Logo festiwalu w witrynie sklepowej, fot. Ewa Chorościan

felietony

Styryjska Jesień wraca do przyszłości [Korespondencja]

Nawet osoby nie zaprzątające sobie na co dzień głowy sztuką współczesną, jesienią w austriackim Grazu muszą w końcu rozbić nos o witrynę sklepową, na której umieszczono logo „steirischer herbst”. Na każdym kroku bowiem można tu natknąć się na plakaty, flagi i nalepki informujące o odbywającym się w najróżniejszych zakątkach miasta w dniach 25 września – 18 października festiwalu. 

W tym jakże „mieszczańskim” mieście, które o szóstej wieczorem zgodnie zamyka sklepy, w niedzielę radośnie wydzwania na mszę ze wszystkich wież kościelnych, a swoich mieszkańców ubiera w styryjskie stroje ludowe, sztuka awangardowa, surrealizm i nowatorskie idee artystyczne czują się znakomicie. Festiwal „steirischer herbst” obywa się w Grazu od 1968 roku i od blisko pół wieku prezentuje to, co „nowe” w dziedzinie teatru, literatury, tańca, muzyki oraz sztuk plastycznych. Paradoksalnie hasłem przewodnim obecnej edycji jest „Back to the Future” – zatem nowość, ale w wersji vintage.

plakat: Heta Multanen, materiały promocyjne

Tegoroczny festiwal zainaugurowało przedstawienie Specter of the Gardenia oder Der Tag wird kommen – monodram z tekstem Josefa Winklera i muzyką Johannesa Marii Stauda oraz z projekcją video. Trzeba przyznać przy okazji, że nic nie przysparza twórcom sztuki współczesnej tyle problemów, co nazewnictwo, gdyż widowisko to określono w książce programowej mianem koncertu-performance’u o charakterze instalacji, podkreślając, że nie jest to opera.

Specter of the Gardenia stanowi również tytuł rzeźby z 1936 roku autorstwa Marcela Jeana, przedstawiającej czarną głowę kobiety z zamkami błyskawicznymi zamiast oczu. Rzeźba ta była zresztą ciekawie wykorzystana na nieco demonicznym plakacie reklamującym to wydarzenie. Josef Winkler, tę zadziwiającą figurę (kilkukrotnie wspominane otwieranie i zamykanie na zamek błyskawiczny gałek ocznych) połączył w tekście sztuki ze wspomnieniami własnego dzieciństwa, które spędził w katolickiej Karyntii oraz z przestrogami i zarzutami stawianymi współczesnemu społeczeństwu.

fot. Wolfgang Silveri

Warstwa wizualna łączyła w sobie niekiedy zabawne, niekiedy niepokojące surrealistyczne obrazy filmowe (szereg czarnobiałych luźno powiązanych ujęć, podobnych nieco do kina Buñuela, rzucanych na kilka ekranów) oraz popis jednego aktora – narratora (znakomity wykonawca: Johannes Silberschneider). O świetnej grze aktorskiej niech zaświadczy fakt, że nawet wobec pewnych moich ograniczeń językowych (spektakl w języku niemieckim), właściwie wszystko pozostawało jasne. Akcja zaś rozgrywała się w scenografii trochę przypominającej tani talk-show, a trochę dziecięcy teatrzyk. Zarówno w wyświetlanych filmach, jak i na scenie roiło się od symboli, choć może nie wszystkie były czytelne na pierwszy rzut oka. O ile scena, w której nagi aktor smaruje całe ciało czarną mazią zwracając się do „naftowego społeczeństwa” (Ihr Erdöi-Gesellschaft) sprawiała wstrząsające wrażenie, o tyle symbolika kości do gry, które pojawiają się kilkukrotnie na ekranach oraz na scenie (w osobach przebranych muzyków), co najmniej zastanawiała, a w tym ostatnim przypadku wywoływała uśmiech.   

Szczególną rolę w całym przedstawieniu odgrywała orkiestra – zespół Ensemble Modern pod dyrekcją Emilio Pomàrico. Muzycy nie byli bowiem „tylko” odtwórcami warstwy instrumentalnej – im również zostały powierzone drobne zadania aktorskie. Z zachowania muzyków można np. wnioskować, że nie do końca podoba im się to, co prezentuje aktor, co zresztą dobitnie podkreślił kontrabasista, zamykając w końcu głównego bohatera w futerale i wywożąc poza estradę. Rewelacyjna była też wiolonczelistka wykonująca ekstatyczny taniec do akompaniamentu fortepianów.

fot. Wolfgang Silveri

Ale też sama strona muzyczna niezwykle przyciągała uwagę – intensywnością barw, a niekiedy też natężeniem dźwięku, dotrzymując kroku wyrazistym obrazom. Cała forma stanowiła właściwie ciąg sekwencji – przeznaczonych na różne składy: od solowych (klarnet, puzon), przez kameralne (duet fletowy, kwartet smyczkowy), po cały ensemble, dowcipnie ilustrując tekst lub wyświetlane sceny, np. szaleńczy, stopniowo przyspieszający marsz, czy duet fortepianu i pianina elektrycznego, na którym „grał” aktor. Większość fragmentów instrumentalnych stanowiła jednak bardzo indywidualny komentarz do warstwy słownej, mocno wykorzystując poszerzone techniki wydobycia dźwięku oraz tworząc serie „zderzeń” – szybkich napięć i rozwiązań.  

fot. Wolfgang Silveri

Spektakl został przyjęty niezwykle owacyjnie, choć w trakcie przedstawienia mała grupa widzów opuściła salę. Cóż, poruszana tematyka była bardzo „wewnętrzna”, więc przybyszowi z zewnątrz trudno ocenić, jak bardzo była ona „oburzająca”. Na szczególne owacje zasługiwał też tego wieczoru Ensemble Modern, którego członkowie znakomicie sprostali przecież podwójnemu zadaniu. A przede mną jeszcze muzyczna kwintesencja „steirischer herbst”, czyli festiwal „musikprotokoll”. Pozostaje mi zatem tylko zacytować klasyka: „będzie kontynuowane”…

 

 

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć