Znaczek wydany przez Deutsche Post z okazji 250 rocznicy urodzin kompozytora. Źródło: http://commons

publikacje

Mozart i jego "Listy", listy i "ich" Mozart

Listy Mozarta to świadectwo zadziwiające. Świadectwo podróży. Dosłownych, rozumianych jako nieustanne przestrzenne cyrkulacje po ojczyznach wielkich i małych. Nade wszystko jednak listy geniusza z Salzburga to podróż w głąb fascynującego świata kompozytora. Raz podróż wśród salw śmiechu rozbłyskujących jasnym blaskiem na zapisanych przez niego koślawym pismem kartach; raz dramatyczna, gdzie wraz z przewodnikiem błądzimy przez korytarze ludzkiego umysłu. Raz co sił biegniemy, nie mogąc zdążyć za przenikliwością mozartowskiej myśli, często jednak wraz z nim tułamy się przez niefortunne koleje losu [1].

Epistolografia w XVIII wieku jako sztuka pisania wybornych listów osiąga swoją pełnoletniość. Mozart szczególnie przyczynił się do podkreślenia jej dojrzałych, kobiecych (sic!) kształtów, pozostawiając dorobek bogatszy od niejednego artysty, nie tylko w okresie zdystansowanego racjonalizmu. Być może i Amadeusz wiele z zakreślonych przez siebie listowych karnetów sam rzuciłby na pastwę ognistych płomieni (pewnie z chęcią ogrzałby nimi chłodne wiedeńskie mieszkanie) bądź biernie czekał, aż zostaną strawione przez czas. Skąd mógł jednak wiedzieć, że przezorność ojca wykracza aż tak daleko? Z pewnością poczułby się rozczarowany, czy delikatnie mówić zdradzony, dowiadując się, że papa Leopold pisze nie tyle z wewnętrznej, paternalistycznej potrzeby serca, a z powodu chłodnej kalkulacji w celu utrzymania regularnej korespondencji? Plany Leopolda mierzą wysoko: listy mają posłużyć potomnym w przygotowywaniu opasłych tomów na temat Mozartowskiego geniuszu. Czy taka postawa nie jest godna uznania? Nie wiem – widać toksyczna miłość, jaka niewątpliwie łączyła tych obojga, rządziła się regułami, których nie wolno mi oceniać…

Leopold zawsze wiedział najlepiej. Jego wybujałą potrzebę nadmiernej kontroli roztaczanej nad Wolfgangiem można po części zrzucić na karb własnych kompleksów i niespełnionych ambicji (również wobec Amadeusza). W sprawie listów jednak faktycznie wiedział najlepiej. Mikołaj Nissen, który po śmierci Mozarta zastąpił go przy boku Konstancji, wyraźnie zatytułował swoje dzieło pełniące rolę jednej z pierwszych biografii Wolfganga: Listy Mozarta jako źródło biografii i charakterystyki kompozytora. Właśnie – charakterystyki kompozytora. Rzecz jasna z pożółkłych papierów w austriackich archiwach dowiemy się, kiedy zrodziły się jego kolejne muzyczne dzieła oraz kiedy ujrzały one światło dzienne, wystawione na krytykę mniej bądź bardziej wyrafinowanych (a co istotniejsze – majętnych) słuchaczy. Ważniejsza jednak wydaje mi się objawiona w listach prosta prawda: Mozart był człowiekiem. Zapewne nadmierna prostota tego zdania może trącić pustym patosem. Jednak kto wymawiając imię Mozarta zastanawia się nad tym, co robił podczas podróży, gdy nie zamykał się w muzycznej celi sam na sam ze swoim kompozytorskim geniuszem? Jak traktował kobiety? Czy – i jakie – natrętne myśli zakłócały przepływający przez jego czaszkę strumień idei? Co myślał – i wiedział – o samym sobie? Dlaczego żył tak, a nie inaczej? Dla kogo i po co? Czego chciał? Sami na wiele z tych pozornie retorycznych pytań zadanych samym sobie nie znamy przecież odpowiedzi…

Pierwszego tłumaczenia książki Nissena – a więc i w dużej mierze listów Mozarta – dokonał …Polak. Francuski przekład Wojciecha Sowińskiego stanowi zatem dumny, polski akcent w historii opracowań listów kompozytora. Ireneusz Dembowski wykonał iście heroiczną pracę ponownie tłumacząc, opracowując i dokumentując przelane na papier myśli Wolfganga. Sam co prawda korzystał z wydania listów pod redakcją Otto Deutscha oraz Wilhelma A. Bauera, ale nie można mieć żadnych pretensji czy zastrzeżeń, gdy ktoś bazuje na genialnej edycji (jednej z niewielu w pełni kompletnych). Z 360 listów Mozarta Dembowski wybrał 334. Zasadniczą większość mamy więc w polskim zbiorze przed swymi oczyma (ciekawa jednak jestem, jakie tajemnice kryje zdyskwalifikowane 26…).

Jak Bóg przykazał, porządek mamy chronologiczny. Pierwszy list (bardzo krótki zresztą) zachował się z czasów, gdy Mozart był trzynastoletnim chłopcem (choć zaryzykuję stwierdzenie, że „chłopcem” pozostał całe życie). Ostatni z 1791 roku, nakreślony trzy miesiące przed śmiercią. Listy – widać wbrew staraniom ojca, stojącego na straży regularności Mozartowskiej epistolografii – pisał Amadeusz z różną częstotliwością. Z czasów intensywnych podróży, gdy młody Mozart łapczywie zachłystywał się światem, listów zachowało się niewiele. Za to z tzw. „czarnych lat wiedeńskich”, które przypadły na okres 1789 – 1791, aż 60.

Polskie opracowanie nie zawiera odpowiedzi na wysyłane przez Mozarta zapiski. To prawdziwa szkoła wyobraźni: próbować w twórczych marzeniach odpisać Mozartowi w imieniu tych, którzy w polskiej wersji Listów trwają w nadziei na przywrócenie im pióra.

Mozart, choć zakompleksiony na punkcie własnej aparycji, zadziwiał i pociągał wszystkich bystrością intelektu. Czy może komuś nie zaimponować, nawet dziś, biegła znajomość kilku języków? Listy Wolfgang pisał w języku niemieckim. Zasadniczo. Pełno mamy bowiem w nich zwrotów włoskich, francuskich, angielskich i łacińskich, zręcznie i błyskotliwie wplecionych w narracyjną tkankę pisanych przez niego tekstów. Do najbliższych nie omieszkał pisać „prosto”, „po swojemu” – w dialekcie salzburskim lub szwabsko – salzburskim.

Skoro o języku mowa, sam Mozart nastręczył badaczom trudności w kompletowaniu danych o jego twórczości, a nade wszystko – o otaczających go osobach. Ach, to ortografia…Trudno mieć dziś pretensje do Mozarta, że to właśnie przez niego nie wiemy, czy legendarnym, odzianym w czarne szaty posłańcem śmierci był Leutgeb…albo…? Przez jego permanentną ignorancję w stosunku do ortografii (czym zresztą niespecjalnie się wyróżniał na oświeceniowym tle kulturowym), największa tajemnica, kluczowa dla całej mitologii narosłej wokół śmierci kompozytora pozostanie na wieki nierozwiązana. Cóż rzec – szkoda. Dobrze, że chociaż muzykolodzy złamali (prosty, ale jednak) szyfr, w którym Mozartowie pisali listy na temat sytuacji na dworze arcybiskupa Colloredo. To przecież jeden z najbarwniejszych epizodów jego życia, który kończy się nie tylko przysłowiowym, ale dosłownym – kopniakiem na do widzenia.

Mozart miał lekkie pióro. Dziś z pewnością miałby wzięcie jako publicysta. Pisał ze swadą, gładko, nie pomijając tak ważnych dla łasego na kontrowersje czytelnika mniej bądź bardziej wybrednych, inteligentnych czy pieprznych żartów. Dopiero listy Mozarta po pamiętnym wyjeździe do Wiednia w 1781 roku – europejskiej stolicy muzyki, wyznaczającej wyraźną cezurę na linii jego żywota – pełniejsze są refleksyjnych myśli, mowy zależnej, ale i sarkastycznego dowcipu [2].

Relacje Mozarta z rodziną są skrajnie różnie. Na pewno kochał swoją siostrę Nannerl. Na zapisanych przez niego stronicach wyraźnie widać, że Maria Anna była mu bliska. To do niej pisał zawsze Cara mia sorella, a kolejne akapity przepełniała radosna chęć życia, poufałość i docinki z przymrużeniem oka:

Mediolan, 10 lutego 1770

Kiedy o świni mowa, to zaraz się zjawi [trawestacja popularnego porzekadła o wilku mowa a wilk tu] []. Całuje mamie ręce, a siostrze przesyła cmok pryszczaty…Kto? Zawsze ten sam Hanswurst [dosłownie Jaś Serdel – komiczna postać grubasa, błazna sceny niemieckiej, znana z tak zwanych hanswurstiad, bardzo popularna w Salzburgu za czasów Mozarta. Rodzaj sowizdrzała, zgrywusa] – Wolfgang w Niemczech, Amadeo w Italii, De Mozartini.[3]

Rzym, 2 maja 1770

Chwalić Boga jestem zdrów. Mamie całuję ręce, a siostrze buźkę, nos, usta i -oj ta niewyparzona gęba – pupę, jeśli jest czysta.

Neapol, 16 VI 1770

Jeszcze żyję i wciąż jestem – jak zawsze – radosny, bo strasznie lubię podróżować. Pojechałem nawet, żeby zobaczyć morze nad Merditerranée (…) syn Stefek i brat Jasio – Kiełbasio [Mozart przekręca słowo Mediterranée na skatologiczne Merditerranée, z wł. merda lub fran. merde – „gówno”].

Leopold, uczestnik destrukcyjnej miłości na linii ojciec – syn, to adresat listów pisanych – jak mniemam – bardziej z lękliwego szacunku, niźli tego, jakim darzy się z podziwu. Tym listom towarzyszy nagłówek francuski Mom tre’s cher Pere (w Wiedniu panuje Leopold II, brat francuskiej królowej Marii Antoniny). Zakończenie prawie każdego z nich – jak spuszczenie głowy, bądź co najmniej wzroku. Zawsze kochający syn Wolfgang Amadeusz Mozart… zawsze posłuszny syn Wolfgang Amadeusz Mozart…Kolejne zdania pisane do ojca w przeważającej mierze wypełnia dystans. Niemniej – paradoksalnie – to właśnie do ojca Mozart pisze jeden z najpiękniejszych, najgłębszych swoich listów:

Wiedeń, 4 kwietnia 1787 (ostatni list do ojca)

W tej chwili dostałem wiadomość, która bardzo mnie zmartwiła, tym bardziej, że po ostatnim liście mogłem sądzić, że – Bogu dzięki – ma się papa niezgorzej. No i nagle dowiaduję się, że jest papa poważnie chory. Nie muszę chyba mówić, z jak wielką niecierpliwością oczekuję pocieszającej wiadomości. Spodziewam się jej tak, jakby była zupełnie pewna, chociaż przywykłem do tego, by w każdej chwili być przygotowanym na najgorsze. Bo śmierć, jeśli się dobrze zastanowić, jest prawdziwym i ostatecznym celem naszego życia. A ja już od kilku lat tak zżyłem się z ta prawdziwą i najlepszą przyjaciółką człowieka, że dla mnie wcale nie jest przerażająca, przeciwnie – uspokajająca i pocieszająca! Uważam to za wielkie szczęście i dziękuję Bogu, że pozwolił mi uświadomić sobie, że śmierć jest kluczem do szczęśliwości prawdziwej. Papa mnie rozumie.

Być może emocjom hamowanym i skrywanym przed surowym okiem ojca, Mozart dawał upust w słynnych listach do „kuzyneczki”? Wspomniałam już, że epistolografia Mozarta ma kształt kobiety. Nie mam na myśli Konstancji, choć w listach Wolfgang pisze do niej z czułością i troską. Myślę o listach do Anny Thekli. Listach, które bliscy Mozarta chcieli spalić po jego śmierci, aby nie kalały jego (a przede wszystkim ich) dobrego imienia. Listy wulgarne, a jak na XVIII wiek chorobliwie bezpośrednie i kompulsywnie skatologiczne, choć do obrazu „pokornego, uduchowionego kompozytora” nijak to nie pasuje. Uprawiający nurt popularnej „hagiografii” Mozarta nie mogą tym razem przypisywać wszystkiego zespołowi Tourette’a czy nerwicy natręctw, na które najprawdopodobniej cierpiał Mozart. Przykład? List pisany w Kaiserheimie 23 grudnia 1778:

A teraz żarty na bok – dla mnie to bardzo ważne. Chciałbym, żebyś przyjechała, będziesz miała do odegrania ważną rolę. Przyjedź koniecznie, bo jak nie przyjedziesz, to…wyjdzie z tego gówno. Będę mógł komplementować twą szlachetną figurkę, osobiście oćwiczyć Ci pupkę, ucałować ręce, walnąć z tylnego działa, obcałować Cię całą, zrobić Ci lewatywę z przodu i z tyłu, oddać Ci wszystko, co ci się (być może) ode mnie należy, puścić dźwięcznego bąka, a może nawet przy okazji coś więcej popuścić. A teraz adieu, moje ty serduszko, mój ty aniele. Czekam na ciebie z utęsknieniem. [4]

Ze wspomnianą pokorą było u Mozarta nieco na bakier. Zawsze świadomy swego geniuszu i potencjału twórczych możliwości, z ironicznym okrucieństwem zabijał to, co nieudolne i niedostatecznie doskonałe. Strzelał kulą odlaną z bezceremonialnej prawdy prosto między oczy. Obawiam się, że strzały zawsze były celne, a na tyle, na ile znamy Mozarta – poprzeczka postawiona była bardzo wysoko:

Augsburg, 14 października 1777

Miał na sobie szlafrok, jakiego ja nie powstydziłbym się używać jako stroju wyjściowego. Wysławiał się w sposób napuszony, a gębę otwierał zanim wiedział, co chce powiedzieć. Czasami, zaraz po otwarciu ją zamykał, bo rzeczywiście nie wiedział, co powiedzieć. Po wygłoszeniu fury komplementów, zaczął się produkować w koncercie na dwa flety – ja musiałem mu akompaniować na skrzypcach. Tak na ucho koncert jest kiepski, brak mu naturalności, a w modulacjach ciężkawy i bez żadnego wdzięku. Gdy skończył, pochwaliłem go, bo mimo wszystko zasłużył. Musiał się biedak namęczyć i długo uczyć.

Owszem – pisał „pokorne” listy formalne: do swoich pracodawców i tych bez których poniekąd jego życie nie miałoby sensu, a więc do dawców pożyczek. Mówi się, że Mozart zmarł w biedzie. Wbrew pozorom z listów można dowiedzieć się czegoś zgoła zupełnie innego. Zarabiano wówczas we florenach bądź guldenach. Jako kompozytor cesarski w Wiedniu Mozart zarabiał 800 florenów, co daje 13 200 dolarów. W „czarne lata wiedeńskie” pożyczał 1500 florenów, a więc 24 75 dolarów. Dużą uwagę przywiązywał do swojej aparycji, co w sposób naturalny znacznie obciążało kieszeń, z kolei jednym z listów Nannerl cieszy się, że jej suknia kosztowała tylko 70 florenów, a więc… 1150 dolarów[5]. Wieczny chłopiec nie dorósł jednak do mądrego zarządzania pieniędzmi. Konstancja zresztą nie była w tym lepsza. Mozart w listach do osób, które uznaje za jedyne wyżej od siebie postawione w boskiej hierarchii istot żywych, pisze z nadmiernym uniżeniem. Zdradzają to już same nagłówki:

Salzburg, 4 września 1776

Przewielebny Padre Maestro! Najszanowniejszy Profesorze! Moje uwielbienie, szacunek i poważanie dla Jego Przewielebności skłoniły mnie do niepokojenia Go niniejszym i do przesłania fragmentu mej nieudolnej muzyki, by ją poddać pod Jego mistrzowski osąd.

Salzburg, 1 sierpnia 1777

Jego Książęca Wysokość, Przewielebny Książę Świętego Cesarstwa Rzymskiego, Najłaskawszy Panie i Władco!

Zapewne był świadomy swej hipokryzji – doskonale wiedział o swej nieprzeciętności. Uniżona przebiegłość to jednak pewna droga do określonego celu. Cóż, jak mówi pewne  rumuńskie przysłowie najszybciej zajedziesz do celu na ulubionym koniku swego szefa

Mozart nie tylko miał świetne ucho. Fakt, nienawidził chyba swego nosa i niskiego wzrostu. Oko natomiast miał nadzwyczaj uważne. Zachwycała go architektura miast:

Rzym, 25 kwietnia 1770

Przed kilkoma dniami byliśmy na Kapitolu i widzieliśmy wiele pięknych rzeczy. Gdybym ci chciał opisać to wszystko, co tam widziałem, nie starczyłoby mi papieru.

Praga, 15 stycznia, 1787

Nazajutrz już o 11 – tej byliśmy u Ojca Ungara, dzięki któremu mogliśmy zobaczyć Cesarsko – Książęcą Bibliotekę oraz Seminarium Duchowne. Od patrzenia aż nam oczy wychodziły na wierzch.

Mimo tego, że jego małżeństwo według niektórych biografów nie było szczęśliwe, z listów dociera do nas obraz Mozarta darzącego swą małżonkę uznaniem. Z pisanych do niej listów tchnie czułość, udręka tęsknoty, chęć celebrowania wspólnie każdej z chwil:

Wiedeń, przed 8 kwietnia 1789

Gdy do Berlina stąd wyruszę

pochwał zaszczytów szukać śmiało,

za nic mi one – na mą duszę,

jeśli Ty nie masz w nich udziału.

Niebawem znowu się spotkamy

wśród pocałunków czułych wielce,

lecz we łzach żegnam dziś mą damę,

z bólu, żałości pęka serce.

(„poezja” samego Mozarta)

Wiedeń, 25 czerwca 1791

Łapaj, chwytaj! Całusy, całuski, bzzz…, lecą…, fruną…,do ciebie! Jeszcze jeden…, który drepce na końcu…(…)Adieu.

Ostatni list Mozarta w niczym nie zdradza dramatycznego końca życia kompozytora. Żadna litera nie zwiastuje, że za trzy miesiące zgaśnie kolejne istnienie. Nikomu zresztą nie robi to większej różnicy – wszak umieralność w tym wieku stoi ponad przeciętną. To list – jak się okazuje – pożegnalny z tym, co ziemskie, choć Mozart nie ma o tym najmniejszego pojęcia. List emanuje entuzjazmem, triumfalnym zwycięstwem po wystawieniu dzieła docenionego nawet przez jego zagorzałych przeciwników.:

Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo oboje [Salieri i Cavalieri] byli zachwyceni, bo nie tylko muzyka, ale i treść, i wszystko im się podobało. Powiedzieli, że to prawdziwa opera …, godna wystawienia podczas największych uroczystości i w obecności największych monarchów, którzy z pewnością nie raz będą jej chcieli posłuchać, bo piękniejszego i przyjemniejszego przedstawienia na pewno nie widzieli. [6]

W operze, którą ukochał najmocniej, zawsze bacznie obserwował wszystkie szczegóły. Gdzie usytuowani są bohaterowie, gdzie usiąść, by jak najlepiej chłonąć muzyczną opowieść, a nawet… czy opera jest zabezpieczona przed pożarem. Z drugiej strony Czarodziejski flet, o którym powyżej mowa, to dzieło o pewnej inicjacji, przejściu ze stanu do stanu, ze świata do świata. O przejściu radosnym, wśród śpiewu i oklasków. W tym świetle śmierć – przy wtórze dzwoneczków Papagena – faktycznie jawi się jako najwierniejsza przyjaciółka…

Koniec podróży następuje dość nieoczekiwanie. Bez duchowego testamentu, bez kopniaka, bez sentymentalnego pożegnania. Czytelnik zostaje sam na sam z indeksem nazwisk i imion. Ale po tym wyimaginowanym spotkaniu gdzieś w zakamarkach wyobraźni można usłyszeć przenikający do szpiku kości chichot Amadeusza z filmu Miloša Forman’a. Odbrązowienie postaci kompozytora – a to właśnie dzieje się po lekturze Listów – nie odbiera należnej mu chwały. Wręcz przeciwnie: Mozart w naszych oczach staje się człowiekiem z krwi i kości, a nie jedynie wyidealizowanym konstruktem opartym na niedokończonym, wyblakłym od czasu obrazie swego szwagra… Teraz właśnie nabiera barw, a jego historia – autentyzmu. Nie gódźmy się na jakże wytarte hasło „Mozart wielkim kompozytorem był”. Zadaniem listów nie jest uprawianie owej swoistej propagandy. Listy w pełni przekonują nas, że Mozart – mimo wszystko! – był człowiekiem. Niech ta prosta prawda pozostanie jak najdłużej w naszych myślach – i uszach. Prędzej czy później w czasie konsylium i tak w czyjejś torbie zabrzmi Eine kleine Nachtmusic

———————————

[1] Tekst opiera się w całości na polskiej edycji korespondencji kompozytora: Wolfgang Amadeusz Mozart, Listy, Wybór, przekład, komentarze, kalendarium, indeksy Ireneusz Dembowski, Wydawnictwo Naukowe PWN Warszawa 1991. Wszelkie informacje na temat charakterystyki i specyfiki korespondencji Mozarta oraz tła kulturowego epoki pochodzą z przedmowy autora do omawianej edycji.

[2] Po zakończeniu służby u arcybiskupa Hieronima Colloredo w Salzburgu, Mozart osiada na stałe w Wiedniu w 1781 roku. Od tej pory wszystko w jego życiu ulega zmianie: próbuje egzystować jako niezależny muzyk, służy na dworze cesarskim Leopolda II (będącego w nie najlepszych kontaktach z biskupem), żeni się z Konstancją Weber, wstępuje do loży masońskiej, wreszcie uwalnia się spod władzy ojca, Leopolda, samodzielnie decydując o swoim losie.

[3] Wszystkie cytaty pochodzą z omawianego wydania.

[4] Polski przekład korespondencji kompozytora z Marią Anną Theklą Mozart obejmuje listy z 31 października 1777, 5 listopada 1777, 13 listopada 1777, 3 grudnia 1777, 28 lutego 1778, 23 grudnia 1778, 24 kwietnia 1780 oraz 10 maja 1780 (pod fikcyjną datą 1779).

[5] Przedmowa polskiej edycji Listów, str. 11- 14.

[6] List do Konstancji Weber, Wiedeń 14 października 1791.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć