Alfred Schreyer, http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:SchreyerAlfred.JPG

felietony

Alfred Schreyer – ocalały z Drohobycza

Alfred Schreyer jest artystą niezłomnym. Kto by pomyślał, widząc dziś na estradzie niezwykle pogodnego starszego pana, który w wieku 90 lat ma więcej wigoru niż niejeden młody piosenkarz, że artysta niejednokrotnie cudem uszedł z życiem, a jego dzieje odsłaniają najokrutniejsze oblicze II wojny światowej?

Alfred Schreyer urodził się w 1922 roku w Drohobyczu, mieście trzech kultur: polskiej, ukraińskiej i żydowskiej. Z pochodzenia jest Żydem, ale jak podkreśla w wielu wywiadach, wychował się w kręgu kultury polskiej: w domu państwa Schreyerów posługiwano się językiem polskim, a mały Alfred uczęszczał do polskiego gimnazjum im. Władysława Jagiełły, tego samego, w którym rysunku uczył Bruno Schulz. Dziś, Schreyer jest jednym z ostatnich żyjących uczniów Schulza, co w okresie wzmożonego zainteresowania twórczością tego artysty przysparza mu najwięcej popularności. Jednak to tylko jeden z wielu niezwykłych epizodów w biografii pana Alfreda.

Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, iż życie zawdzięcza on muzyce. I nie chodzi tu wcale o zgrabną metaforę – to naprawdę talent muzyczny pozwolił mu przetrwać najcięższe chwile okupacji. Drohobycz i okolice, jako obszar, którego jedną trzecią mieszkańców stanowili Żydzi, był miejscem nieludzkich pogromów ludności żydowskiej: zginęło tu kilka tysięcy osób, z czego pięć tysięcy w najokrutniejszej akcji w sierpniu 1942 r. w obozie w Bełżcu. Pan Alfred stracił całą rodzinę, sam zaś przeszedł przez obozy w Płaszowie, Gross-Rosen, Buchenwaldzie i Taucha, cudem unikając stracenia. W 1945 r. przeżył tzw. „marsz śmierci” 1945 r., który mógł być dla niego ostatnim, gdyby nie to, iż w kręgu współwięźniów znany był z talentu wokalnego: w obozie śpiewał często znane i lubiane piosenki. Przez jednego ze strażników został uznany za śpiewaka operowego i zepchnięty z głównego szlaku przemarszu do pobliskiego rowu, skąd wydobył go chłopak w hitlerjugendowskich spodniach i podwiózł dalej na rowerze. Dzięki temu oszczędzona została mu dalsza tułaczka. Po wojnie trafił do Niemiec i być może tu wiódłby dalej swe życie jako tłumacz, jednak jako obywatel ZSRR, zmuszony był wracać na teren swojej ojczyzny. W międzyczasie próbował dostać się do ciotki mieszkającej w Argentynie, jednak bezskutecznie. Powrócił zatem do rodzinnego Drohobycza.

W tym miejscu rozpoczyna się właśnie jego muzyczna kariera. Po wojnie każdy muzyk był na wagę złota. Alfred Schreyer nie tylko umiał grać i śpiewać, ale także posiadał skrzypce otrzymane od zaprzyjaźnionego Niemca. Został więc przyjęty do zdominowanego przez instrumenty dęte zespołu, który występował w drohobyckich kinach. Tu poznał też swoją przyszłą żonę, piosenkarkę Ludmiłę. Pan Alfred z rozrzewnieniem wspomina czasy, kiedy ruchomy obraz nie mógł istnieć bez muzyki wykonywanej na żywo i przyznaje, że część Drohobyczan przychodziła do kina tylko na uwerturę, żeby posłuchać jego zespołu, po czym, kiedy zaczynał się film, szybko czmychała do domu. Jednocześnie nauczał w liceum muzycznym. W owym czasie cieszył się lokalną sławą czarującego muzyka, jednak nieobce były mu różnego rodzaju szykany związane z żydowskim pochodzeniem. Nigdy jednak nie porzucił muzyki, aranżując popularne przedwojenne przeboje, pisząc muzykę do tekstów Iwana Franki, a także pielęgnując tradycję śpiewania piosenek napisanych w języku jidysz.

Kim jest pan Alfred dzisiaj? Przede wszystkim – nieocenionym świadkiem minionej epoki. Jego opowieści, jako ostatniego urodzonego przed wojną Żyda z Drohobycza są skarbnicą wiedzy na temat tego niezwykłego miejsca. Alfred Schreyer miał szczęście żyć w niezwykłym, wielokulturowym mieście, które owej wielokulturowości zostało pozbawione. Kto wie, czy nie jest dziś ostatnim mieszkańcem Drohobycza, pamiętającym żywe, żółto-niebieskie barwy wnętrza (największej na Kresach)  drohobyckiej synagogi, witryny żydowskich sklepów czy wreszcie bajkowe lekcje z Brunonem Schulzem. Jako muzyk, również jest on strażnikiem spuścizny wszystkich trzech narodów, wśród których przedstawicieli przyszło mu się wychowywać. Podczas współczesnych występów towarzyszą mu nieco młodsi koledzy: Lowa Łobanow na pianinie i Tadeusz Serwatko na akordeonie, tworząc razem zespół o nazwie Alfred Schreyer Trio. W ich wykonaniu usłyszeć możne pełne uroku przedwojenne polskie piosenki jak Umówiłem się z nią na dziewiątą, Gdy Dorota gra foxtrota, Tylko we Lwowie, żydowskie Miasteczko Bełz spopularyzowane w polskim tłumaczeniu przez Adama Astona czy wiązanki wojennych piosenek patriotycznych. Oprócz tego pan Alfred śpiewa w języku jidysz i ukraińskim, a także wykonuje popularne przeboje skrzypcowe jak Czardasz Montiego. Jest również niezrównanym konferansjerem – na estradzie jego głos jest pełen entuzjazmu, a nieco staroświecki, wzruszający w swej anachroniczności sposób bycia przywodzi na myśl dawnych czarujących gwiazdorów piosenki. Zespołu Alfreda Schreyera wysłuchać można zwykle na Festiwalu Brunona Schulza w Drohobyczu oraz na polskich festiwalach kultury żydowskiej. Spotkanie z jego muzyką jest niczym sentymentalna podróż w czasie – starszym słuchaczom przypomina lata młodości, młodszym uświadamia siłę ekspresji dawnych wykonawców oraz niespotykaną już dziś subtelność tekstów ich piosenek. Być może pan Alfred jest nie tylko „ostatnim Żydem z Drohobycza”, ale także ostatnim muzykiem, którego wigor i muzyczna pogoda ducha nie poddają się upływowi czasu i dramatycznym zwrotom dziejów.

__________________________________________________________________________

Pisząc ten artykuł, posiłkowałam się wypowiedziami Alfreda Schreyera z wywiadu Zofii Fabjanowska-Micyk Gra Alfred Schreyer z Drohobycza (Gazeta Wyborcza, 20.05.2011; https://wyborcza.pl/1,76842,9633675,Gra_Alfred_Schreyer_z_Drohobycza.html?as=3)  oraz filmu Paula Rosdy Der letzte Jude von Drohobycz (Wiedeń, 2011)

Więcej utworów Tria Alfreda Schreyera usłyszeć można na płycie z rejestracją koncertu, który odbył w Teatrze Polskim w Warszawie w maju 2011 r. (Wydawcą jest Studio Linguae Anna Żurowicz).

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć