Adam Bałdych, autor zdjęcia: Bartosz Maz

wywiady

"Nie chcę niszczyć żadnych skojarzeń. Chcę je poszerzać". Wywiad z Adamem Bałdychem

27-letni Adam Bałdych – przebojowy skrzypek i kompozytor z Gorzowa Wielkopolskiego – to ewenement na europejskiej scenie muzycznej. W ekspresyjnych, writuozerskich improwizacjach przełamuje wiolinistyczne stereotypy, stwarzając dla instrumentu kojarzonego dotąd głównie z muzyką filharmoniczną czy ludową nowe, nowoczesne konteksty. Już teraz porównywany z Michałem Urbaniakiem, zasłużone miejsce na podium europejskiego jazzu potwierdził debiutanckim albumem Imaginary Room, nagranym we współpracy z Larsem Danielssonem i Nilsem Landgrenem. W niezywkle ciekawym wywiadzie dla MEAKULTURY mówi o muzycznym dojrzewaniu, karierze, a przede wszystkim – skrzypcach.

Aleksandra Masłowska: Po brawurowym koncercie w radiowej Trójce okrzyknięto Cię “diabłem” – słysząc takie porównania, na myśl od razu przychodzi mi Paganini… Choć jazz i muzyka poważna to dwa odrębne światy, czy wzorujesz się na włoskim mistrzu? A może bliżej Ci do polskich wirtuozów, np. Henryka Wieniawskiego?

Adam Bałdych: Staram się być kontynuatorem polskiej tradycji skrzypcowej. Wychowałem się na muzyce klasycznej i jej technika jest dla mnie bardzo bliska, kształtowała pewien kręgosłup wykonawczy. Następnie poprzez eksplorowanie świata improwizacji i budowanie własnego brzmienia zacząłem tworzyć swój własny świat muzyczny, który oczywiście wciąż się rozwija. Myślę, że bycie „diabłem” na scenie, to też trochę opis mojego stylu scenicznego. Staram się być nieokrzesany, a jednocześnie niezwykle skoncentrowany na tym co robię, panować nad dźwiękiem i muzyką ale również dać ponieść się emocjom. Myślę, że pod tym względem Paganini był bardzo  podobny.

AM: Na festiwalu Jazzbląg wystąpiłeś przed Michałem Urbaniakiem. A skoro już o mistrzów skrzypiec pytamy – czy udało się Wam porozmawiać na temat np. techniki gry, inspiracji? Czy konsultowaliście się, może pytałeś go o jakieś wskazówki?

AB: Niestety, mój zespół kończył jeden z wieczorów podczas festiwalu Jazzbląg, a Urbaniak był gwiazdą kolejnego wieczoru i nie udało nam się spotkać. Wielokrotnie natomiast miałem okazję z nim rozmawiać. To bardzo ważny artysta dla mnie, wykreował swoje niezwykłe miejsce w jazzie, a swoim życiorysem dał mi do zrozumienia, że jeśli będę mocno w to wierzyć i ciężko pracować, to też mogę daleko zajść. O wskazówki nie pytam, dobry obserwator wyciąga je sam.

AM: Ulrich Olshausen z Frankfurter Allgemeine Zeitung napisał o Tobie, że jesteś “bez wątpienia najbardziej rozwiniętym technicznie skrzypkiem żyjącym w naszych czasach”.  Jaką zasługę w kształtowaniu Twojego nieprzeciętnego warsztatu miała więc edukacja muzyczna? A może to wyłącznie zasługa Twojej determinacji?

AB: To bardzo mocne słowa, które nie tylko są uznaniem, ale też determinują do tego aby udowadniać ich prawdziwość. Na szczęście mam do tego dystans i z biegiem lat rozumiem coraz bardziej, że mniejszymi środkami można uzyskać jeszcze więcej, ale dobra technika czy wirtuozeria jest również jednym ze środków wyrazu. Trudno mi powiedzieć dokładnie co ma i miało wpływ na  jej kształtowanie. Myślę, że miałem predyspozycje naturalne do gry na skrzypcach, ale również znalazłem drogę do tego, aby poczuć skrzypce jako część swojego ciała i umysłu. Podczas gry nie mam wrażenia obcowania z obcym ciałem. Grając kształtuję myśl w sposób tak naturalny jak mowa. Z biegiem lat uczę się pięknych słów, fraz, moja wrażliwość dojrzewa jak i filozofia myśli, które przekazuję, ale samo mówienie jest naturalne.

AM: Czego, Twoim zdaniem, brakuje polskim szkołom i uczelniom muzycznym? Czytamy wszędzie, że podejście do edukacji jazzowej w polskich placówkach ulega rewolucyjnym zmianom…

AB: Wiele uczelni oferuje znakomitych wykładowców. Myślę jednak, że więcej szans na edukowanie powinni mieć młodzi muzycy, z werwą i energią, pomysłem na muzykę, tacy którzy trochę jeżdżą po dzisiejszym świecie i wiedzą co jest grane. Myślę, że równie ważną rzeczą byłoby wprowadzenie zajęć tak samo ważnych, jeśli nie ważniejszych na pewnym etapie muzycznego rozwoju – management, promocja, media… Dzisiejszy muzyk musi sprostać wymaganiom świata i biznesu muzycznego. To o wiele więcej niż tylko granie. Wielu muzyków zadaje mi pytanie, co grać, co robić, jak się wybić… trudno na to jednoznacznie odpowiedzieć, ale są zagadnienia, które mogą to ułatwić, aby każdy mógł pomóc sobie w odnalezieniu swojej drogi.

AM: Czy to prawda, że zostałeś wyrzucony ze szkoły muzycznej? Nie odpowiadał Ci klasyczny repertuar, nie chciałeś grać takiej muzyki? A może istniał inny powód?

AB: To był okres mojego buntu. Zacząłem grać na skrzypcach elektrycznych, wyjeżdżałem na koncerty z zespołem jazzowym zamiast chodzić na kształcenie słuchu, a kiedy przyniosłem swoją pierwszą kompozycję na orkiestrę (tak mi się wtedy wydawało), zamiast otrzymać wskazówki i energię do dalszych działań, otrzymałem kartki przekreślone czerwonym pisakiem, bez słowa wytłumaczenia. To wszystko sprawiło, że zrozumiałem, że moja wizja muzyki jest zupełnie inna niż ta proponowana w szkole. Wierzyłem w siebie, swoją intuicję i polegałem na wiedzy wybitnych artystów, z którymi już wtedy miałem okazję współpracować, a nie na opiniach ludzi, którzy nawet nie starali się mnie zrozumieć. To wytworzyło konflikt, który na szczęście skończył się wydaleniem ze szkoły. To był tylko wiatr w skrzydła, aby wziąć sprawy w swoje ręce. Na szczęście spotkałem cudownych ludzi, którzy uwierzyli w moją wizję muzyki i pomogli mi spełnić moje marzenia. Jeśli będę kiedyś nauczycielem to właśnie z takim podejściem.

Adam Bałdych, autor zdjęcia: Bartosz Maz

AM: Podczas pobytu w Ameryce miałeś okazję grać w miastach-kolebkach gatunku, uczestniczyłeś w rozmaitych jam’ach, zbierałeś doświadczenia i inspiracje. Ale jazz uprawiałeś już wcześniej – w rodzinnym Gorzowie. Czy, według Ciebie, środowisko ma wpływ na artystyczny rozwój młodego muzyka? Czy pobyt w Ameryce dał Ci więcej niż działalność w polskim mieście?

AB: Pobyt w każdym miejscu miał dla mnie konkretne znaczenie. W Gorzowie trafiłem na dobry grunt aby poznać jazz i rozwinąć się do momentu kiedy trzeba było uciekać dalej. Nowy York pomógł mi odnaleźć siebie. Dopiero tam, będąc zdystansowanym do swojego „gniazda” mogłem dobrze zrozumieć kim jestem, a czym różni się ode mnie reszta świata. Nowy York to cudownie miejsce aby wiele rzeczy zrozumieć. W zgiełku miasta, hałasie metra i ulic odnalazłem ciszę, która okazała się być lekiem na ten stan wszechobecnego szumu. Każdy dzień jest dla mnie inspiracją, mam to szczęście bywać w pięknych miejscach i z każdego z nich cząstka zostaje we mnie. Moja muzyka to zwierciadło świata, który jest dla mnie niezwykły i piękny.

AM: W Gorzowie Wielkopolskim planujesz stworzenie własnego studia nagrań. Czy tworząc w rodzinnym mieście – mniejszym od Warszawy czy Katowic – masz nadzieję wpłynąć na rozwój jego środowiska kulturalnego? Co sądzisz o obecnym poziomie dostępności kultury w mniejszych ośrodkach?

AB: Nie planuję robić studia komercyjnego. Gorzów to bardzo spokojne miasto. Mogę tam komponować i zapisywać swoje pomysły. To tylko jedno z miejsc, w których spędzam czas. Dobrze mieć tam warunki do nagrywania swoich pomysłów, być może zrobię z tego powodu studio. Ale to zależy od pewnych okoliczności. Czas pokaże.

AM: Jesteś artystą rozpoznawalnym na arenie międzynarodowej, laureatem zagranicznych nagród muzycznych… zdaje się, że podbicie “zagranicy” nie było dla Ciebie problemem. Jak w związku z tym podchodzisz do swoich krajowych sukcesów? Czy w Polsce znalezienie odbiorców jest równie łatwe, jak za granicą? Czy wyczuwasz różnicę pomiędzy tymi dwoma środowiskami?

AB: Przez wiele lat zdobywałem Polską scenę krok po kroku, małymi stopniami docierając do świadomości publiczności i krytyków. W tym samym czasie dojrzewała moja muzyka. W pewnym momencie sukcesy polskie pozwoliły mi zaistnieć zagranicą, a zdobyte sukcesy zagranicą ożywiły moją karierę w Polsce… tak to się ponakręcało, a teraz rozwija się dalej. W każdym z zagranicznych krajów trzeba robić karierę od podstaw. Bycie znanym w Niemczech nie zapewnia sławy w Szwecji. Jedynie Amerykanie uznani za wielką wodą zwykle znani są też od razu w całej Europie. Ale ja lubię ten „powolny” proces, który oczywiście jest u mnie rwącą rzeką… Lubię zdobywać wszystko krok po kroku, oczywiście jestem trochę w gorącej wodzie kąpany, ale wolę drobne, stabilne kroki, niż szybką i niepewną karierę. Na szaleństwo i nieprzemyślane decyzje można pozwolić sobie w amoku improwizacji.

Adam Bałdych, autor zdjęcia: Bartosz Maz

AM: Choć skrzypce pojawiały się w zespołach jazzowych już przed II Wojną Światową a na przestrzeni lat królowały w muzyce Smitha, Lockwooda, Ponty’ego czy Grapelliego, dzisiaj wciąż są znakiem jakiejś fuzji jazzu z klasyką, a nawet utożsamiane z awangardą jazzową… nie smuci Cię trochę fakt, że jazz skrzypcowy to dla laika rodzaj novum, ewenementu? A może taka aura Ci odpowiada?

AB: Ta aura sprawia, że ciężko jest namówić promotorów do koncertu. Wielu z nich nie wierzy w to, że skrzypce mogą w jazzie brzmieć. Dla mnie jest to jednak wyzwanie, nie czuję się z tym niekomfortowo. Wręcz przeciwnie. Uważam, że skrzypce są idealne do wszystkiego, trzeba tylko odkryć w nich współczesny język, dać sobie trochę luzu z ich tradycyjnym wizerunkiem.

AM: Na międzynarodowej scenie muzycznej zaistniałeś na długo przed nagraniem pierwszego albumu, grywałeś w rozmaitych zespołach… Imaginary Room zarejestrowałeś jednak wraz z kwartetem skandynawskich muzyków Baltic Gang. Jak rozpoczęła się Wasza współpraca?

AB: Baltic Gang to zbiór muzyków, którzy są wielkimi osobowościami i sami prowadzą swoje bardzo znane w Europie zespoły. Każdy z nich miał coś wyjątkowego co chciałem mieć na swoim albumie. Znałem ich muzykę już wcześniej dlatego postanowiłem ich zaprosić do wspólnych nagrań. Po raz pierwszy spotkaliśmy się jednak dopiero w studio nagraniowym. Taka była koncepcja płyty. Dać rzucić się na głęboką wodę, podjąć pewne ryzyko, które może zaowocować czymś niepowtarzalnym, co dzieje się w muzyce improwizowanej, gdy ludzie zaczynają mówić jednym językiem nie znając się wcześniej.

AM: Doszedłeś już to takiego poziomu, że możesz sam wybierać, z kim chcesz współpracować. Obecnie jesteś związany z niemiecką wytwórnią ACT Music, nagrodzoną w tym roku najważniejszą niemiecką nagrodą muzyczną ECHO. Prestiżowe wyróżnienie przypadło także i Tobie. Czy miałeś więcej propozycji kontraktów? Czy sądzisz, że pod skrzydłami innej wytwórni – bardziej niszowej, krajowej – powstałby album na miarę “Imaginary Room”?

AB: Jedynie kilka wytwórni na świecie dałoby mi taką możliwość. Nie wiem czy w Polskich warunkach mógłbym to zrealizować. Raczej nie, chyba że miałbym bardzo poważnego sponsora. Gdy nagrywa się dla ACT’u, to sprawa prestiżu. Wielu muzyków z pierwszej ligi chce wziąć udział w nagraniach, bo wytwórnia jest dla nich rekomendacją. ACT Music pasuje mi bardzo pod względem wolności artystycznej. Robię tylko to, co czuję, że chcę. Dyskutuję z producentem i szefem wytwórni rozumiejąc, że ich sugestie mogą mi tylko pomóc. Jeśli chodzi o muzykę jaką gram… to tylko i wyłącznie moja decyzja, muszę być w tym autentyczny, tylko wtedy ma to sens.

AM: “Imaginary Room” to dość niesztampowa jazzowa propozycja. Jak sam określiłbyś “swój” jazz? Kim są adresaci Twojej muzyki?

AB: Moja muzyka odzwierciedla moją wizję otaczającego mnie świata i mnie samego. Dzielę się swoimi emocjami i to muzyka adresowana do każdego, kto chce poznać moją osobowość.

AM: “The Room of Imagination” to swobodnie rozwijająca się muzyczna narracja – zaskakuje, trzyma w napięciu do ostatniej sekundy. W jaki sposób powstają Twoje kompozycje – czy wyłaniają się bezpośrednio z improwizacji?

AB: Kompozycje to splot wielu elementów. Często się zdarza, że ich zaczątki powstają w najmniej oczekiwanych momentach, a później rozwijam je i aranżuję. Chodząc po mieście myślę o ich formie, brzmieniu, dopracowuję większość w swojej wyobraźni, później spisuję efekty przemyśleń na papierze.

AM: Oprócz słynnych jazzmanów występowałeś także z m. in. klasycznym Kwartetem Royal String Quartet. Czy współpraca muzyków w obrębie dwóch różnych zespołów kameralnych – jazzowego i klasycznego – różni się?

AB: W tym roku miałem okazję współpracować bardzo dużo z muzykami klasycznymi, bądź crossowymi. Royal String Quartet, wiolonczelista Andrzej Bauer, kompozytorzy Cezary Duchnowski i Paweł Hendrich. Z tym ostatnim niebawem przedstawimy nasz nowy projekt AVATAR. Uwielbiam wrażliwość muzyków klasycznych, sam mam wielki respekt dla muzyki poważnej i wiele jej elementów słychać w moim graniu, ale aby te dwa światy mogły ze sobą funkcjonować trzeba znaleźć punkty styczne i język komunikacji, sposoby uzupełniania siebie nawzajem. Każde ciało powinno robić to co umie najlepiej ale i otwierać się na techniki wykonawcze partnerów.

AM: Michał Urbaniak gra na indywidualnie dopasowanych, pięciostrunowych skrzypcach. Czy w przyszłości także planujesz zaprojektowanie własnego instrumentu od podstaw? Na czym obecnie grasz?

AB: Po tym jak zbuntowałem się w czasach licealnych, kupiłem skrzypce elektryczne, a swoje akustyki sprzedałem wątpiąc w ich przydatność. Po wielu latach kupiłem instrument akustyczny, na którym gram do dziś i nie wyobrażam sobie powrotu do elektrycznego instrumentu, który moim zdaniem daje maximum 30 procent tego co akustyczny. Etap obcowania ze skrzypcami elektrycznymi otworzył przede mną nowe horyzonty i spojrzenie na technikę gry. Te doświadczenia przeniesione na grunt akustyczny pomogły mi zbudować własny język.

Adam Bałdych, autor zdjęcia: Bartosz Maz

AM: Skrzypce kojarzą się dość jednoznacznie – z filharmonią, z muzyką poważną, ale także z muzyką ludową. Czy myślisz, że kiedykolwiek uda się
wyemancypować instrument z takiego kręgu skojarzeń?

AB: Nie chcę niszczyć żadnych skojarzeń. Chcę je poszerzać. Wszystkie te elementy wkładam do jednego kotła i łączę je, dodaję nowe i staram się pokazać, że skrzypce potrafią o wiele, wiele więcej! Potrafią być bardzo współczesnym instrumentem z wielką duszą.

AM: Jak udaje Ci się pogodzić koncertowanie z życiem prywatnym? Czy kariera w tak młodym wieku przeszkadza, czy masz wrażenie, że zbyt szybko musiałeś dorosnąć?

AB: Życie prywatne, miłość, podróże, obserwacje to nierozłączna część inspiracji, które są niezbędne do tworzenia. Tak jak wspominałem, moja muzyka to Ja. Jeśli ktoś czuje w niej miłość, smutek, tęsknotę – to znaczy, że musiałem to przeżyć i dziś mogę o tym opowiadać. Muzyka dotyka ludzi ponieważ jest jak odsłanianie nagiego serca. Ludzie są bardzo pozamykani w sobie, więc obcowanie z nagimi emocjami jest jak lek. Każdy chciałby powiedzieć, co tak naprawdę czuje, odsłonić siebie prawdziwego, ale się boi, wstydzi. Ja mówię swoją muzyką to co czuję, pokazuję kim jestem. Aby mówić o czymś interesującym, trzeba coś interesującego przeżyć. Staram się żyć pełnią życia.

AM: Jak widzisz siebie i swoją twórczość za kilka lat? W którą stronę pragniesz się rozwinąć?

AB: Mam mnóstwo planów i niekończące się pomysły. Chcę eksperymentować i wciąż rozwijać swój styl, poznawać muzyków z całego świata i tworzyć z nimi ciekawe projekty. To mój plan.

AM: Bardzo dziękuję za rozmowę!


Zamieszczamy filmowe pozdrowienia Adama Bałdycha nagrane specjalnie dla Czytelników MEAKULTURY:

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć