Pixabay.com/ Free-Photos

felietony

Duchowe spotkanie z muzyką rockową „poza historią”

W tym tekście chciałbym napisać o czymś, co określam jako pozahistoryczny aspekt muzyki rockowej. Można by też użyć określenia pozakontekstowy albo niediachroniczny. 

Zatem czym jest historia i kontekst w rocku? Zacznijmy od tego.

Każdy, kto zna historię muzyki rockowej, wie, że poszczególne jej fazy kształtowały się w odpowiedzi na pewne okoliczności społeczne. Pod koniec lat sześćdziesiątych w USA i w Anglii pojawiła się psychodelia. Ten nurt muzyczny był pokłosiem ery „dzieci kwiatów”. To oczywiste, że większość utworów muzycznych tworzono wówczas pod wpływem hippisowskich uniesień, a także pod wpływem przeróżnych substancji zmieniających świadomość. Potem, w latach siedemdziesiątych, mieliśmy erę rocka progresywnego i symfonicznego. Ten nurt także był „wypadkową” nastrojów społecznych, przynajmniej tych, które dotyczyły ludzi młodych lub osób „w średnim wieku”.

Fascynacja literaturą, „neoromantyzm” lat sześćdziesiątych – to wszystko odnajdujemy w rocku progresywnym.

I tak działo się do połowy lat siedemdziesiątych, gdy pojawiło się nowe pokolenie ludzi „zmęczonych muzyką Pink Floyd”. Eksplozja punk rocka stała się wówczas faktem. I obok natychmiast wyrosła subkultura punkowców – ludzi pozbawionych złudzeń i nieakceptujących rzeczywistości społecznej. Również muzyka i subkultura heavymetalowa miały podobny wymiar. Powstały na kanwie protestu i odrzucenia tego, co tradycyjne. Dynamiczna muzyka pozwalała odreagować frustrację i poczuć emocje będące ucieleśnieniem wewnętrznego protestu.

Podobną funkcję odgrywał amerykański grunge. To była muzyka ludzi z Seattle, którzy chcieli w desperacki sposób zamanifestować swoje zmęczenie amerykańską i zachodnią kulturą, w której dominuje kult pieniądza i przesadna dbałość o wizerunek. Również oni sięgnęli do bardzo silnych emocji. Pośród nich najważniejszy był gniew wyrażany poprzez wściekłe riffy gitar i skowyt wokalistów.

Pixabay.com/ Nadine Em

Muzyka rockowa niemal zawsze funkcjonowała w relacji do nastrojów społecznych, była zapisem fragmentów historii młodych pokoleń.

Dla mnie ta sytuacja była zawsze bardzo trudna. Nigdy nie chciałem identyfikować się z żadną z subkultur, a zażywanie narkotyków (jako sposób „ucieczki”) traktowałem jako całkowite nieporozumienie.

Jednak obok subkultur i obyczajów istnieje sztuka muzyczna, jaką zostawiają po sobie kolejne generacje. I ta muzyka jest w istocie najważniejsza, a do tego czasem także bardzo ciekawa w kategoriach artystycznych i estetycznych. Przyznam, że zawsze fascynowały mnie wszystkie odmiany muzyki rockowej, począwszy od rocka progresywnego, a skończywszy na punku i metalu.

Czy można słuchać wszystkich tych (niezwykłych) gatunków „poza historią”, „poza kontekstem”? Czy da się odseparować muzykę, jej piękno i estetyczne spektrum od krzyku pokolenia? I w końcu: czy mamy prawo to robić?

Tak. To jest możliwe. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych zacząłem intensywnie słuchać punk rocka. Ale tylko słuchać, nie identyfikując się z przekazem ideologicznym utworów punkowych. Nigdy nie zapomnę tego widoku… W 1994 roku byłem na festiwalu w Jarocinie. Idąc ulicą, zobaczyłem nastoletnich punków pijących denaturat pod płotem. Ludzie ci zdawali się popełniać powolne samobójstwo na oczach świata. W imię czego?

Przekaz radykalnej autodestrukcji jest obecny w muzyce punkrockowej, w tekstach utworów. Ale nie jest on wyrokiem dla słuchaczy. W pewnym momencie postanowiłem słuchać punkrocka „selektywnie”. Wydobywając z tej muzyki to, co jest piękne, co jest poruszające w sferze emocjonalnej i estetycznej. Dlatego pokochałem muzykę zespołów Killing Joke, Nomeansno, Fugazi, Therapy?. To swoisty paradoks. Choć powinienem całkowicie oszaleć od słuchania tych zespołów, ich muzyka stała się źródłem moich wielkich uniesień.

Tak. W punk rocku jest jakiś paradoks. Muzyka ta, niejako na „drugim planie”, niesie prawdziwe piękno. Jest w gruncie rzeczy odmianą (współczesnej) poezji, czyli powracającego pytania o tajemnicę ludzkiej duszy.

Z heavymetalem jest podobnie. Wystarczy posłuchać zespołu Metallica. W tej muzyce, przy odrobinie wysiłku, można odnaleźć epicką balladyczność i echo najgłębszych rozterek egzystencjalnych. Metallica też zajmuje się tworzeniem poezji! Wystarczy przestać podchodzić do tej muzyki stereotypowo i „subkulturowo”, aby odnaleźć jej poetyckość.

Podobnie rzecz ma się z superciężką muzyką Megadeath. To klasycy metalu i klasycy „metalowego stylu życia” (ogromna ilość alkoholu i narkotyków…). Ale jeżeli porzucimy takie myślenie o ich twórczości, jeżeli poszukamy ukrytych poziomów, odnaleźć możemy w Megadeath piękno i delikatność kojarzące się z muzyką Beethovena.

Rocka warto słuchać „poza historią”. Poza kontekstem i legendami opowiadającymi o ekscesach muzyków. Rock pochodzi z tego samego źródła, co każda muzyka, dawna i współczesna.

Czasami myślę, że podział na style muzycznie nie oddaje ontologicznej natury muzyki. Istnieje tylko „jedna muzyka”. Muzyka, która opowiada historię ludzkiej duszy. W świecie duszy (tak twierdzą teologowie i niektórzy filozofowie) nie ma ograniczeń związanych z czasem i przestrzenią. I w muzyce (każdej muzyce) możemy to odnaleźć. Próba sprowadzenia różnych odmian muzyki do określonych uwarunkować historycznych jest w gruncie rzeczy skazana na porażkę. „Jedna muzyka” nie zna historii. Była zawsze „pozahistoryczna” i „pozakontekstowa”.

Z rockiem jest tak samo. Pochodzi on z duszy człowieka. I nawet jeśli jest traktowany jako głos pokolenia, jest powrotem i drganiem tej „jednej muzyki”. Rock istnieje poza historią. Tak jak jazz, swing, muzyka klasyczna, folk. Dziękuję ci, rocku za twą uduchowioną „pozahistoryczność”. Jestem szczęśliwy, że ją odkryłem.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć