Autor zdjęcia: Jarosław Wagner, źródło: http://www.peregrina.ch/yen/

wywiady

W poszukiwaniu własnego głosu – wywiad z Agnieszką Budzińską-Bennett

Agnieszka Budzińska-Bennett, interpretatorka i badaczka muzyki średniowiecznej, absolwentka szwajcarskiej Scholi Cantorum Basiliensis i doktor muzykologii, założycielka zespołu Peregrina, który właśnie wydał nową płytę i niestrudzona popularyzatorka muzyki zapomnianej, ostatnio po raz drugi nominowana do Paszportu Polityki w dziedzinie „muzyka poważna”.

Karolina Kolinek:  Po świecie muzyki dawnej porusza się Pani już od dłuższego czasu zarówno jako naukowiec, jak i wykonawca. Muzyka ta jednak jest nie tylko „martwym” przedmiotem badań, ale ma także ogromny udział w życiu koncertowym, a grono jej wielbicieli wciąż się powiększa. Dlaczego, Pani zdaniem, słuchacze mają potrzebę obcowania z muzyką sprzed kilkuset lat? 

Agnieszka Budzińska-Bennett:  Każdy pewnie szuka w muzyce dawnej czegoś innego, ale myślę, że łączy nas wszystkich tęsknota i szacunek do przeszłości – ta sama tęsknota dotyczy też podobnej potrzeby w obcowaniu z historią, literaturą i innymi gałęziami sztuki. Chcemy dowiedzieć się więcej o tym, skąd przyszliśmy. Szukamy pewnej prostoty i inności, czegoś stałego w ludzkiej duszy – wyrażonego muzyką i tekstem, a zarazem czegoś obcego, przez co być może łatwiej nam zrozumieć to, co jest nam bliskie. Poszukujemy indywidualności i uniwersaliów, momentów średniowiecznej duchowości uaktualnionych przez najbardziej zmysłowy instrument – głos ludzki. Dzięki muzyce dawnej odkrywamy na nowo siłę słowa, potęgę retoryki, moc najprostszego gestu muzycznego.

KK:  Czy zwrócenie się ku wykonawstwu historycznemu może wynikać częściowo ze znużenia tradycyjnymi formami edukacji muzycznej? Ma Pani za sobą zarówno etap tradycyjnej nauki gry na fortepianie, jak i wyjątkowe studia w Scholi Cantorum Basiliensis. Jakie są największe różnice między szkołami, które Pani ukończyła? Na co stawiano nacisk w edukacji zagranicznej, a czego brakowało Pani w Polsce?

AB-B:  Bardzo trudno to porównać. Grę na fortepianie zaczęłam już w piątym roku życia i w trakcie tej nauki, z racji wieku, nigdy nie przeprowadziłam większej refleksji na ten temat – po prostu ćwiczyłam, zdawałam egzaminy, było to dla mnie taką oczywistością i chlebem powszednim, jak pisanie rozprawek z języka polskiego. Brzmi to być może niezbyt entuzjastycznie, ale jestem naprawdę wdzięczna za te w pewnym sensie mechanicznie nabyte umiejętności – nie da się ich zresztą nabyć inaczej. Wykształcenie pianistyczne w Polsce jest na bardzo wysokim poziomie i bardzo cenione za granicą – posiadanie dyplomu z fortepianu dało mi w Szwajcarii wiele możliwości pracy i zawsze było sporym atutem. Teraz gram zresztą chętniej niż przedtem, z przyjemnością akompaniuję innym śpiewakom, grywam też na organach. Cenię też sobie dobrą znajomość literatury pianistycznej i kameralnej wyniesionej z polskiej szkoły. Nie bez znaczenia były też zajęcia z historii muzyki czy harmonii – jednym słowem, solidne wschodnioeuropejskie wykształcenie muzyczne.

Studia w Scholi Cantorum były świadomym wyborem bardzo szczególnej drogi, podjętym już po ukończeniu studiów muzykologicznych w Poznaniu, w wieku, w którym decydowałam o swoim dalszym losie i profesji. Studia te cechowała spora swoboda spowodowana tym, że wszystko było bardzo indywidualne. Repertuar średniowieczny jest ogromny, lecz niejednolity i często fragmentaryczny, notacje muzyczne niejednoznaczne, styl wykonawczy ściśle zależny od profesora, lecz sporny i niedowodliwy, do tego językowa wieża Babel – łatwo było się w tym wszystkim pogubić. Najważniejszy w tym wszystkim był czas spędzony na własnej pracy badawczej i poszukiwanie własnego języka artystycznego, własnego „głosu” – tak dosłownie, jak w przenośni, w pluralizmie wykonawczym muzyki średniowiecznej. A było to zadanie bynajmniej nie łatwe.

KK:  Jakie znaczenie ma dla Pani wykształcenie muzykologiczne? Czy teoria wspiera praktykę? A może czasem przeszkadza w emocjonalnej, intuicyjnej interpretacji muzyki dawnej?

AB-B:  Dla mnie te dwa aspekty są absolutnie nierozerwalne – ani jedno, ani drugie nie istnieje bez swojego „kontrapunktu”. W samym procesie badawczo-twórczym jasna jest jednak logiczna kolejność: cała praca muzykologiczno-filologiczna wykonana musi być na długo przedtem, zanim będzie można odbyć pierwszą próbę. Przygotowanie materiału to długa droga – trzeba zamówić mikrofilmy lub faksymile, zrobić transkrypcje, jeśli kopie oryginałów nie są czytelne lub niejednoznaczne. Potem przeprowadzić analizę, zdobyć tłumaczenia tekstów w językach historycznych, w końcu skonstruować cały program, co jest oczywiście już konceptem na wskroś współczesnym. Jeszcze w trakcie prób zawsze mam ze sobą ogromny folder z całym materiałem i notatkami. Podczas koncertu już o tym oczywiście nie myślę, bo praca została przygotowana i teraz trzeba skupić się na aspektach wykonawczych: strojeniu, wymowie, ekspresji, kontakcie z publicznością. Moje rzetelne przygotowanie pozwala mi z czystym sumieniem stanąć na scenie i zaproponować słuchaczom moją wizję danego utworu lub repertuaru podpartą długimi przemyśleniami.

KK:  A czy i praktyka może wesprzeć teorię? Czy, mając taki bagaż muzycznych doświadczeń, nie myślała Pani o tym, aby po zrobieniu doktoratu rozpocząć muzykologiczną karierę akademicką w Polsce?

AB-B: Wraz z moją partnerką z ensemble Peregrina, Kelly Landerkin, należymy do projektu badawczego Schola Cantorum Basiliensis dotyczącego rekonstrukcji konwencji wykonawczych w XI- i XII-wiecznej Akwitanii. Jest to projekt towarzyszący powstającej w Würzburgu, pod redakcją profesora Andreasa Hauga, nowej, ogromnej, 22-tomowej edycji łacińskich pieśni średniowiecza – Corpus Monodicum. Do naszych zadań należy m.in. wykonawcza weryfikacja transkrypcji przygotowywanych przez naszych würzburskich kolegów, zwłaszcza z punktu widzenia wczesnej polifonii (w której jednym z podstawowych problemów jest niejednoznacznie zanotowana koordynacja głosów). Proponowane przez nas rozwiązania praktyczne (często znacznie bardziej logiczne niż te powstałe na papierze) znacznie wpływają na decyzje edytorskie i są z wdzięcznością przyjmowanym przyczynkiem do coraz bardziej nieodzownego sprzężenia teorii i praktyki. W tym sensie kariera akademicka na gruncie muzykologii, o ile w ogóle można w dziedzinie muzykologii zrobić karierę, nie leży w ścisłym sensie na mojej drodze – bardziej interesują mnie, obok dydaktyki i przywracania do życia koncertowego zapomnianych repertuarów, takie właśnie projekty jak Corpus Monodicum, gdzie stawia się raczej na ścisłą współpracę praktyki z teorią (i wynikające z tego korzyści) niż na rozdział między nimi.

KK:  Ostatnia nagrana przez Panią płyta „Veiled Desires – Lives and Loves of Nuns in the Middle Ages” zawiera muzykę tworzoną przez kobiety w średniowieczu, a więc w czasach, kiedy obowiązywała reguła mulieres in ecclesiis taceant. Tymczasem swojego rodzaju „wyłączenie” kobiet z praktyk muzycznych pozwoliło im swobodnie rozwijać talenty we własnym gronie. Czym ta muzyka różni się od muzyki męskiej?

AB-B: Tu muszę uściślić: Veiled Desires opowiada o życiu mniszek, na płycie jednak znajduje się zaledwie jeden utwór, którego autorkę znamy (pochodzi on z kodeksów z pieśniami Hildegardy z Bingen), a i to nie jest wcale takie pewne. Pozostałe utwory, nawet te przeznaczone dla klasztornych kongregacji żeńskich i w nich z pewnością wykonywane (to akurat wiemy!), zostały napisane najprawdopodobniej przez mężczyzn. Nie umniejsza to bynajmniej wartości poznawczo-kulturowej tego repertuaru – powiedziałabym, że wręcz przeciwnie: czyni tę płytę jeszcze ciekawszą, bowiem teksty pieśni na niej zawartych charakteryzują się ogromnym stopniem zrozumienia ówczesnego kobiecego świata, jego problemów, pragnień i tęsknot. Któż by się bowiem spodziewał tak wielkiego współczucia w pieśniach o młodych dziewczętach zamykanych na zawsze w klasztorze bez ich zgody właśnie od twórców płci męskiej, którzy cieszyli się daleko bardziej idącymi swobodami społecznymi?

 Zespół Peregrina.
Autor zdjęcia: Jarosław Wagner, źródło:https://www.peregrina.ch/

KK:  Jak wygląda Pani praca od strony organizacyjnej? Czy trudno jest wydać płytę z mało popularnym repertuarem? Czy zespół Peregrina związany jest z konkretnym wydawnictwem płytowym?

AB-B:  Od dwóch lat Peregrina związana jest z wydawnictwem Raumklang w Niemczech, w którym wydałyśmy naszą debiutancką płytę Mel et lac w roku 2005. Jego szef, Sebastian Pank, jest nie tylko doskonałym reżyserem dźwięku i świetnym producentem, ale też obdarza mnie pełnym zaufaniem co do repertuaru Peregriny pojawiającego się na płytach. Ta swoboda jest dla mnie bardzo ważna, nasze programy są bowiem rzeczywiście dosyć specjalne i niszowe, nawet na rynku średniowiecznym. Staram się jednak zawsze pogodzić własne ambicje repertuarowe z aspektem komercyjnm, tak jak stało się to właśnie w przypadku Veiled Desires. Wyszukałam zupełnie nieznane utwory w różnych nieistniejących już językach, naświetlające życie mniszek – liczczyłam też na to, że współczesnego słuchacza mogą zainteresować różne aspekty ich życia, myślenia, seksualności, tęsknot i pragnień. Była to zresztą pożądana zmiana po naszej przedostatniej płycie o martyrium świętego Wojciecha. Już wiem, że się to opłaciło – prawie codziennie otrzymuję bardzo pozytywne sygnały z różnych europejskich stacji radiowych i prasy, a także od zwykłych słuchaczy i to nie tylko płci żeńskiej. Płyta się podoba, temat fascynuje, nasz przyczynek do historii muzyki i kultury średniowiecznej jest najwyraźniej doceniany.

KK:  A sam proces nagrania? To przecież ogromne koszty!

AB-B:  Oczywiście, samo nagranie i wydanie takiej płyty jest kosztowne. Każde wydawnictwo specjalizujące się w muzyce dawnej walczy obecnie o byt, stąd też często skazana jestem na szukanie sponsorów z zewnątrz. Z tym też jest kłopot, ponieważ niewiele fundacji może wspierać projekt, którego rezultatem będzie produkt przeznaczony do sprzedaży. Jak dotąd miałam sporo szczęścia ze sponsorami zainteresowanymi niekomercyjnymi aspektami naszej pracy, dla których ważne było wsparcie projektu z pobudek ideowych lub reprezentacyjnych. Tak było w przypadku płyty Sacer Nidus – Święte Gniazdo sfinansowanej przez Urząd Marszałkowski w Poznaniu, promującej kulturę średniowiecznej Wielkopolski i czasy pierwszych Piastów, tak też będzie w przypadku naszej następnej płyty prezentującej muzykę z żeńskich klasztorów joannickich, zamówionej i sfinansowanej przez Zakon Kawalerów Maltańskich. Mimo że pomysłów na kolejne programy mi nie brakuje, z radością przyjmuję te zamówienia, bowiem wiele się w trakcie komponowania takiego programu uczę, poszerzam własne horyzonty i odkrywam historie, teksty i utwory, do których bym inaczej być może nigdy nie dotarła.

KK:  Wśród nagranych przez Panią płyt, poza albumami z repertuarem XII- i XIII-wiecznym znaleźć można także utwory Bacha, a nawet Mendelssohna. Czym kieruje się Pani, szukając utworów do wykonania? Bo wygląda na to, że – wbrew pozorom – wcale nie ich wiekiem!

AB-B:  Średniowiecze to bez wątpienia moja największa miłość, ale kocham również inne epoki i style muzyczne i jestem szczęśliwa, że mogę wykonywać również taki repertuar. Śpiewanie muzyki innej niż średniowiecze bardzo „odświeża” wokalnie – po dziś dzień uważam, że średniowiecze śpiewa się, wbrew wszelkim pozorom, najtrudniej, wielu moich kolegów z pewnością to potwierdzi. Śpiewając barok, klasycyzm czy nawet wczesny romantyzm potrafię wyzbyć się wokalnego strachu, który mi zawsze towarzyszy w średniowieczu – tam wszystko musi być perfekcyjnie czyste, rejestry wyrównane; indywidualna charakterystyka głosu w polifonii musi ustąpić miejsca stopliwości brzmienia zespołowego. Wszystko to nie znaczy, że w śpiewaniu średniowiecza są tylko restrykcje, o nie! Jednak w muzyce późniejszej jest więcej miejsca na swobodniejsze prowadzenie głosu, na zdrowe vibrato, na pokazanie bardziej ekstremalnych możliwości głosowych. To pobieżnie o stronie technicznej; repertuarowo zaś, zawsze cieszą mnie projekty nowe i dzieła jeszcze nigdy niewykonywane lub nienagrane, jak np. moje projekty z Accademia dell’Arcadia z Poznania z repertuarem, który powstał w dawnej Wielkopolsce albo cieszył się tam niegasnącą popularnością, a także płyta z kompozycjami jednego z najważniejszych szwajcarskich kompozytorów współczesnych, Daniela Glausa, która ukaże się w przyszłym roku.    

KK:  Czy chciałaby Pani odbyć muzyczną podróż wehikułem czasu, aby spotkać muzyków i kompozytorów, których utwory Pani wykonuje? A może dzisiejsza perspektywa, w której setki lat historii muzyki można ogarnąć jednym spojrzeniem wydaje się Pani bardziej pociągająca?

AB-B:  Wiele bym dała za to, by bezpośrednio poznać sposób myślenia ludzi minionych stuleci, by poznać ich ideał piękna, ich stosunek do tekstu, usłyszeć głosy, sposób frazowania, pojąć, co było dla nich w muzyce ważne. W przypadku muzyki (a mówię tu głównie o kategoriach brzmienia), w przeciwieństwie do sztuk plastycznych i literatury, błądzimy w ciemnościach, snujemy przypuszczenia, wyciągamy wnioski, które być może niezupełnie (i jest to z pewnością eufemizm) zgodne są z prawdą. W wykonawstwie muzyki dawnej, czy nawet tej mniej dawnej, nigdy nie mamy pewności czy prawidłowo zrozumieliśmy nawet najbardziej gruntownie poznany styl czy utwór; skazani jesteśmy na spekulacje, stąd wiele niebezpieczeństw i meandrów natury estetycznej. Nigdy jednak nie chciałabym żyć w innych czasach i wyrzec się wspaniałego pluralizmu kultur, którego doświadczam, bogactwa różnorodnych muzyk, zjawisk i idei, które nieustannie poszerzają moje horyzonty i niewiarygodnie mnie wzbogacają.

KK:  Wydaje się, że tę ideę różnorodności realizuje Pani także w sferze językowej – jest Pani rzadkim przykładem muzyka, który w swoim życiorysie wymienia certyfikaty językowe, jakie posiada. Dlaczego przykłada Pani tak dużą wagę do nauki języków obcych? Jak bardzo przydają się one w pracy muzyka i muzykologa – zwłaszcza zaś w dziedzinie muzyki dawnej, w której występują wymarłe już dialekty?

AB-B:  Ja uwielbiam uczyć się języków obcych! Gdybym nie została muzykiem, z pewnością poszłabym w tym kierunku (stąd też, na przykład, moje podyplomowe studia skandynawistyczne w Bazylei). Korzyści wynikających ze znajomości języków obcych nie trzeba chyba wymieniać, spójrzmy chociażby na literaturę muzykologiczną, zwłaszcza tę dotyczącą średniowiecza! W mojej pracy taka znajomość jest nie tylko niezbędna (próby w których uczestniczę odbywają się po angielsku, niemiecku, włosku, francusku i rosyjsku, utwory, które śpiewam – dodatkowo w wielu innych), ale też sprawia, że czas moich przygotowań staje się znacznie bardziej ekonomiczny. Nie wyobrażam sobie żmudnego i w sumie powierzchownego przygotowywania utworów w języku, o którym zupełnie nie mam pojęcia (chociaż zdarzyło mi się już raz śpiewać w Pekinie w dialekcie mandaryńskim!) – gdyby to miał być mój chleb powszedni, nauczyłabym się tego języka, lepiej czy gorzej. Oczywiście w przypadku śpiewaków to dosyć trudna sprawa, bo musimy śpiewać w tak wielu językach, ale z każdym nowo poznanym językiem, powiem tak w uproszczeniu, następny przychodzi już łatwiej. A z moich dyplomów językowych jestem dumna, ponieważ poświęciłam na ich naukę wiele prywatnego czasu i stanowią one istotną część mojego wykształcenia. Poza tym, mieszkając w wielojęzycznym i wielokulturowym kraju, jakim jest Szwajcaria (kraj z czterema oficjalnymi językami urzędowymi), nieuniknione jest jednoczesne przebywanie w wielojęzyczności – dla mnie to spora frajda być w stanie płynnie porozumiewać się kilkoma językami dziennie.

 Autor zdjęcia: Jarosław Wagner, źródło:  https://www.peregrina.ch/yen/

KK:  W Polsce pojawia się coraz więcej festiwali prezentujących melomanom repertuar średniowieczny lub renesansowy. Jak zmienia się recepcja muzyki dawnej w Polsce? Czy dzięki większej dostępności źródeł zaczynamy lepiej ją rozumieć? Czy można mówić o „modzie” na muzykę dawną?

AB-B:  Historyczne wykonawstwo muzyki dawnej kwitnie w Polsce już od dawna i trudno je nazwać „modą”. Jest to zjawisko w polskiej kulturze jak najbardziej obecne, pożądane i nie sposób już sobie wyobrazić bez niego życia koncertowego. Również wykonawstwo muzyki średniowiecznej zawsze cieszyło się w Polsce sporą popularnością. To, co się zmienia, to wymagania publiczności, którą my, odkrywcy i badacze zapomnianych języków muzycznych, powinniśmy kształtować i wychowywać. I rzeczywiście, obecna publiczność oczekuje już znacznie więcej niż 20 czy 10 lat temu, znacznie więcej wie na temat średniowiecza i jego najróżniejszych oblicz – dzisiaj nie wystarczy już zorganizować „orkiestrę średniowieczną” i pseudo-improwizować w jakimś mniej lub bardziej egzotycznie brzmiącym modus, czy zaprezentować nieśmiertelne Carmina Burana w transkrypcji René Clemencica z siedmioma tamburynami i przytupem. Publiczność oczekuje koherentnych programów naświetlających jakiś aspekt średniowiecznego życia albo tych związanych z konkretną liturgią, tradycją, repertuarem. Czasy bezsensownego zestawiania utworów Hildegardy z Bingen z El Llibre Vermell i kilkoma chansons Dufaya w jednym koncercie (tylko dlatego, że znalazły się w tej jedynej dostępnej antologii muzyki średniowiecznej) już minęły. A i coraz więcej źródeł, podobnie jak i literatury, dostępnych jest zarówno w bibliotekach jak i w Internecie, więc nie da się już grać średniowiecza i renesansu byle jak, jako dowolnego aranżu danej melodii w cepeliowskim stylu. Być może nie każdy ma tak silne poczcie dydaktycznej misji jak ja, ale jako wykonawca i teoretyk mam również zadanie i obowiązek prowadzić słuchacza za rękę, pokazywać mu formy, relacje i konteksty (jeśli to możliwe), próbować objaśnić, jak rozumieć piękno w muzyce, którą wykonuję i bardzo wyraźnie zaznaczać tak cienką w średniowiecznym wykonawstwie granice między tym co się z tej muzyki zachowało, a tym co jest już moją interpretacją.

KK:  Po raz drugi została Pani nominowana do Paszportu Polityki. Czy takie wyróżnienia są dla Pani wartościowe? Czy zależy Pani na popularności, nawet jeśli nie ze względu na siebie, to ze względu na wyjątkowy repertuar, który często za Pani sprawą wychodzi z mroków bibliotek i archiwów i znów zaczyna żyć?

AB-B:  Ładnie to Pani ujęła – o to właśnie chodzi: sama już nominacja, oprócz satysfakcji, którą, rzecz jasna, sama odczuwam, satysfakcji, że moja praca i upór zostały dostrzeżone i docenione, jest szansą na popularyzację muzyki dawnej, a zwłaszcza średniowiecznej, do której dostęp nie jest może tak oczywisty. Mam nadzieję, że dzięki tej kolejnej nominacji i mojej obecności w mediach, wielu z czytelników, widzów i słuchaczy da się namówić do sięgnięcia po muzykę naszych europejskich korzeni i pokocha jej piękno.


Więcej o Agnieszcze Budzińskiej-Bennett przeczytać można na stronie internetowej: https://www.peregrina.ch/yen/index.html.

Warto zajrzeć także na stronę zespołu Peregrina, gdzie dostępne są także próbki nagrań https://www.peregrina.ch/

Zapraszamy także do głosowania na Agnieszkę Budzińską-Bennett na stronie Paszportów Polityki, ponieważ z okazji 20-lecia tej nagrody, to właśnie publiczność zadecyduje, kto w tym roku zostanie jej laureatem! https://www.polityka.pl/paszportypolityki/glosowanie
 

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć