okładka płyty

recenzje

Piraci z Karaibów na scenie operowej?

Ignacy Feliks Dobrzyński (1807-1867) nie miał szczęścia do swojej jedynej opery. A to przeznaczył ją na zbyt dużą obsadę w stosunku do warunków, jakimi dysponował w połowie XIX wieku warszawski teatr operowy, a to na premierę dzieła czekać musiał niemal do końca życia. Powstałe w końcówce lat 30. XIX wieku dzieło Monbar czyli Flibustierowie[1] doczekało się prawykonania w styczniu 1863 roku, nie dość, że po prawie trzydziestu latach od powstania, to jeszcze w tragicznym dla historii Polski momencie. Wybuch powstania styczniowego przekreślił szanse opery na wpisanie jej do stałego repertuaru Teatru Wielkiego.

Łukasz Borowicz wraz z Polską Orkiestrą Radiową konsekwentnie realizuje powzięty  jakiś czas temu cel przywrócenia do świadomości wykonawców i odbiorców zapomnianych polskich dzieł operowych. Monbar jest w tym zbiorze ciekawym przypadkiem, dowodem na świetną technikę orkiestracji Dobrzyńskiego, swobodne poruszanie się kompozytora w obrębie muzyki symfonicznej. W orkiestrowych partiach dzieła (uwertura) dochodzą do głosu fascynacje muzyką Beethovena. W przeciwieństwie do późniejszych oper Stanisława Moniuszki odznaczających się linearnym, „płaskim” myśleniem o orkiestrze, Dobrzyński koncentruje się na osi wertykalnej, mając ją cały czas na uwadze podczas koncypowania kształtu harmonicznego dzieła i dobierania pomysłów instrumentacyjnych. Stara się sięgać w głąb każdego akordu i wyciągać z niego konsekwencje. Do tego dodajmy jeszcze charakterny, piracki temat w dętych blaszanych oraz ilustracyjnie wykorzystane kotły w roli wystrzałów armatnich i mamy pyszny fragment o iście filmowym charakterze, którego nie powstydziłaby się ścieżka dźwiękowa Piratów z Karaibów.

O ile muzyka instrumentalna, zwłaszcza orkiestrowa była konikiem Dobrzyńskiego, o tyle połączenie muzyki ze słowem nie szło mu już z taką łatwością. Widać to też na przykładzie opery, w której rażą ucho całe partie tekstu o zaburzonej prozodii, sprawiające wrażenie, jakby język polski nie był w stanie w tym połączeniu nadążyć za muzyką. Wśród nich samotnie występuje wstawka baletowa, która podobnie, jak uwertura, odznacza się oryginalnością, inteligencją instrumentacji, uważnym traktowaniem sfery brzmieniowej. Godna uwagi zważywszy, że to jeden z nielicznych w polskiej muzyce przykładów bolera!

Są w tej operze partie ciekawsze, są i całkiem przeciętne, napisane jakby bez przekonania, bez polotu i inwencji. Do tego dochodzą jeszcze umiejętności dzisiejszych wykonawców, wśród których wyróżnić wypada Rafała Bartmińskiego w roli tytułowego Monbara, który niezmiennie zachwyca piękną barwą, dobrą dykcją, przemyśleniem charakteru postaci. Z winy autorów dzieła tytułowy wódz korsarzy wcale nie jest główną postacią opery. Przyćmiony innymi bohaterami spada na dalszy plan. Pozytywną stroną takiej sytuacji jest możliwość słuchania rewelacyjnego Wojtka Gierlacha w roli Don Alonza czy Dariusza Macheja jako Pereza. Świetnie gra głosem Gierlach (to ważne przy nagraniu koncertowym, jedynym zresztą, jakie powstało), który jako jedyny jest w swojej roli wybitnie sugestywny. Z kolei obydwaj mają kapitalną dykcję, która w przypadku słuchania nieznanej, nieinscenizowanej opery jest wielką zaletą nagrania. Partie kobiece, niestety, nie dorównują bohaterom męskim. Ewa Biegas, dysponując przenikliwą barwą głosu, eksploatuje się w wysokim rejestrze tak, że słuchanie wykonywanych przez nią partii jest po dłuższym czasie fizycznie męczące. Agnieszka Makówka w roli Rozalii śpiewa z bardzo słabą dykcją, obu zresztą paniom zdarzają się wpadki intonacyjne. Prawdą jest, że partia Rozalii nie została najszczęśliwiej napisana, niestety śpiewaczka niczym nie była w stanie ująć jej nieco toporności.

Opera z każdym aktem nabiera wartości. Najsprawniej napisany ostatni, trzeci akt zapada w pamięć bardzo udanym duetem Donny Marii i Monbara Cóż to za chmura… Z kolei we wcześniejszych na uwagę zasługuje finał pierwszego aktu i aria Monbara Więc się spełniają… w akcie drugim. Sceny z chórem brzmią najciekawiej, pełne dynamiki, pulsujące energią, choć czasem zmęczyć potrafią rytmami tanecznymi, które znamienne są dla polskiej opery XIX wieku. Podrygujemy w rytmach mazurowych razem z drużyną piracką, kołyszemy się w walczykach i krakowiakach, ale po statycznym pierwszym akcie może to być skądinąd  ożywcze doświadczenie.

Morskie fascynacje kompozytorów odcisnęły na muzyce duże piętno. O ile jednak Holender tułacz Wagnera znacząco wpłynął na bieg historii muzyki, o tyle opera Dobrzyńskiego udowadnia zaledwie (i aż!), że z muzyką polską nie było w owym czasie tak źle, jak zwykło się ją oceniać. A to już naprawdę dużo. A w dodatku jak tu nie polubić dzieła, w którym po Beethovenowsku huczy morze, a poszczególne akty zostały przez grafika oznaczone na okładkach płyt ilością trupich czaszek? 🙂

———-

Ignacy Feliks Dobrzyński, Monbar czyli flibustierowie

R. Bartmiński, P. Tolstoy, E. Biegas, W. Gierlach, A. Makówka, E. Kruszczyńska, A. Machej, K. Szmyt, D. Borowski, G. Pazik

Polska Orkiestra Radiowa

Łukasz Borowicz, dyrygent

PRCD 1474, 1475, 1476


[1] Flibustierowi to dawna nazwa korsarzy.

* fragment tekstu opublikowany został w dziale Recenzje w “Ruchu Muzycznym” 15/2012.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć