recenzje

Piętnastolatka jak śpiewaczka operowa i kolejni górale. MBTM, odcinek piąty

Castingowych zmagań ciąg dalszy. To nie koniec poszukiwań osobowości muzycznej, która zachwyci nie tylko jurorów, ale i publiczność, a zwłaszcza tę biorącą udział w internetowym głosowaniu na kandydatów programu. Ja w dalszym ciągu czekam na swój finałowy typ, a Wy? Czego oczekujecie od artysty, który waszym zdaniem będzie godny dojścia aż do końcowego etapu, czyli finału? Z pewnością ma być to muzyk bądź muzycy o wysoce oryginalnej twórczości artystycznej, jak i również oryginalnej osobowości. To właśnie podczas castingów każdy z uczestników może w pełni wykorzystać swoje dwie minuty, przedstawiając siebie i własną muzykę. To wtedy muszą przekonać jurorów do tego, że mają na siebie pomysł i wiedzą, co zrobić na scenie w każdej sytuacji. Czy dziś ktoś taki przekonał Was do siebie?

Pierwszy do odstrzału pojawił się zespół The PonczoHa, który swoim występem nie przekonał żadnego z jurorów. Cóż można powiedzieć? Wokalista o wielu mankamentach i niemal niezauważalnych walorach głosu. Podobnie bardzo amatorski – w negatywnym znaczeniu tego słowa – gitarzysta. Plusem zespołu mogłaby być sama wokalistka, jednak trudno oceniać jej głos na tle towarzyszy na scenie, wśród których nie mogła zaprezentować w pełni swych umiejętności.

Drugą uczestniczką dzisiejszych zmagań była Gabriela Świerczek. Piętnastolatka marząca o karierze wokalistki operowej zachwyciła jurorów wykonaniem arii O mio babbino caro – nie było żadnego głosu sprzeciwu. Kora uznała, że jest to najlepsze wykonanie tego dzieła ze wszystkich obecnych w Must Be The Music. Pomimo iż nie było idealne i perfekcyjne, Gabriela z pewnością posiada talent, który warto szlifować pod okiem specjalistów. Mnie urzekła niezwykle delikatna barwa głosu, która z wrażliwością młodej artystki komponuje się w piękną, ciągle kształtującą się duszę artystyczną.

Kolejny na scenie pojawił się zespół Lorein we własnym utworze Pozytywny. Zdecydowane „NIE” otrzymali od Kory, która głos wokalisty uznała za bardzo monotonny i nieudolnie parodiujący zespół Myslovitz. Rzeczywiście można doszukiwać się tu inspiracji, ale nie uważam, by głos był aż tak monotonny, jak opisała to jurorka. Jest w nim wiele nieczystości, ale myślę, że są one warte uwagi i skorygowania. Zastanowiłabym się nawet nad tym, czy uznać je za mankament, a być może pewnego rodzaju „artystyczny fałsz”. Nie jestem zwolenniczką pięknie wytrenowanych, szkolnych” głosów w tego rodzaju muzyce, które czasami, w pogoni za techniczną doskonałością, zatracają w sobie prawdziwe piękno muzyki. Nie skreślałabym z listy tego zespołu, chociażby ze względu na dobre brzmienie instrumentów i charyzmatycznego wokalistę.  

Czym byłby casting do Must Be The Music bez młodych dziewczyn marzących o karierze piosenkarki? I tak na scenie pojawiła się Justyna Kruszecka, która wykonała utwór Fallin’ z repertuaru Alicii Keys. Dawno nie słyszałam tak złego wykonania tej piosenki. Być może winny był stres… Już pierwszą wpadką było bardzo nieczyste wejście i nieczysty najbardziej charakterystyczny melizmat w tej piosence. Niestety, ale nie zostały one poprawione w trakcie utworu i uczestniczka fałszowała niemal przez cały czas. Do tego tzw. kozia wibracja, wykrzyczane wysokie dźwięki, co brzmiało niemal desperacko. W tym wszystkim widzę również chęci jedynie naśladowania artystki, co wyszło bardzo nieudolnie. Być może jest to osoba, która ma możliwości wokalne i jeśli zabierze się porządnie do pracy nad sobą, uda jej się jeszcze zadziałać w muzyce, ale teraz nie widzę wielu plusów tego wystąpienia.

Na scenie nie mogło również zabraknąć zespołu takiego jak Kapela Jędrusie, który przybył z Gór Świętokrzyskich i wykonał utwór Gra kapela z repertuaru K.A.S.Y. Głos sprzeciwu wyszedł jedynie od Adama Sztaby, dla którego było to zdecydowanie za słabe i zwykła, prosta melodyjka to dla niego za mało jak na walkę o półfinały. Poza prostą, łatwo wpadającą w ucho melodią i dobrą zabawą na scenie nic mnie nie poruszyło i zgodzę się z Adamem, że nie jest to zespół, który miałby walczyć z innymi zjawiskowymi grupami o miejsce w dalszym etapie programu.

Kolejną wokalistką na scenie była Martyna Ksyta. Usłyszeliśmy ją w utworze Sex on Fire z repertuaru zespołu Kings of Leon. Bardzo dobry, mocny i wyrazisty głos. Bardzo mi się spodobał, jednak zabrakło mi w tym wszystkim energii scenicznej, której ten utwór wymaga. Również nie podobało mi się to, że całość była wykonana jednakowo, bez większych kontrastów. Ciekawa jestem, jaki repertuar mogłaby nam zaprezentować w dalszym etapie programu.

Tomasz Wachnowski wykonał własny utwór Gdybym mógł. Niestety nie przekonał do siebie Kory. Mnie jednak jak najbardziej. Nie jest to może muzyka, której słucham, ale zdecydowanie pokazał oryginalną osobowość i oryginalną twórczość. Nie jestem przekonana, czy Must Be The Music jest dobrym miejscem dla Tomasza, ale talentu nie można mu odmówić. Bardzo spodobał mi się również dosyć prosty, w ciekawy sposób umuzyczniony tekst utworu.

I znowu mamy zespół. Tym razem Sobotka w piosence Yellow z repertuaru Coldplay. Grupa w ciekawy sposób zinterpretowała wykonywany utwór. Mający sposób na siebie młodzi muzycy tworzą oryginalny i charakterystyczny zespół. Zgodzę się z określeniem Adama Sztaby: nie macie warsztatu, ale macie smak. Mówiąc o warsztacie, można by skrytykować wiolonczelistkę, ale jednak jako całość rzeczywiście mają „smak” i być może przy dużym nakładzie pracy będą zdobywać głosy milionów widzów, czego oczywiście im życzę.

Jan Traczyk – absolwent szkoły muzycznej oraz kompozycji na Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina. Wykonał utwór Robbiego Williamsa Angels. Bardzo dobry głos. Utwór również wykonany bardzo dobrze, poprawnie, ale co dalej? Mogę ocenić jego głos, ale nie Jana jako artystę, jako muzyka – podobnie jak w przypadku wielu wokalistów biorących udział w tego typu programach. Czekamy więc na własną twórczość, która pozwoli ocenić Jana jako pełnego artystę.

Zespół Manuka został ostro skrytykowany przez Korę. Grupa często grająca supporty wykonała własny utwór Mówią. Jedyne „TAK” otrzymali od Elżbiety Zapendowskiej. Kora oceniła zespół jako bardzo zły – tak zły, że nie może ona znaleźć nawet porad dla nich, by było lepiej. Zdenerwował ją fakt, że zespół o tak niskim poziomie dopuszczany jest do grania koncertów, a jej jedyną radą było: nie grajcie koncertów. Rzeczywiście zespół nie zrobił na mnie wrażenia, jednak nie poddawałabym go aż tak strasznej krytyce. Być może oddzielenie wokalistki od reszty grupy bądź szybka zmiana gitarzystów byłyby pierwszym krokiem do tego, by pójść do przodu. Wokalistka przy solidnej pracy mogłaby jeszcze zaskoczyć tak źle oceniającą ją Korę.

Jedenastą uczestniczką tego odcinka była Kinga Rataj, w której wykonaniu usłyszeliśmy utwór As Meninas Dos Meus Olhos z repertuaru Beatriz da Conceição. To, co od razu można wysłyszeć, to głos przepełniony różnymi emocjami oraz wysoka kultura śpiewu. Pełen profesjonalizm i charyzma na scenie. Pomimo iż występ uważam za naprawdę dobry, to niestety, nie wydaje mi się, że jest to odpowiedni program dla pani Kingi. Mam nadzieję, że się mylę i usłyszymy ją jeszcze nie raz.

Kolejna nastoletnia, niedoszła gwiazda. Aleksandra Piruta wykonała utwór Jesteś ideałem z repertuaru zespołu CamaSutra. Być może słoń nadepnął mi na ucho, nie wiem, ale nie słyszę w tym ani grama muzyki, a występ oceniam jako amatorstwo w najgorszym tego słowa znaczeniu.

Ostatnim uczestnikiem programu był Max Faley. Już pewnie sama historia Maxa zaciekawiła niejednego widza. Po 6 latach ścigania listem gończym w końcu został złapany i w więzieniu powrócił do tworzenia, a po czasie został odesłany do teatru w Zielonej Górze, gdzie swoją artystyczną duszą zaskoczył wielu. Poza „NIE” od Piotra Roguckiego, otrzymał trzy razy „TAK”. Nie zważając jednak na całą historię wokalisty, uważam występ za naprawdę dobry. Bardzo charakterystyczny głos, nie wymagający niczego więcej niż tylko dobrego, żywego bandu bądź gitary do tego, by pociągnąć za sobą tłumy.

Ciągle zastanawiam się nad swoim typem przyszłego finalisty, a Wy?

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć