Autor zdjęcia: Michał Pańszczyk

wywiady

Justyna Steczkowska. "Siłą muzyki jest jej twórca"

Utalentowana, piękna, ze swoim ponadczterooktawowym ambitusem głosu od wielu lat istnieje na polskim rynku muzycznym. To spory wyczyn zważywszy na to, że mody zmieniają się szybko i wiele innych wokalistek, po krótkim momencie sławy, znika z mediów, a nawet z pamięci własnych fanów. Justyna Steczkowska w wywiadzie dla MEAKULTURY opowiada o show-biznesie, własnych poglądach na muzykę, ale i ułyszy pytanie, jakiego nie zadał Jej jeszcze żaden dziennikarz….

Marlena Wieczorek:  Większość utworów, które Pani śpiewa, jest Pani autorstwa. Ile jest w tym potrzeby komunikowania własnych emocji bez pośredników, a ile reakcji na upadłą tradycję współpracy pomiędzy wykształconymi kompozytorami, a literatami? Czy dostrzega Pani taką dwutorowość zjawiska: wokaliści/zespoły tworzący samodzielnie (z różnym skutkiem) oraz wytwory rodem z banków muzyki, przemijające dość szybko?

Justyna Steczkowska:  Nie potrafię tego w żaden sposób ocenić, bo jestem wykształconym muzykiem i pisanie piosenek dla siebie nie stanowi dla mnie problemu. Ich brzmienie, zakręcone linie melodyczne są charakterystyczne dla mojej twórczości. Rzadko śpiewam piosenki innych ludzi, chyba, że są naprawdę wybitne (a takich w Polsce też nie brakuje) albo po prostu muszę to zrobić na jakimś festiwalu [śmiech]. Nie piszę natomiast piosenek dla innych ludzi. Nie mam takiej potrzeby i przyznaję szczerze – szkoda mi czasu. Kocham muzykę filmową i do kilku filmów taką napisałam. Na koniec świata, Dom Lalek, Królowa Śniegu. Był też spektakl teatralny, wiele reklam i oprawy telewizyjne. Byłam też wielokrotnie zapraszana do współpracy przez fantastycznych kompozytorow m.in. muzyki filmowej, takich jak Jan A.P. Kaczmarek, Tomasz Stańko, Leszek Możdżer, Marcin Pospieszalski. Jeśli chodzi o teksty, to piszę je z kolei bardzo rzadko. Zlecam je ludziom, którzy, według moich opinii, są mistrzami piora, bo sama rzadko miewam natchnienie w tym temacie [śmiech] w przeciwieństwie do muzyki.     

MW:  Jak na tle własnego repertuaru ocenia Pani utwór “Sama”. Osobiście uważam go za wyjątkową, niedocenianą piosenkę, arcydzieło w swoim eklektycznym połączeniu polskiego folkloru, instrumentacji, może i trip-hop’u. Nie wspominając o interpretacji. Pomimo tego, nawet przez Panią – w porównaniu do innych starszych utworów – nie jest eksponowany – dlaczego?

JS:  Jest wiele niedocenionych fantastycznych utworów na świecie, więc nie jest to coś, nad czym się zastanawiam zbyt długo… Eksponowanie utworu to nie tylko moja chęć, ale też dobra wola ze strony mediów i wydawców. Jeśli jej nie ma, nie jestem w stanie nic z tym zrobić. Od mojego debiutu świat show-biznesu bardzo się zmienił. Talent muzyczny (chociaż brzmi to paradoksalnie) nie jest już dziś podstawą do budowania muzycznej kariery.

MW:  W jednym z materiałów dostępnych w Internecie mówi Pani o przeprosinach redaktora gazety, który napisał krytyczną recenzję Pani płyty, opisał osobowość sceniczną, a nie widział Pani nigdy na koncercie. Jakie doświadczenie ma Pani z dziennikarzami muzycznymi? Czy według Pani są przygotowani do swojej pracy? Jest to dla mnie ważne pytanie, ponieważ większość środowiska muzykologów, z którego się wywodzę, uważa, że w Polsce właściwie nie istnieje krytyka muzyczna na wysokim, merytorycznym poziomie (w odniesieniu do muzyki rozrywkowej). Ekspertami stają się hobbyści czy znajomi szefów redakcji...

JS:  Trudno się z Panią nie zgodzić w tej opinii. Jeśli chcemy uczciwie coś krytykować, musimy być albo lepsi, albo równie dobrzy. Lub znać się na materii, w której chcemy się poruszać. Dzisiaj, w dobie zalewającej nas codziennie fali informacji, w której większość z nich nie ma nic wspólnego z prawdą, znaleźć rzetelnego dziennikarza muzycznego nie jest łatwo. Zastanawiam się, czy zawód dziennikarz wykonywany ze wszystkimi wymaganiami tej profesji w ogóle jeszcze istnieje w wymiarze, w jakim powinien. Wielu mediom brak etyki. Jest pogoń za sensacją, którą się ocenia zanim zbada się problem i uczciwie przyjrzy sprawie. Myślę, że ten wywiad nie jest miejscem, w którym mogę rozwinąć skrzydła w tym temacie, bo to wymaga ogólnonarodowej dyskusji nad tym, kogo powinno nazywać się dziennikarzem, a kogo nie. Kto na to miano zasługuje (bo niewątpliwie tacy są), a kto zupełnie nie. Wbrew pozorom to zawód niezwykle odpowiedzialny, bo ludzie wciąż wierzą w to “co napisali w gazetach”, a w 90 % nie powinni.

MW:  Wzięła Pani udział w projekcie Agnieszki Szczepaniak – jak do tego doszło? Jak wspomina Pani tę współpracę? Czy chętnie angażuje się Pani w projekty debiutujących artystów? Czy woli Pani nie ryzykować? Dużo jest tych propozycji?

JS:  Propozycji jest bardzo dużo, ale staram się wybierać te, które mają w sobie twórczy potencjał i wiem, że rozwiną nie tylko debiutującego, ale też mnie jako muzyka. Natomiast Szopka była wyjątkowym projektem, a jego pomysłodawczyni – Agnieszka Szczepaniak – to prawdziwy Chopin w spódnicy.

MW:  Co według Pani jest najsilniejszą stroną piosenki polskiej na tle innych krajów? I jaki element mógłby zadziałać, aby wypłynęła ona na skalę ponadnarodową?

JS:  To bardzo trudne pytanie. Zawsze siłą muzyki jest jej twórca. Jego wrażliwość – i co za nią idzie – inny niż reszty sposób patrzenia na świat. Mamy i mieliśmy wielu utalentowanych artystów, ale do zdobycia laurów na świecie potrzebny jest nie tylko świetny pomysł, oryginalność, urok osobisty, odwaga, ale też finanse, które pomogą w pokazaniu tego na świecie. Do tego koncertowa charyzma i niezłomny charakter, który w gorszych chwilach ratuje przed katastrofą

MW:  Czy jest Pani za tym, aby ustawowo nakazywać mediom utrzymywanie balansu procentowego w nadawaniu muzyki polskiej i zagranicznej? A może procent ten powinien być większy?

JS:  Jeżdżąc po świecie, staram się słuchać stacji radiowych w innych krajach. I zawsze oprócz światowych hitów, które w radio są oczywistością, grają i prezentują przede wszystkim swoich narodowych artystów i słuchają muzyki w swoim ojczystym języku. U nas te proporcje są odwrotne, ale i tak wydaje mi się, że jest lepiej niż było jakiś czas temu. Czasem zastanawiam się, czy to nie wynika z tego, że nasze pokolenie wciąż ma z tyłu głowy kompleks, który nieustannie szepcze „to zagraniczne jest lepsze”. Jeśli nie nauczymy się doceniać siebie, nie docenią nas inni.

MW:  Bardzo mądre słowa… A jak wygląda współpraca uznanej polskiej piosenkarki np. z Instytutem Adama Mickiewicza – wiem, że dzięki tej instytucji wyjechała Pani na Festiwal Piosenki Polskiej w Rosji. Czy polskie instytucje narodowe wspierają muzyków w rozwoju kariery – organizują koncerty, pomagają w promocji – czy są raczej zdani sami na siebie?

JS:  Na pewno się starają. I ten wyjazd, o którym Pani mówi, był niezwykle miłym przeżyciem, a przyjęcie rosyjskiej publiczności naprawdę fantastyczne!!! Ale żeby zbudować swoje nazwisko w innym kraju potrzeba o wiele więcej niż pomoc instytutów czy ambasad.

MW:  Jest Pani artystką bardzo synkretyczną, sięga Pani po Demarczyk, muzykę żydowską (w której pojawia się didgeridoo), wątki folkloru polskiego, francuską piosenkę literacką – czy jest taka aura stylistyczna, do której Pani jeszcze nie sięgnęła (a chciałaby) tylko z pewnych powodów (emocjonalnych, braku czasu, może nawet dojrzałości) do tego jeszcze nie doszło?

JS:  Jest… ale z powodu braku czasu jeszcze do tego nie doszło. Myślę jednak, że jestem dopiero w połowie życia i przede mną stanie wiele muzycznych wyzwań, które postawię przed sobą sama. I takich, które postawią przede mną inni. Na razie moim największym wyzwaniem będzie moja kolejna płyta, która tak jak moja ostania XV (z której jestem niezwykle dumna), będzie dwupłytowym albumem.

MW:  Zaczynała Pani karierę jako nastolatka. Dziś wielu młodych ludzi walczy o chwilę uwagi – pojawiają się masowo w telewizyjnych programach muzycznych, pokazują swoją twórczość na portalach typu MySpace czy YouTube. Jeśli któremuś z nich uda się wypłynąć na tyle, żeby zostać zauważonym przez producenta, stoi przed niebezpieczeństwem zrobienia z siebie swoistej kopii innej gwiazdy. Czy możliwe jest dzisiaj śpiewanie tylko w kategorii “spełniania własnych marzeń” (z uwagi chociażby na rynek pracy), czy trzeba podejść do tego, jak do każdego innego zawodu, pójść na kompromisy?

JS:  Wszystko zależy od tego, co chcemy osiągnąć, dokąd zmierzamy i jaki widzimy w tym cel. Elastyczność jest niezbędna w tym zawodzie, ale i w kontaktach z ludźmi. To jednak zawód wielowymiarowy i nie wiąże się niestety w tych czasach tylko z wychodzeniem na scenę. Przede wszystkim zawsze należy pamiętać o tym, że jeśli chcesz być artystą, który wzbudza szacunek i podziw, musisz ciężko pracować i starać się za wszelką cenę mieć swoje własne muzyczne ja. Żadnych kopii! Własna intuicja, dusza i serce. Czas na myślenie… Pilnować każdego dźwięku, obrazu, stroju itd., ale jeśli chcesz być chwilową jasną kometą na niebie show-biznesu, to jak najszybciej pokaż wszystko, łącznie ze swoim ciałem, zaśpiewaj kilka prostych piosenek i zarób pieniądze na kilka lat do przodu, bo długo to nie potrwa. Wiem, że nie brzmi to “cool”, ale jest prawdziwe.

MW:  Jakie pytanie nie zostało Pani zadane przez dziennikarza, na które chciałaby Pani odpowiedzieć? (Związane z Pani działalnością artystyczną, poglądami na życie, może wiarą?)

JS:  A to ciekawe, bo właśnie takiego pytania nikt nigdy mi nie zadał, a na scenie stoję od trzeciego roku życia. Gratuluję Pani!

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć