recenzje

Wypiłem i żyję. Cuba de Zoo, Trucizna

Jeden muzyk miał dzieci i wersalkę; wersalkę do tekstów pisania, dzieci do melodii testowania (czasem podtruwania w razie słabszych piosenek), a siebie do wymyślania nadwyrężał. Do „obrazka” rodzinnego, na którym najlepiej się wychodzi wspólnie, dokleił znajomego sprzed lat – Tytusa szympansa, a że człowiek od małpy pochodzi wybór uzasadniony. Jednak de Zoo był poza zmysłowym zasięgiem i grać nie potrafił, więc został na papierze podpisem z przedpiskiem Cuba, pod szyldem którego występuje do dziś trzech mało jeszcze znanych muzyków grających polskiego rocka.

Cuba de Zoo – bo o nich mowa – niedawno wydali swój drugi album zatytułowany Trucizna, będący następcą Rozkazu z 2011 roku. Czego można się spodziewać? Wszystkiego (nie)spodziewanego. Ci którzy czuwali na baczność mogą już spocząć na laurach poprzedniego wydawnictwa, bowiem Trucizna mimo bardziej dopracowanego i dojrzałego brzmienia niż Rozkaz, świeżością dorównuje debiutanckiej płycie wydanej sprzed dwóch laty. Jednak C(hl)uba de Zoo nadal może się chlubić trzema elementami kształtującymi muzyczny styl zespołu, są to: energia, melodia i teksty w języku polskim.

Brzmienie albumu definiuje dziesięć zgrabnie skonstruowanych piosenek, które zgodnie z tym co mówi wydawca opowiadają historie o życiu i śmierci oraz stanach, które je ze sobą łączą. Teksty pisane w języku polskim wcale najgorsze nie są, lecz do Osieckiej jeszcze im daleko. Prostota i zrozumiałość języka z pewnością stanowi atut warstwy tekstowej, jednak to co jest zaletą może także stać się utrapieniem skutkując przedostaniem się do owej warstwy związków słów, które funkcjonują nagminnie w wielu innych tekstach piosenek. Są to takie zwroty jak: „budujemy dom”, „wypij mnie, kochaj mnie” i temu podobne w trybie rozkazującym czy pretensjonalne „zabawimy się źle”. Może to szukanie dziury w całym, a może po prostu niektóre związki (słów) z reguły są toksyczne? Jednakże mimo tego zastrzeżenia te piosenki są szczere i sensowne, dotykające choćby aktualnych tematów związanych z polityką państwa wraz ze wszystkimi skutkami ubocznymi jak bezrobocie („ludu bez pracy” – Dom), demokracja („nie wierzę w demokrację” – W każdą stronę) czy wolność („wolność to mój dom” – Pistolet) oraz śmiertelnie poważnych rzeczy („Do zobaczenia na dnie, wypiłeś nie żyjesz” – Trucizna). Rozczarowaniu poddane zostaną wszystkie romantyczne dusze, gdyż o miłości dwojga bliskich sobie osób tekstów nie ma, oprócz czułego i sentymentalnego Synku stylizowanego na kołysankę.

Muzycznie Cuba de Zoo opływa w dostatkach inspiracji polską muzyką głównie rockową. Zdecydowane gitarowe brzmienie przypomina nieco Echosystem Hey, natomiast nie do końca oczywista melodia klasyfikuje zespół w tym samym nurcie co Nerwowe Wakacje. Instrumentalny wstęp Lamentu brzmi niemalże jak wstęp do jednego z utworów Lao Che, z kolei utrzymane w rytmie tanga Za mało na myśl przynosi powietrze przesiąknięte dymem papierosowym oraz „tawerniane” klimaty Cafe Brumby Limboskiego.

Spoiwem łączącym utwory jest wyrazisty rytm na tle, którego wokalista prowadzi melodię jakiej nie powstydziłby się żaden pełnoprawny popowy piosenkarz. Piosenki mają spory potencjał komercyjny przez powtarzające się niezbyt skomplikowane struktury muzyczno-słowne. Ponadto zespół nie wystrzega się tradycyjnego schematu formalnego piosenki, który składa się zazwyczaj z trzech zwrotek oplecionych refrenem, przy czym trzecia część zawsze  jest skontrastowana z poprzednimi dwoma stanowiąc kulminację. W owej trzeciej zwrotce zespół raczy masywnością i różnorodnością brzmienia, stąd pojawia się silne wyeksponowanie partii gitarowej czy growl charakterystyczny dla muzyki metalowej. Energia, na którą stawia zespół jest przeciążona intensywnością gitarowego grania, w rezultacie czego tworzy się hałaśliwa masa brzmieniowa, którą niełatwo rozrzedzić słuchowo. O ile anielskie zalety wydawnictwa tkwią w ogółach, o tyle diabła należy szukać w szczegółach, a dokładniej w poszczególnych strukturach muzyczno-tekstowych, pozornie alternatywnych.

Do piekła, ani do nieba Cuba de Zoo nie pójdzie za swoje przewinienia jak swojego dobrego czasu chodziła Tatiana Okupnik, utrzymując tym samym słuchaczy w niepewności „lubić czy nie lubić?”, a najlepiej poczekać na kolejne wydawnictwo.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć