Roman Maciejewski w Stanach Zjednoczonych. Archiwum Wojciecha Maciejewskiego w Warszawie.

wywiady

Maciejewski na nowo odkrywany. Wywiad z Wojciechem Maciejewskim i prof. Michałem Wesołowskim ze Szwecji

W tym roku minęło 15 lat odkąd dorobek twórczy Romana Maciejewskiego po dalekich peregrynacjach znalazł się w Polsce. Brat kompozytora Wojciech Maciejewski przywiózł wówczas ze Szwecji około 100 rękopisów utworów, w większości u nas nie znanych. O Romanie Maciejewskim i polsko-szwedzkim projekcie wydawniczym rozmawiam z Wojciechem Maciejewskim i prof. Michałem Wesołowskim.

Marlena Wieczorek:  Co sprawiło, że większość utworów Romana Maciejewskiego spoczywało w jego biurku, nikomu prawie nie udostępniane. Czy Pan mógłby nam tę sprawę wyjaśni?

Wojciech Maciejewski:  Spróbuję, w dużym oczywiście uproszczeniu. Sądzę, że odgrywało tu rolę kilka czynników. Najważniejszym jednak była przyjęta przez brata filozofa i hierarchia wartości, na której czele stawiał samo istnienie, życie, a potem dopiero najrozmaitsze jego przejawy, ze sztuką włącznie. Tak więc muzyka nie przesłaniała mu całego bogactwa zjawisk jakie niosło życie. A przeżywał świat w szerokich perspektywach czasowych i przestrzennych a zarazem towarzyszyła mu nieustannie świadomość przemijania wszystkiego, co nas otacza.

MW:  Wyrażał siebie jednak najpełniej przez twórczość muzyczną.

WM:  To prawda. Choć właściwie nie traktował jej zawodowo. To znaczy nie nastawiał się na zarobkowanie nią, nie uprawiał jej systematycznie. Komponował tylko wtedy, kiedy odzywał się w nim wewnętrzny imperatyw, który nakazywał mu przenieść na papier nutowy to, co mu w wyobraźni muzycznej grało. Były to dla niego stany szczególne, niesłychanie osobiste, a które miał potrzebę utrwalić – i to z maksymalną szczerością, bo tylko wtedy mógł przekazać jakąś prawdę o człowieku. A kiedy akt twórczy się dokonał, to najważniejsze było już za nim. Bywało, że gotowy utwór potem wykonywał, ale nie każdy. Na ogół nie podejmował kroków, ażeby go upowszechnić.

MW:  Na wykonaniach „Requiem” jednak mu zależało.

WM:  Rzeczywiście. Do tego dzieła – jego opus vitae – miał inny stosunek. Ale też, dopóki dysponował jego partyturą, to ją udostępniał tylko w tych miejscach, w których właśnie przebywał i tam było wykonywane.

MW:  Z czego się w takim razie utrzymywał?

WM:  Z pracy artysty wykonawcy – pianisty, organisty, chórmistrza. Traktował ją jak najzwyczajniej. Nie bez znaczenia dla sytuacji brata był status artysty-emigranta, przybysza z Polski. Poza tym nie skąpiono m różnych stypendiów. Wymagania miał skromne. Nie ubiegał się ani o sławę ani o fortunę. Bolał natomiast nad postępującą komercjalizacją sztuki i bronił się przed jej skutkami. Potrafił rezygnować z najbardziej ponętnych propozycji jeśli z jakiś względów nie odpowiadały mu. Skupiał się na swoim rozwoju, na duchowym i fizycznym doskonaleniu. Nie spieszyło mu się. Żył w innym wymiarze czasowym. Zdołał w dość dużym stopniu zharmonizować własne przekonania z praktykowanym trybem życia i z kanonami uprawianej sztuki. Postępy osiągane na tej drodze i dostarczały mu na tyle satysfakcji, ze promieniowała z niego radość i poczucie szczęścia.

MW:  Wróćmy jednak do jego biurka z rękopisami…

WM:  Otóż około 1990 roku pozyskałem wiadomość, ze część jedynych brata rękopisów przepadła bezpowrotnie. Zaniepokojony o los pozostałych zacząłem brata prosić, a nawet nalegać, ażeby je jakoś zabezpieczyć. Przez dłuższy czas bezskutecznie. Aż dopiero na niecałe 4 lata przed śmiercią brat wskazał mi w swoim mieszkaniu w Goeteborgu szuflady z rękopisami i beznamiętnie powiedział: zrób z nimi, co będziesz uważał. Przywiozłem je więc do Warszawy.

MW:  Pewnie zainteresowały się nimi wydawnictwa?

WM:  Niestety, trafiły na chude lata w kulturze. Mimo to udało się już wydać ponad połowę utworów w 25 zeszytach nutowych w Państwowym Wydawnictwie Muzycznym i w wydawnictwie Brevis pod redakcją Michała Wesołowskiego, który odegrał dużą rolę w propagowaniu spuścizny brata.

MW:  Przypomnę, że Michał Wesołowski ukończył Akademię Muzyczną w Warszawie w 1961 roku. Od 30 lat mieszka w Szwecji, gdzie jest profesorem klasy fortepianu Akademii Muzycznej w Malmö (części Uniwersytetu w Lund) oraz znanym pianistą i członkiem jury wielu międzynarodowych konkursów. W swojej aktywność zawodowej dużo miejsca poświęcił twórczości muzycznej Romana Maciejewskiego. Opracował i był redaktorem wydania kilkunastu zeszytów z Mazurkami oraz utworami kameralnymi i chóralnymi tego kompozytora, napisał też pracę pt.: „Edycja krytyczna wszystkich „Mazurków” Romana Maciejewskiego. Komentarze redakcyjne”. Utwory fortepianowe Maciejewskiego stanowią istotną część repertuaru koncertowego Wesołowskiego, który wykonuje je z niesłabnącym powodzeniem. W 2002 roku nagrał w Szwecji płytę, na której znalazło się 13 Mazurków kompozytora.

Jakby Pan zarekomendował „Mazurki” Romana Maciejewskiego tym pianistom, którzy o nich niewiele wiedzą – zwracam się do prof. Michała Wesołowskiego?

Michał Wesołowski:  Namówiłbym ich do posłuchania i zapoznania się z tymi utworami. Pomijanie bowiem w działalności pianistycznej muzyki najwyższej klasy nie jest po prostu zbyt rozsądne.

MW:  Ale co te „Mazurki” wyróżnia spośród innych? Przecież wielu kompozytorów polskich i nie tylko polskich je pisało?

MWES:  To prawda, ale tylko trzech kompozytorów w historii muzyki potrafiło tworzyć mazurki będące prawdziwymi dziełami sztuki, a nie tylko błahymi tańcami, czy salonowymi pastiszami folkloru. Byli to Chopin, Szymanowski i właśnie Maciejewski. Ich Mazurki nie są do siebie podobne, ale łączy je głębia wyrazu, do jakiej innym, według mnie, daleko… Owszem, ilość mazurków innych kompozytorów, nawet tak wielkich jak Skriabin, jest ogromna. Pozostają jednak tylko utworami na trzy w stylu ludowym, co niewiele mówi. Nie ma w nich ducha…

MW:  „Ducha rasy” jak mawiał Szymanowski

MWES:  Właśnie – to jest dokładnie to.

MW:  Czy w Szwecji postać Maciejewskiego jest znana?

MWES:  Maciejewski mieszkał w Szwecji przez przeszło dwadzieścia lat, ale stronił od rozgłosu, jego rękopisy przez wiele lat spoczywały w szufladzie biurka – to wszystko nie pozostawało bez konsekwencji dla popularności jego twórczości. Manuskrypty dzieł zgodził się przekazać swojemu bratu dopiero w 1994 roku i odtąd wiele zmieniło się na lepsze. Zacząłem pracować nad wydaniem Mazurków, odbyły się seminaria na temat kompozytora, dałem szereg wywiadów, koncertów. Moje nagrania emitowano Radio Szwedzkie, co między innymi, przyczyniło się do tego, że o kompozytorze zaczęto mówić w całym kraju.

MW:  Jak doszło do sponsorowania przez Uniwersytet w Lund polskiego wydania „Mazurków” Maciejewskiego?

MWES:  Kilka lat temu Lidia Zielińska i brat kompozytora – Wojciech Maciejewski – zwrócili się do mnie z prośbą o przygotowanie do druku tych utworów. Bardzo chętnie się na to zgodziłem. Na Uniwersytecie obok zajęć dydaktycznych, prowadzę też pracę badawczą. Akurat skończyłem poprzedni projekt, więc bardzo się ucieszyłem, że mogę rozpocząć coś nowego i to bardzo sensownego. Po pewnym czasie nagrałem kilka pierwszych Mazurków i kiedy dowiedziałem się, że wysłuchał ich Roman Maciejewski i że wykonanie mu się spodobało, poczułem, że mam nowy bodziec do dalszej pracy.

MW:  Czy władze Uniwersytetu w Lund, dając pieniądze, nie życzyły sobie, ażeby jego utwory ukazały się w ich kraju?

MWES:  Nie, zupełnie nie. Szwedom zależało przede wszystkim na utrwaleniu tej twórczości, co należy przyjąć z dużym uznaniem.

MW:  Ciekawi mnie jednak jak doszło konkretnie do tego, że nuty wydano w Polsce, w poznańskim wydawnictwie „Brevis”?

MWES:  Po pierwsze chciałem współpracować z Lidią Zielińską, właścicielką wydawnictwa, bo wiem, że jest świetnym muzykiem, kompozytorem i konsultacje z nią były dla mnie olbrzymią pomocą. Ponadto wchodziły w grę względy ekonomiczne. Otrzymałem określoną pulę finansową, wcale zresztą nie małą, jednakże wydanie całego cyklu zeszytów w Szwecji kosztowałoby znacznie więcej aniżeli w Polsce.

MW:  Jak przebiegała Pana praca nad redagowaniem „Mazurków”? Jak długo ona trwała i co sprawiło Panu najwięcej trudności?

MWES:  Oczywiście największą trudność sprawiło mi znalezienie idiomu tych dzieł, dotarcie do ich istoty. Przede wszystkim trzeba było zacząć od uporządkowania całego stosu materiałów. Kompozytor pisał te utwory dla siebie i stąd też zapewne nie uważał za potrzebne zaopatrywanie większości z nich w odpowiednie oznaczenia tempa, dynamiki, frazowania – nie stawiał nawet dat ich powstania. Uporanie się z tymi problemami nie było łatwe. Opracowanie niektórych Mazurków zajęło mi bardzo dużo czasu. To była długa i bardzo żmudna praca, trwająca w sumie sześć lat.

MW:  Czy są jakieś „Mazurki”, których nie zdecydował się Pan wydać?

MWES:  W naszym cyklu wydane zostały tylko te Mazurki, które były kompletne. Nie czułem się powołany do ingerencji w dzieło kompozytora poprzez dopisywanie czegoś lub dokonywanie kompilacji z różnych utworów. Łączenie było raczej wyjątkiem – nie pozwalał mi na to szacunek do kompozytora.

MW:  A ile właściwie jest tych „Mazurków”?

MWES:  Nie jestem w stanie dokładnie na to pytanie odpowiedzieć. Istnieje kilka bardzo interesująco rozpoczętych mazurków, które nagle się urywają i – jak dotąd – nie udało się odnaleźć ich kontynuacji. Jeden z nich ma nawet 11 stron – no i niestety musiał pozostać w rękopisie. W naszej edycji znalazło się 30/31 Mazurków, bowiem jeden zasługiwał na to, ażeby opublikować go w dwóch wersjach. I tu wyłonił się poważny problem. Maciejewski, któremu do niczego się nie spieszyło, lubił wracać do napisanych już utworów. Nawet po latach lubił dokonywać w nich zmian, doskonalić je, w rezultacie czego powstawało niekiedy kilka wersji tego samego utworu. W dodatku nie wiadomo, w jakiej kolejności powstawały, a co za tym idzie, która wersja jest tą ostateczną. Stawałem więc wobec konieczności wyboru. Bardzo długo analizowałem poszczególne wersje, aby dojść do takiego kształtu, który wydawał mi się optymalny.

A czy można zauważyć jakąś ewolucję w twórczości „mazurkowej” Maciejewskiego? Inne podejście do folkloru, czy zmiany w warsztacie kompozytorskim?

MWES:  Maciejewski pisał swoje Mazurki przez całe życie – rozpoczął na początku lat trzydziestych, potem w roku 1947 powstało w Szwecji kolejnych kilkanaście, a następne cztery w Szkocji i Los Angeles. Największą jednak partię skomponował po 1977 roku, kiedy ponownie zamieszkał w Goeteborgu. Maciejewski, który większość czasu mieszkał poza granicami kraju mówił, że kiedy pisze Mazurki, czuje się tak, jakby wrócił do Ojczyzny, bo właśnie w tych utworach starał się zawrzeć obraz duszy polskiej. Jeżeli chodzi o kwestie stylu, to najłatwiej wyodrębnić pierwsze cztery utwory, wyraźnie napisane pod wpływem Szymanowskiego, który jednak sam podkreślił, że posiadają bardzo wyraźne cechy indywidualne. Co do późniejszych, to nie odważyłbym się powiedzieć, że widoczna jest w nich jakaś wyraźna linia rozwojowa, tym bardziej, że Maciejewski chętnie powracał do pewnych idei. Wydaje mi się, że emocjonalnie, a także jeśli chodzi o stosunek do folkloru, bliski jest Chopinowi. Oczywiście język muzyczny Maciejewskiego różni się od Chopina, ale podobnie jak jego wielki poprzednik bazuje na własnej, przebogatej inwencji melodycznej, nie wykorzystuje cytatów. I tak jak u Chopina od razu wiadomo, kto tę muzykę skomponował.

MW:  Czy nagrywając płytę wzorował się Pan na archiwalnym nagraniu „Mazurków” dokonanym przez kompozytora w roku sześćdziesiątym w studiu radiowym w Warszawie?

MWES:  Staram się nie poddawać tego typu wpływom, ponieważ chcę być szczery. Natomiast znam te nagrania i są one dla mnie bardzo cenne. Na ogół kompozytorzy kiepsko grają swoje utwory, ale nie Maciejewski. Jestem zafascynowany tą interpretacją, bo zawarł w niej istotę swojej muzyki.

MW:  W tym miejscu należy może wyrazić żal, że nie zostały utrwalone inne wykonania Mazurków, które, z wielkim upodobaniem i powodzeniem, grali tak wybitni pianiści jak: Artut Rubinstein, Zbigniew Drzewiecki, Stanisław Szpinalski, Halina Czerny-Stefańska… Grał Pan utwory Maciejewskiego na koncertach w różnych krajach europejskich, w Ameryce, Azji. Jak są przyjmowane?

MWES:  Wszędzie bardzo dobrze. Trudno powiedzieć, że byłem zaskoczony, ale na pewno było mi przyjemnie, kiedy miałem świetny odzew wśród słuchaczy, nawet z bardzo odległych kulturowo krajów. Wydaje mi się, że sedno tkwi w tym, że tych trzech kompozytorów: Chopin-Szymanowski-Maciejewski, pomimo, że pisali mazurki, będące utworami ewidentnie narodowymi, wyposażyli je jednocześnie w walory ponadnarodowe, uniwersalne.

MW:  Co jest dla Pana największą zaletą twórczości Romana Maciejewskiego?

MWES:  Muzyka Maciejewskiego jest szczera, oryginalna i piękna. I za to najbardziej ją cenię.

MW:  Dziękuję Panom za rozmowę.


Wywiad ukazał się wcześniej w czasopiśmie “Ruch Muzyczny”.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć