fot. Wojciech Grzędziński / NIFC

recenzje

Grać jak Osokins, czyli kilka słodko-gorzkich refleksji

To był prawdopodobnie jeden z najbardziej wyczekiwanych koncertów w ramach tegorocznej edycji festiwalu „Chopin i jego Europa”. I jeden z najbardziej wyczekiwanych artystów występujących na tegorocznym festiwalu. O kim mowa? Pytanie jest właściwie zbędne, bo wszyscy przecież wiemy, o kogo chodzi – o łotewskiego pianistę, Georgijsa Osokinsa. Pierwsza pula biletów na jego koncert została wykupiona już kilka dni po uruchomieniu sprzedaży… na początku lutego! Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że koncert miał się odbyć 23 sierpnia. W końcu nadszedł długo oczekiwany dzień, a Studio Koncertowe Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego przeżywało oblężenie słuchaczy.

Georgijs Osokins był chyba największą osobistością (zarówno “na plus” jak i “na minus”) ostatniego Konkursu Chopinowskiego. Wzbudzał skrajne emocje – od negacji jego sposobu gry po uwielbienie. I taki właśnie był odbiór wczorajszego koncertu. Jak to zwykle bywa – słuchacze byli w swoich odczuciach podzieleni: od zachwytu po zażenowanie. Co gorsza, ja sama czuję w sobie sprzeczności – koncert z jednej strony był dla mnie ciekawym przeżyciem, z drugiej jednak – gra Osokinsa nie bardzo mnie przekonała.

 fot. Wojciech Grzędziński / NIFC

Program koncertu skonstruowany był bardzo interesująco, zarówno pod względem doboru utworów, jak i ich kolejności –  pierwsza i druga część miały stanowić swoje lustrzane odbicie, korespondować ze sobą. Pianista wybrał dwie sonaty fortepianowe Domenico Scarlattiego (d-moll L.108 i h-moll L. 33), kilka drobniejszych utworów Siergieja Rachmaninowa (Barkarolę g-moll op. 10 nr 3, Preludium G-dur op. 32 nr 5, Etiudę es-moll op. 33 nr 5, Etiudę c-moll op. 39 nr 7,  Fragments oraz Polkę de W.R.), Walc As-dur op. 38,  Etiudę dis-moll op. 8 nr 12 oraz dwa preludia (b-moll op. 37 nr 1 i b-moll op. 11 nr 16) Aleksandra Skriabina. Spośród utworów Chopina Osokins wybrał Barkarolę Fis-dur op. 60 oraz Sonatę h-moll op. 58.

Pierwsza część koncertu, co warto podkreślić, naprawdę daje się obronić. Osokins pokazał, że jest sprawnym artystą, choć zdarzały się pewne nieczystości, ale przecież nie chodzi o to, żeby wyrzucać komuś „grę po sąsiadach”. Zaskoczył mnie pozytywnie – okazało się, że potrafi grać piękne, liryczne fragmenty. Umie wykonać naprawdę ciekawie i hipnotyzująco piano i zdarza mu się „zaczarować” publiczność subtelnością gry. Szkoda tylko, że takich momentów było za mało. Może pierwsza część wypadła tak dobrze, bo zabrakło w niej utworów Chopina?

 fot. Wojciech Grzędziński / NIFC

Przerwa zmieniła wszystko. Koncert udowodnił chyba, że Osokins, mimo iż został laureatem ubiegłorocznego Konkursu Chopinowskiego, po prostu nie jest chopinistą. Wszystkie utwory nie-Chopina zagrał naprawdę dobrze, co trzeba uczciwie przyznać. Problem z jego grą zaczął się w drugiej części, gdy po raz pierwszy zagrał utwór polskiego kompozytora – Barkarolę Fis-dur op. 60.

Artysta zaskoczył mnie również bardzo pozytywnie, choć nie spodziewałam się tego po nim do końca jeszcze przed koncertem. Bisował aż czterokrotnie i – przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie – nie sprawiał wrażenia, że robi publiczności “łaskę”, podchodząc jeszcze raz (a właściwie nie raz) do instrumentu, by zagrać coś poza programem. Wykonał Preludium gis-moll Rachmaninowa, Nokturn cis-moll op. posth. Chopina, Preludium Bacha-Silotiego oraz, niestety, Polonez As-dur Chopina. Po tym co Osokins zrobił z tym utworem wszystkie pozytywne emocje względem tego artysty gdzieś się ulotniły – Polonez nie miał za wiele wspólnego ani z polonezem, ani z Chopinem, nie mówiąc już o tym, że znalazło się w nim dużo nieczystości (zarówno pod względem dźwięków, jak i nieczyszczonego pedału). Trochę szkoda, zwłaszcza, że artysta występował w większości przed polską publicznością, która ten utwór stosunkowo dobrze zna i lubi. Co więcej, gdy wykonuje się Chopina będąc laureatem Konkursu Chopinowskiego na festiwalu „Chopin i jego Europa”, oczekiwania względem artysty są większe. To chyba ten utwór wywołał we mnie największe wątpliwości w kontekście odbioru całego koncertu. Do tego momentu wykonania pianisty nawet mi się podobały, co prawda z przerwami, ale końcowy bilans można było ocenić raczej na plus.

 fot. Wojciech Grzędziński / NIFC

Osokins nie zmienił  swojego wizerunku scenicznego od czasów Konkursu, a nawet przywiózł ze sobą tę samą słynną ławę do fortepianu, co nie umknęło uwadze oczekującej na koncert publiczności. Koncert był również pokazem gestów, min i chyba niestety nonszalancji artysty. Cały czas zastanawiałam się, na ile jego „zachowanie” na estradzie wynika ze szczerości przeżywanej gry, a na ile jest teatralnością gestów? Georgijs Osokins niewątpliwie hipnotyzuje, przyciąga wzrok (ze słuchem może nieco gorzej), kokietuje publiczność swoją niedostępnością, a jednocześnie prowokuje przekraczaniem norm scenicznego savoir-vivre. Trzymając rękę na klawiaturze potrafi poprawiać sobie kieszeń i przeczesywać włosy. Przetrzymując dźwięk na pedale poprawia sobie obiema dłońmi fryzurę. Nie widzi również problemu w tym, by grać prawie cały odwrócony tyłem do publiczności. Układ rąk i postawa w czasie gry doprowadziłaby do siwizny niejednego nauczyciela nauki gry na fortepianie. Nie wspominając o tym, że grając jedną ręką, drugą gestykuluje tak, jakby z kimś dyskutował – efektu dodają jego miny i ruch ustami, które w połączeniu z ruchami rąk sprawiają wrażenie jednoczesnej gry i rozmowy, prowadzenia  dyskusji z kimś dla słuchaczy niewidocznym. Również dość nonszalanckie oparcie się przedramieniem o obudowę fortepianu skłania do refleksji, czy może artysta gra od niechcenia? Na pewno sporo zyskuje dzięki swej urodzie. Jego „wampiryczność”,  zachowanie i nieszablonowe interpretacje wywołują skojarzenia z Ivo Pogorelićem.

 

 fot. Wojciech Grzędziński / NIFC

Skoro napisałam, że koncert jednak miejscami mi się podobał, na koniec chciałabym nadać tej recenzji pozytywny wydźwięk. Co prawda nie do końca rozumiem zachwyt nad łotewskim pianistą, to z drugiej strony, przynajmniej mi, skrajność opinii na temat gry Osokinsa jednak się podoba. Ostatni raz taki wewnętrzny dwudźwięk wobec koncertu przeżywałam w zeszłym roku, również podczas festiwalu „Chopin i jego Europa” po koncercie… Ivo Pogorelića.

Ale czyż nie o to chodzi, żeby dyskutować o interpretacjach? Dyskutować o muzyce? Osokins jest nieprzewidywalny, ale chyba tego też oczekujemy od artystów? Może koncert był w stylu „chleba i igrzysk”, ale jeśli nawet w ten sposób przyciąga się publiczność, w sporej części młodą, to może dobrze? Może ci młodzi ludzie, dzięki Osokinsowi, rozpoczynają swoją przygodę z muzyką klasyczną, z chodzeniem na koncerty? Wolałabym żeby to, co robił Osokins, było dla niektórych początkiem, a nie punktem dojścia w słuchaniu i cieszeniu się muzyką, ale może coś musi zacząć ich przyciągać do sal koncertowych? Takie są też w końcu prawa młodości – zarówno artysty, jak i słuchaczy. Wiele przed nimi. Może więc jednak z przekorą powiem, że koncert bardzo mi się podobał. Osokins gra inaczej, ale czy to od razu znaczy źle? Gra swoim wyglądem, ale czy to od razu jest powód, żeby uroda była obiektem oceny muzycznej? To jest jeszcze młody człowiek, ma dopiero 21 lat. Całą karierę ma dopiero przed sobą.  

Trzeba uczciwie przyznać, że w grze Osokinsa są chwile naprawdę pięknych interpretacji – gdy potrafi i chce zagrać naprawdę subtelne, liryczne fragmenty, hipnotyzując nimi słuchaczy. Pianista umie tak skupić na sobie całą uwagę publiczności, że przez większą część koncertu na sali panowała absolutna cisza – nawet nikt nie kasłał w przerwach między utworami. Pierwsza część koncertu miała w sobie ogromny potencjał, a cały koncert był o tyle ważnym wydarzeniem, że okazał się odważny i nietuzinkowy. Myślę, że Osokins będzie jeszcze nie raz zaskakiwał, może nawet szokował, ale na tym też polega nieprzewidywalność muzyki i artystów. Wbrew pozorom, chciałabym, żeby takich koncertów było jak najwięcej. 

 fot. Wojciech Grzędziński / NIFC

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć