materiały promocyjne

felietony

Festival d'Automne [Korespondenci]

Jedna z najważniejszych imprez artystycznych we Francji, trwający każdego roku od września do grudnia Festival d’Automne, uczcił 90. rocznicę urodzin Luigiego Nono dedykując mu portret – serię koncertów, których programową osią była twórczość wybitnego Włocha. W odróżnieniu od tegorocznego Holland Festival w Amsterdamie, programujący paryskie koncerty nie poszli tropem „100% Nono”, a osadzili jego utwory w nieco szerszym kontekście – kompozycji twórców jemu współczesnych oraz młodszych, często inspirujących się twórczością Luigiego Nono.

Regułę, według której w ramach portretu Nono zabrzmieć miały wyłącznie dzieła skomponowane w XX bądź XXI wieku, podtrzymać udało się niejako przypadkiem, bowiem pierwszy koncert festiwalu (3.10), w którym zestawione miały być Canti di vita e d’amore: Sul ponte di Hiroshima Nono oraz Faust-Symphonie Liszta został odwołany. Koncert ten nie odbył się w wyniku akcji strajkowej muzyków Orchestre Philharmonique de Radio France, którzy wyrazili w ten sposób swój sprzeciw wobec zmian kadrowych dotykających bezpośrednio orkiestry. I jakkolwiek szkoda mi było ciekawie zapowiadającego się koncertu, czułem, że sam Nono stanąłby po stronie protestujących.

Dwa tygodnie później, 17. października, w sali Cité de la Musique, odbył się koncert, w którego programie usłyszeliśmy utwory Clary Iannotty, Luigiego Nono i Helmuta Lachenmanna. Występ prowadzonego przez Matthiasa Pintschera Ensemble Intercontemporain rozpoczęła światowa premiera Intent on Resurrection – Spring or Some Such Thing Iannotty. Utwór ten, zainspirowany poezją Dorothy Molloy charakteryzuje język muzyczny, dla którego wzorem jest prawdopodobnie twórczość Lachenmanna. Napisana z dużym poczuciem humoru i z troską o detal, kompozycja Iannotty pełna jest ciekawych pomysłów artykulacyjnych, wzbogacających jej brzmienie. Poza konwencjonalnymi instrumentami, muzycy Ensemble Intercontemporain wyposażeni zostali w megafony, które wzmacniały ich rytmiczne mlaskanie oraz w pozytywki, których amplifikowane melodyjki wplatane były w gęstą polifonię utworu. Około-dziesięciominutowy Intent on Resurrection zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie – tak ze względu na wartości samej kompozycji jak i doskonałego jej wykonania.

Kolejnym utworem wieczoru było dzieło Nono, zadedykowane innemu kompozytorowi, mianowicie György’owi Kurtágowi. Skomponowane w odpowiedzi na bliźniaczy gest ze strony swojego przyjaciela, Omaggio a György Kurtág jest swoistą wariacją na temat imienia  węgierskiego kompozytora. Czwórka muzyków: kontralt, flecistka, klarnecista oraz tubista tka w utworze Nono delikatną siatkę dźwiękową, która nabiera dodatkowego życia w wyniku elektronicznej spacjalizacji. Śpiewająca Lucile Richardot wymawia imię Kurtága raz to z manierą „zachodnią”, raz zgodnie z zasadami języka węgierskiego – otrzymywane przez to „Gi-or-gi” i „Dźör-dź” stanowią punkt wyjścia dla dalszych transformacji imienia kompozytora, tym razem przez muzyków. Omaggio a György Kurtág ma w moim odczuciu charakter wręcz rytualny czy nawet mistyczny, a poczucie to wzmacnia „tybetańskie” (jest to określenie samego kompozytora, z jego partytury) brzmienie tuby oraz odrealniające całość uprzestrzennienie muzyki.

Koncert zamknęło wykonanie Concertini Helmuta Lachenmanna. Utwór ten jest prawdziwym fajerwerkiem orkiestrowym oraz ogromnym wyzwaniem dla interpretujących go muzyków. I jakkolwiek Ensemble Intercontemporain oraz prowadzący go Matthias Pintscher wykonali go z prawdziwą maestrią, utwór ten wydał mi się zbyt intensywny i obfity.

6. listopada w Amfiteatrze Opery Bastille odbył się koncert, którego bohaterem stał się instrument – altówka. Pomysł był dość przewrotny w kontekście cyklu poświęconego Nono dlatego, że Wenecjanin nie skomponował żadnego utworu na altówkę (ani solo, ani jako głównego instrumentu). Na program koncertu złożyły się między innymi: filuterny i wirtuozowski utwór Paraphenalia na dwie altówki Gérarda Pessona, przywodzący na myśl muzykę ludową Cante jondo Gérarda Tamestita, urocza miniatura na skrzypce i altówkę Bruno Maderny zatytułowana Städchen für Tini oraz Trzy szkice na skrzypce i altówkę Heinza Holligera.

Koncert ten był również okazją dla premierowego wykonania Weariness Heals Wounds na altówkę solo Olgi Neuwirth. Na początku trudno było mi uchwycić jakąkolwiek linię narracyjną utworu – dobrze jednak, że kompozycja Austriaczki rozwijała się przez blisko dziesięć minut, bowiem napisana ze wspaniałym wyczuciem możliwości instrumentu, ostatecznie wciągnęła mnie. Drugą światową premierą tego wieczoru był utwór Gartha Knoxa zatytułowany Footfalls and echoes: homage to Luigi Nono, napisany na altówkę i wiolę d’amore. Główną zaletą kompozycji Knoxa było jej intrygujące brzmienie i ciekawe wykorzystanie dźwięków amplifikowanych strun rezonujących wioli. Ponadto, usłyszeliśmy aforystyczne i doprawdy przepiękne Trzy utwory na skrzypce i altówkę György’a Kurtága. A Nono? Z racji braku w jego repertuarze utworów altówkowych, zaprezentowana została kompozycja na taśmę: Für Paul Dessau – jednego z wielu „komunistycznych” (czy jak mówią niektórzy „plakatowych”) utworów Nono. W dziele tym poruszyło mnie wyraźnie wyczuwalne przekonanie Nono do podejmowanego i komunikowanego tematu – jakże inne od zaangażowanych na zamówienie utworów kompozytorów z bloku wschodniego.

Portrait Luigi Nono zamknął występ Orkiestry symfonicznej SWN Baden-Baden & Freiburg pod batutą Ingo Metzmachera (18.11). Koncert rozpoczęło wykonanie Adagio (Drugiej Symfonii) Karla Amadeusa Hartmanna. Komponowana przez blisko sześć lat, od 1943 do 1949 roku, Symfonia Hartmanna była w programie ciekawszym kontekstem niż pozycją muzyczną. Wyraźnie zakorzeniona w przedwojennej estetyce, nie „dotrzymuje może kroku” wykonanym później tego wieczoru kompozycjom Maderny i Nono, ale jest w sumie całkiem dobrym utworem. Tak więc może i dobrze, że pojawiła się w programie koncertu.

Drugim z zaprezentowanych tego wieczoru utworów było Ausstrahlung (Promieniowanie) Bruno Maderny. Podobnie jak słynne Persepolis Iannisa Xenakisa, utwór ten został napisany na zamówienie Festiwalu sztuki w Chiraz, z okazji dwatysiącepięćsetnej rocznicy śmierci Cyrusa Wielkiego, w 1971 roku. Skomponowane na sopran, flet, obój, orkiestrę i taśmę, Ausstrahlung wykorzystuje teksty poetyckie i religijne Indii i Persji – jeśli dodać to tego ich połączenie w oryginalnym brzmieniu z tłumaczeniami na angielski i niemiecki, z pewnością usytuować można ten utwór pośród dzieł innych kompozytorów włoskich (zwłaszcza Berio, ale także Nono) zainteresowanych w tych czasach kwestiami językowymi. Dzieło Maderny zdawało mi się momentami przydługawe, ale zastanawiam się, czy odniosłem takiego wrażenia ze względu na to, że niemiecka orkiestra wykonała je bez najmniejszego entuzjazmu. Szkoda tym bardziej, że podobnie zresztą jak Hartmanna, muzyki Maderny można wysłuchać we Francji bardzo rzadko…

Koncert, a tym samym cały cykl poświęcony Luigiemu Nono zakończyło wykonanie Como una ula de fuerza y luz – swoistego koncertu na sopran, fortepian orkiestrę i taśmę. Kilka miesięcy temu, w ramach Holland Festival, miałem okazję wysłuchać tego utworu, który pozostawił u mnie wrażenie niedosytu. Usłyszawszy go powtórnie, z tym samym zestawem solistów (Laura Aikin – sopran, i Jean-Frédéric Neuburger – fortepian) i pod tym samym dyrygentem stwierdzić mogłem, że jego lepszemu odbiorowi przysłużyć się mogła akustyka Salle de Concerts Cité de la Musique. Tutaj, w przeciwieństwie do amsterdamskiej Westergasfabriek, głos solistki zdawał się wiele silniejszy. Występ pianisty i orkiestry stały na równie wysokim jak w Amsterdamie poziomie, co w sumie dało bardzo zadowalający efekt.

Podsumowując tegoroczny Portrait Luigi Nono, najlepiej wspominać będę zjawiskowe wykonanie  Omaggio a György Kurtág i bardzo dobrą interpretację Como una ula de fuerza y luz. Do tego cieszę się, że programujący Festival d’Automne „obudowali” program poświęcony Nono utworami innych kompozytorów. Stanowiło to nie tylko ciekawy zabieg umieszczenia kompozytora w szerszej perspektywie swojej epoki oraz muzyki współczesnej, ale również – może przede wszystkim – pozwoliło mi odkryć takie perełki jak utwory Iannotty, Kurtága czy Maderny. I na koniec jeszcze jedna obserwacja: na niemal wszystkich koncertach z cyku, na których byłem sale były niemal pełne. W Amsterdamie było pod tym względem nawet lepiej – mam nadzieję, że sukcesy frekwencyjne tego typu wydarzeń zachęcą również programujących w Polsce do odważniejszego sięgania po najbardziej ambitny repertuar.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć