recenzje

Niech żyje muzyka po polsku! Must Be The Music (odcinek czwarty)

Nastoletni wirtuoz gitary, przejmujący muzycznie fan Ryszarda Riedla, znana artystka szukająca dla siebie nowej drogi, a może przedszkolanka wskakująca po godzinach w rockowe ciuszki? Kto zaskoczył tym razem słuchaczy? Komu zaufają internauci?

Nie ma to jak rozpocząć kolejny odcinek w atmosferze dobrego humoru i wesołej zabawy. O atrakcje zadbał wakacyjnie nastawiony Marcin Brochocki, który dzięki uprzejmości jurorów mógł wystąpić tego wieczoru w aż dwóch utworach. Najpierw wcielił się w legendarnego Elvisa Presleya i zaspiewał Viva Las Vegas. W dogrywce próbował zachwycić piosenką Sway z repertuaru Michaela Bublé. Ostatecznie przekonał Adama Sztabę, który wcisnął decydujące „tak” tylko pod warunkiem, że będzie mógł śpiewać u Marcina w chórkach. Mnie wykonawca nie przekonał. Jego angielski pozostawiał wiele do życzenia, głos był płaski i „wyciskany” na wysokich dźwiękach. Dopełnieniem tego kiczowatego występu był pseudotaniec, ale też żywy kontakt z publicznością. Jedynym chyba tylko atutem – ciekawe brzmienie instrumentu perkusyjnego. Kochany! – podsumowała Marcina Kora.

– Nieczysto, za to nierówno – skwitowała intertekstualnym odniesieniem występ The Riffers Ela Zapendowska. Dziwny to był występ. Niby wokalista charyzmatyczny, stylowy i zachrypnięty, przekaz także przemyślany, tekst bardzo dobry i polski (Chodźmy tam), refren chwytliwy, a w tym wszystkim jednak czegoś brakowało. Korę zirytował przede wszystkim sceniczny ruch frontmana: Strasznie mnie to fascynuje: jak wokalista, który śpiewa rytmicznie, rusza się kompletnie nierytmicznie! Do tego trzeba by też dodać pewną niekonsekwencję harmoniczną – członkowie zespołu chyba nie zdecydowali, czy śpiewają na głosy, czy melorecytują, bo ostatecznie w refrenach bywały fałsze.

Największą niespodzianką wieczoru było pojawienie się na scenie Marty Moszczyńskiej. Nazwisko jakby znane… i faktycznie – dziewczyna z Kowalewa Pomorskiego wyglądem przypominająca Annę Józefinę Lubieniecką sama już wypracowała sobie całkiem chwalebną muzyczną historię. Jako nastolatka wygrała casting na główną rolę do musicalu Romeo i Julia, współpracowała z Teatrem Buffo, później z Piotrem Rubikiem. Jej pojawienie się w „Must Be the Music” trochę przypomina start w „The Voice of Poland” Gabriela Fleszara. Po co uznani wokaliści dają sobie nową szansę w programach typu talent show? Liczą na pochwały, a może chcą świeżego spojrzenia fachowca? Ciekawe, zważywszy na to, iż Marta Moszczyńska pobierała lekcje u samej Eli Zapendowskiej. Występ Marty był zjawiskowy. Dziewczyna ma niski i bardzo silny głos. Wygląd i sposób śpiewania – zdecydowanie rockowe. Jurorzy jednak nie głaskali po głowie. Kora pochwaliła rzemiosło, ale dała „nie”. Ela strofowała: Tyle lat jesteś w branży i nie zadbałaś o to, żeby mieć własny repertuar? Jesteś kompletnie niekreatywna i powinnaś dostać cztery razy „nie”. Zdolności Marty Moszczyńskiej są niezaprzeczalne, choć osobiście denerwowała mnie maniera “podjeżdżania” glissando w zakończeniach fraz. Robi ona wrażenie, ale nie w co drugim takcie! Zdarzały się również dźwięki nieczyste, czasami intonacja szła w górę. Ogólnie jednak – petarda! Zwłaszcza, gdy przypomina się słodka i liryczna Julia…

Na trzech akordach też da się zrobić dobrą piosenkę – zauważył Adam Sztaba po występie zespołu G.D.P. Squad. Cieszy, że to już kolejny zespół, który śpiewa po polsku i ma się czym pochwalić tak w dziedzinie muzyki, jak i tekstu. Rymy do dopracowania. Panowie obiecali w utworze Mówię do Ciebie, że „uczynią dobrym hałas” i słowa dotrzymali. Powstał hit i do posłuchania, i do potańczenia. Czytelny komunikat, jak to określił Sztaba. Charakteru całości kompozycji nadało brzmienie trąbki. Wokalista świetnie sobie radzi w rapowanych zwrotkach, prostota głosu troszeczkę razi w refrenach. Warto by przełamać ich monotonię, także z uwagi na powtarzalność tekstu. I ostatnia sprawa: wygląd zespołu. Na razie jest na luzie i domowo.

Czarek Klimiuk, fan disco-polo postanowił wystąpić w piosence Potępiony z repertuaru swego muzycznego guru, Rajmunda. Czarek lubi, gdy jest lekko, łatwo i przyjemnie. Nie ułatwił jednak odbioru słuchaczom. Zastosowana przez Czarka technika „fałsz na fałszu fałsz goni” nasuwa w ogóle pytanie o granicę tego, co można prezentować w telewizji. Chłopak jednak dobrze się bawił i nie pozwalał innym się nudzić. W trakcie występu przez moment zastygł w niepokojącej pozie z głową schowaną w dłoni. Szukał tekstu? Liczył takty? Dostał cztery „nie” od sędziów, ale nie został potępiony. No jesteś bardzo słodki, naprawdę – podsumowała Kora.

Lejdis bez gentelman to kolejne odkrycie programu. Zespół złożony z samych pań odświeżył przebój grupy Wanda i Banda Hi-Fi, a tym samym przywrócił nadzieje na polskie śpiewanie i pokazał, ile mogą zdziałać dobrze zaaranżowane stare piosenki. Jeden z najlepszych aranży, jaki się przewinął w ogóle w „Must Be the Music” – pochwalił Adam Sztaba, komplementując też sprawne wykonawstwo naszych Lejdis. Łozo pozostał zachwycony perkusistką. Co ważne, dziewczyny dobrze się ze sobą czują na scenie. Bardzo pewna siebie wokalistka. Czy to atut? Okaże się…

Trudne zadanie przedstawił przed sobą Tomasz Kowalski z Marcinowa k. Wrocławia. Długowłosy, ubrany na czarno chłopak postanowił zaśpiewać w MBTM Modlitwę III – Pozwól mi z repertuaru zespołu Dżem i udowodnił, że duszę ma piękną. To była taka spowiedź – przyznał po występie. Tomasz zdecydowanie wie, o czym śpiewa. Widać było na jego twarzy emocje, skupienie – wszystko, co potrzebne. Genialne długie dźwięki – zachrypnięty głos, intensywne vibrato tam, gdzie to konieczne. I do tego niesamowita skromność. Chłopak z napięciem czekał na wynik i jeszcze w dodatku był szczerze zdziwiony rezultatem (4x „tak”). Z reguły, gdy ktoś próbuje naśladować manierę oryginału, wciskam „nie” od razu – przyznał Sztaba, dodając, że tym razem było inaczej. Jest to najlepsze wykonanie utworu, jakie słyszałam – powiedziała Ela. Boję się, że możesz zajść bardzo daleko w tym programie – podsumował Wojtek Łozowski. Oby nie był fałszywym prorokiem.

Najbardziej odmiennym stylistycznie bohaterem dzisiejszego odcinka był zespół Kalokagathos, który zaprezentował średniowieczną pieśń pielgrzymkową Los set gotxs. Barwne stroje rodem z epoki i przy tym bardzo barwne głosy to wizytówka wokalistek. W muzykowaniu towarzyszy im akordeonista, a wybór akordeonu jako instrumentu towarzyszącego pochwalił Adam Sztaba. Kochane dziewczyny, jesteście fantastyczne. Widać, że to przeżywacie – w klimacie etno zasmakowała najwyraźniej także Kora. I słusznie, bo jest to właśnie taka muzyka, w której należy się rozsmakować, a ciągle jeszcze za słabo doceniona. Wokalistki z Kalokagathos na pewno są bardzo dobrze muzycznie wykształcone. Widać ich kunszt oraz profesjonalizm. Ogromny plus za znakomite operowanie białym głosem.

Jeśli jeszcze siedzieli na swych krzesłach, to na łopatki powalił jurorów 13-letni Maciek Krystkowiak z Mogilna. Gimnazjalista wykonał Marsz turecki Mozarta na gitarze elektrycznej we własnej metalowej interpretacji. Było szybko, energetycznie, ale też niezwykle precyzyjnie. Jestem zdruzgotany. To jest skandal – ocenił występ młodego gitarzysty Adam Sztaba. Nie wolno tak grać w tym wieku – żartował zachwycony Łozo. Maćka do tej pory szkolił tata, teraz uczy się sam, korzystając ze stron internetowych. Talent chłopaka jest ewidentny – bezapelacyjnie potrzeba tu dobrego nauczyciela. Maciek znakomicie interpretował poszczególne fragmenty klasycznego przecież utworu. Jest rasowy!

„Nie” jurorzy powiedzieli za to nieco starszemu koledze, który zaśpiewał w programie utwór Miki Big Girl (You Are Beautiful). Przemysław Krzywoszej z Murowanej Gośliny zadebiutował na scenie. Pokazał, że jest zabawny, nonszalancki i że… nie potrafi śpiewać. Sam bezskutecznie próbował tuszować braki wokalne “podjazdami” i czymś w rodzaju rapowania. Choreografia także nie pozostała w jego przypadku niezauważona. Sam wokalista za to był podczas występu jakby lekko nieobecny. Nieładnie śpiewasz. Nie bierz się za to – doradziła mu na odchodne Zapendowska.

Swą oryginalnością zachwyciła sędziów Iwona Kmiecik. Dziewczyna wykonała piosenkę Only Girl (In The World) z repertuaru Rihanny. Zmieniła ją nie do poznania, robiąc z dyskotekowego przeboju liryczną balladę, w której doskonale sprawdził się jej głos. Piękne długie dźwięki, przeżywanie tekstu i samodzielność – bo ta artystka jest samodzielna we wszystkim, co robi. Ciepła dusza – skonkludował Łozo. Wielki smak harmoniczny – powiedział Adam. Wynik? „Tak” od wszystkich!

Ze świeżą propozycją wyszedł zespół Hamak Band. Kolejna to już grupa, która postawiła na polski i ambitny tekst. Kompozycja Łatwiej, trudniej przypadła do gustu jurorom. Dojrzały, świadomy przekaz, który może trafić zarówno do młodych, jak i starszych słuchaczy. Świetnym rozwiązaniem okazało się połączenie różnych rejestrów głosów wokalistów. Prosto, konsekwentnie. Nie potrzeba fajerwerków.

Sporo emocji wzbudził występ Żanety Domańskiej, która porwała się z motyką na słońce i wykonała Boskie Buenos z repertuaru Maanam. Pokazała tym samym, że nie wystarczy jako tako słyszeć, by zyskać aprobatę fachowców. Żaneta ma głos bardzo pojemny, głęboki, ale nie do końca umie go używać. Ściska gardło, wymusza dźwięki, manierą chce przysłonić niedoróbki. Nieudanie próbowała skopiować Korę. Ty byłaś taka bardzo aktorska w utworze rockowym – zauważył Sztaba. Kora była rozjuszona, krytykując nieprzemyślane wykonanie: Zakładam, że człowiek, który studiuje, ma rozum. Jak nie masz rozumu, to nie powinnaś studiować! Było niebezpiecznie.

O poprawę nastroju zadbały kolorowe punkowe małolaty z trio Brain’s All Gone. Stworzyły na scenie stylowy obrazek, ale to nie przekonało wszystkich jurorów. Ela i Adam nie obdarzyli młodych zbuntowanych zbawiennym „tak”. Zdanie zmienił Sztaba dopiero po dogrywce. Dziewczyny wykonały zatem w sumie dwa kawałki: własny Retarded oraz Lady Gagi Poker Face. W obydwu kawałkach trzeba pochwalić samodzielność w aranżacji i pomyśle, zganić natomiast fatalny śpiew wokalistki, w którym czasami trudno wyróżnić jakąkolwiek linię melodyczną. Do garażu i ćwiczyć! – zawyrokował Łozo.

Tylu muzyków na tej scenie dawno nie było. Zespół, a właściwie mała orkiestra, Dziubek Band pokazała się od najlepszej strony. Choć przez chwilę pod wpływem charyzmatycznego dyrygenta miałam wrażenie, że oglądam konkurencyjny program muzyczny, trzeba przyznać, iż ten facet ma moc! A przy tym dobry kontakt z zespołem. Warte docenienia są dobrze wyeksponowane partie solowe instrumentów dętych blaszanych i niesamowita energia. Nie można się było nudzić przy tym znakomitym aranżu piosenek Donny Summer Hot Stuff & Bad Girls. Nie nudzili się też jurorzy. Adam podziwiał, że muzycy grają z pamięci, a Łozo, że… na żywo.

Z pewnością był to godny finał tego odcinka.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć