fot. Marta Ankiersztejn

recenzje

Każdy z nas jest salą koncertową, czyli „Body-Opera”

Sala do ćwiczeń? Miejsce spotkań sekty? A może tymczasowa prowizoryczna noclegownia? Wchodząc do pomieszczenia, gdzie rozgrywał się spektakl Body-Opery można było zwątpić, czy faktycznie przybyło się do teatru. Sto mat do jogi, tyleż białych koców, poduszek i tajemniczych czarnych pudełek czekało na widzów, którzy 16 lipca wybrali się do Nowego Teatru w Warszawie na premierę[1] dzieła Wojtka Blecharza.

Przestrzeń widowni symetrycznie na cztery części rozdzielały dwie osie – jedną stanowiło podwyższenie dla wykonawców, drugą – rząd rozwieszonych na stelażach olbrzymich płacht blachy. Podłogę, poza matami, pokrywało 800 metrów kabli.

fot. Marta Ankiersztejn

Gdy wszyscy zajęli już wygodne pozycje na matach – dominowały te leżące – rozpoczęła się „uwertura”. Zgodnie z zapowiedzią kompozytora, podaną w rozmowie w radiowej Dwójce[2], kilkunastominutowy początkowy fragment opery miał zrelaksować widzów – wprowadzić ich w stan przyjemnej drzemki. Delikatne dźwięki ludzkiego głosu w wysokich rejestrach, szum deszczu, „czysto” elektroniczne brzmienia łagodnie masujące mięśnie czaszki poprzez głośniki umieszczone w poduszce zaczęły przechodzić w mocniejsze tąpnięcia niosące się przez podłogę i po całym ciele słuchaczy. Od pierwszych chwil jasne stało się, że opera będzie nie tylko doznaniem słuchowym, ale przede wszystkim cielesnym.

Na każdym kroku zresztą kompozycja uświadamiała odbiorcy, że posiada ciało. Na przykład w „zabawie-Voodoo”, podczas której małą ludzką figurkę obklejaliśmy naklejkami, odpowiadając w ten sposób na zadawane przez kompozytora pytania, m.in.: Jaką część swojego ciała lubisz najbardziej? Jaka część ciała twojego sąsiada podoba Ci się najbardziejJaka część Twojego ciała wydaje najciekawsze odgłosy?

Wojtek Blecharz, fot. Marta Ankiersztejn

Oprócz biernego relaksu był też wypoczynek czynny (co ciekawe, chętnie realizowany przez całą publiczność) – rozgrzewka techniką „resonance”, polegająca na stopniowym aktywizowaniu poszczególnych mięśni – najpierw na siedząco, a później w pozycji wyprostowanej. Razem z widownią ćwiczyli też wykonawcy, a instruktorką była popularyzatorka tej techniki, Wiebke Renner, którą widzieliśmy na ekranie.

Potwierdzenie, że podczas koncertu wcale się nie „dematerializujemy”, otrzymaliśmy w Candy Aria, kiedy zgodnie z wyświetlaną instrukcją mieliśmy się przejrzeć w małym lusterku. W czasie tego numeru uruchomiliśmy zresztą dwa kolejne zmysły: smak i węch. W tajemniczym, czarnym pudełku z „zabawkami”, w którym znaleźliśmy też figurkę i lusterko, znajdowała się saszetka ze strzelającym cukrem, który wytwarzał w naszych ustach namiastkę sali koncertowej, oraz próbka perfum (jak dla mnie absolutnie urzekających). Totalne odcięcie się od naszych dominujących – nie tylko podczas spektakli operowych – zmysłów stanowiło zakończenie Body-Opery, podczas którego widzowie mieli użyć stoperów do uszu oraz opasek na oczy i jedynie ciałem „wsłuchać się” w ostatnie dźwięki przedstawienia, tym samym przenosząc się do stanu z czwartego miesiąca życia w łonie matki. Tu ponownie swą moc pokazały poduszki-głośniki, które można było przykładać do różnych fragmentów ciała (choć moim zdaniem najprzyjemniejsze efekty dawały mimo wszystko umieszczone pod głową).

Kolejne części utworu zestawiane były naprzemiennie jakby z dwóch odrębnych kategorii – jedną stanowiły segmenty skupione na ciele słuchaczy, nastawione na aktywizację widowni, drugą natomiast fragmenty, w których widz, choć znajdujący się w znacznie wygodniejszym „położeniu” niż na typowym spektaklu, zapominał o swoim ciele, zamieniając się we wzrok i słuch. Tej ostatniej kategorii towarzyszyła muzyka „na żywo” – były to występy oparte głównie na improwizacji tria (perkusja, kontrabas, taniec) oraz kwartetu na blachach. Na podwyższeniu muzycy zaprezentowali się dwa razy – szkoda, że tylko tyle, bo na kocie ruchy tańczącej (a może walczącej?) z kontrabasem Beltane Ruiz Moliny można by patrzeć znacznie dłużej. Artystka czołgała się, przesuwała po podłodze i przytulała z olbrzymim instrumentem, jakby był to przyrząd do ćwiczeń, jednocześnie „grając” poprzez pocieranie i opukiwanie pudła rezonansowego i strun. Zmysłowa i niemal nierealna do wykonania była też choreografia tancerza – Karola Tymińskiego. W jego partii pojawiały się też momenty brutalistyczne, wręcz agresywne, gdy rozbijał na drzazgi drewniany klocek lub pędem przemierzał kilkukrotnie całą długość sali, uderzając w kolejne blachy. Najbardziej statycznym pozostawał w tym gronie perkusista, Alexandre Babel, gdyż jego rola ograniczała się głównie do jednego miejsca, na przykład ostukiwania metalowych sztabek o przytłumionych odgłosach lub bardzo schematycznych ruchów uderzania dwiema membranami. Bardziej niż muzyczną narracją fragmenty w wykonaniu tria zwracały uwagę powiązaniem między dźwiękiem a ciałem instrumentalisty.

Karol Tymiński, fot. Marta Ankiersztejn

Inne części instrumentalne grane były na blachach, które opukiwano i smyczkowano – w kwartecie, gdyż do tria instrumentalistów dołączał również kompozytor, przez większość przedstawienia pełniący rolę narratora. Fragmentom skupiającym się na ciele słuchacza towarzyszyła natomiast głównie elektronika, choć sporo było też aluzji do historii opery – pojawiły się nagrania Nessun dorma Pucciniego, Candy Aria rozbrzmiewała śpiewem z opery Ariodante Haendla, a podczas finałowego „słuchania z zatyczkami” odtwarzane były fragmenty z Wagnera.

Mimo wszystko muzyka „komponowana” zdawała się odgrywać w całym spektaklu drugorzędną rolę – główne znaczenie miał sam dźwięk i jego fizyczne właściwości. Pod tym względem Body-Opera odkrywała zupełnie niebadane do tej pory muzyczne przestrzenie, zwracając uwagę nie tylko na ciało wykonawcy (jakże ostatnio performatywnie eksploatowanego), ale również na ciało odbiorcy. Dla mnie, której największym muzyczno-cielesnym doświadczeniem bywa „burczenie” w żołądku w czasie słuchania Lachenmanna, możliwość takiego obcowania z dźwiękiem była unikalnym doświadczeniem.

Jak zatem określić formę dzieła, którego byliśmy świadkami, gdyż od opery leżało ono bardzo daleko? W wywiadzie przeprowadzonym przed premierą dla Culture.pl Blecharz mówił: Nie musimy traktować Body-opery jako utworu. To może być po prostu wstęp do kolejnego koncertu, albo wskazówka, w jaki sposób otwierać się na dźwięk[3]. Mnie spektakl najbardziej kojarzył się z wizytą w muzeum interaktywnym, w którym niektórych eksponatów można dotknąć, wypróbować na sobie, innym przyjrzeć się w tradycyjnej formie, a stopień naszego zaangażowania i sposób zwiedzania zależy wyłącznie od nas. Mojej percepcji sposób „zwiedzania” utworu zaproponowany przez Wojtka Blecharza bardzo odpowiadał.


Wojtek Blecharz, Body-Opera, 16 lipca 2017

Reżyseria, muzyka: Wojtek Blecharz

Tancerz: Karol Tymiński

Kontrabas: Beltane Ruiz Molina

Perkusja: Alexandre Babel

Scenografia, kostiumy: VJ Ewa Śmigielska

Reżyser światła: Tadeusz Perkowski

Produkcja: Nowy Teatr

Koprodukcja: Instytut Adama Mickiewicza, Huddersfield Contemporary Music Festival

Partner: Fundacja Ciało/Umysł w ramach projektu Performing Europe


Przypisy: 

[1] Fragmenty przedstawienia wystawiono już jesienią ubiegłego roku na festiwalu w Huddersfield, jednak wówczas z powodu awarii instalacji elektrycznej i bardzo niskiej temperatury pomieszczenia, gdzie rozgrywano spektakl, niemożliwe było zaprezentowanie całego dzieła.

[2] https://www.polskieradio.pl/8/404/Artykul/1787838 [dostęp: 19.07.2017].

[3] Filip Lech, Wojtek Blecharz: Body-Opera jest wskazówką, w jaki sposób otwierać się na dźwięk [WYWIAD], Culture.pl, https://culture.pl/pl/artykul/wojtek-blecharz-body-opera-jest-wskazowka-w-jaki-sposob-otwierac-sie-na-dzwiek-wywiad [dostęp: 19.07.2017].

 

Spis treści numeru „Kompozycja Techno-Logiczna”:

Felietony: 

Julian Gołosz, Czy Ten Felieton Wywróci Twoje Zdanie O Muzyce Do Góry Nogami?! 

Jakub Strużyński, VAPORWAVE – hauntologia, technokultura i kapitalizm

Wywiady:

Tomasz Michałowski, Paulina Zgliniecka, Gdyby inspiracją była tylko muzyka poważna, to trochę kręcilibyśmy się w kółko – Rozmowa z Pawłem Malinowskim i Moniką Szpyrką

Ewa Chorościan, Na co dzień zajmuję się tym, żeby uwrażliwiać odbiorcę – wywiad z Wojtkiem Blecharzem

Recenzje:

Ewa Chorościan, Każdy z nas jest salą koncertową, czyli „Body-Opera” Wojtka Blecharza 

Paulina Zgliniecka, Parametry, analogie, warstwy, sekwencje. O „Metaformie” Pawła Hendricha

Publikacje:

Piotr Peszat, Conscious music

Paweł Malinowski, O utworach z wideo Michaela Beila

Edukatornia:

Aleksandra Flach, Idea pejzażu dźwiękowego Raymonda Murray’a Schafer’a w myśli i twórczości Lidii Zielińskiej

Ewa Chorościan, Jörg Mager – zapomniany wynalazca instrumentów i pionier mikrotonowości

Kosmopolita:

Paul Zaba, Luke Deane, Co-CompositionRadical Collaboration

Paulina Zgliniecka, Międzynarodowe Letnie Kursy Kompozytorskie „SYNTHETIS”

Rekomendacje:

Paulina Zgliniecka, Audio Art Festival

Maria Zarycka, Spółdzielnia Muzyczna Contemporary Ensemble

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć