wywiady

Monika Borzym – Nie zamykam się tylko w jazzie

Co jest potrzebne, aby w XXI wieku z rozmachem zacząć światową, muzyczną karierę? Talent, ciężka praca i wiele szczęścia. To wszystko ma Monika Borzym. Ma, poza tym, zaledwie 21 lat, a na swoim koncie studia na amerykańskich uczelniach, występy i nagrania z największymi postaciami jazzowego światka, a jej debiutancka płyta ukaże się jeszcze w tym roku.

Sony Music Poland:  Kiedy postanowiłaś że będziesz wokalistką?

Monika Borzym:  To nie stało się w jednej chwili. Zaczęłam śpiewac mając trzy lata. Rodzice zauważyli, że mam potencjał i postanowili, że warto te zdolności rozwinąć. Zatem gdy miałam osiem lat, nastał dla mnie czas fortepianu, teorii i klasyki. Rozpoczęłam naukę w prywatnej szkole muzycznej Brillante, a potem w średniej im. Fryderyka Chopina na Bednarskiej, pod okiem nauczycieli Małgorzaty Marszałek i Emiliana Madeya. Nie ukrywam, że był to dla mnie ciężki, czasochłonny i pracowity okres. Rzadko miałam czas na zabawę – grałam gamy, pasaże, etiudy… Dzisiaj umiem to docenić, a co najważniejsze wykorzystać, ale wtedy?! Na Bednarskiej poznałam ludzi z wydziału jazzowego i prof. Izę Zając, która uczyła na tym wydziale wokalu. Ty masz taki głos jakbyś dziennie wypalała paczkę fajek, a na noc wypijała szklankę whisky – powiedziała. A ja miałam przecież zaledwie czternaście lat! Wtedy właśnie zrozumiałam, że chcę śpiewać. W wyniku wielu dyskusji z rodzicami i profesorami podjęliśmy decyzję o zmianie nauki z wydziału fortepianu, na wydział piosenki. Zdałam egzaminy, ale nauki jeszcze wtedy nie podjęłam. Wyjechałam do USA do liceum John Hersey High School o bardzo rozwiniętym programie muzycznym. Grałam na fortepianie, akompaniowałam orkiestrze, chórowi, różnym wokalistom, a co najważniejsze grałam i śpiewałam w big-bandzie. Pojechaliśmy jako reprezentanci szkoły na stanowy konkurs big-bandów Mundelein Invitational in New Trier, gdzie jako solistka otrzymałam nagrodę indywidualną i wyróżnienie dla szkoły.

SMP:  Czy ten pierwszy konkurs na którym dostałaś nagrodę miał jakiś wpływ na Twoje dalsze losy?

MB:  Na pewno. W jury siedział Terence Blanchard, a potem był koncert, na którym niemalże oszalałam. Na fortepianie grał osiemnastoletni Aaron Parks. Miałam ciary na całym ciele, wybałuszone oczy i wtedy naprawdę poczułam, że ten jazz to jest to. To był 2005 rok, a ja miałam piętnaście lat. Zakochałam się w tych chłopakach ze sceny. Gdybym wtedy miała plakat Aarona Parksa, to wisiałby u mnie w moim nastoletnim pokoju na ścianie. Po powrocie z festiwalu siedziałam non stop w ćwiczeniówce i uczyłam się nowych dla mnie standardów. Tak zaczęło się moje śpiewanie jazzu.

SMP:  Twoje zainteresowanie jazzem było przypadkowe?

MB:  Wtedy myślałam, że tak – dziś już wiem, że w życiu nie ma nic nie znaczących przypadków. Moje śpiewanie jazzu jest efektem wielu elementów, które w odpowiednim czasie zaczęły ze sobą współgrać. Poza tym wszystkim ja po prostu kocham jazz!

SMP:  Jak długo byłaś w Chicago?

MB:  Cały rok szkolny. Po powrocie do Polski wróciłam na wydział piosenki. Jednak już wtedy wiedziałam, że chcę śpiewać tylko jazz. Nie spełniałam kryterium wieku wymaganego na wydział jazzowy – 18 lat, lecz mimo to pod swoje skrzydła wzięła mnie profesor Iza Zając, która wykształciła moje brzmienie i stylistykę – jak śpiewać bossa-novę, a jak swing, co zrobić z jazzową balladą itd.

SMP:  Byłaś wtedy nastolatką, a już mocno weszłaś w polskie środowisko jazzowe.

MB:  Rzeczywiście szybko. Chodziłam wówczas do dwóch szkół: liceum Żeromskiego i na Bednarską, jednak w szkole muzycznej starałam się spędzać większość wolnego czasu, grając z chłopakami z wydziału jazzu. Stale chodziłam do Tygmontu, w którym poznałam śmietankę polskiej sceny jazzowej. Byłam strasznie podekscytowana, bo wszystko dla mnie było nowe, a ja pełna pasji. Jeździłam na warsztaty jazzowe do Puław, na których poznałam wspaniałych muzyków: Bogdana Hołownię, z którym bardzo się zaprzyjaźniłam, Mariusza Bogdanowicza, Janusza Szroma i wykładowcę z Akademii Muzycznej z Miami Dantego Luciani. Wojciech Gogolewski zaprosił mnie do udziału w benefisach Gustawa Holoubka i Krzysztofa Zanussiego w ramach festiwalu cinemagic w Płocku. W tym samym czasie wystąpiłam na XXXIV Międzynarodowym Festiwalu Wokalistów Jazzowych w Zamościu i zajęłam drugie miejsce.

SMP:  Po skończeniu szkoły na Bednarskiej znów wyjechałaś do Stanów.

MB:  Nie skończyłam szkoły na Bednarskiej, kiedy wyjechałam do Stanów. To właśnie poznany w Puławach Dante Luciani namówił mnie, żebym nagrała demo i wysłała do University of Miami. Kiedy dostałam list z zaproszeniem na I rok studiów wokalistyki jazzowej oszalałam ze szczęścia. Pojawił się jednak znowu problem mojego wieku – kończyłam dopiero pierwszą klasę – i tym razem na mojej drodze spotkałam osoby, które znając moją pasję i możliwości otwierające się przede mną, postanowiły mi pomóc. Dzięki staraniom dyrektor liceum profesor Annie Szczepańskiej-Filipp i ogromnym wsparciu mojej mamy, mogłam w ciągu jednego roku zrealizować materiał dwóch ostatnich klas, zdać maturę i skorzystać z przyznanego mi stypendium na uniwersytecie w Miami. Rozwijałam tam swoją muzykalność grając z instrumentalistami i ucząc się od świetnych profesorów, jak Lisanne Lyons, Chuck Bergeron, Greg Gisbert, Dante Luciani… Niestety, jak się okazało, renoma wydziału wokalnego była oparta o wygrywające konkursy chóry jazzowe, w związku z czym większość mojego szkolnego czasu spędziałam właśnie na chóralnych działaniach, a nie na kształceniu swojej muzycznej indywidualności. Było więc to zupełne przeciwieństwo tego, na czym mi w amerykańskiej szkole zależało. Po roku w Miami wróciłam więc do Polski. Zajęłam się rzeczami dość dalekimi od muzyki. Uczyłam angielskiego, zaczęłam pracować w Machinie. Ale to nie był mój świat. Dowiedziałam się, że do Polski wrócił właśnie Michał Urbaniak, który od dawna był jednym z moich jazzowych idoli. Zdobyłam do niego kontakt i umówiłam się na spotkanie. Nie spodziewałam się, że okaże się on tak życzliwym i otwartym na młode pełne pasji osoby. Zgodził się wysłuchać moich dotychczasowych nagrań. Kiedy po dwóch dniach zadzwonił do mnie i zaproponował mi udział w swoim koncercie otwierającym Jazz Jamboree 2009, poświęconym Milesowi Davisowi, myślałam, że śnię! Znalazłam się na scenie w otoczeniu fantastycznych muzyków – na bębnach Troy Miller na co dzień grający z Amy Winehouse, a także muzycy od Chaki Khan. Sytuacja była niezwykła, bo Michał pozwolił mi samej wybrać dwie piosenki na ten koncert i przyjść na próbę w dzień koncertu. Wybrałam balladę McCoy Tynera You Taught My Heart to Sing i Someday My Prince Will Come. Jedyną próbą był sound-check, czyli próba nagłośnieniowa w Sali Kongresowej, nie zdążyliśmy więc nawet przegrać całego numeru, byłam pełna obaw, ale wszystko się udało.

SMP:  Czy ten koncert pomógł Ci z powrotem wejść w muzyczny świat?

MB:  Dostałam bardzo dobre recenzje, zarówno od muzyków jak i krytyków muzycznych. Po koncercie okazało się, że był tam również dyrektor generalny Sony Music – Kazimierz Pułaski, który zaprosił mnie na rozmowę. Na spotkaniu zapytał mnie, co chcę robić i jaką mam wizję. Powiedziałam, że jestem jazzową mainsteamową wokalistką i z tym wiążę swoją przyszłość. Kazimierz postanowił dać mi szansę i rozmowy z Sony zakończyły się podpisaniem kontraktu. To duża zasługa mojej mamy, która jest jednocześnie moim menagerem. Zdarzyło się to dokładnie w tym samym tygodniu, w którym brałam ślub. Był to dla mnie tydzień, którego nigdy nie zapomnę.

SMP:  Płyta brzmi rewelacyjnie. Zaśpiewana, zagrana i wyprodukowana na najwyższym światowym poziomie. Zdradź, komu zawdzięczasz tak wspaniałe brzmienie muzyki.

MB:  Producenta płyty Matta Piersona zobaczyłam pierwszy raz, gdy studiowałam w Miami, przyjechał do nas na serię wykładów o muzycznym biznesie. Matt jest ważną dla mnie osobą i gigantem w świecie jazzu. Odkrył wiele talentów i nagrał wiele płyt m.in. z Joshuą Redmanem, Bradem Meldhau’em, Chickiem Coreą, Patem Methenym. Mój serdeczny przyjaciel, wcześniej już wspominany Dante Luciani, powiedział mi, że wieczorem będzie jam, na który wybiera się Pierson. Poszłam więc zaśpiewać i poznać Matta. Mój występ bardzo mu się spodobał, zaczęliśmy gadać, zaprzyjaźniliśmy się, później gdy już wróciłam do Polski, utrzymywaliśmy stały kontakt na facebooku. Już wtedy zaczęliśmy zastanawiać się nad wspólnym nagraniem płyty.

SMP:  Było to jeszcze zanim podpisałaś kontrakt z Sony?

MB:  Tak. Więc kiedy sfinalizowaliśmy kontrakt z Sony, od razu wiedziałam kogo chciałabym na producenta mojej debiutanckiej płyty. Matt przekonał mnie, żebym nie nagrywała standardów. Mając dwadzieścia lat nie zaśpiewam przecież utworów, które wykonywała Ella Fitzgerald, czy Sarah Vaughan, lepiej niż one. Namówił mnie na to, żebyśmy wzięli współczesne piosenki współczesnych artystów i pokazali je w naszym klimacie, przefiltrowali przez nasze jazzowe sito. Piosenek szukaliśmy bardzo długo. Wreszcie ustaliliśmy, że kluczem i pomysłem na album będą piosenki śpiewane tylko przez kobiety. Zależało nam, żeby były to wokalistki charyzmatyczne, których piosenki liczą się w muzycznym współczesnym świecie.

SMP:  Powiedz o doborze muzyków. Czy to Matt Pierson Ci ich zaproponował?

MB:  Wszystko robiliśmy razem. Matt chciał, żebym miała jak największy wkład w płytę, w wybór piosenek i muzyków, bo znam dość dobrze nowojorską jazzową scenę. Aaron Parks to jeden z moich pierwszych wyborów. To absolutny geniusz, również matematyczny. Potem wybraliśmy Erica Harlanda na perkusję – jednego z najwybitniejszych bębniarzy swojego pokolenia. Uważam, że jego wkład w brzmienie płyty jest bezcenny. Kontrabasista Lenny Grenadier to pomysł Matta. Pracowali wspólnie przy wielu sesjach – w tym z Bradem Mehldau’em. Gil Goldstein był też pomysłem Matta i początkowo wydawał mi się w ogóle poza moim zasięgiem – pracował przecież z tyloma sławami. Aranżował płyty Stinga, Chrisa Bottiego, współpracował przez lata z Pattem Metheny. Ma niezwykłą osobowość, która uwidacznia się w jego aranżacjach. Na płycie pojawia się też saksofonista Seamus Blake. Był to dla mnie prawdziwy zaszczyt, że zgodził się z nami zagrać, no i trębacz Greg Gisbert. Dla mnie prawdziwy dream team. Pracując z nimi wszystkimi byłam w siódmym niebie. Ja w ogóle nie chciałam wychodzić ze studia i najchętniej zabrałabym ich wszystkich do domu do złotej klatki i ich tam trzymała.

SMP:  Czy jest szansa że będziesz w tym składzie grała koncerty?

MB:  Nie sądzę, żeby udało nam się ich regularnie ściągać do Europy, ale jeśli chodzi o koncerty w Nowym Yorku, Bostonie i okolicy to zdecydowanie tak. Natomiast na zachodnim wybrzeżu – gdzie teraz mieszkam, będziemy mogli sobie pozwolić na zaproszenie jednej czy dwóch osób. Mam nadzieję że uda nam się w tym składzie zagrać kilka promocyjnych koncertów, a potem większość piosenek trzeba będzie przearanżować ze względu na to, że nie we wszystkich klubach pomieści się tak duży zespół, no i ze względów finansowych.

SMP:  Czy w Polsce masz swój zespół?

MB:  Tak. Będę miała oddzielny zespół. Na fortepianie zagra mało jeszcze znany Mariusz Obijalski, kolega jeszcze ze szkoły na Bednarskiej. Nazywamy go Midas, bo czego się nie dotknie zamienia w złoto. Cudownie zdolny chłopak. Reszty składu nie mogę jeszcze zdradzić.

SMP:  Czy masz poczucie, że jesteś dzieckiem szczęścia?

MB:  W pewnym sensie tak, ale szczęściu trzeba pomóc. Wspominałam wcześniej o wielu rzeczach, które doprowadziły mnie do miejsca, w którym teraz jestem. Predyspozycje, praca, otoczenie wspaniałych ludzi, ich zaangażowanie w różnych momentach mojego życia, no i moja rodzina, która jest dla mnie ogromnym wsparciem w każdej sytuacji. W związku z tym tak, czuję się skrajną szczęściarą!

SMP:  Czy słowo „jazz” jest dla Ciebie ważne? Czy uważasz się teraz za wokalistkę jazzową?

MB:  Ja zawsze utrzymywałam kontakt z różnymi muzykami, którzy fascynowali mnie swoją kreatywnością czy warsztatem. Nie zamykam się tylko w jazzie. Wiele gatunków ma dziś na mnie wpływ, ale jazz to jest mój korzeń i jest to muzyka mojemu sercu najbliższa. W XXI wieku jazz trochę odchodzi. Coraz częściej myślę o sobie jako wokalistce jazzującej. Moje frazowanie jest jazzowe, ale materiał, za który się biorę, już niekoniecznie. Moja kolejna płyta będzie składała się głównie z autorskich kompozycji.

SMP:  Komponujesz sama?

MB:  W szkole, w której się teraz uczę, czyli Los Angeles Music Academy, jest bardzo duży nacisk na pisanie własnej muzyki. Zawsze wydawało mi się, że nie umiem tego robić, ale jak w szkole pojawił się deadline i musiałam coś napisać, to okazało się że umiem i lubię. Rzeczy, które piszę, nie są stricte jazzowe. Są różne, stylistycznie pomieszane. Kocham na przykład Radiohead, więc ich harmoniczne rozwiązania mam przeanalizowane od góry do dołu, co z pewnością gdzieś w moich kompozycjach się uzewnętrznia.

SMP:  Jaka muzyka jest Ci zatem najbliższa. Czego słuchasz?

MB:  Zaczęło się od Elli Fitzgerald. To była moja pierwsza największa mistrzyni. Później zafascynowałam się Carmen McRae – czyli bardziej mrocznie i jeśli chodzi o tekst bardziej intensywnie. Anita O’Day też jest dla mnie wielką inspiracją, Miles Davis – absolutnie. W ogóle kocham trębaczy – Chet Baker, Terence Blanchard – do stóp padam i całuję. Uwielbiam Billa Evansa. Kocham się w Radiohead od gimnazjum, uwielbiam Beady Belle… Mogłabym przez cały wywiad mówić o swoich muzycznych fascynacjach.

SMP:  Jakie cele stawiasz sobie na najbliższe lata?

MB:  Chcę być artystką koncertującą i nagrywającą. Uwielbiam pracować w studio. Na koncertach do niedawna głównie siedziałam na stołku. Mam teraz w szkole zajęcia z różnych gatunków niejazzowych, które zmuszają mnie do pracy nad performencem – sceniczną prezencją, jeśli ktoś chce po polsku. Ale najpewniej czuję się w studio. Nagrywam bardzo szybko. Ale ponieważ kocham jazz, to kocham też spontaniczność koncertów.

SMP:  Zapewne podobne cele na początku swojej kariery stawiała sobie Diana Krall. Ani się spostrzegła jak została światową gwiazdą i częścią potężnej machiny biznesowej. Zakładasz że może Ci się przydarzyć coś podobnego?

MB:  Czuję się częścią potężnej machiny biznesowej, bo to Sony dało mi muzyczny dom, ale nie zastanawiam się nad skalą sukcesu, jaki odniosę. Głowę zajmuje mi głównie muzyka i wiem, że tak pozostanie.

SMP:  Bycie gwiazdą wiąże się nierozerwalnie z tym że fani chcą wiedzieć o swoich idolach jak najwięcej. Powiedz zatem coś więcej o swoim życiu prywatnym. Wspomniałaś już że wyszłaś za mąż.

MB:  Tak. 21 maja była pierwsza rocznica ślubu.

SMP:  Czy oprócz muzyki masz jakieś inne pasje inne fascynacje?

MB:  Fascynuje mnie mój mąż, który jest młodym reżyserem, przez co poważnie nadrobiłam filmowe zaległości. Filmy wzbogacają mnie wewnętrznie i są powodem inspiracji przy tworzeniu muzyki. Interesuje mnie świat, ludzie, sztuka i życie…

SMP:  Jakie są Twoje dominujące cechy charakteru?

MB:  Jestem spontaniczna, energiczna i żywiołowa. Kocham to, co robię i jestem szczęśliwa. Muzyka, pozwala mi na osiągnięcie psychicznej równowagi. Śpiewanie jest dla mnie lekarstwem na wszelkiego rodzaju trudy dnia codziennego. Myślę, że mimo ciężkiej pracy, wielu z tym związanych wyrzeczeń wciąż doskonale bawię się muzyką. Profesjonalne i zawodowe wyzwania nie zabiły we mnie spontaniczności, radości życia. Znajomi twierdzą, że prywatnie jestem wciąż taką jaką pamiętają mnie od lat.

SMP:  Mieszkałaś w Warszawie, Chicago. Miami, Los Angeles. Gdzie jest Twoje miejsce na ziemi?

MB:  Kocham San Francisco, nie ma tam niestety szkoły, która by mnie satysfakcjonowała, w której mogłabym się rozwijać. Nie wiąże jednak całej swojej przyszłości ze Stanami. Nie chciałabym tam zostać, ani wychowywać dzieci. Pewnie jestem po prostu przyzwyczajona do europejskiej mentalności, bo amerykańska nie do końca mnie przekonuje. Oczywiście, jak wszędzie można znaleźć cudownych ludzi, mądrych, wrażliwych, głębokich, wspaniałych i całe szczęście mam wokół siebie taką grupę, ale świadomość otaczającej masy, która odpowiada mi dużo mniej sprawia, że nie zostanę tam na zawsze. Staram się myśleć o sobie, jak o obywatelce świata.

SMP:  Michał Urbaniak – zakochany w Nowym Jorku – twierdzi, że w Polsce nie ma dobrych muzyków jazzowych, ty natomiast chcesz grać tu z Polakami. Co myślisz zatem o polskich muzykach?

MB:  Nie zgadzam się z Michałem. Jest teraz tylu zdolnych muzyków w Polsce, którzy są szkoleni przez innych – starszych – znakomitych muzyków. Jak choćby mój przyszły pianista Mariusz, który uczył się u Michała Tokaja. Uwielbiamy go oboje i uważamy, że nikt w Stanach by się nie powstydził takiego profesora. Na Bednarskiej jest również Wojtek Majewski, Kazimierz Jonkisz i cała ekipa naprawdę solidnych pedagogów, od których można się uczyć. Zaobserwowałam jednak, że w Polsce duża część jazzmanów gra muzykę tylko dla siebie i innych jazzmanów. Ja lubię muzykę przyjemną dla ucha, choć interesuję się i trudniejszymi odgałęzieniami jazzu, których słucham dla własnego rozwoju. Myślę, że ważne jest żeby tworzyć muzykę dla ludzi nie idąc jednocześnie na kompromisy.

SMP:  Jak ważne jest w muzyce wyrażanie emocji? Co dominuje w twoim muzycznym świecie? Emocje czy podejście intelektualne?

MB:  Gdy mam do zaśpiewania solówkę to nie widzę przed oczami nut z akordami, nie wyobrażam sobie skal. Robię to na ucho, intuicyjnie. Jestem skoncentrowana na emocji. Jeśli chodzi o tekst, to nie analizuję go zbyt głęboko. Oczywiście wiem o czym śpiewam, wiem jaki jest jego impakt emocjonalny, ale dominująca jest dla mnie fraza muzyczna.

SMP:  Improwizujesz głosem? Zmieniasz czasem przebieg melodii, zaskakujesz swoich muzyków inną frazą?

MB:  Zdecydowanie. Nie jestem wprawdzie fanką śpiewania scatem, natomiast uwielbiam bawienie się melodią, frazami i rytmem. Raczej nie usłyszysz tej samej piosenki zaśpiewanej przeze mnie dwa razy tak samo.

SMP:  Uczysz się i mieszkasz teraz w Los Angeles. Czy potrzebujesz jeszcze szkoły? Czego jeszcze możesz się nauczyć?

MB:  Świat się zmienia i muzyka też, więc nie wyobrażam sobie żebym kiedykolwiek mogła przestać się uczyć i rozwijać. W szkole, do której teraz chodzę, jest mało wydziałów, bo tylko gitara, bas, bębny, produkcja i wydział wokalny prowadzony przez Tierney Sutton, dla której pojechałam do L.A. Sutton jest ikoną i fantastyczną improwizatorką, zarówno jak wspaniałą i otwartą osobą. Uczy tu także Dorian Holley, który współpracował z Michealem Jacksonem przez dwadzieścia dwa lata i jest dla mnie prawdziwym mentorem, a także Sara Gazarek, Kathleen Grace i Sara Lieb, które są stricte jazzowymi wokalistkami. Uczę się od nich wiele. Wiem, że dzięki temu umiem więcej i że będę lepsza na scenie.

———-

Płyta Girl Talk

1. You Know You’re No Good (z repertuaru Amy Winehouse)
2. Extraordinary Machine (z repertuaru Fiona Apple)
3. Even So (z repertuaru Rachael Yamagata)
4. American Boy (z repertuaru Estelle)
5. Field Below (z repertuaru Reginy Spektor)
6. Appletree (z repertuaru Erykah Badu)
7. Down Here Below (z repertuaru Abbey Lincoln)
8. Gatekeeper (z repertuaru Feist)
9. The Dry Cleaner from Des Moines (z repertuaru Joni Mitchell)
10. Abololo (z repertuaru Marisa Monte)
11. Possibly Maybe (z repertuaru Bjork)
12. Thank You (z repertuaru Dido).


Na podstawie materiałów prasowych Sony Music Polska.

Źródło: https://www.monikaborzym.pl/#/wywiad

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć