recenzje

Twarzą w twarz z jurorami. MBTM po raz szósty tej edycji

Do półfinałów coraz bliżej, a chętnych na przesłuchania wciąż nie brakuje. W minioną niedzielę twarzą w twarz z jurorami na scenie Must Be The Music stanęli kolejni uczestnicy. Zwykli ludzie o zwyczajnym życiu, marzący o karierze muzycznej. Komu udało się zdobyć uznanie jurorów, komu uda się zyskać sympatię widzów, a kto będzie musiał odejść? Kto najlepiej wykorzysta dziś swoje pięć minut?

Pierwszym uczestnikiem emocjonującego wieczoru był Remigiusz Pacocha. Śpiewający od pięciu lat na weselach chłopak wykonał utwór Umbrella z repertuaru zespołu The Baseballs. Remigiusz nie wprawił jednak w zachwyt żadnego z jurorów – mnie także nie. Być może można doszukiwać się tu ciekawej barwy głosu czy zalążka talentu, jednak to, co usłyszałam, to głównie fałsz oraz brak własnej interpretacji, pomysłu na utwór.

Pierwszym zespołem szóstego odcinka Must be The Music był zespół SAYES, który mieliśmy już okazję poznać w piątej edycji programu. Uczestnicy wykonali utwór z własnego repertuaru Głowa pełna chwil. Bardzo dobry zespół instrumentalny oraz wokalista, którego barwa głosu nie zalicza się do moich ulubionych, jednak nie można odmówić mu talentu oraz dobrej techniki, co sprawia, że całość prezentuje się bardzo pozytywnie.

Anita Ścichocka to kolejna wokalistka marząca o wielkiej karierze piosenkarki. W jej wykonaniu usłyszeliśmy utwór Without You z repertuaru Mariah Carey. Wykonanie Anity nie wzbudziło zainteresowania ani Adama Sztaby, ani Piotra Roguckiego, a już na pewno nie mojego. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to dosyć irytujące zachowanie uczestniczki na scenie – sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała, o czym śpiewa. Drugą rzeczą, zauważalną szczególnie w zwrotce utworu, było bardzo złe wykonywanie wszelkiego rodzaju ozdobników oraz fatalne przechodzenie z dźwięku na dźwięk. Zwrotka wykonana fatalnie, a co z refrenem? Głos Anity brzmiał tutaj zdecydowanie lepiej, ale wciąż nie przekonuje mnie to do tego, by uznać jej występ za chociażby dobry. Być może drzemie w niej talent, jednak po tym występie nie mogę tego stwierdzić.

Następnie na scenie pojawił się Jacek Miernikiewicz, który wykonał utwór My Way z repertuaru Franka Sinatry w swojej własnej, polskiej wersji. Wykonanie bardzo czyste. Pan Jacek zaśpiewał z klasą, elegancją i stylem. Dobry głos o  pięknej i szlachetnej barwie.

Barabas to kolejny zespół szóstego odcinka Must Be The Music. Jego członków również mieliśmy okazję poznać w drugiej edycji programu. Wykonali wówczas własny utwór zatytułowany Idiotka. Niezwykle charakterystyczny zespół, niezwykle charakterystyczna wokalistka. To właśnie tacy ludzie nadają wartości temu programowi. Bardzo charyzmatyczni, oryginalni pod każdym względem. W tym przypadku nie warto skupiać się na aspekcie technicznym, kiedy całość brzmi tak dobrze, tak inaczej. Do tego bardzo dobry, prosty, ale treściwy tekst. Całość? Bardzo na TAK – nie tylko w mojej ocenie, ale i w ocenie jurorów, którzy bez cienia wątpliwości ofiarowali zespołowi cztery zielone TAK.

Odcinek bez raperów jest już chyba tak samo niemożliwy, jak odcinek bez rozmarzonych wokalistek. Kolejnym przykładem na to jest Sebastian „Bednar” Bednarek. Niestety, ale zielone światełko zapalił dla niego tylko Piotr Rogucki. Kora oceniła utwór jako dobry, lecz samemu Sebastianowi zarzuciła brak rytmiczności, z czym uczestnik śmiał jeszcze się spierać. Można uznać barwę głosu Bednara za ciekawą, ale sam występ mi się nie podobał. Rzeczywiście było to słabe muzycznie. Brak pulsu, brak umiejętności odpowiedniego frazowania, jednym słowem chaos, który uniemożliwił „wczucie się” w utwór i pełne zrozumienie go.

Agnieszka Bieńkowska to młoda wokalistka z, jak twierdzi, „czarną duszą”. Pierwszym utworem, który wykonała było Virtual Insanity z repertuaru zespołu Jamiroquai, drugim natomiast – utwór Sutra z repertuaru Sistars. Pomimo dobrego głosu, dobrego poczucia rytmu i świadomości wokalnej, występem nie przekonała mnie do siebie. Wykonanie poprawne, ale nie odnalazłam w nim niczego, co wzbudziłoby we mnie zachwyt.

Slow Down to utwór z repertuaru zespołu Surin & Junior, którzy swoje własne dzieło zaprezentowali podczas szóstych castnigowych zmagań w Must Be The Music. Od strony muzycznej: warto zwrócić uwagę na bardzo ciekawe współbrzmienie dwóch wokalistów – nie  przekonują mnie oni jednak, śpiewając osobno. W samej kompozycji uwagę zwrocić móżna jedynie na dobry, energiczny podkład. Sam tekst jednak mało wartościowy i interesujący. W tym przypadku lepiej mówić o show niż o występie muzycznym, podczas którego półnagie kobiety wzbudziły  u niektórych większe zainteresowanie niż sama muzyka.

Na scenie pojawił się duet: Karolina & Charlie. Bardzo fajne amerykańskie granie. Od jurorów uczestnicy otrzymali cztery razy TAK. Było kilka drobnych wpadek, ale razem ci wykonawcy brzmią bardzo dobrze. Osobiście jestem pod wrażeniem Charliego, którego swoboda i radość z muzykowania zaraża każdego.

Małgorzata Hodurek to kolejna młoda wokalistka. Wykonała utwór Radość najpiękniejszych lat  z repertuaru A. Jantar. Przepiękny głos, piękna barwa, duży potencjał. Zielone światełka otrzymała niestety tylko od Elżbiety Zapendowskiej oraz Piotra Roguckiego. Pomimo iż nie wszyscy jurorzy byli zadowoleni z doboru repertuaru, ja uważam, ze był on dobrany bardzo dobrze. Małgosia pokazała w nim swój talent i możliwości. Bardzo spodobała mi się u uczestniczki umiejętność delikatnego zdobienia dźwięków. Zapewne moja ocena nie byłaby tak dobra gdyby Gosia wykonała utwór Fallin’ z repertuaru Alicii Keys, który fragmentarycznie mogliśmy usłyszeć na backstage’u.

Lew na Ziemi to nazwa kolejnego zespołu reprezentującego swoje umiejętności na castingowej scenie programu. Usłyszeliśmy ich własny utwór Słucham muzyki, nie gatunków. Jurorzy byli zachwyceni tak dobrym rapem, któremu towarzyszy żywy band. Mnie jednak ta kompozycja nie przypadła do gustu, nie miałam się czym zachwycać. Nie oznacza to jednak, że uważam ten występ za zły, a jedynie podkreślam, iż mnie on nie przekonuje do tego, by typować ten właśnie zespół na przyszłych finalistów.

Dwunastą uczestniczką szóstego odcinka była Paula Brzóska. Jak sama wspomniała, nigdy nie uczyła się śpiewać gdzie indziej niż sama w domu, co zresztą nie trudno było wysłyszeć. W jej wykonaniu usłyszeliśmy utwór Say Something z repertuaru A Great Big World & Christiny Aguilery. Nie można nie zwrócić uwagi na niezwykłą barwę głosu młodej uczestniczki – lekko zachrypnięta, oryginalna, dojrzała. Paula jest muzykalna, ale jest jeszcze młoda – z tego wynika, że jeszcze ogrom pracy przed nią. Przede wszystkim powinna skupić się na technice śpiewu: dźwięk jest niepodparty, przez co często opada oraz jest niestabilny. Nie można jednak nie dostrzec w tym prostym, ale i swego rodzaju świadomym wykonaniu, dużego talentu. Uważam, że dla Pauli jest za wcześnie, by walczyć i dojść do finałów, aczkolwiek jest to pierwszy krok do stawania się lepszą wokalistką.

Paweł Solipiwko wykonał utwór Apologize z repertuaru zespołu OneRepublic. Było trochę nieczystości czy innych wpadek technicznych, ale pomimo tego, jurorzy ocenili głos Pawła jako dobry, o ciekawej barwie. Wielu jest wokalistów, u których można się doszukiwać tego talentu, ale w tym programie chodzi o to, by poszukiwać tych, którzy zdecydowanie mają w sobie coś świadczącego o tym, że warto dać im TAK. W tym przypadku, niestety, ale ode mnie Paweł otrzymałby NIE.

Ostatnim uczestnikiem był ukraiński zespół Via Family. Uczestnicząca w konkursowych zmaganiach rodzina wykonała ukraiński utwór ludowy Czarnobrywci. Mnie osobiście bardzo podobało się tak oryginalne brzmienie oraz niesamowity głos wokalistki, a jednocześnie i skrzypaczki. Razem muzyy tworzą wspaniałą całość. Brzmią bardzo dobrze – zarówno osobno, jak i razem. Zgodzę się z Adamem Sztabą, którego zainteresowanie wzbudził burdonowo brzmiący akordeon. Całość – zdecydowanie na plus.

 

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć