recenzje

The Voice of Poland, 05.11.2011

Druga odsłona programu na żywo była doprawdy ucztą dla ucha. Poziom był wysoki, (choć należy zaznaczyć, ze wyższy w jednej z grup w porównaniu z drugą) i aby posłuchać chociażby Damiana Ukeje czy Moniki Urlik, warto było poświęcić sobotni wieczór. Tym razem wokalnie prezentowały się i walczyły o pozostanie w programie drużyny Adama Darskiego i Ani Dąbrowskiej. Warto wspomnieć, że Maciej Moszyński, który niestety odpadł w zeszłym tygodniu, współprowadził Red Room dzięki głosom 50 tysięcy fanów klikających „like” na jego stronie na facebooku. Pora prześledzić uważnie występy każdego z uczestników.

Drużyna Nergala

Damian Ukeje który zaprezentował się jako pierwszy, od razu podniósł pozostałym uczestnikom poprzeczkę bardzo wysoko. Występ był po prostu świetny – utwór Polski zespołu Human doskonale pasował do Damiana. Wydawało się, że to koncert a nie konkurs – był pazur, był charakter, był krzyk ale kontrolowany, był ogień. Głos Damiana jest charakterystyczny i zapada w pamięć, fajnie brzmi, dobrze się go słucha. Kayah podkreśliła właśnie ten power Damiana, Nergal wszedł w swoisty dla siebie ton potoczny, stwierdzając rządzisz tu i wskazując na ogrom testosteronu jaki obecny był w tym występie. Nie wiem czy czuć było akurat testosteron ale na pewno coś było czuć.

Filip Sałapa, kolejny członek drużyny, zdecydowanie nie sprostał wyzwaniu rzuconemu przez Damiana. Jego wykonanie Enjoy the Silence Depeche Mode było przesadzone i monotonne. Jest to niełatwy utwór, który zupełnie do niego nie pasował – Filip nie mógł pokazać na co go stać, wszystko było stłamszone i wyszło jak mówienie na dźwiękach. No i ten krzyk na końcu, na który Filip czekał chyba całą piosenkę, a który generalnie w ogóle do niej nie pasował. Kayah oceniła Filipa pozytywnie, twierdząc, że ten ostatni dźwięk ją rozwalił, Ania słusznie dostrzegła, że całość była w zasadzie dość nudna i ten krzyk ją ożywił, Nergal zaś skonkludował, że Filip pasją przewyższa swoje niedoskonałości. W każdym razie Filip odpadł (w dogrywce Nergal wybrał Aresa Chadzinikolaua).

Z kolei Monika Urlik to osoba przy której w zasadzie można zatrzymać się na dłuuugo. Wykonane przez nią Run to the Hills Iron Maiden zachwycało. Było mocno, ale bez niepotrzebnego krzyku, czysto, brzmiąco, z mocą, z powerem, trochę musicalowo i absolutnie nietypowo biorąc pod uwagę repertuar. Zdecydowanie ciekawa interpretacja, świetny image sceniczny, całość wiarygodna a głos rewelacyjny. Generalnie spójność występu i zachwyt, choć przecież Iron Maiden to nie grupa tworząca dla mas. Monika przeszła dalej głosami widzów.

Ares Chadzinikolau prezentował się jako kolejny członek drużyny, śpiewając Knocking’ on the Heavens Door Boba Dylana. Wydawało się, że bardzo chciał przekazać emocje w tym utworze ale chyba nie do końca wyszło. Było więcej ekspresji twarzy niż dźwięku, a sama aranżacja też nie powalała. Ogólnie rzecz ujmując – Ares ma większe możliwości niż tu pokazał, całość była nie do końca spójna i niezbyt magiczna. Piasek chyba miał podobne wrażenie, bo występ skomentował wypowiedzią w rodzaju coś w tym było ale nie wiem co, jednak Kayah i Nergal byli na tak – Kayah stwierdziła iż Ares sieje pokój, i że (w przeciwieństwie do Andrzeja Piasecznego) kupiłaby jego płytę. Nergal określił występ jako fantastyczny i nie omieszkał zapewnić Aresa że mu wierzy. Wybrał go też w dogrywce do przejścia dalej.

Ostatnia z drużyny Adama Darskiego prezentowała się Ewelina Kordy – i tu kolejny sukces w tej grupie. You Know I’m no Good Amy Winehouse zaśpiewała ona naprawdę dobrze, zwłaszcza, że umiała nadać barwie charakterystyczny, „chrypkowaty” ton. Miało to charakter i klimat, Ewelina dobrze dozowała emocje i stopniowała siłę dźwięku. Nie miało się wrażenia, że przy tak „wielkim” głosie nie może spokojnie zaśpiewać zwrotki, umiała powstrzymać się aż do mocniejszych momentów. Kayah określiła wystąpienie jako genialne, a Nergal nie omieszkał napomknąć o kwestiach seksualności, twierdząc, iż Ewelina kokietuje i jest pełna seksapilu, dodając na szczęście coś o głosie, a mianowicie, że dźwięki żyją u niej własnym życiem. Adam był tego wieczoru gentelmanem, i zarówno Ewelina, jak i wcześniej Monika dostały od niego bukiet róż. Ah cóż za galanteria w tym programie! (No może pomijając bieliznę męską rzuconą na scenę po występie Eweliny…)  

Drużyna Ani Dąbrowskiej

Jako pierwsza wystąpiła Karolina Charko, śpiewając Fade into You Mazzy Star. Wykonanie było klimatyczne, głos ładny, matowy, ale całość trochę senna. Trenerzy komentowali pozytywnie – Piasek uważał, że Karolina dowodzi, iż nie trzeba śpiewać mnóstwa dźwięków na sekundę, aby mieć urok. Ania zgodziła się z nim, podkreślając, że Karolina nie potrzebuje nawet aranżacji czy efektów, że wszystko cichnie, jak zaczyna śpiewać. Karolina została wybrana przez Anię przed dogrywką i zaśpiewa za tydzień.

Kolejna była Kasia Klimczyk, która nie stanęła na wysokości zadania w swoim wykonaniu Supergirl Reamonn. Przede wszystkim brakowało charakteru, ale też głosu. Kiepski był zwłaszcza początek, gdzie miało się wrażenie, że tonacja jest dla niej za niska, nie pomagała też nadinterpretacja nie tak głębokiego tekstu. Trochę zawiało nudą. Piasek uznał postępy Kasi za niewystarczające, Ania cieszyła się, że postępy w ogóle widać. Kasia odpadła z programu.

Ewa Szlachcic zaprezentowała z kolei Black Velvet Alannah Myles, dając występ porządny ale nie zachwycający. Ewa ma mocny, osadzony głos ale nie zrobiła z utworem niczego szczególnego. A może był to utwór nie dla niej? Kayah określiła wystąpienie jako sprawne, a Ania Dąbrowska miała ciarki i chwaliła Ewę za całokształt – image i głos. Uratowała ją też w dogrywce, Ewa wystąpi wiec w kolejnym odcinku programu.

Z kolei Piotr Niesłuchowski, śpiewający utwór R.E.M Losing my Religion wprowadził fajną, luźną atmosferę, jednak nie przyłożył się do interpretacji. Wszystko zaśpiewane zostało na jednym poziomie, na swego rodzaju półkrzyku. Kayah wyraziła gotowość ewentualnego ocalenia Piotra, a Ania uznała występ za doskonały, twierdząc, iż właśnie w tym krzyku jest Piotrowi do twarzy. Piotr przeszedł dalej głosami widzów.

Ostatnia z grupy prezentowała się Aleksandra Galewska, ciekawa osobowość tego programu. Niepokorna i bezkompromisowa Ola śpiewała Warwick Avenue Duffy. Wykonanie było z pewnością oryginalne ale miejscami miało się wrażenie, że Ola chce być aż zbyt charakterystyczna, nie było poczucia naturalności. Nergal uważał jednak, że było świetnie, i że Ola nie powinna się zmieniać, Ania zadała retoryczne chyba pytanie: kosmitka czy genialna kosmitka? – sama nie wiem. Ja też nie wiem. Ola przeszła głosami widzów do następnego odcinka.

W trakcie programu usłyszeliśmy ciekawie zaaranżowane występy obu drużyn – Ania ze swoją grupą śpiewała Rehab Amy Winehouse, a Nergal ze swoją wykonał Born to be Wild Steppenwolf, grając na gitarze elektrycznej a śpiewanie pozostawiając swoim podopiecznym. Ponadto jako gość wystąpił Matt Tusk, śpiewając w lekko jazzowych klimatach.

W zasadzie po obejrzeniu programu ma się wrażenie, iż w Polsce rzeczywiście mamy trochę fajnych, zdolnych wokalistów i wokalistek, które mogą zmienić nieco kiczowaty obraz polskiej muzyki rozrywkowej. Moje oczekiwania wobec kolejnej odsłony programu są duże i mam nadzieję, że się nie zawiodę. W tym tygodniu było dobrze.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć