Plakat tegorocznej edycji Wratislavii Cantans

recenzje

„I stała się światłość!”

Zgodnie z przekazem Biblii, kiedy Bóg stwarzał świat, pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było oddzielenie światłości od ciemności. Po pewnym czasie stworzył dwa światła – mniejsze – Księżyc, aby świeciło w nocy i większe – Słońce, aby dawało światło w ciągu dnia. Ze światłem w Ewangelii nierozerwalnie związany jest Jezus, a ludzie opisywani jako chodzący w ciemnościach, to osoby pogrążeni w grzechu. Nie tylko w religiach chrześcijańskich światłość i ciemność odgrywają bardzo dużą rolę. Także w buddyzmie oświecenie (ajikan) to stan, który można osiągną poprzez medytację i bycie dobrym. Światło i ciemność towarzyszą nam co dzień, niezależnie od tego, w co wierzymy – tak zbudowany jest cykl dobowy. Rozpoznajemy pory roku i dnia sprawdzając położenie Słońca na horyzoncie. Światło i ciemność można namalować, można też o nich pisać, jednak, czy możliwe jest jednak przekazanie tych przeciwieństw za pomocą dźwięków?

 

Podczas Wratislavii Cantans to pytanie towarzyszyło mi niemal codziennie. Tematem tegorocznej edycji Festiwalu była, tak jak w poprzednim roku (podczas pierwszej edycji prowadzonej przez Giovanniego Antoniniego), podróż „Z ciemności w światło”. Minimalistyczne logo przedstawiało profile twarzy anioła i diabła. Nic dziwnego, że wybrano właśnie takie zestawienie – ze światłem nierozerwalnie łączy się to, co dobre, a człowiek światły to człowiek mądry, pełen cnót, stąd też powiązanie z aniołem. W książce programowej można było przeczytać też rozważania dyrektora Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu – Andrzeja Kosendiaka: (…) Jestem przekonany, że muzyka jest światłem rozjaśniającym nasze życie

 

Te słowa były według mnie trafne, ponieważ podczas Wratislavii wysłuchałam kilku fenomenalnych i wielu bardzo dobrych koncertów. Co rozjaśniło moje życie podczas 10 dni Festiwalu?

 

Przede wszystkim koncert pt. „Dźwięki i obrazy”, podczas którego zaprezentowali się muzycy z zespołu Il Giardino Armonico, ich dyrygent Giovanni Antonini oraz gościnnie Giovanni Sollima. Byłam pod szczególnym urokiem Sonat na dwoje skrzypiec, wiolonczelę i b.c. (X i XII z II Księgi) Dario Castello, w których muzycy zaskakiwali kontrastami, grali nawet piano pianissimo i byli przy tym bardzo słyszalni. Sprzyjało temu nie tylko skupienie publiczności ale też bardzo dobra akustyka w Kościele Ewangelicko-Augsburskim. Brzmienie wiolonczeli solo (G. Sollima) w X Sonacie Castello było bardzo ciepłe, okrągłe, z urzekającym niskim rejestrem. Oprócz niesamowitych kontrastów dynamicznych, moją uwagę przykuwał ogromny entuzjazm wykonawców – widać było, że granie razem jest dla nich samą przyjemnością i było to również słyszalne w lekko prowadzonych, ale precyzyjnych figuracjach, trylach, świetnym barwowo i intonacyjnie zgraniu muzyków. Utwory z towarzyszeniem fletu były wykonane interesująco, jednak możliwości dynamiczne instrumentu sprawiły, że reszta muzyków nie mogła sobie pozwolić na większą swobodę pod tym względem.

 

Il Giardino Armonico wykonujący Sonatę d-moll na dwoje skrzypiec i b.c. “La follia” Antonio Vivaldiego

 

Wspaniałe było dla mnie wykonanie Sonaty d-moll na dwoje skrzypiec i b.c. „La follia” Antonio Vivaldiego, ale prawdziwym mistrzostwem było dla mnie wykonanie Partity VI D-dur na dwoje skrzypiec i b.c. Z „Harmonia Artificiosa-Ariosa” Heinricha von Bibera. Sama kompozycja jest niezwykła, jej wykonanie zostało bardzo dobrze przemyślane – skrzypkowie stanęli naprzeciwko siebie – skrzypce instrumentalisty z lewej strony odwrócone były przodem do publiczności, przeciwnie niż instrument skrzypka z prawej strony. Dzięki temu zabiegowi możliwe było bardzo dokładne śledzenie przechodzenia jednej partii w drugą, ich wzajemne zazębiania, wpłynęło to także na koloryt utworu, czego na nagraniach studyjnych, które do tej pory znalazłam, próżno szukać.

 

 Il Giardino Armonico: materiały prasowe

 

Z koncertów wokalno-instrumentalnych w mojej pamięci na długo zostanie ten z soboty 6. września, kiedy pod batutą Beniamina Schwartza zabrzmiały takie utwory, jak „Gwiazdolicy” Igora Strawińskiego, III Symfonia i Stabat Mater Karola Szymanowskiego, a pod kierownictwem Agnieszki Franków-Żelazny zespół szesnastu wokalistów wykonał „Lux Aeterna” György Ligetiego. Koncert poświęcono pamięci Andrzeja Markowskiego, twórcy Wratislavii Cantans, a nazwano tak, jak swoją kompozycję nazwał sam artysta „Lux Aeterna”. Już sam wybór dzieł na ten sobotni wieczór był dla mnie bardzo obiecujący. Utwór Strawińskiego jest wykonywany do dziś dość rzadko, może za sprawą pewnego rodzaju samospełniającej się przepowiedni w postaci słów wypowiedzianych przez Claude’a Debussy’ego, któremu zadedykowany był utwór:


… tylko na Syriuszu albo Aldebaranie widzę możliwość wykonania tej kantaty dla ‘światów’. Jeśli chodzi o naszą skromniejszą planetę, ośmielam się powiedzieć, że będzie w kłopocie przy słuchaniu tego dzieła.

 

Do wykonania kompozycji potrzebna jest ogromna obsada, a muzyka okazuje się bardzo dziwna, chociażby pod względem harmonicznym. Zakończenie zawiesza utwór i trudno słuchającemu po raz pierwszy ocenić, czy jest to już definitywny koniec. Do wykonania III Symfonii Karola Szymanowskiego wykorzystano nie tylko Chór Narodowego Forum Muzyki ale także Polski Narodowy Chór Młodzieżowy. Wygląd sceny był imponujący – nad orkiestrą symfoniczną wznosiło się pięć rzędów ciasno zapełnionych wokalistami. Przebić się głosem przez tak ogromny zespół to nie lada wyzwanie, zwłaszcza w niezbyt sprzyjających warunkach akustycznych, jakie panują moim zdaniem w Kościele pw. św. Marii Magdaleny. A jednak! Rafał Bartmiński jako solista sprawdził się w tej roli niesamowicie. W utworze Ligetiego słuchać było wszystkie tak charakterystyczne dla jego warsztatu kompozytorskiego cechy. Bardzo precyzyjnie wykonanym fragmentem był ten, kiedy sopranistki wymieniały się dźwiękiem – mimo całej mylącej złożoności harmonii pozostałych partii, dźwięk ten był idealnie czysty.

 

György Ligeti – „Lux Aeterna”

 

Najmłodsze pokolenie wykonawców także pokazało klasę. Na koncercie „Musica di gioia” 13. września zaprezentowała się Orchestra Suzuki di Torino, Zespół Wokalny „Rondo” oraz Chór Chłopięcy Narodowego Forum Muzyki. Młodzi instrumentaliści ustawieni byli w dwóch półkolach. Pod batutą Antoniego Mosca wykonali m.in. Sinfonię A-dur na orkiestrę smyczkową Giuseppe Tartiniego, gdzie zaskakiwali publiczność kontrastami dynamicznymi, precyzją intonacji, melodyjnością fraz, „dopieszczonymi” ozdobnikami. Radość z tytułu koncertu słyszalna była w przypominającej nieco piosenki z Króla Lwa utworze „Hoec dies” Mario Lanaro wykonanym przez Zespół Wokalny „Rondo” a’cappella. Magiczny koloryt uzyskało „In paradisum” z Requiem d-moll Gabriela Faure wykonane przez wszystkie trzy zespoły. Niezwykły entuzjazm słychać było w ostatnim utworze, którym zadyrygowała Małgorzata Podzielny – „La danza: tarantella napoletana” Gioacchino Rossiniego, mimo że tempo było nieco wolniejsze niż w oryginale.

 

 

 Orchestra Suzuki di Torino – materiały prasowe

 

Ciekawym koncertem był ten, na którym zaprezentowany został instrument projektu Leonardo da Vinci: viola organista. Sławomir Zubrzycki, pianista, kompozytor i budowniczy instrumentów, natrafił swego czasu na wspomniany projekt i zainteresował się przeszłością violi. Jej nazwa jest bardzo trafna – brzmienie jest typowe dla instrumentów smyczkowych, a budowa dla klawiszowych. Dolny i niski rejestr violi urzekał mnie swoją pełnią brzmienia, nieco ciemnym kolorytem, wysoki był dla mnie zbyt nosowy, a jednocześnie piskliwy, przy tym momentami fałszywy – w zależności od nacisku struny o kołowy mechanizm smyczkowy był prawidłowo nastrojony bądź nie. Cieniowanie dynamiczne nie jest możliwe w bardzo dużym zakresie, ale jest wystarczające, dzięki niemu można było, po zamknięciu oczu, usłyszeć tak naprawdę zespół viol.

 

Więcej informacji o instrumencie:

 

Idealnym wykonaniem „Stworzenia świata” Josepha Haydna zaszczycił nas Paul McCreesh, który poprowadził Chór NFMu, Gabrieli Players i solistów: Sophie Bevan, Roberta Murraya i Dawida Wilson-Johnsona. Szczególnie przypadły mi do gustu partie chóru, które przesiąknięte były niezwykłą mocą, swego rodzaju majestatem i precyzją wykonawczą. Zespół instrumentalny charakteryzował się bardzo ciepłą barwą, biegłością techniczną, oprócz jednej nieczystej nuty w partii waltorni i odgłosu spadającej nagle z kołka struny kontrabasu nic nie zachwiało ich bardzo spójnego brzmienia. Najbardziej spodobał mi się ciepły lecz energiczny fragment, kiedy altówki, wiolonczele i kontrabasy akompaniowały recytatywowi Raphaela, podczas gdy ten śpiewał o stworzeniu wielorybów i innych zwierząt wodnych. Z wokalistów bardzo spodobał mi się mocny głos sopranistki, który przebijał się nie tylko przez zespół instrumentalny, ale nawet przez dużych rozmiarów chór. Wszystkie jej partie emanowały także pewnością i spokojem (zwłaszcza aria opowiadająca o ptakach). Jednak moje serce podbił David Wilson-Johnson, kiedy śpiewając recytatyw o zwierzętach połączył z grą aktorską i bawił się swoją partią pokazując rękoma nawet czołgające się po ziemi robaki.

 

„Stworzenie świata” zamknęło 49. Festiwal Wratislavia Cantans. Dobór utworów doprzedstawienia wizji Giovaniego Antoniniego „Z ciemności w światło” nie był dla mnie w pełni przekonujący, jednak same wykonania koncertów oraz zespoły, które zaprezentowały się podczas Festiwalu, bronią się same. Przez dziesięć dni mogliśmy cieszyć się radością, jaka płynęła z muzyki, którą wykonywano. Dzięki temu nawet najbardziej pochmurny dzień (a było takich kilka!) rozświetlony zostawał jasnym zakończeniem.

——–

Recenzja powstała dzięki Funduszowi Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć