fot. Maciej Miziołek

recenzje

Krakowski rollercoaster, czyli dziewiąte Elementi i nie tylko

Tradycją koncertów Elementi stało się wykonywanie na nich dzieł studentów krakowskiej kompozycji oraz innych kompozytorów, w tym zaproszonych na konferencję gości specjalnych. Nie inaczej było i tym razem. 11 marca, podczas 9. edycji wydarzenia (w tym roku pod hasłem „Zaangażowanie”), w Sali Koncertowej Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego usłyszeliśmy dwa utwory Ricardo Eizirika i Rafała Ryterskiego, a także prawykonania utworów studentów II roku: Michała Smajdora, Zofii Marzec-Madziar, Jakuba Borodziuka, Damiana Raźnego i Karola Augustyniaka. Czytelnika niniejszej relacji-recenzji zachęcam do zapoznania się z biogramami kompozytorów oraz notkami programowymi, dostępnymi w książeczce programowej wydarzenia[1].

Jako pierwsze wybrzmiało oszczędne i bezpretensjonalnie proste junkyard piece III Ricardo Eizirika na dowolnych wykonawców. Utwór rozpoczyna się eksponowaniem kilku punktów, uporczywie powtarzanych, lecz stopniowo kumulowanych horyzontalnie i wertykalnie. Były to np. uderzenia, stuki, trzaski w warstwie akustycznej i elektronicznej, ale także elementy performatywne – mechaniczne zmiany pozycji gry przez muzyków. Wydawałoby się, że taki utwór prędko popadnie w monotonię, ale kompozytor zapobiegł temu zagęszczając rytm oraz dodając nowe barwy i artykulacje, m.in. syntezatorowe crescenda, statyczny szum czy odgłosy tłuczonego szkła.

Po Eiziriku w programie znalazły się utwory studenckie, z których jako pierwsze usłyszeliśmy reperception Michała Smajdora na flet, klarnet basowy, trąbkę, fortepian, dwoje skrzypiec, wiolonczelę oraz perkusję. Forma tej kompozycji jest nierozerwalnie związana z konceptem, zdradzonym przez autora w notce programowej.

Inspiracją dla Smajdora była aplikacja tik-tok, którą widzi on jako przestrzeń do poszukiwania szybkiej i ulotnej satysfakcji, osiąganej dzięki najróżniejszym środkom.

Dlatego też reperception składa się z kilku kontrastujących sekcji, przedzielonych pauzami generalnymi. Nie jest to jednak kontrast stylistyczny, jak u Schnittkego; nazwałbym go raczej kontrastem nastrojowym, opartym o zmiany motoryki i faktury. Język wypowiedzi pozostaje względnie ten sam: kompozytor w punktualistyczną fakturę, najeżoną niekonwencjonalnie wydobytymi dźwiękami, wplata na krótko elementy dla ucha przyjemne – perkusyjne beaty, eufoniczne harmonie w smyczkach i na fortepianie czy też arpeggia na pustych strunach skrzypiec, przywołujące na myśl tony strojącej się orkiestry. Środki te, nie tyle naiwne, co proste, zdają się również (obok formy kalejdoskopowej) nawiązywać do tik-toka, którego zawartość najczęściej jest równie skondensowana i błaha. Utwór jest więc dość intensywny; kończy się równie niespodziewanie co zaczyna i wodzi słuchacza za nos kolejnymi zwodniczymi zakończeniami, które okazują się kolejnymi pauzami pomiędzy segmentami. Z pewnością mnogość pomysłów Smajdora na oddanie kwintesencji tik-toka mogła przytłoczyć niektórych słuchaczy, dla mnie jednak ich śledzenie było dosyć satysfakcjonujące.

Five and a half small pieces on waiting Zofii Marzec-Madziar na flet, fagot, trąbkę, skrzypce, wiolonczelę i fortepian było jedynym utworem cyklicznym oraz stricte programowym tego wieczoru. Muzyka przedstawia tutaj kolejne fazy oczekiwania na powrót ukochanego z wojny, zilustrowane w sześciu częściach, opatrzonych tytułami. Kompozytorka zręcznie operuje konwencjami (np. groteską w cz. 3, lamentem w cz. 6), wyróżniającymi poszczególne segmenty. Tworzy je jednak na XX-wieczną modłę, stosując politonalizm, niekonwencjonalne techniki gry, preparację fortepianu i punktualistyczne faktury, najbardziej skomplikowane ze wszystkich zaprezentowanych tego wieczoru kompozycji. Mnogość technik, całe spektrum emocji do pokazania oraz krótki czas utworu sprawiły niestety, że utwór pędził na łeb na szyję, nie dając wybrzmieć wszystkim ideom dostatecznie dobrze. Sam odbiór muzyki został również utrudniony przez kilka czynników. Pierwszym był sam program. Przed prawie dwustu laty Schumann krytykował Berlioza za opatrzenie Symfonii fantastycznej szczegółową notą programową. Twierdził on, że słuchacz jest w stanie zrozumieć sens muzyki dzięki samym tytułom. Zarzut ten można powtórzyć względem Small pieces, których program – zawile opisujący wcale nie tak złożoną problematykę, w dodatku niezręcznie zredagowany – bardziej przeszkodził niż pomógł w ich zrozumieniu. W zupełności wystarczyłyby całkiem konkretne tytuły części, które niestety nie padły z ust konferansjera. Kolejnym problemem były przerwy między nimi (części były krótkie, mniej więcej minutowe). W tym czasie napięcie topniało nie tylko z powodu ciszy, ale też dostrajających się muzyków, czy… tubisty, ćwiczącego Prokofiewa w sali obok, co wzbudzało salwy śmiechu publiczności (urok akustyki budynku…). Wykonanie dużo na tym straciło – a szkoda, bo utwór zawierał w sobie sporo ciekawych pomysłów.

Znaczenia kolejnej kompozycji nie trzeba tutaj omawiać. Jej tytuł, Elegia (na skrzypce, wiolonczelę, klarnet basowy, fortepian i perkusję), mówi sam za siebie, z czego kompozytor Jakub Borodziuk doskonale zdawał sobie sprawę, zamieszczając w programie oszczędną notkę. Po inicjacyjnym geście fortepianu odzywają się smyczki i klarnet, płaczące z drobnymi przerwami do końca utworu. Elegia przesiąknięta jest żałobą i cierpieniem; jej faktura jest płynącą turpistyczną masą, co odróżnia ją od naznaczonych punktualizmem pozostałych kompozycji, chociaż nawet tutaj nieszczęsny fortepian z glockenspielem trochę wybijają z nastroju swoimi stukami. Niemniej jednak był to najspójniejszy narracyjnie i najbardziej konkretny wyrazowo studencki utwór wieczoru.

W kompletnie inne rejony zawędrował Damian Raźny w swojej Transgresji na klarnet, klarnet basowy, trąbkę, perkusję, fortepian i wiolonczelę. Kompozytor tworzy tu trzystopniowy kolaż, złożony ze zdeformowanej perkusji rodem z muzyki rozrywkowej, jazzowych harmonii i figur w partii fortepianu oraz pozostałych instrumentów, które tworzą statyczne tło lub punktualistyczną tkankę. Jest to wspomniany w notce programowej wątek autobiograficzny, wszakże Raźny przed rozpoczęciem studiów kompozycji w Krakowie ukończył studia na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej katowickiej Akademii Muzycznej. Kompozytor nie poprzestaje jednak na podsumowaniu własnych doświadczeń muzycznych – niespodziewanie wprowadza recytowany przez wykonawców tekst. Jego słowa różniły się tempem i akcentacją, były wypowiadane przez różnych muzyków (lub ich grupy), co dawało spore pole do interpretacji. Raźny pyta, czym w ogóle jest muzyka, zwraca uwagę na nieuchronność zmian w sztuce i na różnice artystyczne pomiędzy różnymi ośrodkami twórczymi (zapewne akademiami). Zdaje się też, że dystansuje się od stereotypowego wizerunku kompozytorów, którzy „żyją w odmiennych rzeczywistościach”. Po chwili okazuje się jednak, że to jeszcze nie koniec i chodzi o „rzeczywistości dźwiękowe”. Na finał dostajemy satysfakcjonujący climax z agresywną cadenzą perkusji – wyraz wściekłości na zastaną rzeczywistość czy może złota rada: robić swoje i iść do przodu? Biorąc pod uwagę tytuł, wskazałbym to drugie.

Ostatnią studencką kompozycją podczas koncertu było The Answered Question Karola Augustyniaka na trąbkę, fagot i fortepian. Tytuł ten budzi słuszne skojarzenia z The Unanswered Question Charlesa Ivesa – utwór jest (jak wyjaśnia sam autor) próbą sformułowania współczesnej odpowiedzi na egzystencjalne pytanie, zadane przed stu laty przez amerykańskiego kompozytora. The Answered Question składa się z kilku niezależnych od siebie sekcji.

Augustyniak ciekawie operuje trzyosobową obsadą, bawi się prostymi rytmami i instrumentami, wykorzystując je perkusyjnie oraz eksplorując różnice i podobieństwa między nimi.

W pewnej oszczędności dostrzec tu można wpływy amerykańskiego minimal music, doprawionego szczyptą punktualizmu. Bezpośrednio do Ivesa nawiązuje dopiero epilog, będący lirycznym i uspokajającym dialogiem trąbki i fagotu. Jaka jest jednak odpowiedź na The Answered Question? Niestety nie mam pojęcia, zwłaszcza że utwór kończy się figurą pytającą. Być może odpowiedzi jeszcze brak…

Na koniec wykonano utwór gościa specjalnego tegorocznego Elementi, Rafała Ryterskiego – Taking Control na klarnet, saksofon, perkusję, fortepian, skrzypce, wiolonczelę i elektronikę. Według kompozytora jest to muzyka o BDSM, przedstawiająca „proces przejmowania kontroli bez uciekania się do lateksu i pejcza” [1]. Już od gestu otwierającego na fortepianie stopniowo zanurzamy się w quasi trapowy beat w warstwie elektronicznej i akustycznej, początkowo przygaszony i przerywany krótkimi chwilami wytchnienia. W końcu faktura zagęszcza się. Ryterski przejmuje kontrolę nad słuchaczem dzięki rewelacyjnej narracji, polegającej na nawarstwianiu kolejnych pulsujących polirytmów, trapowych beatów czy bijących po uszach basów. Instrumenty akustyczne jedynie dobarwiają tu całość, bez nich jednak efekt byłby o wiele mniej uderzający. Taking control spotkało się z najgorętszym przyjęciem, o czym świadczyły nie tylko najdłuższe owacje, ale przede wszystkim nieustannie kołyszące się w rytm muzyki głowy słuchaczy.

Chciałbym podkreślić, że jestem świadom paradygmatu krakowskiej kompozycji – słynącej z wciąż modernistycznego podejścia, nastawiającej młodych twórców na czerpanie z całego zasobu zdobyczy XX-wiecznej awangardy. Nie chcę też surowo oceniać bądź co bądź początkujących kompozytorów, szukających swojego języka, muszących ponadto zaspokoić nie tylko swoje ambicje, ale także wymagania profesorów. Uważam jednak, że poniższe spostrzeżenia są na tyle istotne w odbiorze całego koncertu, że warto się nimi podzielić.

Recenzja
fot. Maciej Miziołek

Utwory Eizirika i Ryterskiego były spójne nie tylko narracyjnie, ale i stylistycznie. Wynikało to z ograniczonej liczby prostych, lecz wyczerpująco przetwarzanych pomysłów oraz konkretnych wyborów stylistycznych. Dzięki tej oszczędności, idącej w parze z rzetelnym warsztatem junkyard piece III oraz Taking control są interesujące z czysto technicznego punktu widzenia i przystępne dla każdego słuchacza. Z kolei utwory studentów są percepcyjnie przeładowane – odbiorca bombardowany jest skomplikowanymi, punktualistycznymi fakturami, niekonwencjonalnie wydobytymi dźwiękami, grą barw, segmentową formą; eufonizująca harmonia pojawia się tu tylko na podłożu konceptualnym, zawsze w zestawieniu z atonalnością. Odczuwalny jest brak semplice. Jest to w jakimś stopniu zrozumiałe – od studenta oczekuje się wykazania się znajomością takich a nie innych stylów i technik. Ta chęć wykazania się biła z każdego utworu i zdawała się krępować artystyczną swobodę kompozytorów (najsprytniej pogodzili to Smajdor i Raźny, u których owo przeładowanie można tłumaczyć pomysłami na ich utwory: kalejdoskopową, „tik-tokową” formą oraz komentarzem do takich, a nie innych doświadczeń kompozytorskich). Wciąż jednak powtarzalność tkanki brzmieniowej w kolejnych kompozycjach jest nieco zastanawiająca.

Nie byłbym jednak szczery nie wspominając o tym, co bezdyskusyjnie należy ocenić pozytywnie. Młodzi kompozytorzy bądź co bądź wykazali się znajomością nie tylko awangardy, ale też jazzu oraz toposów muzyki klasyczno-romantycznej. U wszystkich dostrzegam dużą wrażliwość na barwę i brzmienie, która w przyszłości może zaowocować interesującymi utworami orkiestrowymi. Doceniam też pomysły na same kompozycje – oryginalne i śmiałe u Smajdora i Raźnego, bezpretensjonalnie szczere, odwołujące się do ludzkiej emocjonalności u Marzec-Madziar i Borodziuka czy odważne odwołanie się do zaistniałej już muzyki u Augustyniaka. Jeżeli zdołają oni wyjść z cienia Akademii, jeżeli ich indywidualność w przyszłości dorówna ich pomysłowości (którą niewątpliwie już się wykazali) – to być może zdołają swoją muzyką nie tylko zainteresować, ale też porwać. Zalecam więc bacznie obserwować kolejne kroki w ich twórczym rozwoju.


[1] Książka programowa dostępna tutaj.
[2] R. Ryterski, A. Borowska, Trochę drag, trochę control freak. Rozmowa z Rafałem Ryterskim, link [dostęp 29.07.2022].

Partnerem Meakultura.pl jest Fundusz Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS

ZAiKS Logo

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć