materiały promocyjne organizatora

recenzje

VI Festiwal Jadwigensis

Od sześciu lat w Krośnie Odrzańskim odbywa się festiwal ku czci ważnej dla historii miasta osoby, św. Jadwigi Śląskiej. Ona to w Krośnie postawiła kościół, nieopodal zamku, w którym mieszkała wraz ze swoim mężem, księciem Henrykiem Brodatym. Festiwal Jadwigensis trwał 7-9 września i po raz kolejny przyniósł słuchaczom sporo emocji.

Pod względem muzycznym trzon Jadwigensis stanowi epoka baroku. Festiwal, mimo iż odbywa się w małym miasteczku, może poszczycić się rangą międzynarodową. W zeszłym roku z recitalem przyjechał finalista Konkursu Chopinowskiego, Kevin Kenner. Krosno w ubiegłych latach gościło również m.in. doskonałego polskiego skrzypka, Konstantego Andrzeja Kulkę.

Formuła festiwalu jest niezmienna od samego początku – inauguracja odbywa się w Kościele pw. św. Jadwigi Śląskiej. Szóstą edycję otworzył koncert białoruskiego trębacza, Igora Cecocho, który przyciągnął bardzo szerokie grono melomanów. W programie znalazła się Sonata D-dur na trąbkę Henry’ego Purcella, Largo na trąbkę i Suita D-dur Georga  Friedricha Haendla, Koncert D-dur Georga Philippa Telemanna, Sonata a cinque D-dur nr 7 na trąbkę, smyczki i basso continuo oraz dwa, zaryzykowałabym powiedzeniem, najbardziej znane utwory barokowe – Air Jana S. Bacha oraz Ave Maria Giulio Cacciniego. Orkiestra Festiwalowa (kwartet smyczkowy, kontrabas, klawesyn) wykonała ponadto Haendlowską uwerturę do II aktu opery Salomon.

Po raz pierwszy było mi dane usłyszeć trąbkę w murach kościoła. To przeżycie wielkie, zwłaszcza że solista doskonale czuł się w granym repertuarze. Największe owacje zebrało oczywiście Ave Maria, ale mało znany koncert na trąbkę Telemanna zyskał aprobatę słuchaczy. Niezwykle śpiewnie poprowadzona melodia przez solistę, doskonałe dialogowanie z orkiestrą, wygrane ozdobniki – wszystko to złożyło się na bardzo emocjonalne dzieło. Zaskoczyło mnie Air Bacha. Jako, że utwór jest znany, często i chętnie grany przy różnych koncertowych i festiwalowych okazjach, nastawiałam się raczej na przeciętną jakość wykonania – utwór jest tak osłuchany, że ciężko spowodować, aby mógł zaskoczyć. A jednak! Zaskoczenie przyszło już z pierwszymi nutami – grane bardzo enigmatycznie, ale z zegarmistrzowską precyzją. Tempo raczej andante niż largo, co zaowocowało niespodziewaną, nadzwyczajną lekkością. Zazwyczaj ciągnący się utwór minął z wdziękiem i delikatnością – orkiestrze udało się uniknąć romantycznego wibrata (co często zdarza się przy wykonywaniu Air).

1

Igor Cecocho z towarzyszeniem Orkiestry Festiwalowej, fot. archiwum festiwalu

W sobotę na melomanów czekała muzyczna uczta – na dziedzińcu Zamku Piastowskiego została wystawiona opera Giovanniego Pergolesiego Służąca panią. Nie byłoby nic w tym szczególnego, gdyby nie fakt, iż opera została wykonana w języku polskim! Niespełna godzinny spektakl zakończył się bisowym wykonaniem ostatniej arii. Świetne głosy i gra aktorska Małgorzaty Picz (sopran) oraz Marka Picz (baryton) przyczyniły się do bardzo dobrze spędzonego sobotniego wieczoru koncertowego.

2

Od lewej: Ludwig Schiller (aktor), Marek Picz (baryton), Małgorzata Picz (sopran), fot. archiwum festiwalu

4

Marek Picz, Ludwig Schiller i Małgorzata Picz oraz Orkiestra Festiwalowa, fot. archiwum festiwalu

Niedziela obfitowała w dwa koncerty. Najpierw w murach kościoła rozbrzmiało Organowe ABC w wykonaniu Jana Bokszczanina, a następnie na zamkowym dziedzińcu Gypsy Fiesta.

Pierwsze moje niedzielne zdziwienie nastąpiło po wejściu do kościoła. Byłam pewna, że koncert zagrany będzie na organach kościelnych. Instrument nie jest zły jakościowo, rozbrzmiewa regularnie, więc jest rozegrany. A tymczasem zastałam organistę siedzącego przed ołtarzem przy „obcym” instrumencie. Na początku koncertu zostało wyjaśnione, że dźwięk tychże organów imituje dźwięki drezdeńskiego instrumentu. Po słowie „imituje” przeszły mnie dreszcze, ale dałam koncertowi szansę. Jan Bokszczanin sam opowiadał o utworach, które wykonywał. Zbliżyło go to do słuchaczy. Lubię, kiedy słuchacz jest poinformowany, co usłyszy, z jakiego okresu utwór pochodzi i kto był kompozytorem. W tym przypadku organista dodatkowo w sposób przystępny wprowadzał w epoki, pokrótce je zarysowując, wymieniając ich cechy stylistyczne. I tak, recital skonstruowany był chronologicznie. Pierwszym utworem było Preludium Jana Podbielskiego, następnie Hajducki taniec renesansowy pochodzący z Tabulatury Jana z Lublina, Aria Sebaldina Johanna Pachelbela, Preludium i fuga fis-moll Dietricha Buxtehudego, Toccata i fuga d-moll Jana Sebastiana Bacha, I część Fantazji f-moll KV 608 Wolfganga Amadeusa Mozarta, III część IV sonaty organowej B-dur Felixa Mendelssohna, Priere a Notre Dame Leona Boellmanna oraz Toccata Georgija Muschela.

5

Jan Bokszczanin przy instrumencie, fot. archiwum festiwalu

Koncert był walką solisty z nagłośnieniem, które było, delikatnie mówiąc, fatalne. Chciano na siłę uszczęśliwić organistę, dając mu nowoczesne organy, rezygnując z pięknego, krośnieńskiego instrumentu. Na dodatek owe organy podłączone były do dwóch głośników ustawionych naprzeciwko kościelnych filarów. Nie trzeba długo główkować, żeby domyśleć się, jak rozchodzą się fale akustyczne. Głośniki zabiły więc niezwykle liryczną Arię Pachelbela. Po rotacjach głośnika poza filar po wspomnianej Arii instrument brzmiał już lepiej. W programie była Toccata i fuga d-moll Bacha – obok Air to kolejny barokowy przebój. Bardzo bałam się tego wykonania – że będzie nijakie. Znów niespodzianka. Jan Bokszczanin zafundował nam muzyczną ucztę godną miana legendarnego Karla Richtera. Preludium zagrane z charakterystycznym dla Richtera urywanym ostatnim dźwiękiem frazy:

Ciekawe muzycznie są też dwa inne utwory wykonane na recitalu. Mendelssohn wraz ze swoją Sonatą organową udowodnił, że instrument ten nie został jedynie atrybutem muzyki barokowej Bacha czy Buxtehudego (historycznie mylonych ze sobą – wiele utworów Buxtehudego niesłusznie do dziś przypisuje się Bachowi, spór dotyczy również rozsławionej Toccaty i fugi d-moll).

Niezwykły jest także utwór Boellmanna.

Po Organowym ABC odbył się koncert zamykający festiwal, Gypsy Fiesta w wykonaniu Gypsy Fidler Trio. To wydarzenie, które na długo zapisze się w mojej pamięci. Zapowiadana muzyka węgierska i rumuńska okazała się być zlepkiem „hitów” ad hoc. Co ciekawe, Trio liczyło cztery osoby, ale o trzy za dużo. Dwoje skrzypiec, akordeon i kontrabas. Zostawiłabym akordeonistę. Sam dałby doskonały koncert. Moje zdanie potwierdzić może fakt, że tylko po jego solowym utworze były brawa dłuższe, niż te kończące cały koncert. Mix rumuńskich melodii był długawy i nudny. Wszystko brzmiało podobnie, a przecież to taka różnorodna muzyka! Tańce rumuńskie Beli Bartóka zagrano nieczysto, nierówno, poniżej krytyki. Publiczność wydawała się być zmęczona i mimo, że zabrzmiał także Skowronek Grigorasa Dinicu, okazał się być również niewart zapamiętania. Najwięcej rozczarowania przyniósł najbardziej znany czardasz świata. Vittorio Monti napisał utwór, którego gra się często i tak, jak w przypadku choćby dzieł Bacha, łatwo o rozczarowanie, trudniej o aprobatę. Tu zdziwienie było duże, tyle że in minus. Najpiękniejszy fragment, gdzie melodię prowadzą flażolety, został przegoniony, zagrany niedbale i znów obok dźwięków właściwych. Na tle całego festiwalu Gypsy Fiesta wypadła bardzo słabo. Fiesta miała być dla mieszkańców, a ja odniosłam wrażenie, że dobrze bawili się wyłącznie muzycy, szczególnie wtedy, kiedy kontrabasista przez minutę grał utwór inny, niż reszta zespołu.

6

Gypsy Fidler, fot. archiwum festiwalu

Chcąc podsumować Festiwal Jadwigensis należy podkreślić, że trwa on już sześć lat i co roku cieszy się dużym zainteresowaniem Lubuszan. Jeśli chodzi o jakość muzyczną, nie odstaje on drastycznie od innych festiwali w kraju. Tegoroczne „wdepnięcie w błoto” z Gypsy Fiestą puszczę w niepamięć, bo będąc na wszystkich poprzednich edycjach wiem, że to jednorazowy strzał kulą w płot.

1

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć