recenzje

The Voice of Poland, 29.10.2011

Pierwszy emitowany na żywo odcinek The Voice of Poland był dla widzów okazją obejrzenia i posłuchania bardzo dobrych, niezłych ale też i niezbyt udanych występów. Uczestnicy z drużyny Kayah i Andrzeja Piasecznego walczyli o pozostanie w programie, śpiewając znane, w większości zagraniczne, utwory. Najpierw każdy miał okazję się zaprezentować, potem widzowie głosowali zapewniając czwórce uczestników (dwójce z każdej drużyny) „bezpieczne” przejście do następnego etapu. Następnie kolejne dwie osoby wybierali trenerzy. Pozostała czwórka musiała walczyć w dogrywce, by na koniec o ich losie ponownie zadecydowali opiekunowie. Były decyzje słuszne, i te mniej przemyślane. Poziom obu drużyn różnił się ogromnie – podczas gdy u Kayah naprawdę trudno było wytypować kogoś do odejścia, u Piaska takich osób można było wskazać nawet kilka. Ale zanim więcej wniosków – przyjrzyjmy się dokładnie każdemu/ej wokaliście/stce.

Drużyna Kayah

Jako pierwszy z drużyny Kayah zaprezentował się Maciej Muszyński, w piosence Virtual Insanity Jamiroquai. Maciej stanął na wysokości zadania – występ był energetyzujący i wiarygodny, wokalizy spontaniczne, a całość świetnie wokalnie zaśpiewana. Utwór był dobrze dobrany do temperamentu i sposobu śpiewania Macieja, tu więc plus dla treneta. Macieja dobrze się słucha – nie jest nudny. Wydaje się być osobą, która ma na siebie pomysł i mogłaby odnaleźć się na polskim rynku muzycznym. Nergal powiedział ważną rzecz o tym występie i o samym wokaliście, a mianowicie, że śpiew go „otwiera” i zmienia jego wrażliwość. Jest to bardzo wartościowy komentarz, bo wykracza poza kwestie czysto wokalne. Tym więc bardziej zaskakuje decyzja Kayah o eliminacji Macieja, którego zresztą chciała początkowo jako pierwszego „uratować” od bitwy w dogrywce. Ostatecznie Maciej musiał odejść na rzecz Mateusza Krautwursta. Niestety mamy tu powtórkę sytuacji sprzed tygodnia, kiedy to na rzecz Mateusza odpadła doskonała Karolina Leszko. Kayah próbowała dementować plotki jakoby Mateusz był jej faworytem, jednak jej decyzje zdają się mówić co innego.

Kolejna z drużyny wystąpiła Edyta Strzycka z piosenką GoldenEye Tiny Turner. Edyta ma mocny głos o czystej, ciekawej barwie i umie budować nim emocje. Tutaj dała temu wyraz – piosenka nie jest łatwa do wykonania, Edyta umiała jednak doskonale zbudować opowieść, nadać pewnym partiom tajemniczości, charakteru. Brakowało jednak tego „czegoś” co pamiętamy z oryginału śpiewanego przez Tinę Turner oraz swobody w wyciąganiu górnych dźwięków, co, pamiętając poprzednie występy Edyty, było raczej kwestią kondycyjną, związaną z wielokrotnym wykonywaniem utworu na próbach, niż z brakami wokalnymi. Nergal tym razem skupił się w swoim komentarzu na aspektach wizualnych, określając wystąpienie Edyty jako seksowne, lub wręcz wyuzdane. Cóż, aż tak „wyuzdana” Edyta chyba nie była, raczej, nawiązując do wypowiedzi Kayah, w Edycie było 200% kobiety. Edyta została przez Kayah ocalona jako pierwsza, nie musiała więc walczyć w dogrywce. I słusznie.

Filip Moniuszko prezentował się jako trzecia osoba z drużyny Kayah. Była to nietypowa prezentacja utworu Rihanny Please don’t Stop the Music, niestety w zamyśle podobna nieco do wersji zaproponowanej przez uczestnika tegorocznej amerykańskiej edycji X-Factor, Philippa Lomaxa.

Wykonanie Filipa było świetne wokalnie, niewymuszone, mimo wszystko inne. Piasek określił je nawet jako najlepszy występ wieczoru. Może była to ocena przedwczesna ale nie bezpodstawna. Filip uniknął dogrywki, wybrany głosami widzów do udziału w kolejnym odcinku.

Czwarty członek drużyny Kayah, Mateusz Krautwurst, zaśpiewał żywiołowy utwór Ne-Yo Closer. Closer to, kolokwialnie mówiąc, fajny popowy numer, ale nie pasował do Mateusza. Zaśpiewany dobrze i czysto, jednak nie porywał, nie przekonywał. Nie przekonał też jurorów – Ania Dąbrowska zarzuciła Mateuszowi powtarzalność i „wygibasy”, mając nadzieję zobaczyć w nim więcej „człowieka”. No właśnie – nadal nie wiemy kim artystycznie jest Mateusz i jaki ma pomysł na siebie. Zmuszony do dogrywki z Maciejem Muszyńskim, został przez Kayah ocalony. Pytanie tylko kto następny będzie musiał odpaść, aby Mateusz mógł zostać w programie.

Jako ostatnia z tej drużyny zaprezentowała się Kaja Domińska w utworze Nothing Compares 2U Sinaed O’Connor. To był świetny występ, co docenili zresztą zarówno jurorzy, jak i widzowie, którzy swoimi głosami ocalili Kaję przed dogrywką. Barwa Kai, jej umiejętność przekazywania emocji, budowania nastroju są doprawdy niezwykłe. Ma trochę problemów z czystością intonacyjną, co zauważyła też Ania Dąbrowska, ale rzeczywiście coś nam w swoim śpiewie przekazuje, coś w nas zostaje, a to nie zdarza się często w tego typu programach. Wybaczmy wiec Kai niedoskonałości. Doskonale wokalne umiejętności podopiecznej określiła Kayah, podkreślając, że uczestniczka nie popisuje się dźwiękami, ale przekazuje treść, i, że ta piosenka będzie teraz piosenką Kai Domińskiej a nie Sinead O’Connor. Kayah dała duchowi Kai „w pysk”. Mnie również.

Drużyna Andrzeja Piasecznego

Jako pierwszy z drużyny Piaska zaprezentował się Rafał Brzozowski w utworze Always Jona Bon Jovi. W zasadzie był to dobry występ, choć czegoś brakowało – plus za jednoczesną grę na fortepianie i przyjemną barwę, minus za pewną sztampowość i początkową niepewność intonacyjną. Ania Dąbrowska wytknęła Rafałowi właśnie wybór swoiście „przeżutego” utworu, chwaląc walory wokalne. Rafał przeszedł do następnego odcinka dzięki głosom widzów.

Kolejny był Ian Rooth, śpiewający Friday I’m in Love The Cure. Występ był oryginalny i dobrze zaśpiewany ale mało wiarygodny, nie przemawiał do mnie. Plus za image. Komentarze dość pozytywne, Nergal porównał Iana do wokalisty Sex Pistols, a Ania Dąbrowska zapewniła, że z programu na program jest coraz lepszy. Ian musiał zmierzyć się z Ewą Kłosowicz w dogrywce i to jego wybrał Piasek do kolejnego odcinka.

Trzecia wystąpiła z drużyny Piaska właśnie Ewa Kłosowicz w senny sposób wykonując Piosenkę księżycową Varius Manx. Utwór zaśpiewany czysto, poprawnie, ładna barwą, ale zupełnie bez charakteru i bez tej wspaniałej nutki dramatyzmu, która była u Anity Lipnickiej. Wybór repertuaru skrytykował Nergal, Kayah pochwaliła wybór polskiej piosenki. I tu prowadząca, Magdalena Mielcarz, zadała zaskakująco dobre pytanie: Czy ta piosenka miała siłę? – no właśnie tej siły zabrakło. To Ewa w dogrywce z Ianem odpadła z programu.

Kasia Lisowska zaśpiewała jako czwarta utwór Davida Bowie Let’s Dance. Świetny image, świetny głos, ale za „grzecznie”. Czy, jak to ujęła Kayah – „nieśmiało”. Kasia została ocalona przez Piaska i nie musiała brać udziału w dogrywce.

Jako ostatni z drużyny Piaska wystąpił Antek Smykiewicz, ratując honor grupy. Zaśpiewał The One I Love R.E.M. z taką energią, jakiej brakowało kilku innym członkom drużyny Piaska. Widać było, że dobrze czuje się w tym repertuarze, wykonanie było niewymuszone, a występ spójny i dobrze przygotowany. Dobry wokal i pomysł na siebie – to najważniejsze plusy. Nergal stwierdził, że był to najlepszy występ, a że Antek śpiewał jako ostatni – był to tym większy komplement. Widzowie zagłosowali, słusznie „ratując” go przed dogrywką.

W trakcie programu każda z drużyn zaprezentowała też, wraz z trenerami, jeden utwór. Kayah zaśpiewała Fever a Piasek Kiss. Można było też posłuchać gościa programu, którym był Ben Sanders, laureat holenderskiej edycji programu.

Cały odcinek dobrze się oglądało – występy były odpowiednio przygotowane, nie tylko wokalnie ale i choreograficznie. Niektóre wykonania zbliżone były do poziomu wystąpień w amerykańskich programów tego typu, co do tej pory wydawało się być raczej odległą przyszłością. Ciekawa jestem więc kolejnej odsłony i czekam na sobotni wieczór.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć