Florence Easton ok. 1917 roku, źródło: Wikipedia

felietony

Słowik z South Bank

Na przełomie XVIII i XIX wieku były tu tylko wrzosowiska, a w oddali majaczyła sylwetka Roseberry Topping – samotnego wzniesienia w kształcie ściętego stożka, które osiedleni w północnym Yorkshire Wikingowie otaczali kiedyś czcią jako świętą górę Odyna. Na niewielkiej farmie Middlesbrough, przy ujściu rzeki Tees do Morza Północnego, mieszkało zaledwie dwadzieścia pięć osób. Zaczęło się od budowy linii kolejowej Stockton & Darlington, łączącej Zagłębie Durham z estuarium Tees. Potem ruszyła konstrukcja nabrzeży do załadunku węgla kamiennego na statki handlowe. W 1830 roku powstało miasto Middlesbrough, które dwadzieścia lat później liczyło już prawie osiem tysięcy mieszkańców. W połowie stulecia wzdłuż brzegów rzeki odkryto obfite złoża rudy darniowej. W roku 1851 przy ulicy o znamiennej nazwie Vulcan Street stanęła pierwsza huta i walcownia żelaza. Przez kolejnych pięć lat produkcja surówki hutniczej wzrosła sześciokrotnie. Miasto zyskało dumny przydomek Ironopolis. Na jego obrzeżach, wśród hałd po drugiej stronie Tees, wyrosła osada South Bank – przez autochtonów nazywana żartobliwie Slaggy Island, czyli Żużlową Wyspą.

Tam właśnie, 8 października 1882 roku, nieopodal nowiutkiego kościoła przy Napier Street, przyszła na świat Florence Easton, córka Johna, reportera dwóch lokalnych gazet, a przy tym zapalonego chórzysty, który czynnie uczestniczył w życiu muzycznym przemysłowego Middlesbrough. Jego żona Isabella zapowiadała się ponoć na świetną sopranistkę, ale jej kariera skończyła się omdleniem podczas solowego występu na estradzie miejscowego ratusza. Być może ten despekt zaważył na decyzji państwa Easton, żeby poszukać szczęścia gdzie indziej. Kiedy Flossie miała pięć lat, wyemigrowali do Kanady i kontynuowali swe muzyczne pasje w kościele metodystów w dzielnicy Parkdale w Toronto: Isabelle została kościelną organistką, John prowadził tamtejszy chór. Ich córka okazywała tak wszechstronne uzdolnienia, że rodzice zapisali ją równolegle na lekcje śpiewu, gry na organach i fortepianie. Mała Florence wystąpiła publicznie jako pianistka w wieku zaledwie ośmiu lat, ale wkrótce potem zapadła na „ciężką chorobę” – zapewne polio – która zniweczyła jej ambicje koncertowe. Dziewczynka spędziła kilka lat w gorsecie ortopedycznym, musiała od nowa uczyć się chodzić i nigdy nie odzyskała całkowitej sprawności, choć utykała z takim wdziękiem, że mało kto domyślał się jej kalectwa. Wkrótce spadł na nią kolejny cios – w 1899 roku zmarła jej matka i ojciec wrócił z dziećmi do South Bank.

Flossie nie zaniedbała talentów muzycznych, rozwijając je z takim zapałem, że sąsiedzi postanowili urządzić zbiórkę i sfinansować jej studia w londyńskiej Royal Academy of Music. Wyprawiła się do stolicy i jeszcze tego samego dnia zgubiła wszystkie pieniądze. Nieszczęsny John powtórnie uciułał niezbędną kwotę i dopilnował, by córka zaczęła studia bez dalszych przeszkód. Przez półtora roku wszystko szło jak z płatka, po czym zły los znów się upomniał o swoje. Po niespodziewanej śmierci ojca w 1902 roku dziadkowie zawrócili Florence do South Bank, oświadczyli, że porządna dziewczyna może śpiewać co najwyżej w domu, i postanowili wydać ją za mąż.

Tego już było dla Flossie za wiele. Młoda buntowniczka dołączyła do wędrownej trupy operowej Charlesa Mannersa, w 1903 zadebiutowała w Newcastle partią Pastuszka w Tannhäuserze i jeszcze w tym samym roku stanęła na deskach Covent Garden – jako paź Stefan w Romeo i Julii Gounoda. Zakochała się w koledze z zespołu, amerykańskim tenorze Francisie Maclennanie, wyszła za niego za mąż i wkrótce po ślubie w 1904 roku wróciła za Ocean, tym razem do Stanów Zjednoczonych. Często występowali wspólnie, ale z początku znacznie bardziej dynamicznie rozwijała się kariera solowa Francisa. Przełom nastąpił niespełna dwa tygodnie po amerykańskiej premierze Madamy Butterfly w Waszyngtonie. Florence, dublerka Elsy Szamosy w partii Cio-cio-san, wyszła na scenę 27 października 1906 i z miejsca przyćmiła węgierską gwiazdę spektaklu. Rola porzuconej japońskiej dziewczyny stała się z czasem jedną z jej ulubionych – wystąpiła w niej ponad trzysta razy, dzierżąc rekord niepobity po dziś dzień.

Od tamtej pory wszystko zdawało toczyć się jak należy. W roku 1907 małżeństwo dostało angaże w berlińskiej Königliche Oper. Florence opanowywała kolejne partie w niewiarygodnym tempie – swoją pierwszą Aidę zaśpiewała bez próby, po dwóch dniach od otrzymania wyciągu fortepianowego. Ryszard Strauss osobiście przygotował ją do występu w roli Elektry na londyńskiej premierze dzieła w 1910 roku. Wkrótce po wybuchu Wielkiej Wojny Francis znów zabrał żonę do Stanów, gdzie Florence po raz pierwszy – z ogromnym sukcesem – zmierzyła się z partią Brunhildy w Zygfrydzie. Nie było już mowy o powrocie do Niemiec. Easton przez dwa sezony triumfowała w rolach wagnerowskich w Chicago; w 1917 zadebiutowała na deskach Met jako Santuzza w Rycerskości wieśniaczej i związała się ze słynnym nowojorskim teatrem na dwanaście lat. Wykreowała córkę tytułowego bohatera na prapremierze Gianniego Schicchi w grudniu 1918, lansując przy okazji nieśmiertelny operowy przebój: arię „O mio babbino caro”, w której zakochana Lauretta grozi swemu ojcu, że albo pójdzie do Porta Rossa i kupi ślubną obrączkę, albo uda się wprost na Ponto Vecchio i rzuci się w nurt Arno.

Florence Easton jako Lauretta podczas światowej premiery Gianniego Schicchi, 14 grudnia 1918, źródło: Wikipedia

Repertuar Florence Easton był nie tylko szeroki, ale i nieprawdopodobnie zróżnicowany. Artystka z równym powodzeniem występowała jako Izolda i Fiordiligi, Leonora w Trubadurze i Marszałkowa w Rosenkavalierze, Violetta w Traviacie i Carmen w operze Bizeta. Porównywano ją z Lilli Lehmann, która – podobnie jak Flossie – potrafiła jednego dnia dać recital pieśni romantycznych, a nazajutrz chwycić włócznię i wyjść na scenę jako Brunhilda. Florence, zaprawiona w bojach z nieprzychylnym losem, po każdej życiowej klęsce stawała na nogi silniejsza niż przedtem. Niespełna rok po śmierci siedmioletniej córeczki triumfowała jako Rachela w legendarnym przedstawieniu Żydówki w Met, 24 grudnia 1920 roku, którym schorowany Caruso ostatecznie zamknął swą oszałamiającą karierę. Rozwiodła się z mężem. Po krachu na giełdzie nowojorskiej w 1929 straciła fortunę. Dwa lata później powtórnie wyszła za mąż, za nieprzyzwoicie zamożnego bankiera, który okazał się miłością jej życia. Wróciła do Anglii i przez trzy sezony z okładem odnosiła sukcesy w Covent Garden. Znów powędrowała za Ocean, gdzie z pokorą uznała wyższość wschodzącej gwiazdy Kirsten Flagstad. Ze sceną pożegnała się w 1936 roku, partią Brunhildy w Walkirii, siedem lat później wyszła na estradę z ostatnim recitalem, niemal do końca życia dawała lekcje śpiewu. Zmarła w Montrealu, w wieku niespełna 73 lat, 13 sierpnia 1955 roku.

Przeszła do historii jako jedna z najbardziej wszechstronnych śpiewaczek w dziejach. Z wielkich ról sopranowych ominęła ją właściwie tylko Brunhilda w Zmierzchu bogów. Jej dźwięczny i pięknie zaokrąglony głos, poparty fenomenalną techniką, mienił się tysiącem barw i odcieni – zależnie od partii. W operach Mozartowskich olśniewał dziewczęcym, nieledwie eterycznym brzmieniem, łamał serce melancholią kreacji Cio-cio-san, zdumiewał potęgą i siłą wyrazu w cięższych partiach z dramatów Wagnera. Easton wchodziła w role z taką łatwością, że mniej przychylni krytycy zaczęli jej zarzucać nadmierny dystans i niemożność pełnej identyfikacji z postacią. Caruso się zżymał, że umysł Florence przypomina skrzynkę grającą: wystarczy zmienić płytę, docisnąć pokrywę i zakręcić wyimaginowaną korbką. W końcu jednak wszyscy milkli – w starciu z potęgą jej rzemiosła muzycznego. 

Powie ktoś, że nieludzkie to było rzemiosło. Że wystąpić w pięciu rolach w ciągu tygodnia – od tytułowej Giocondy z opery Ponchiellego po Maddalenę w Andrei Chénier – potrafi tylko maszyna. Lepiej nie wydawać takich sądów. Rick Deckard, bohater książki Philipa K. Dicka Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?, przekonał się boleśnie, że testy na człowieczeństwo bywają zawodne. Ridley Scott zekranizował tę dystopię. Pierwsze sceny Łowcy androidów nakręcił w ponurych, zalanych deszczem zakamarkach Middlesborough – rodzinnego miasta Florence Easton, w którym życie zwykłych ludzi toczyło się zawsze w rytm maszyn. Być może Flossie właśnie od maszyn odebrała pierwsze lekcje muzyki.

Spis treści numeru Operacja na operze:

Felietony:

 Marta Wryk, Pokorny sługa sztuki, czy szewc, co bez butów chodzi? Kilka refleksji o byciu artystą

Wywiady

Aleksander Przybylski, “Stwórzmy swój polski świat operowy w Polsce, a nie za granicą”. Wywiad z Łukaszem Koniecznym

Recenzje

Maria Zimny, “Farsa nie do wiary”. “Czarodziejski flet” W.A. Mozarta w reżyserii Suzanne Andrade i Barriego Kosky’ego

Publikacje

Paweł Bocian, Maski Trybuleta. “Król się bawi” Victora Hugo i “Rigoletto” Giuseppe Verdiego

Edukatornia

Karol Furtak, Po co nam opera inna niż w skali 1:1?  Kilka słów o sporze wokół “nowoczesnej” sceny operowej

Kosmopolita

Dorota Kozińska, Słowik z South Bank

Rekomendacje

Sezon artystyczny 2018/2019 w poznańskiej operze

Dofinansowano ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach Programu Kultura – Interwencje 2018
Wesprzyj nas
Warto zajrzeć