felietony

Muzyka – tło czy hałas?

Żyjemy w czasach, gdy muzyka coraz rzadziej kojarzy nam się z przeżyciem estetycznym, częściej natomiast jest tłem codziennych czynności, lub towarzystwem, gdy jesteśmy sami. Rola muzyki w dzisiejszej rzeczywistości sprowadza się do likwidacji ciszy. Często nie zdajemy sobie nawet sprawy, jak mało czasu spędzamy bez akompaniamentu muzyki. Towarzyszy nam ona w domu podczas sprzątania lub gotowania, w pracy, w centrach handlowych, w środkach transportu, w toaletach publicznych (!), podczas lektury, nauki, a nawet snu. Stała się tak wszechobecna, że przestaliśmy ją zauważać, jednak gdy ucichnie, od razu odczuwamy jej brak. Tymczasem cisza jest bardzo ważnym elementem życia człowieka. Tylko w jej obecności potrafimy się należycie skupić lub odpocząć. To właśnie ona pozwala nam na refleksję nad swoim życiem.

Gdy budzę się rano, moją pierwszą czynnością jest włączenie wieży hi-fi, nie mogę pójść do łazienki dopóki nie włączę muzyki odpowiedniej do swojego aktualnego nastroju. Jadąc tramwajem na uczelnię wkładam do uszu słuchawki. Byle tylko nie słyszeć napływających ze wszystkich kierunków rozmów współpasażerów i zagłuszyć zgiełk miasta. Po drodze na uczelnię wstępuję do kawiarni, żeby złożyć zamówienie, muszę na chwilę zdjąć słuchawki. Nie oznacza to jednak, że przestaję słuchać muzyki, przecież również w miejscach publicznych właściciele lokali dbają o odpowiednie tło muzyczne. Pozwala ono stworzyć odpowiednią atmosferę, oraz-co najważniejsze-likwiduje ciszę.

Dlaczego nasza rzeczywistość tak szczelnie wypełniona jest muzyką? Dlaczego tak bardzo zależy nam, żeby odgrodzić się nią od innych ludzi lub po prostu od ciszy? Odpowiedzi na te pytania jest wiele, skupię się więc na tych, które według mnie opisują źródło problemu w najbardziej klarowny sposób.

Słuchanie muzyki z przenośnych odtwarzaczy w miejscach publicznych początkowo mogło być postrzegane jako swego rodzaju manifest niezależności jednostki od struktury miejskiej, niechęci wobec niej, lub jako bunt przeciwko wtopieniu się w masę ludzi przemieszczających się po ulicach miasta. R. Murray Schafer pisze, że informacje przekazywane przez słuchawki są zawsze własnością prywatną [1].

Doświadczenie słuchania muzyki w słuchawkach porównuje do uprawiania jogi: Recytujący swe mantry jogin czuje przepływający przez jego ciało dźwięk, jego nos drży, a on sam wibruje z tajemną, narkotyczną mocą [2]. Teraz jednak zwyczaj ten przyjął się na tyle szeroko, że przestała zadziwiać jego niezwykłość, a funkcja słuchawek sprowadza się do odgrodzenia się od hałasu miasta i/lub sugestii, że jednostka nie chce wchodzić w żadne interakcje z otoczeniem. Znajduje to potwierdzenie w moich obserwacjach dotyczących jakości sprzętu dającego się zauważyć na uszach przechodniów oraz sposobu jego używania. Chociaż faktycznie widać w ostatnich latach powrót do słuchawek nausznych, to jednak często ich najważniejszą cechą jest kolor, a użytkownicy notorycznie noszą je na włosach lub czapkach, zamiast bezpośrednio na uszach. Świadczy to o tym, że ten przenośny sprzęt grający stał się elementem stylu konkretnego przechodnia, element ten można w dodatku estetycznie spersonalizować. Wróćmy jednak do kwestii muzycznych. Mark Slouka w swoim artykule pt. Nasłuchując ciszy: uwagi o życiu słuchowym jasno i bezlitośnie definiuje ciszę: grób, kosa, zatrzymany zegar i wszystkie symbole śmierci potwierdzają podstawową prawdę […]: śmierć ukryta pod opadającym kapturem jest bezgłośna [3].

Cisza to śmierć, cisza to samotność (być pozbawionym faksu, telefonu komórkowego, telewizora, pagera etc. to być skazanym na ciszę[4]) i  właśnie tego dotyczy nasz strach. Slouka zauważa ponadto, że strach jest skutkiem ubocznym bycia stale podłączonym. A więc nie z lęku przed ciszą wynika stała potrzeba słuchania (słyszenia?) muzyki, a odwrotnie – lęk pojawił się wtedy, gdy przyzwyczailiśmy się już do ciągłego otaczania się dźwiękami. Wszystko to nie jest jeszcze takie złe, dopóki człowiek sam decyduje o rodzaju słuchanej muzyki oraz o poziomie zaangażowania w życie publiczne toczące się nieustannie dookoła niego. Sytuacja zmienia się jednak zupełnie, gdy zmuszeni jesteśmy zdjąć słuchawki i tym samym wkroczyć w przestrzeń akustyczną, o której zawartości nie możemy już indywidualnie decydować, a taka sytuacja ma przecież miejsce dużo częściej.

Muzyka proponowana nam na zasadzie arbitralnych decyzji podjętych w lokalach użytku publicznego to przykład zjawiska odwrotnego względem indywidualizmu, które prowadzi do uniformizacji społeczeństwa. Dotyczy też zupełnie odrębnego problemu, mianowicie kultury konsumpcji [5]. Warto nadmienić, że w przestrzeniach handlowych nie słyszy się muzyki „wysokich lotów”. Sklepy z odzieżą serwują nam najczęściej składankę najpopularniejszych piosenek popowych ostatniego sezonu, która skierowana jest do tzw. większości konsumentów. Nieco rzadziej w kawiarniach można usłyszeć repertuar z gatunku smooth jazz, jednak i tutaj jest to zestaw najbardziej znanych lub chwytliwych utworów. Taki stan rzeczy uwydatnia fakt, że muzyka grana w miejscach publicznych nie służy przeżyciom estetycznym, a tylko i wyłącznie stworzeniu przyjemnej atmosfery, która sprawi, że klient spędzi w sklepie więcej czasu i zrobi większe zakupy. Jednym słowem-muzyka jest tu chwytem marketingowym. A jednak sprawa jest nieco bardziej złożona, ponieważ każdy lokal proponuje nam mimo wszystko trochę inną muzykę. W rezultacie, w miejscu nagromadzenia takich lokali (np. galerii handlowej) osoba spacerująca słucha kolażu dźwiękowego złożonego z muzyki napływającej z sąsiadujących ze sobą sklepów i kawiarni, którego „spoiwem” pozostaje muzyka grana w ogólnej przestrzeni galerii. Ze smutkiem można zaobserwować, iż człowiek w swym naturalnym konformizmie przyzwyczaił się do tej kakofonii dźwięków i nauczył się nie zwracać na nią uwagi. Problem pojawia się wtedy, gdy muzyka jest na tyle głośna, że nie można jej już dłużej ignorować i wywołuje efekt dokładnie odwrotny do zamierzonego. Są sklepy, do których nie lubię wchodzić tylko dlatego, że muzyka w nich grana jest do tego stopnia głośna i agresywna, że absorbuje zbyt dużo mojej uwagi i odbiera mi przez to komfort psychiczny płynący z posiadania tego małego skrawka prywatności, jaki jestem w stanie ocalić znajdując się w i tak już hałaśliwej przestrzeni publicznej – własnych myśli. W konsekwencji, w takich sklepach spędzam tylko tyle czasu ile potrzebuję na pobieżne przejrzenie asortymentu i czym prędzej wychodzę. Mamy więc do czynienia już nie z muzyką-tłem, a z muzyką-hałasem, która poprzez narzucanie się naszej uwadze w miejscu nie stworzonym pierwotnie do słuchania muzyki, sprawia, że nie jesteśmy w stanie skupić swojej uwagi ani na tej muzyce, ani na czynności, którą wykonujemy. Taki stan stałego rozproszenia świadomości jest dobrze znany wśród badaczy kultury audiowizualnej.

Witold Lutosławski bardzo żywo wypowiadał się na temat „przemocy dźwiękowej” tego rodzaju. Zauważył on, podobnie jak wielu innych badaczy zajmujących się tym problemem, że słuch jest zmysłem szczególnym, „upośledzonym” – jak sam go nazywał ze względu na jego ciągłą czujność. Gdy jesteśmy zmęczeni natłokiem ruchu, obrazami, monitorami i światłami przewijającymi się przed naszymi oczami w ogromnym tempie, każdego dnia zamykamy powieki i nasz wzrok może odpocząć. Gdy zaś męczy nas hałas ulicy lub zbyt głośna muzyka w sklepie nasze uszy okazują się bezbronne. Żadne zatyczki nie zapewnią im idealnej ciszy, a jedynym sposobem na pozbycie się niepożądanych dźwięków jest zagłuszenie ich innymi. Dlatego w czasach, gdy szata akustyczna naszego życia stała się tak gęsta, Lutosławski stwierdza z rozpaczą, że człowiek został pozbawiony jednego z podstawowych praw-prawa do ciszy. Jest jeszcze jedna konsekwencja obecnego stanu rzeczywistości, którą również zauważa kompozytor, mianowicie, że ludzie – słysząc ze wszystkich kierunków różną muzykę („muzyczkę tła”), piosenki ucięte w połowie, nakładające się na siebie nawzajem – tracą zdolność do skupienia się i przeżywania muzyki. Mówi o znieczulaniu na bodźce o charakterze artystycznym [6]. Jednocześnie zauważa Lutosławski, że problem ten dostrzegają przede wszystkim muzycy. Ci, którzy dużo większą uwagę przywiązują do otaczających ich dźwięków, reagują buntowniczo na muzykę, której zmuszeni są słuchać. Kompozytor czynnie sprzeciwiał się takiemu stanowi rzeczy. Żeby oddać sprawiedliwość wpływowej części społeczności europejskiej przytoczę fragmenty decyzji podjętych wskutek protestów Lutosławskiego przez UNESCO w 1969 roku:

Walne Zgromadzenie Międzynarodowej Rady Muzycznej UNESCO […] jednomyślnie potępia niedopuszczalne pogwałcenie wolności osobistej i prawa każdego człowieka do ciszy przez nadużywanie nagranej oraz nadawanej przez radio muzyki w miejscach publicznych i prywatnych. Walne Zgromadzenie żąda, aby Komitet Wykonawczy przestudiował ten problem w jego wszelkich aspektach — medycznym, naukowym, prawnym — nie pomijając również aspektu artystycznego i wychowawczego, oraz aby zaproponować w pierwszym rzędzie UNESCO, a także właściwym władzom poczynienie wszelkich kroków w celu położenia kresu omawianemu nadużywaniu muzyki.

oraz Parlament Europejski w 1985:

(2) dążąc do ochrony szczególnej wartości muzyki jako środka ekspresji […]

(6) zwracając szczególną uwagę na szkodliwość bezpośredniego oddziaływania nadmiernie nagłośnionej muzyki […]

(7) sygnalizując potencjalne zagrożenia psychologiczne, takie jak:

rozdrażnienie,

przytępienie wrażliwości,

manipulowanie podświadomością,

osłabianie więzi społecznej

(16) nawołuje się wszystkie rządy do zwiększonej wrażliwości na niechcianą lub nadużywaną muzykę i dźwięki oraz wzywa do powszechniejszego stosowania środków takich jak:

przepisy o naruszaniu porządku publicznego,

koncesjonowanie zezwoleń na otwieranie lokali mogących stanowić źródło intensywnych dźwięków,

zakaz nadawania muzyki w niektórych miejscach (np. w parkach publicznych lub na plażach),

tworzenie stref ciszy [7].

 Lutosławski wyrażał słabą nadzieję, że „szarańcza dźwięków” wkrótce wyginie, a równowaga między dźwiękiem a ciszą powróci. Wkrótce minie dziewiętnaście lat od śmierci kompozytora, jednak my zgodnie możemy stwierdzić, że owa szarańcza wcale nie wyginęła, wręcz przeciwnie  pochłania coraz więcej naszej akustycznej przestrzeni. Otacza nasz przecież nie tylko muzyka, ale też inne dźwięki wydawane przez wszelkiego rodzaju urządzenia elektroniczne, z których korzystamy na co dzień. Jest do dla nas już tak normalne, że trudno nam sobie wyobrazić dzień spędzony bez włączonego radia lub telewizora i wyciszonym telefonem. Dlatego uważam, że potrzebna jest tam dziś refleksja nad stanem naszego środowiska akustycznego. Być może gdy uświadomimy sobie, jakie zanieczyszczenia tworzymy sami i nauczymy się je niwelować, poczujemy się choć odrobinę uwolnieni od zaciskających się coraz ciaśniej wokół naszych szyj pętli hałasu. Spróbujmy choć do snu wyłączać radio, a gdy sięgamy po książkę, pozwólmy naszemu umysłowi skupić się tylko na literach. W końcu, jak powiedział Schafer w swej Muzyce środowiska: Uspokój swój umysł-to pierwsze zadanie, wszystko inne nastąpi w odpowiednim czasie.


[1] R. Murray Schafer, Muzyka środowiska, [w:] Kultura dźwięku. Teksty o muzyce nowoczesnej, Gdańsk 2010,  pod red. C. Cox, D. Warner, s.  59.

[2] Ibidem.

[3] M. Slouka, Nasłuchując ciszy: uwagi o życiu słuchowym[w:] Kultura dźwięku. Teksty o muzyce nowoczesnej, pod red. C. Cox, D. Warner, Gdańsk 2010, s. 67.

[4] Ibidem, s. 70.

[5] Dla poszerzenia tematu polecam krótki wykład Z. Baumana, Konsumenci w społeczeństwie konsumentów, Łódź 2007.

[6] W. Lutosławski, O muzyce. Pisma i wypowiedzi, op. Z Skowron, Gdańsk 2011

[7] D. Gwizdalanka, Strojenie Rewaloryzacja homo musicus [w:] Ruch Muzyczny 1987 nr 24, s. 21

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć