Materiały prasowe

recenzje

Szalone Dni Muzyki – Czajkowski: 300% normy

Za nami trzy dni muzycznego szaleństwa. Wytrwali melomani spędzali w Teatrze Wielkim niemal po dwanaście godzin dziennie, żyjąc tylko muzyką. Korytarze i schody pełne były muzycznych maratończyków, którzy biegiem przemieszczali się pomiędzy salami koncertowymi wypełniającymi się w mgnieniu oka słuchaczami w każdym wieku.

Tegoroczna edycja Szalonych Dni Muzyki upłynęła pod hasłem Rosja. Twórcy festiwalu przedstawili publiczności dzieła rosyjskich gigantów, wśród których zdecydowanie przodowały klasyczne hity Czajkowskiego: suity z baletów czy fragmenty Romea i Julii pojawiły się przynajmniej na trzynastu koncertach! Oprócz tego nie zabrakło jego arcydzieł symfonicznych jak V i VI Symfonia oraz koncertów: fortepianowych i skrzypcowego. Zdecydowanie warto wspomnieć wykonanie V Symfonii przez Orkiestrę Sinfonia Varsovia – muzycznego gospodarza festiwalu – nie tylko ze względu na potężne brzmienia wykonanie pod batutą Dmitrija Lissa. W koncercie wzięli bowiem udział młodzi artyści, których Sinfonia Varsovia zaprosiła do swoich pulpitów. Odmłodzona orkiestra grała więc z podwójnym entuzjazmem!

Oprócz utworów najpopularniejszych, które niewątpliwie były skutecznym lepem na melomanów, podczas trzydniowego szaleństwa pojawiły się także dzieła nieco mniej przystępne i rzadziej wykonywane. Na uwagę zasługują zwłaszcza koncerty kameralne w wykonaniu francuskiego Tria Wanderer oraz rosyjskiego Kwartetu Borodina. Światowej klasy kameraliści zaprezentowali polskiej publiczności dzieła Szostakowicza, Areńskiego, Borodina oraz nieodzownego Czajkowskiego. Znakomicie wypadł także recital Andreja Korobeinikova, który wykonał trzy sonaty oraz Vers la flamme Skriabina. Trwający około godziny koncert był festiwalową perełką – pianista całkowicie zanurzył się otchłaniach Skriabinowskiej refleksji pisanej dźwiękiem i porwał za sobą słuchaczy, którzy z zapartym tchem śledzili jego techniczną i interpretacyjną wirtuozerię.

Muzyczną ucztą był także koncert wieńczący drugi dzień festiwalu: Jerzy Maksymiuk poprowadził Polską Orkiestrę Kameralną oraz zespół składający się z muzyków Sinfonii Varsovii, przedstawiając dwa dzieła: Serenadę na smyczki Czajkowskego oraz Koncert hebanowy Strawińskiego. Publiczność rozmiłowana w lirycznych frazach Czajkowskiego była nieco zaskoczona egzotycznym składem i dość nieoczekiwanym zakończeniem Koncertu Strawińskiego. Maestro Maksymiuk również poczuł pewien niedosyt i zwrócił się do słuchaczy tymi słowy: „Proszę państwa, ten utwór jest bardzo rzadko wykonywany. Zagrać państwu jeszcze raz pierwszą część?” Po pierwszej części nastąpiła jeszcze trzecia, zatem okazja do wysłuchania tego osobliwego utworu została wykorzystana prawie podwójnie.

Bardzo dobrym pomysłem była także poranna projekcja nagrodzonego Oscarem filmu wytwórni Se-Ma-For Piotruś i wilk, której towarzyszyła wykonywana przez Sinfonię Iuventus muzyka Prokofiewa. Wydarzenie to było ciekawym zderzeniem nowoczesnej, fenomenalnej animacji z archaiczną formą projekcji filmowych z muzyką na żywo. Dzieci żywo reagowały na przygody Piotrusia, ale nie mniej poruszeni byli dorośli.

Niestety nienajlepiej wypadł pianista Nikolai Lugansky w Rapsodii na temat Paganiniego Rachmaninowa, w której towarzyszyła mu Orkiestra Teatru Wielkiego – Opery Narodowej prowadzona przez młodziutkiego Aziza Shokhakimova. Jego wykonaniu brakowało blasku i tak charakterystycznej dla utworów Rachmaninowa wirtuozerii. Pianista nie mógł też liczyć na oparcie w orkiestrze, która znacznie lepiej czuła się w swoim codziennym repertuarze (suity baletowe), a całości wykonania nie sprzyjała także akustyka Teatru. Na uznanie zasługują za to interpretacje innego pianisty – Abdela Rahmana El Bacha. Artysta wystąpił podczas dwóch recitali z kompletem preludiów Rachmaninowa, prezentując bardzo spójnaą i przejrzystą wizje cykli op. 23 i 32. Bardziej spektakularny w wyrazie II Koncert fortepianowy tego samego kompozytora wypadł jednak mniej porywająco, ale tu znów część winy bez wątpienia można zrzucić na akustykę sali.

W programie festiwalowym znalazły się też mniej „poważne” koncerty. Należały do nich aranżacje utworów Strawińskiego na dwa fortepiany i perkusję wykonane przez zespół Kwadrofonik oraz aranżacje m.in. Obrazków z wystawy Musorgskiego w wykonaniu Motion Trio. Niecodzienny był także występ Rosyjskiej Orkiestry Rogów z Petersburga, która na warsztat wzięła utwory od baroku po współczesność. Istotny wkład w liczbę koncertów miała także silna reprezentacja młodych wykonawców, uczniów szkół muzycznych z całej Polski.

Idea Szalonych Dni Muzyki jest niezaprzeczalnie godna pochwały. Niskie ceny biletów oraz mnogość koncertów sprawiają, że każdy może sobie pozwolić przynajmniej na godzinę muzyki klasycznej, a popularny repertuar przyciąga nawet tych, którzy na co dzień nie są jej fanami. Warto jednak zadać sobie pytanie, czy do misji popularyzacji muzyki klasycznej wielkich kompozytorów nie powinno należeć także edukowanie publiczności przez prezentowanie jej dzieł trudniejszych, mniej znanych, ale równie wybitnych. W zeszłym roku bohaterami Szalonych Dni byli Tytani, wśród których umieszczono postać Karola Szymanowskiego. Szkoda, że w programie nie znalazło się ani jedno dzieło symfoniczne tego wciąż niedocenianego w Polsce kompozytora. W tym roku zabrakło także symfoniki Szostakowicza czy Prokofiewa. Publiczność podczas La Folle Journée jest rekordowa, ale tak szalone są tylko trzy dni w całym sezonie artystycznym. Może warto przyzwyczajać słuchaczy-laików także do utworów, które prawdopodobnie nie zmieściłyby się na krążku Hity klasyki, ale należą do regularnego repertuaru filharmonii czy teatrów muzycznych?

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć