plakat festiwalu

recenzje

Trzy kroki w ciemność

Mało jest festiwali o tak różnorodnym i bogatym programie jak Festiwal Warszawa Singera. To bogactwo wzrusza i porusza swoją żywotnością, ruchliwością, kolorem. Wśród licznych wydarzeń pokazujących wszelkie możliwe oblicza kultury żydowskiej, nie mogło zabraknąć muzyki – ostatniego dnia Festiwalu miałam szczęście być świadkiem jednego z bardziej niezwykłych z nią spotkań.

W niedzielne popołudnie 4 września, pod Synagogą Nożyków przy Twardej utworzyła się kolejka – tylu było chętnych na koncert wybitnych polskich instrumentalistów, mających zagrać żydowską muzykę XX wieku na smyczki.  I tak skrupulatni byli panowie ochroniarze wpuszczający słuchaczy do synagogi. W drugą stronę było łatwiej – kilkanaście osób nie wytrzymało zderzenia z muzyką Leo Weinera, Mieczysława Weinberga i Alfreda Sznitkego i wyszło wcześniej. A szkoda, choć może to pośredni dowód na jej siłę oddziaływania?

Koncert skrzypaczki Katarzyny Dudy, altowiolistki Katarzyny Budnik-Gałązki i wiolonczelisty Marcina Zdunika, na co dzień koncertujących solistów (Katarzyna Budnik-Gałązka jest także koncertmistrzem altówek w Sinfonii Varsovii), a tego popołudnia kameralistów, miał doskonale skonstruowany program. Zespół rozpoczął od Tria smyczkowego Weinera – węgierskiego kompozytora pochodzenia żydowskiego, także wielkiego pedagoga (jego uczniami byli m.in. Fritz Reiner, Georg Solti, Zoltan Kodaly). Utrzymany w nieco eklektycznym charakterze, różnorodny tematycznie, jeszcze mocno zakotwiczony w tonalności utwór pozwolił  trójce smyczkowców od razu ujawnić bogactwo kolorystyczne brzmień: od eterycznych, przygaszonych, lekkich jak westchnienie poprzez jasne, skrzące się alikwotami (bo intonacji mógłby tym trojgu pozazdrościć niejeden muzyk), po soczyste, ciężkie, ciemne i nasycone. Trio Weinera, skonstruowane klasycznie czteroczęściowo, a momentami zaskakująco (?) przywodzące skojarzenia z Mendelssohnem, zabrzmiało więc przekonująco i ciekawie, ale kolejne odsłony twórczości XX-wiecznych kompozytorów, których łączyły żydowskie korzenie, sprawiły, że był to zaledwie obiecujący początek, a napięcie rosło jak w dobrym thrillerze.

fot. Janusz Paliwoda

Następnie usłyszeliśmy Trio smyczkowe Mieczysława Weinberga, polskiego kompozytora powojennego, bliskiego przyjaciela Szostakowicza. To już wyraźny krok w ciemność, definitywne pożegnanie z postromantycznymi mrzonkami. O wpływach wielkiego Rosjanina na Weinberga napisano już wiele, choć w wielu wypadkach mogło być odwrotnie – pewne jest, że muzyka obydwu nosi w sobie ten sam gorzki idiom, to samo pęknięcie, tę samą ironię, czarny żart i przejmujący zimnem mrok – słyszalne i w narracji, i w fakturze, i harmonii. Wszystko to doskonale oddała interpretacja Dudy, Budnik-Gałązki i Zdunika. Żarliwość każdego z artystów, perfekcja w realizacji każdego zamierzenia, a ponad tym nieustanna otwartość na muzyczny dialog, skupienie nad wyrazem każdego zdania – takiej kameralistyki nie słucha się często na naszych scenach. Każde z nich z osobna dało się poznać jako niezwykle wrażliwy, obdarzony własną indywidualnością muzyk, a jednocześnie cała trójka tworzyła pięknie wyważony w proporcjach zespół o brzmieniu – gdy trzeba – doskonale jednorodnym, a kiedy indziej wyraźnie potrójnie złożonym.

Po Weinbergu Trio smyczkowe Alfreda Sznitkego zabrzmiało nie tylko jako naturalna kontynuacja, ale wręcz nieuchronna konsekwencja. Jeśli wspomniałam o budowaniu napięcia, to tu sięgnęło ono zenitu, a raczej jego przeciwieństwa, bo ten żałobny w charakterze utwór kojarzyć się może raczej z ciemnością niż słońcem. W pierwszej części (Moderato) skonstruowanej na ramie formy sonatowej z dwoma wyraźnymi tematami, można jeszcze mówić o czymś w rodzaju walki na śmierć i życie, jakimś zmaganiu się z muzyczną materią. W drugiej (Adagio) przekształcenie pierwszego tanecznego tematu w motyw marsza żałobnego (przywodzącego na myśl Mahlera) nie pozostawia złudzeń. To wstrząsająca podróż przez rozpacz i nicość – i tak też zabrzmiała w pełnej subtelności cieniowanej ekspresji interpretacji Katarzyny Dudy, Katarzyny Budnik-Gałązki i Marcina Zdunika. I choć Festiwal Singera jest wydarzeniem świętującym witalność i barwność kultury żydowskiej, to warto było się na chwilę zatrzymać i spojrzeć w ciemność, która także ją tak boleśnie dotknęła.

Katarzyna Duda, Katarzyna Budnik-Gałązka, Marcin Zdunik: materiały promocyjne

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć