Ozzy Osbourne – koncert w Krakowie, 26 czerwca 2018; fot. Andrzej Skórzyński

publikacje

Zmierzch bogów, czyli czas pożegnań

No cóż, nie oszukujmy się. Będzie funeralnie… Koniec roku to taki czas, kiedy robi się różnego rodzaju podsumowania. Z racji listopadowego święta pojawiają się zdjęcia pozbawione kolorów albo utrzymane w odcieniu sepii, na których widnieją oblicza kolejnych ważnych osób ze świata kultury, sportu czy polityki pożegnanych w poprzednich miesiącach. To samo, chociaż przeważnie rozszerzone o następnych nieobecnych, zobaczymy w okolicach sylwestra. Rzadko jednak analizuje się to z perspektywy kilku czy kilkunastu lat, a dopiero wtedy można zaobserwować pewne cykliczne zmiany warty…

W 2019 roku mija 75 lat od pojawienia się pierwszego singla zwiastującego rewolucję nie tylko muzyczną, ale także społeczną. Wydany w kwietniu 1954 r. Rock Around The Clock nagrany przez grupę Bill Haley & His Comets na zawsze odmienił i muzykę i ludzi. Chociaż dziś, w kontekście scenicznych ekscesów muzyków takich jak Iggy Pop, Marylin Manson czy grup black/death metalowych, wszystko to wydaje się naiwne i śmieszne, wtedy był to szok dla wiodących spokojne i ustabilizowane życie białych Amerykanów. Dwa lata później film pod tym samym tytułem wchodzi do kin, które przeżywają oblężenie, a na widowniach panuje histeria i dochodzi do demolowania wyposażenia. Chwilę wcześniej Elvis Presley wydaje Heartbreak Hotel i z miejsca staje się pierwszym i największym rockendrolowcem wszech czasów. Młody, przystojny, pochodzący z prostej rodziny kierowca ciężarówki nagle staje się idolem młodzieży, która widzi w nim swoje marzenia o poczuciu wolności, chęci zabawy i odrzuceniu skostniałego świata rodziców, często żyjących jeszcze wspomnieniami ostatniej wojny. Nagle okazuje się, że powstał zupełnie nowy target konsumentów muzyki, a później filmu, mody, motoryzacji i tego wszystkiego, co tworzyło zupełnie nowy styl życia. Z roku na rok coraz więcej do powiedzenia w poważnych sprawach mieli młodzi artyści, którzy stawali się głosem pokolenia. Pacyfizm, prawa człowieka, prawo wyboru własnej drogi w życiu, czy odejście od ślepego konsumpcjonizmu, stawało się coraz częstszym tematem tekstów piosenek. Z biegiem czasu pojawiało się coraz więcej nowych solistów, zespołów i nurtów muzycznych wywodzących się z klasycznego rock and rolla, ale też ten sam rock and roll zaczął upominać się o ofiary, które muszą zapłacić rachunek za luksus wolności i kontrkulturowego powstania.

O ile tragiczna, przedwczesna śmierć Buddy’ego Holly’ego i Ritchie’go Valensa była szokiem, to pierwszym znaczącym momentem był początek lat 70., gdy w krótkim czasie odeszli Jimi Hendrix, Janis Joplin i Jim Morrison, dając tym samym początek niechlubnemu Klubowi 27 (chociaż to tak na prawdę Brian Jones był jego założycielem). Wtedy to okazało się, że połączenie talentu, charyzmy i beztroski z alkoholem, narkotykami i zmęczeniem potrafi pokonać nawet młody i odporny organizm. Wraz z nimi odszedł także duch lata miłości, poczucia wyzwolenia i wiary, że dobro będzie zwyciężać, a młodość wiecznie trwać. Muzycznie też już nie było łagodnie: MC5 wydało Kick Out The Jams uważany za pierwszy punkowy singiel (chociaż ten nurt pojawi się dopiero za kilka lat), a w Wielkiej Brytanii, po fali bluesowego natarcia, narodził się hard rock reprezentowany przez Black Sabbath, Deep Purple i Led Zeppelin.

W ogóle całe lata 70. były dla rocka bardzo trudne. Umarli Elvis i Gene Vincent, w wypadkach drogowych zginęli Duane Allman i Berry Oakley z The Allman Brothers Band, w katastrofie lotniczej Ronnie van Zant, Steve Gaines i Cassie Gaines z Lynyrd Skynyrd (reszta zespołu odniosła poważne obrażenia), z przedawkowania heroiny umiera Sid Vicious z Sex Pistols. Początek następnej dekady też zaczął się tragicznie: w 1980 roku samobójstwo popełnia Ian Curtis z Joy Division, z kolei zbyt duża ilość wypitego alkoholu przyczynia się do śmierci Johna Bonhama z Led Zeppelin…

Każdy z powyższych przypadków pokazuje, że kariery artystów, czy zespołów kończyły się nagle. Często w trakcie trasy koncertowej (Elvis, Ian Curtis, członkowie Lynyrd Skynyrd), nagrań (John Bonham), czy okresu zwolnienia kariery (zabójstwo w afekcie Briana Jonesa). Podobnie działo się i dzieje do dzisiaj – nagłe odejście Kurta Cobaina, Layne’a Staleya, Davida Bowiego, Frediego Mercury’ego czy Lemmy’ego z Motorhead (chociaż akurat w przypadku trzech ostatnich choroba trwała od jakiegoś czasu, ale artyści starali się nie poddawać się i tworzyć do końca). Prawie w każdym przypadku fani stawali w obliczu nagłego końca twórczości i życia swoich idoli, i to bez żadnego przygotowania do takiej sytuacji. Oczywiście, że część zespołów prowadziła i prowadzi nadal karierę (Rolling Stones, AC/DC, Thin Lizzy, czy powołany na chwilę projekt The Doors 2000), ale wiadomo, że jest to tylko jakaś część muzyków i nie zawsze decydują się oni na nowe nagrania (lub te nie zawsze wytrzymują presję legendarnych albumów), często ograniczają się do grania tylko na żywo i tylko największych przebojów…

Paul McCartney w Krakowie 3 grudnia 2018 roku; fot. Andrzej Skórzyński

Ale od jakiegoś czasu zauważalne jest zjawisko grania tras pożegnalnych, co przez wiele lat praktycznie nie miało miejsca. Zespoły rozpadały się, muzycy odchodzili, często kończąc trwającą właśnie trasę dzięki zaproszonemu na zastępstwo innemu instrumentaliście czy wokaliście. W przypadku solistów wszystko, po prostu, przerywało się z dnia na dzień, a kasy zwracały za bilety. Świadome pożegnanie się z fanami dopiero parę lat temu stało się pomysłem na koniec kariery. Wcześniej jednym z nielicznych przypadków była supergrupa Cream (Clapton, Bruce, Baker), której pożegnalny koncert był bardzo dużym wydarzeniem, a ostatni album z okresu działalności nosi znamienny tytuł Goodbye. Na taki krok nie zdecydowali się np. The Beatles (chyba, że miniwystęp na dachu Apple Records można uznać za taki koncert), a album Let It Be okazał się ostatni, chociaż ciągle trwały negocjacje co do przyszłości.

Ratowaniem się w tego typu przypadkach było szybkie wydanie albo kompilacji niepublikowanych nagrań, albo albumu koncertowego (tak było niedługo po śmierci Presleya, gdzie po zapisie występu zostało dodane podziękowanie jego ojca dla wszystkich fanów – Elvis In Concert, czy album The Cry Of Love Hendrix’a zmiksowany tuż po jego odejściu).

Czas płynie nieubłaganie, muzycy, zwłaszcza starszego pokolenia, zdają sobie sprawę, że długotrwałe trasy i problemy ze zdrowiem (często wynikające z wieku i/lub intensywnego trybu życia) mają znaczący wpływ na ich formę. Niewiele jest takich przypadków jak Paul McCartney czy John Mayall, którzy utrzymują się w świetnej kondycji, stale nagrywają nowe albumy i koncertują. Niektórzy, jak np. Chuck Berry, stają się parodią samych siebie, bazując tylko na kilku czy kilkunastu sprawdzonych utworach, a ich odejście jest w pewien sposób podtrzymaniem legendy i zakończeniem rozmieniania jej na drobne…

Od mniej więcej dwóch, trzech lat widać sporą ilość muzycznych pożegnań na żywo.

Pierwszą supergrupą, która ogłosiła zakończenie działalności, było grające w (prawie) oryginalnym składzie Black Sabbath. Zespół wydał w 2013 r. całkiem udany album 13, który został nagrany po prawie osiemnastu latach milczenia i zdobył dosyć dobre oceny. Po dwóch latach ogłoszono decyzję o zorganizowaniu pożegnalnej trasy, w trakcie której sprzedawane było EP The End, a każdy z koncertów (w tym w krakowskiej Tauron Arenie) sprzedał się w komplecie i to w bardzo krótkim czasie. Z uwagi na to, że, po raz kolejny, w zespole doszło do konfliktów, wydaje się, że jest to ostateczne pożegnanie i nie będzie w przyszłości koncepcji jakiegokolwiek wspólnego występu…

Po zakończeniu działania w ramach Black Sabbath, także Ozzy Osbourne zdecydował zakończyć swoją solową karierę. Trasa No More Tours II będzie trwała prawie dwa lata i obejmie łącznie 90 występów. Cieszy się bardzo dużym powodzeniem (co potwierdziło się także w czerwcu 2018 r. na krakowskim koncercie), a 70-letni Książę Ciemności na scenie prezentował całkiem dobrą formę. Niestety ostatnie doniesienia potwierdziły, że wszystkie koncerty z 2019 r. zostały przeniesione na przyszły rok, a sam Ozzy zmaga się dużymi problemami zdrowotnymi (m.in. nawracające zagrożenie zapalaniem płuc, a także powikłaniami po upadku, do którego doszło w domu po powrocie ze szpitala).

Wszyscy fani metalu mają w pamięci podobne problemy, które wymuszały odwoływanie kolejnych koncertów Motorhead ze względu na nagłe wahanie się formy lidera – Lemmy’ego, chociaż w tym przypadku sporo informacji było przekazywanych oszczędnie, by móc stale podtrzymywać mit twardego rockandrollowca (zresztą sam Lemmy zawsze starał się jak najlepiej zaspokajać oczekiwania fanów, czym zaskarbił sobie niezwykłe uznanie i szacunek także po śmierci). Miejmy nadzieję, że i Ozzy wykuruje się na tyle, żeby nadal cieszyć publiczność swoimi występami.

Ciekawe jest to, że, pomimo zapewnień o przejściu na emeryturę, chęci życia w inny sposób itd., dosyć szybko okazuje się, że ciągnie wilka do lasu… Pomimo zmęczenia trasami, nagrywaniem, wywiadami i wszystkimi niedogodnościami związanymi z życiem zawodowego muzyka, koncepcja siedzenia w kapciach w domu, wylegiwania się na leżaku i braku specjalnych zobowiązań, nie jest aż tak atrakcyjna, żeby nie zrobić jakiegoś wspólnego nagrania, kilku koncertów, małej trasy…

Tak właśnie postąpił zespół Aerosmith. Trasa Aero-Vederci Baby! Tour objęła siedemnaście krajów (w tym Polskę) i cieszyła się sporym zainteresowaniem, chociaż część koncertów musiała zostać odwołana z powodu problemów zdrowotnych wokalisty Stevena Tylera. Po uporządkowaniu kwestii dotychczasowych zobowiązań, na początku 2019 r., Tyler wraz Joe Perrym (gitarzystą) potwierdzili, że planują prace nad nową płytą zespołu, a wkrótce ogłoszono cykl 35 koncertów w Las Vegas i kilku innych miejscowościach na terenie USA.

W tym samym czasie, co tournée Aerosmith, rozpoczęła się ostatnia trasa najgłośniejszego zespołu na świecie, czyli Deep Purple. Jedną z przyczyn mógł być wylew perkusisty Iana Paice’a, który miał miejsce w trakcie nagrywania ostatniego albumu Infinite. Prawdopodobnie wtedy zdecydowano, że promocja płyty będzie także pożegnaniem z fanami (przynajmniej w kontekście grania serii dużych występów). Zresztą Paice nawet wspomniał o tym w jednym z wywiadów, wskazując, że coraz częściej wiek i stan zdrowia stają się ograniczeniami w graniu dużej liczby koncertów. Jednak trzeba przyznać, że 123 show w trakcie The Long Goodbye Tour (w tym trzy w Polsce) robią wrażenie. Podobnie, jak w przypadku opisywanego wcześniej zespołu, kluczowe okazało się stwierdzenie o kontekście grania serii dużych (sic!) występów. Po niewielkiej przerwie muzycy przyznali, że są chętni jeszcze trochę pograć i dzięki temu na 2019 r. pojawiło się kilka koncertów (które niby nie są związane z The Long Goodbye Tour, tylko mają być możliwością spotkania się z fanami, jak mówią muzycy).

 Slayer, koncert w Łodzi 27 listopada 2018; fot. Andrzej Skórzyński

 Osobną kwestią jest wieloletnie żegnanie się z publicznością.

Tutaj absolutnym rekordzistą wydaje się być zespół KISS – mistrzowie spektakularnych show. Jak żartował w rozmowie z autorem jeden z dziennikarzy muzycznych, ten zespół jest w ciągłym pożegnaniu i to od kilkudziesięciu lat (sic!). Co zabawniejsze, w ramach pożegnalnej trasy muzycy z zespołu będą odwiedzali kraje, w których w ogóle wcześniej nie byli – także Polskę, gdzie 18 czerwca wystąpią w Krakowie, w ramach End Of The Road World Tour).

Podobny problem z końcem kariery mają muzycy niemieckiego Scorpions. 91 występów w ramach Crazy World Tour odbędzie się w trakcie dwóch lat (w Polsce w Gdańsku i Gliwicach), ale już zapowiadają, że mają w planach nagranie nowej płyty. A jak płyta – to… No, tutaj jeszcze nie precyzują, ale pewnie jakieś małe tournée może się zdarzyć…

Zdarza się także, że pożegnalna trasa wzbudza takie zainteresowanie, że artyści ogłaszają wydłużenie czasu jej trwania i pojawiają się kolejne miejsca koncertów.

Taka sytuacja ma miejsce m.in. w przypadku legendarnego współtwórcy thrash metalu, czyli zespołu Slayer. Całość miała zamknąć się w 120 koncertach (przynajmniej tyle było przewidywanych), ale imprezy cieszą się wielkim zainteresowaniem i nie wszyscy są w stanie kupić bilety. Dlatego też, również w Polsce, po błyskawicznie wyprzedanej łódzkiej Atlas Arenie, został zorganizowany kolejny koncert (Gliwice, czerwiec 2019 r.). W dniu rozpoczęcia sprzedaży biletów (grudzień 2018 r.) ich pula dosłownie niknęła w oczach (co z niepokojem obserwował autor, natychmiast zaopatrując się w kolekcjonerską wejściówkę). Co ciekawe, bilety kupowane były w ciemno, bez informacji o zespołach towarzyszących – dopiero kilka miesięcy później, jako pierwszy, został ogłoszony polski Behemoth (który zresztą bierze udział w kolejnych odsłonach tej trasy, ale dotąd poza granicami naszego kraju).

Wracając do kwestii ostatecznego zaprzestania tras koncertowych, to wydaje się, że Elton John (4 maja 2019 r. w Krakowie) zakończy występy po wypełnieniu Farewell Yellow Brock Road – cały cykl to prawie 120 koncertów na całym świecie (do 2020 r.).

Z uwagi np. na zaawansowany wiek czy stan zdrowia znane są przypadki, że muzycy odchodzą w trakcie pożegnalnych tournée – tak było w przypadku zespołu UFO, którego klawiszowiec i gitarzysta Paul Raymond zmarł nagle 13 kwietnia 2019 r., tydzień po koncercie w Londynie. W tej chwili (druga połowa kwietnia) nie ma informacji, co dalej z trasą Last Orders: 50th Anniversary 2019. Oficjalnie jest ona rozpisana do końca roku, a na 2020 r. planowany jest udział w Rock Legends Cruise VIII – koncertowym rejsie wraz z innymi legendarnymi zespołami i solistami – w jego trakcie statek zawija do portów i tam organizowane są występy. Czy rzeczywiście dojdą do skutku? Trzeba śledzić informacje bezpośrednio ze strony zespołu.

Ozzy Osbourne – koncert w Krakowie, 26 czerwca 2018; fot. Andrzej Skórzyński

Z przykrością trzeba stwierdzić, że czas płynie i najbliższe lata będą okresem rozstań z wieloma legendami rocka/metalu. Wielu z artystów zbliża się do siedemdziesiątki lub ją przekracza. Trudy wielomiesięcznych tras dają o sobie znać, co wydaje się mocno odczuwalne dla artystów z USA, którzy w ojczystym kraju i tak mają dużą ilość koncertów, często wymagających pokonywania sporych odległości.

Jak sądzę, występy takich gwiazd jak Paul McCartney (wypełniona po brzegi Tauron Arena 3 grudnia 2018 r. w ramach The Freshen Up Tour) czy John Mayall w Warszawie w marcu 2019 r. także należy, niestety, zaliczać do, być może, ostatniego lub jednego z ostatnich spotkań z tymi artystami. Pomimo, że obaj na scenie swoją witalnością często zawstydzają młodszych kolegów (średnio ponad dwie godziny na show), to należy pamiętać, że obaj to już starsi panowie (76 i 85 lat!), podobnie jak Rolling Stones (warszawski koncert w ramach No Filter Tour wyprzedany do ostatniego miejsca). Co do Rolling Stones, to Mick Jagger właśnie będzie poddawany opiece lekarskiej, która, miejmy nadzieję, tylko na chwilę wyłączy go z życia artystycznego.

A w kolejce do dalszej fali pożegnań pojawiają się powoli takie tuzy jak AC/DC, Cliff Richard czy ZZ Top (po zakończeniu aktualnie trwającej światowej trasy mają już zaplanowane ZZ Top’s 50th Anniversary Tour w towarzystwie legendarnych Cheap Trick i Lynyrd Skynyrd, ale już tylko po USA). Jeżeli chodzi o Lynyrd Skynyrd, to właśnie kończą Last Of The Street Survivors Farewell Tour, ale planują jeszcze nagranie ostatniej płyty z nowym materiałem (na razie nic nie słychać o planach promocji na żywo, ale raczej nie wyszłaby ona poza USA).

Dlatego też odżałujcie te parę stówek, weźcie dzień lub dwa wolnego, i oglądajcie (ciągle jeszcze) żywe legendy, które tworzyły najpopularniejszy gatunek muzyki rozrywkowej, bo, jak pokazuje rzeczywistość, nie mają tak wyrazistych następców…

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć