Fot. Izabella Wiśniewska

wywiady

Z daleka od ceremoniałów – wywiad z Dawidem Portaszem

Kolejny muzyczny twórca i kolejna podróż. Tym razem po świecie dreadlocków i Hailego Selassie. Ile prawdy jest w stereotypach dotyczących reggae? Czy w Polsce istnieje jeszcze dobra muzyczna arena? O paradoksach polskiego systemu, a także o najbardziej rzeźnickiej religii świata i wymarzonej kochance opowiada Dawid Portasz – muzyk ideologicznie zaangażowany, lider zespołu Jafia Namuel, współtwórca projektu Rastasize.

Alicja Glapan:  Niejednokrotnie podkreślałeś, że bezpośrednią inspiracją do powstania Jafii była twórczość Boba Marleya. Interesowało Cię w tym czasie polskie reggae? Izrael, Bakshish, Daab?

Dawid Portasz:  Owszem, interesowały mnie zwłaszcza Izrael, Bakshish, Daab, a trochę później Stage Of Unity. Z polskich zespołów grających Reggae, dziś dodałbym jeszcze Paraliż Band. Ale i tak po raz kolejny pragnę podkreślić, że bezpośrednią inspiracją do powstania zespołu Jafia Namuel była twórczość Boba Marleya. 

AG:  W Polsce powstaje coraz mniej zespołów spod znaku roots reggae. Większy ruch widać na scenie ragga i dancehall. Jak myślisz, czym to jest spowodowane? Czy w ogóle podobają Ci się nowoczesne odmiany reggae?

DP:  To może być spowodowane tylko i wyłącznie chęcią nadążenia za współczesnymi trendami. Czym więcej…? To nie jest ani złe, ani dobre. Jeśli ktoś potrafi zainspirować się jakimkolwiek trendem, a przy tym uniknąć bycia kolejnym, wtórnym, tym samym, tylko że po polsku, to gratulacje. Muzyk, zwłaszcza młody, musi często pouprawiać rożne style zanim odnajdzie swój własny. Wiem to z doświadczenia, a przy tym wciąż czuję, że nieustannie poszukuję swojej własnej formy wyrazu. Wiem, że jestem identyfikowany z reggae, ale to nie reggae jest moją pasją i kochanką lecz Muzyka i jeszcze raz Muzyka. Jeśli porusza moje serce, to może się nazywać dub, dub-step, dub-tech, dub-house, funky-reggae, rock-reggae, jazz-punk-electro-reggae, techno-funky-jazz, fusion, jakkolwiek.

AG:  W swoich tekstach często nawiązujesz do wiary chrześcijańskiej, mało tego, już sama nazwa zespołu daje wyraźny sygnał co do przesłania waszej muzyki. Traktujesz swoją twórczość jako pewien rodzaj liturgii?

DP:  Mam problem ze słowem “liturgia”. Wielu twierdzi, że liturgia jest pojęciem tak szerokim i złożonym, że trudno ją umiejscowić w jakiejś jednej ciasnej ramie, zgrabnej definicji. To, co większość chrześcijan rozumie pod pojęciem liturgii, jest oficjalnie nazwane przez ojców kościoła Officium Divinum, czyli obrządkiem eucharystycznym mszy świętej. Ja to nazywam ceremoniałem, a od ceremoniałów trzymam się z daleka. Kiedyś byłem religijny i rzeczywiście zależało mi na tym, by krzewić wartości chrześcijańskie, ale wiele się zmieniło. Teraz została mi osobista relacja z Mocą którą nazywam Stwórcą Wszechświata. Wiem, że prawdy nie ma w żadnej religii i wiem, że każdy jest osobiście odpowiedzialny za swoje myśli, uczynki i to, czym na co dzień karmi swoją duszę. Nie rozumiem koncepcji Boga wszechmogącego potrzebującego pośredników w postaci przywódców religijnych, którzy wskazać mają ludzkości drogę do zbawienia i życia wiecznego w raju. To strasznie kwestionuje jego wszechmoc. Moją twórczość traktuję jako pewnego rodzaju formę emocjonalnego ekshibicjonizmu. Odsłaniam przed ludźmi to, co czuję na danym etapie mojego życia – bo wierzę, że nie jestem w tym osamotniony.

AG:  Ale nie każdy ma odwagę dzielić się tym co naprawdę czuje…

DP: Tak, nie każdy ma odwagę dzielić się tym, co naprawdę czuje, bo wbrew wszystkiemu, co myślą całe masy otumanionych, zwiedzionych, nieoczytanych i zahipnotyzowanych ludzi, żyjemy w czasach zwodniczych, w których – jak powiedział George Orwell – mówienie prawdy jest aktem rewolucyjnym. Obecnie zajmuję się tworzeniem muzyki, bo czuję, że mam robić właśnie to i właśnie to teraz robię. Kiedy poczuję, że nadszedł  najwyższy czas, by robić coś innego, to zacznę robić coś innego. Życie jest zbyt piękne i tu na ziemi jest zbyt krótkie, by robić to, co nakazuje jakikolwiek system. Trzeba robić to, do czego powołują nas własne wewnętrzne pragnienia, to, co się kocha i uważa za jedynie słuszne. Każdy człowiek ma jakiś talent, jakieś powołanie, które musi realizować, bo inaczej umrze jako nieszczęśliwa i niespełniona ofiara systemu. A system-wampir nie zawaha się wyssać ostatniej kropli krwi z każdego, kto mu na to pozwoli. Albert Einstein powiedział, że świat w którym żyjemy jest niebezpiecznym miejscem nie z powodu ludzi, którzy są źli, ale z powodu ludzi, którzy nic z tym nie robią. Dlatego nadszedł czas, by sobie to unaocznić, uzmysłowić – zapomnieć o wszelkich liturgiach i spontanicznie wyrażać swoje prawdziwe, ludzkie uczucia, które we współczesnym świecie, z każdym dniem staja się coraz bardziej nielegalne, coraz bardziej zakazane.

AG:  Roots reggae jest szczególnie kojarzone z rastafarianizmem, muzyką wysławiającą Jah i Hailego Selassie. W Polsce natomiast (za sprawą m.in. grup Izrael, Good Religion, Naaman, Maleo Reggae Rockers) często jest ono nośnikiem wartości chrześcijańskich. Nie widzisz sprzeczności, patrząc na Darka Malejonka, który w dreadach, z naszywką przedstawiającą rastafariańskiego lwa Judy, śpiewa o Chrystusie?

DP:  Roots Reggae to przede wszystkim muzyka ludzkich korzeni, to głos wolności, głos duchowej świadomości. Pragnę również wyjaśnić, ze „ortodoksyjni” rastafarianie wierzą, że Haile Selassie to nie kto inny, ale Chrystus, który powrócił po dwóch tysiącach lat jako król królów i pan panów. A jeśli tak, to Chrześcijaństwo i Rastafarianizm są jednym i tym samym. Czy ktoś chce w to wierzyć, czy nie, to już jego osobista sprawa. Ja wiem, że sam Selassie nie uważał się za Chrystusa, ale czy jego zdanie ma jakiekolwiek znaczenie dla ludzi, którzy nade wszystko ukochali brak wiedzy i fanatyzm? Czy przesłanie Chrystusa o miłości do bliźniego i jego niedwuznaczne oświadczenie, że Bóg Ojciec nie mieszka w świątyniach zbudowanych ludzka ręką, zatrzymało fanatyków przed stworzeniem najbardziej rzeźnickiej religii, jaką jest chrześcijaństwo? Odpowiadając na pytanie – nie widzę sprzeczności patrząc na Darka Malejonka śpiewającego o Chrystusie w dreadach, z naszywką przedstawiającą rastafariańskiego lwa Judy, bo rastafariański lew z plemienia Judy to ten sam lew, co chrześcijański lew z plemienia Judy, a dready są symbolem absolutnego oddania się w służbę Bogu przez starotestamentowych Bożych Nazareńczyków – takich jak np. Samson. Powiem więcej, Haile Selassie jest postacią historyczną, Chrystus nie jest postacią historyczną, wiec jaka jest możliwość, że Selassie to Chrystus, który powrócił? Żadna, żadna. Chrystus nie jest postacią historyczną i nie są nimi również Samson, Mojżesz, król Dawid, Salomon ani nawet ojciec narodów Abraham. Nie mówię tego, by kogokolwiek obrazić, ale nic na to nie poradzę, że taka jest najprawdziwsza prawda. Biblia, jak i inne święte księgi, jest opowieścią ilustrującą ruch ciał niebieskich i ich wpływ na Świątynie Salomona, czyli ciało człowieka. Wyjaśnia to nauka, która nazywa się astro-teologia. Polecam z głębi serca, bo jest to wiedza, która wyzwala z wszelkich religijnych więzów. Dlatego ja wychodzę z założenia, że musimy skupić się na tym, co nas łączy, bo znacznie więcej nas łączy niż dzieli.

AG:  I nie jest to religia?

DP:  Religia jest zdecydowanie tym, co nas dzieli i to bardzo, a tak być nie musi, bo opowieść jest od zawsze jedna: tak jak w niebiosach, tak i na ziemi! Cała przestrzeń kosmiczna, ziemia i mikrokosmos ludzkiego ciała są ze sobą nieodłącznie powiązane. Ruch ciał niebieskich dotyczy każdego człowieka i to w niesamowity, fascynujący sposób. Nowy Testament jest praktycznym podręcznikiem do oświecenia jednostki, do wniebowstąpienia. Niebo leży w Cerebrum ludzkiej głowy, czyli w Mózgu. Mówią o tym wszystkie najstarsze filozofie i nauki świata, ale każdy musi dojść do tego sam – zrozumieć kim jest, czym jest jego ciało, czym jest Duch zamieszkujący to ciało i stać się Chrystusem, bo żaden inny Chrystus nie powróci na obłokach by kogokolwiek ocalić. Selassie, choć żył na tej ziemi, też nikogo nie ocalił. Bóg jest Duchem, a jego Królestwo mieszka w każdym z nas.

AG:  Kiedyś w jednym z wywiadów powiedziałeś, że gdyby konopie w naszym kraju były legalne, to muzyka funkcjonowałaby inaczej. Mógłbyś rozwinąć tę myśl?

DP:  Bardzo chętnie. Pamiętam nawet kiedy to powiedziałem. Po pierwsze, na starcie, uważam za niedorzeczność delegalizację czegokolwiek, co wyrosło z ziemi w kraju, gdzie większość wierzy, że Bóg wszystko stworzył, pobłogosławił i uznał, że to jest dobre. Ale to tylko taka mała dygresja – może to ja mam dziwny światopogląd, a może to świat jest dziwny, kto to wie… Po drugie – i to już jest bardziej związane z pytaniem – odnoszę wrażenie, że często i gęsto muzycy w Polsce myślą przed co zagrać za chwilę, a po – czy dobrze to zagrali. Muzycy z Afryki, Ameryki Południowej czy Wysp Karaibskich, w ogóle muzycy korzenni, nie myślą jak grają – oni są otwarci, czują i są z muzyką tu i teraz. Bywa tak, że konopie bardzo pomagają twórcy otworzyć się na samego siebie, zaufać sobie i nie odgrywać wyuczonych kwestii, tylko grać na żywo. Dzięki temu muzyka staje się coraz bardziej osobista, szczera i oryginalna. Na świecie nie ma dwóch identycznych osób. Konsekwentnie, jeśli każdy byłby sobą w muzyce, to każdy tworzyłby w pełni unikatowy i oryginalny styl. Tego brakuje mi we współczesnej muzyce popularnej i to nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. Muzyka to już nie ekshibicjonizm emocjonalny jak w przypadku Led Zeppelin, Janis Joplin, Franka Zappy, Jimmiego Hendrixa, Petera Tosha, Boba Marleya, SBB czy Milesa Daviesa. Teraz gra się głównie dla sławy i pieniędzy. Jaki cel, taka muzyka.
               

  Foto. Marcin Maziarz, www.zycie.pila.pl

AG:  Reggae to spory kawałek kultury. Chociażby same jej początki i przewijający się tam jazz, swing, a nawet legendarni rudboysi. Utwory utrzymane w tym gatunku są muzycznie dość bogate, treściwe w sekcję rytmiczną, bas, instrumenty dęte. Dlaczego więc muzyka ta nie wiedzie prymu w mediach, tylko biegnie bocznym torem?

DP:  To jest świetne pytanie, tylko nie wiem czy to właśnie ja mogę znać właściwą odpowiedź. Jak już wcześniej mówiłem, prawdziwe reggae to rytm wyzwolonego człowieka, rytm wolności, głos duchowej świadomości. Nie wiem, czy dzisiejszy świat, zniewolony pogonią za niedoścignionym, zakuty w kajdany kart kredytowych, ma czas i ochotę słuchać pieśni wyzwolenia. Współczesna muzyka popularna odzwierciedla konsumenckie potrzeby mas. Nie zamierzam się z tych ludzi naśmiewać, jest mi ich szkoda, bo tak naprawdę to są wrażliwe osoby, którym media w podstępny, obrzydliwie wyrachowany sposób narzuciły styl życia, ubierania, muzyki i niemalże wszystkiego innego. A reggae to spory kawałek kultury – jazz, blues, swing, również i ta muzyka stale znajduje swoich nowych odbiorców. Dziś to się prawie nie zdarza, żeby muzyka która wiedzie prym w mediach była głęboka i wartościowa. Są wyjątki, takie jak Amy Winehouse, Ayo, Sade, Erykah Badu i ktoś jeszcze, ale to jest rzadkość.

AG:  W swoich utworach śpiewasz posługując się jamajskim dialektem, skąd u Ciebie taki talent? Kto pisze te teksty?

DP:  Nie nazwałbym tego talentem. Mam zamiłowanie do języka angielskiego i jego wszelkich odmian i dialektów. Zawsze mnie to pasjonowało i okazało się użyteczne w pisaniu i wymawianiu tekstów. To jest bardzo długi proces i przez cały czas widzę jak wiele muszę udoskonalić, ale wciąga mnie to. Skoro już padło to pytanie, muszę powiedzieć, że wbrew pozorom ja wcale nie używam tak dużo patois. Tylko czasami wrzucam jeden czy dwa wersy, gdy chce coś podkreślić w taki, a nie inny sposób. Jeśli pytasz o to, kto pisze te teksty, to, ironicznie, ja sam często zadaję sobie to pytanie. Wiem, że to na pewno ja trzymam długopis.

AG:  Co sądzisz o festiwalu w Ostródzie? I jak wspominasz jego ostatnią edycję podczas której wystąpiłeś ze swoim zespołem Jafia Namuel? Jak porównujesz to do One Love Sound Fest?

DP:  Od zawsze lubię festiwal w Ostródzie i nie porównuję go z żadnym innym festiwalem. Wspomnienia z ostatniej edycji mam znakomite i z utęsknieniem czekam na kolejne.

AG:  Jak odbierasz rolę Kamila Bednarka w rozpropagowaniu reggae? Czy jego osobowość pomaga w łamaniu stereotypów dotyczących tego nurtu?

DP:  W moim odczuciu Kamil zrobił i robi olbrzymia robotę na polu łamania stereotypów dotyczących reggae. W tym roku obejrzałem jego dwa koncerty z nowym składem i jego kontakt z ludźmi jest niesamowity, zespół gra zawodowo. Tak można łamać stereotypy. Przyjemność odbioru po mojej stronie.

AG:  W 2008 roku wraz z Krystianem Walczakiem i Mateuszem Pospieszalskim nagraliście projekt “Rastasize” w Tuff Gong’u. Pracowałeś tam ze znakomitymi jamajskimi muzykami, nawijaczami i selektorami – to chyba spełnienie marzeń dla każdego muzyka tworzącego reggae. Jak wspominasz ten okres?

DP:  Nawijaczy i selektorów tam ze mną nie było, ale muzycy tak – wybitni, znakomici. Nie wiem, czy każdy muzyk grający reggae marzy o nagrywaniu w Tuff-Gong, ale ja marzyłem i to się spełniło. Dlatego wspominam ten okres jako czas spełniania marzeń.

AG:  Szykuje się nowa płyta Rastasize, ale podobno nie będzie nagrywana na Jamajce. Dlaczego i jakie są wasze plany co do niej?

DP:  Historia jest taka, ze w 2010 roku nagraliśmy na Jamajce trzy piosenki z myślą o nowej płycie. Dwie z nich – Shine on Bright i Wearisome Things skończyliśmy pół roku temu w Monachium i zmiksował je Umberto Echo, który wcześniej robił nasz dub-mix na swoja składankę Dub the World. Powstał również teledysk do Shine on Bright, ale w jakiej formie i kiedy się to oficjalnie ukaże, nie mam zielonego pojęcia. Teraz najbardziej jestem pochłonięty pisaniem na nowa płytę Jafii, bo to będzie najprawdopodobniej płyta, która ukaże się w pierwszej kolejności.

AG:  Czy ciężko jest znaleźć dobrą wytwórnie, która wyda płytę reggae? Prócz Tuff Gongu? Jak się w Polsce wydaje takie płyty, kto je wydaje?

DP:  Gdyby istniała recepta na znalezienie dobrej wytwórni, to chciałbym ją znać. Wydać płytę może ktokolwiek, tylko jak ona jest wtedy wydana… Ja cały czas się głowię nad tym jak ożywić płytę Day by Day bo uważam, że przeszła bez echa. Szukanie wytwórni, wydawnictwa, producenta, promotora, agenta, menedżera – to jest życiowa misja każdego twórcy. Na to chyba nie ma żadnego starego, dobrze sprawdzonego chwytu z rękawicą.

AG:  Zostałeś zaproszony do zaśpiewania utworu na płycie wydanej z okazji 25-lecia zespołu De Mono. Mógłbyś opowiedzieć o swojej roli w tym projekcie?

DP:  Moja rola polegała na przyjechaniu do studia, by w towarzystwie bardzo miłych profesjonalistów zaśpiewać kilka zwrotek jednej z moich ulubionych polskich piosenek [Dawid Portasz wykonał piosenkę pt. Modlitwa z tekstem Bogdana Loebla – przyp. aut.].

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć