recenzje

X Factor – domy jurorskie (14.04.2012)

Kolejny rozczarowujący odcinek. Odpadły osoby, które absolutnie zniknąć nie powinny, a do występów na żywo przeszło kilkoro tak kiepskich uczestników, że włos się jeży na głowie. Cieszę się, że następnym razem to widzowie zadecydują, bo sądzę, że będą mieć więcej rozumu i wrażliwości niż jurorzy. Poziom wokalny w domach jurorskich nie był wysoki, poza paroma wyjątkami. Przyjrzyjmy się wszystkim po kolei.

W domu Tatiany o miejsce w kolejnym etapie rywalizowali najmłodsi uczestnicy. Jurorce pomagała w wyborze Verona Chart (wokalistka i aktorka), ale nie miała chyba zbyt wiele do powiedzenia. Wiemy bowiem, że była zachwycona Klaudią Szafrańską, która jednak nie zakwalifikowała się do półfinału. Byłam w szoku. Tatiana lekką ręką wyrzuciła z programu najlepszy wokal. Mogę mieć tylko nadzieję, że Klaudia nie zniechęci się i będzie kontynuować śpiewanie – właśnie to powinna robić. Warto też wspomnieć, że na fortepianie akompaniował Piotr Wrombel.

Jako pierwsza z tej grupy prezentowała się Anna Antonik. Nie wzniosła się na wyżyny swoich możliwości, choć oczywiście warsztat i barwa głosu pozwoliły jej się wybronić. Było czysto i z feelingiem. Dostała się dalej.

Klaudia Szafrańska wybrała Everybody Hurts R.E.M. i… zaśpiewała pięknie. Pozostanę wierna jej delikatnej, tajemniczej barwie i charakterystycznemu stylowi, który Tatiana pomyliła z powtarzalnością. Wielka szkoda.

Bożena Mazur dobrze wykonała Nobody Loves Me Better Chaki Khan. Czysto, poprawnie, przyjemnie, ale – nic tu nie zachwycało, nie widziałam indywidualności. Bożena była drugą osobą, która nie zakwalifikowała się do występów na żywo.

Ewelina Lisowska, co nikogo zapewne nie zaskoczyło, śpiewała utwór Christiny Aguilery Beautiful (zaczynam się zastanawiać, czy ona w ogóle zna innych artystów). Nie udźwignęła utworu – znów była dziwna maniera, zdarzały się wpadki intonacyjne. Czuć było amatorszczyznę. Wyglądało na to, że Verona Chart również nie była pod wrażeniem, ale Tatiana postawiła na swoim i Ewelina przeszła dalej.

Ostatni prezentował się znakomity Dawid Podsiadło. Na szczęście nie padł ofiarą dziwacznych upodobań Tatiany i, po udanym występie, dostał się do kolejnego etapu. Śpiewał Shape Of My Heart Stinga. Był to przykład wykonania studyjnego; nagranie mogłoby pójść w świat jako cover i nikt by nie zauważył, że jest bez obróbki. Dawid ma tak ciepłą, a zarazem lekką barwę, że…. po prostu się go słucha bez stresu, że zaraz będzie fałsz albo że brzydko wydobędzie dźwięk. Jest pięknie.

Grupa Czesława Mozila, Zespoły, nie wydaje się zbyt mocna. Sam artysta także nie popisał się przy wyborze swojej trójki – przepuścił De Facto, co było tak bolesne, jak wbicie noża w plecy, choć to raczej było w uszy. I oczy. Ale o tym za chwilę. Jego gościem była Ewa Farna.

Pierwszy był Soul City z Somebody That I Used To Know Gotye i… wyszło to nieźle, choć aranżacja była dziwna, a wokal niekiedy krzykliwy. Momentami kojarzyło się to z chórem kościelnym. Przeszli dalej.

Nie udało się za to Okey, które z zaangażowaniem, choć może zbyt poprawnie zaśpiewały Survivor Destiny’s Child. Czesław i Ewa nie byli jednak pod wrażeniem.

Che Donne prześlizgiwały się dotąd z etapu do etapu. Tu ich droga się skończyła. Dziewczyny śpiewały jeden z moich ulubionych utworów Sway Michaela Bublé. Nie było źle, ale nic nie zachwycało, zabrakło oryginalności i słychać było braki warsztatowe. Posłuchajmy oryginału:

The Chance wybrało Natural Women Arethy Franklin (niezbyt oryginalna decyzja). Zgodzę się z Ewą Farną, że śpiewają bardzo dobrze, ale bez charyzmy. Poza tym, moim zdaniem, było za dużo solówek z chórkami, a za mało rzeczywiście wspólnego “zgrywania” się. Czuć, że to trzy indywidualne postaci, z których każda chce się pokazać, a nie to jest najistotniejsze w zespole. Niemniej, mimo pewnych zastrzeżeń, przeszły dalej.

Wydaje się, że na tym etapie już nie powinno być “Koszmarków”. A jednak. De Facto to po prostu okropieństwo, zarówno słuchowe (Sweet Dreams Eurythmics), jak i wizualne. Patrząc na tych chłopaków, nie czuję nic poza irytacją i politowaniem ani nie pojmuję ich poczucia humoru (które może zdałoby egzamin, gdyby były najpierw umiejętności). To tyle.

Z kolei u Kuby wielkiego zaskoczenia przy werdykcie nie było, choć nie wiem, czy Biba był dużo lepszy od Izy lub Grotto. Doradcą Kuby był Leszek Możdżer, który jako jedyny miał konkretne i trafne uwagi dla uczestników (wydawało się, że najbardziej ich „wymęczył” na warsztatach). Ponadto nie bał się bronić swoich typów, czego nie można powiedzieć o Veronie Chat, czy nawet Ewie Farnie (która owszem wyrażała swoje zdanie, ale było ono jedynie sugestią dla Czesława). Zaskoczyło mnie również to, że Leszek tak dobrze zna się na kwestiach emisji głosu. Wygląda na to, że decyzja Kuby Wojewódzkiego by zaprosić właśnie tego znakomitego i wszechstronnego muzyka, była strzałem w dziesiątkę.

Pierwsza śpiewała Izabela Mytnik. Wykonanie było dość smutne i jak zwykle pełne emocji oraz zaangażowania. Uczestniczka zaprezentowała True Colors Cyndi Lauper. Wydaje się jednak, że brak pewności pokonał Izę, ponownie pojawiły się też pewne techniczne niedociągnięcia. Iza odpadła.

Kolejna osoba, Marcin Spenner, być może z powodu nerwów nie stanął na wysokości zadania. Było dobrze, ale jak na niego – przeciętnie. Nie miało się wrażenia szczerości tworzonego przez niego klimatu Iris Goo Goo Dolls. Wystarczyło jednak, by przejść dalej.

Zaangażowanie i entuzjazm tym razem nie wystarczyły Thomasowi Grotto, śpiewającego Let Me Entertain You Robbiego Williamsa. Właściwie nie wyszło źle (podobało mi się zwłaszcza crescendo na końcu), ale ściśnięte gardło i silna konkurencja zrobiły swoje. Thomas odpadł.

Powróciła za to znana z pierwszego odcinka Joanna Kwaśnik w If I Ain’t Got You Alicii Keys. Było to wykonanie na poziomie, choć wolę, kiedy uczestnicy wybierają utwory bardziej podkreślające ich osobowość. Nieco zaskoczyło mnie pragnienie Joasi dorównania Adele czy… Whitney Houston. Obawiam się, że jest to dla niej zbyt wysoka poprzeczka, ale nigdy nie wiadomo.

Na koniec zaś Paweł Biba Binkiewicz. Właściwie miałam mieszane uczucia. Były niekiedy fałsze i kogucik (przegłos) na wysokim końcowym dźwięku Freedom Robbiego Williamsa, ale też po raz pierwszy dostrzegłam pewien rys czegoś własnego, wyjątkowego. Dlatego też przeszedł do odcinków na żywo. Mimo to, poziom wokalny Pawła jest – jak dla mnie – za niski.

Cieszę się w imieniu Dawida Podsiadło, płaczę za Klaudią Szafrańską. I liczę na zdrowy rozsądek i słuchową wrażliwość widzów przy kolejnych odcinkach.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć