory roku w Buenos Aires Astora Piazzolli oraz Koncert skrzypcowy nr 2 Philippa Glassa Amerykańskie cztery pory roku a także słynny przebój ostatnich lat kompozycji Maxa Richtera Vivaldi – The Four Season Recomposed.

Na scenach Szalonych Dni Muzyki nigdy nie brakuje gwiazd. W roku 2015 (temat – Pasje serca i duszy) wystąpili m.in. estoński zespół Vox Clamantis (w ich wykonaniu można było usłyszeć Pasję wg św. Jana Arvo Pärta) oraz Lucas Geniušas – laureat II nagrody XVI Konkursu Chopinowskiego (pianista zagrał IV Koncert fortepianowy G-dur op. 58 Ludwiga van Beethovena), a także zespoły Arte dei Suonatori oraz Quatuor Modigliani.

W roku 2014 (temat: Ameryka) pojawili się Bruce Brubaker, Paul Lay i Abdel Rahman El Bacha oraz zespoły Crossroads Quartet i Hob-beats Percussion. W roku 2013 (temat: Muzyka hiszpańska i francuska) zagrał Quatour Modigliani, a fenomenalny recital z utworami Claude Debussy’ego dał Philippe Giusiano, laureat II nagrody na Konkursie Chopinowskim w 1995 r.

W roku 2012 (temat: Rosja) nie zabrakło gwiazd ze Wschodu – wystąpili Boris Berezovsky, Nikolai Lugansky, Nikita Boriso-Glebsky, Alexander Kniazev i Adrei Korobeinikov. Rok 2011 należał do „Tytanów” – do Warszawy przyjechali wybitny francuski pianista Bertrand Chamayou, Iddo Bar-Shaï, Jakub Jakowicz, Marc Minkowski, Henri Demarquette i George Tchitchinadze…

Czy kosmici pomogą?

Ciągłe przemieszczanie się z sali do sali, konieczność punktualnego dotarcia na miejsce (inaczej nie zostanie się wpuszczonym ma koncert), nieustanne poszukiwanie sal, które podczas festiwalu zmieniają nazwy, przemierzanie dziesiątków schodów w górę i w dół… Publiczność Szalonych Dni Muzyki powinna utyskiwać, skarżyć się i narzekać – a jednak tego nie robi. Festiwal wydobywa z melomanów pokłady życzliwości, zaradności, pozytywnego nastawienia do świata. Sprzyja nawiązywaniu kontaktów, integruje, wywołuje poczucie przynależenia do wspólnoty. W powietrzu wyczuwalne jest radosne podniecenie.

„Nawet nie wiedziałam, że taki festiwal istnieje, Bożenko, dlaczego dopiero teraz mi o nim powiedziałaś!”, „Wychodziłem z teatru tylko po to żeby zjeść. Kilka koncertów z rzędu w ciągu dwóch dni to dla mnie prawdziwe święto”, „Rozpłakałem się na koncercie, bo nigdy wcześniej nie słyszałem violi da gamba i nie wiedziałem, że to instrument o tak pięknym, poruszającym dźwięku” – takie wypowiedzi można podsłuchać w foyer…

Radosna atmosfera udziela się wszystkim, którzy przekraczają próg TWON, którzy stoją w kolejce do namiotu festiwalowego, czekają na koncerty. Wszystkim bez wyjątku.

Czy tak udana impreza ma wady? Bez wątpienia. Ale najpierw wymieńmy zalety, za które należy się organizatorom SDM wielki pokłon. O ile podczas pierwszych edycji festiwalu widzowie mieli jeszcze pewne problemy z odnalezieniem sal i dotarciem na czas na koncert, o tyle dziś organizatorzy festiwalu wprost perfekcyjna radzą sobie z regulowaniem strumieni widzów przemieszczających się z sali do sali. Koordynacja koncertów odbywa się z niezwykłą precyzją (przypomnijmy – każdy z festiwali to około 55 koncertów w ciągu trzech dni i około 1000 wykonawców). Zarówno publiczność, jak i artyści mogą być spokojni, że spóźnialscy nie zakłócą występu.

Koncerty nigdy nie zaczynają się z opóźnieniem, a kończą się także o odpowiedniej porze, tak, by widzowie mogli bez zdenerwowania przenieść się na kolejne wydarzenie (artystów obowiązuje zakaz bisowania).

Zapewne jednym wyzwań, które wciąż jeszcze stoi przed organizatorami jest powstrzymanie słuchaczy przed wychodzeniem z sali koncertowej na kilka minut przed zakończeniem koncertu. Jak zahamować ten stresujący artystów oraz słuchaczy nerwowy exodus? Jestem przekonana, że i w tym przypadku organizatorzy znajdą w przyszłości dobre rozwiązanie. A oklaski między częściami? Sinfonia Varsovia wydała niedawno specjalną książeczkę, w której przybyli na Ziemię kosmici z humorem pomagają wyjaśnić, jak zachowywać się na koncercie. Miejmy nadzieję, że taka edukacja na wesoło przyniesie kiedyś skutek.

 

Spis treści numeru Festiwale:

Felietony

Dorota Relidzyńska, Festiwal – laboratorium kultury 

Dorota Relidzyńska, Jak oszaleć w dobrym stylu (w weekend)

Wywiady 

Ewa Schreiber, Rezonans filmu, muzyki i refleksji. Rozmowa z Michałem Merczyńskim, dyrektorem festiwalu Nostalgia

Magdalena Stochniol, „Zawsze jest miejsce na nowe formuły”. Wywiad z Aleksandrem Nowakiem

Recenzje

Maria Majewska-Mocek, Operowe perypetie sumeryjskich bogów 

Karolina Dąbek, Joanna Kołodziejska, Paulina Zgliniecka, Warszawska Jesień – mozaika

Publikacje

Piotr Matla, O festiwalach jazzowych… i nie tylko

Magdalena Nowicka-Ciecierska, Festiwale Andrzeja Chłopeckiego

Edukatornia 

Michał Orzechowski, Festiwal Bachowski w Świdnicy – w duchu wspólnoty

Michał Orzechowski, Actus Humanus – z przywiązania do ponadczasowego piękna

Kosmopolita

Krzysztof Stefański, To nie my (wygraliśmy Eurowizję)

Dorota Relidzyńska, Festiwale na szczytach

Rekomendacje

Warsztaty krytyki muzycznej z Fundacją MEAKULTURA na festiwalu Nostalgia

Natalia Chylińska, Territoires Éphémères – Open Source Art Festival, edycja 8.

 

Dofinansowano ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach Programu Kultura – Interwencje 2018

 nck

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć