recenzje

Wiele hałasu, a… prawie o nic. MBTM po raz trzeci

Tak słabego odcinka dawno w Must Be The Music nie było. Kto chciał spędzić niedzielę na rodzinnej kolacji, śmiało mógł to zrobić. Perełki znalazłby nazajutrz w sieci, a i uniknął tego i owego.

Wina nalej – to, wbrew pozorom, nie mój nowy weekendowy okrzyk, ale piosenka, którą w najnowszym Must Be The Music wykonała góralska kapela Roy. Sześciu chłopaków wchodzących w jej skład wniosło na scenę polsatowskiego show sporo radości i mocy. Apetyt słuchaczy nie został jednak do końca zaspokojony. Tak jak kocham górali, tak jestem bardzo krytycznie ustosunkowany do wszelkich przeróbek – podsumował Adam Sztaba, który temu wykonaniu powiedział NIE, choć przyznał, że zespół ma potencjał. Za równo to nie było, ale było fajnie – oceniła Ela. Można się doszukiwać w twórczości (albo odtwórczości) Roy – jak Kora – klimatów żydowskich albo meksykańskich, instrumentów na scenie pojawiło się bowiem sporo – oprócz podstawowych także trąbka czy klarnet. To wszystko jednak, pomimo ogromnej werwy, z jaką utwór został zagrany, za mało – mnie zdecydowanie brakowało jakiegoś elementu wyróżniającego, czegoś, co pozwoliłoby zatrzymać na tych młodych ludziach wzrok i ucho. Było skocznie, tanecznie. Młode chłopaki, jurne takie (jak powiedział Łozo). Chłopaki pokrzyczały. I poszły. 

W tym bardzo dziwnym odcinku show, bardzo dziwny był to występ. Jeśli jednocześnie egzotyka może łączyć się z klasą – to właśnie to połączenie. Kuba Zaborski i Piotr Szumlas poznali się przez Internet. Minionego wieczoru, całkiem realnie wspólnie wystąpili na estradzie MBTM. Była to najbardziej obiecująca prezentacja tego odcinka, a jej bohaterowie usłyszeli od Adama Sztaby, że są kandydatami do finału. Bardzo muzykalnie śpiewasz. Masz taką delikatność w sobie – taką precyzyjną i finezyjną – dodała Ela. Zawodowy numer – skwitował Łozo.

Wszelkie pochwały były w przypadku tego duetu absolutnie na miejscu. Kuba i Piotr przedstawili znakomity autorski utwór – Emotions, który o emocjach mówił i emocje wzbudzał. Piękny głos Jakuba, gładko wędrujący po różnych rejestrach, feeling, dynamika. I przede wszystkim – takie zgranie muzyków, do którego nie potrzebne są słowa ani gesty. Absolutnie się rozumiecie – zauważył Adam, doceniając tę współpracę. A warto ją docenić, gdyż Piotr z ogromną gracją pozostaje w cieniu wokalisty, ale – i to trzeba koniecznie podkreślić – tylko jeśli chodzi o angażowanie uwagi słuchaczy. To niezwykle uzdolniony gitarzysta, który wykonuje mozolną pracę, a także szalenie pomysłowy aranżer, któremu nie obcy fingerstyle. Jestem pod dużym wrażeniem tego wykonania. A i kolejne, znalezione przeze mnie, budzą zaciekawienie.

Choćby widz MBTM nie wiem, jak się starał, nie zdoła już chyba przebrnąć przez żadną edycję programu bez paczki chusteczek pod pachą i numeru telefonu zaufania do wykręcenia w razie potrzeby. Dziś w edukacyjnym cyklu „muzyczna resocjalizacja” wystąpił rapujący tercet Symfonika z Zabrza. W jego skład wchodzi dwóch chłopaków i jedna dziewczyna (podanie informacji na ten temat traktuję jako uprzejmość ze strony Polsatu). Zespół jednak, wbrew moim ironicznym sugestiom, całkiem przyjemny do słuchania. W pewnych miejscach się ciekawie działo – powiedział Adam. Jego zdanie potwierdzili pozostali sędziowie, dając młodym (chłopcy mają po piętnaście lat, dziewczyna – siedemnaście) poczwórne zielone światło. Dokąd ich ono poprowadzi? Sądzę, że nie do półfinału – były problemy rytmiczne, kłopoty z dykcją, tekst, chociaż zdecydowanie niezły, to nieco zbyt programowy. Najważniejsze jednak, że ta nowa grupa wystąpiła, pokazała się szerokiej publiczności. Jeśli dla Symfoniki to coś znaczy – a w to wierzę – warto było rapować i warto było słuchać. To nie tylko muzyka – głosi tytuł utworu. I w to wierzę również.

Klaudia Trzepizur wykonała podczas castingu piosenkę Dream On z repertuaru Aerosmith. Wykazała się pewną wrażliwością artystyczną, zbudowała dynamikę utworu, niestety jej intonacja pozostawiała wiele do życzenia, czego nie omieszkali wytknąć jurorzy. Wszystko za wysoko, wszystko. (…) Szkoda tego talentu, który masz – powiedział Adam. Masz fajne brzmienie. Gdyby siłą można było nadrobić nieczystości… Ale ty po prostu musisz siąść do fortepianu – zawtórowała Ela. Uczestniczki broniła jedynie Kora. Klaudia w rzeczywistości operuje ciekawym głosem, zachrypniętym, zadziornym – jej wizerunek i aura, którą roztacza, są jednocześnie klimatyczne, wręcz przenoszą w inną epokę, ale są także dość pretensjonalne.

Nadzieję na coś muzycznie interesującego można było mieć w trakcie występu warszawskiej grupy The Mugshots. Grupy, która zebrała trzy głosy negatywne od jurorów. Bałagan, bałagan, bałagan. Wszystko nie stroi. Ale fajni jesteście – podsumowała Ela. Życzę całemu narodowi, żeby się tak czuł jak wy – żartowała Kora. Ta zgraja pozytywnie zakręconych (ale także nie grzeszących skromnością) panów wykorzystała niebanalne instrumentarium – z naciskiem, że się tak wyrażę, na instrumenty dęte (był i puzon, i trąbka, i saksofon). Sam utwór ma plusy – jest po polsku (zaintrygował mnie przewrotny tekst), ma ciekawe chórki, czuć w tym graniu jakiś dialog, mogłaby więc piosenka GGP pretendować do bycia tanecznym przebojem lata 2013. Nie pozwolił na to jednak niedoskonały warsztat. To, co można było przekuć w sukces, tutaj zamieniło się w zakotłowaną, hałaśliwą pralkę z wirówką. Ostatni akord mało mnie nie zabił.

Żyję jednak, więc piszę dalej. A dalej – trzy siostry. Nie Czechowa, bynajmniej. Three stars pozytywnie zaskoczyły głęboką barwą, zgraniem i muzycznym słuchem. Niestety, nie repertuarem. W piosence I’m so Escited były takie, jak tego wymaga scenariusz – aktywne/nadaktywne i atakujące (zwłaszcza dziewczyna występująca pośrodku). Panie zebrały trzy aprobatywne oceny, NIE przyznał tylko Adam Sztaba.

Całkowicie inny klimat na scenie zapanował za sprawą Rafała Ronna, który wystąpił w utworze Psychosocial z repertuaru Slipknot. Niestety, bez zespołu, za to z podkładem muzycznym. Trudno odmówić mu pewnych umiejętności w stylistyce, którą wybrał, aczkolwiek niektóre z wydawanych przez niego dźwięków mogły zastanawiać. Jest pan niewiarygodny, sztuczny. Pan przed nami odstawił sztuczkę – zawyrokowała Kora. Nie czułem spójności pana postaci, osobowości scenicznej z muzyką – dodał Adam. Rafał, choć jest zainteresowany ciałem, umysłem i duchem człowieka (skończył nawet kurs wyciszenia w górach), swym występem raczej wyciszenia nie spowodował. Może co najwyżej zdumienie.

Can You Feel The Love Tonight? – zapytał za Eltonem Johnem młodziutki Dariusz Wickowski. Otrzymał 4xTAK, choć – patrząc obiektywnie – nie zaśpiewał znakomicie. Darek posiada bardzo elastyczną barwę – plastyczną, delikatną, a jednocześnie głęboką. Piosenka także pasowała do tego typu głosu. Spory problem był jednak z intonacją. W tym utworze – jak w ruletce – gra o dźwięki czyste odbywała się na granicy wysokiego ryzyka. Jurorzy fałsze z pewnością słyszeli, lecz nie oceniali surowo. Zabierz się za porządne śpiewanie. Masz kawał głosiska, jesteś muzykalny – stwierdziła, zgodnie zresztą z prawdą Elżbieta Zapendowska.

Czy kogokolwiek mogą dziś muzycznie inspirować lata 70.? Oczywiście. Dowodem na to był kolejny (z niewielu) jasnych punktów tego odcinka MBTM – występ zespołu Katedra, którego mocną stroną jest bezapelacyjnie wyrazisty frontman.

Czterech młodych i sympatycznych mężczyzn o aparycji rodem z kabaretu Łowcy.B przekopało pole, po którym już dwa lata temu biegała z łopatą Ania Rusowicz. Zaśpiewali po polsku, bigbitowo, w klasycznym składzie zdecydowanie niegłupią piosenkę – Kim jesteś? O miłości, o tożsamości… Może być metaforycznie.. Bardzo to przyjemne. Skutecznie zagrane, zaśpiewane. Stylowo. Bardzo się wyróżniacie – powiedział Adam Sztaba.

Występ atrakcyjnej Kamili Ignatowicz producenci zapowiadali już przed przerwą reklamową, co pozwoliło mi błyskawicznie zerknąć na jej artystyczny dorobek utrwalony w zasobach internetowych. Piosenki raczej lżejszego kalibru. Raczej o miłości. Na scenę Must Be The Music wyszła jednak dziewczyna o pociągającym i ciekawym barwowo głosie. Zgubił ją zdecydowanie wybór piosenki – The Best Tiny Turner nie był, krótko rzecz ujmując, the best jako mający dać świadectwo muzycznej dojrzałości i oryginalności tej postaci. Śpiewasz przyzwoicie, czysto, poprawnie. My szukamy ludzi, którzy zrobią rewolucję – ogłosiła Ela Zapendowska, tłumacząc całkowicie negatywną ocenę daną ze strony sędziowskiego stołu. Abstrahując od faktycznych zdolności Ignatowicz, trochę żal mi uczestniczki. Uderzyło mnie to, że jej skromność nazwano niewiarą w siebie. Tym samym jurorzy potwierdzili, że słowa słowami, muzyka muzyką, ale komercja i przebojowość w telewizji ważna i wymagana.

Przesympatyczny dziewiętnastolatek, Piotr Podembski w Kawałku do tańca z repertuaru Poparzeni Kawą Trzy śpiewał: „ja się do ciebie uczepię i może będzie nam lepiej”. Nie kłamał tylko w odniesieniu do pierwszej deklaracji – piosenka faktycznie ma właściwości „przyczepne”. W sam raz na wesele. Choć świętować raczej nie ma czego. Nie widzę pana ani w półfinale, ani w finale. Lepiej się pan bawił niż my – powiedziała Ela. Nigdy nie miałem aspiracji, żeby być profesjonalistą – zdradził po występie Piotr. Szkoda zatem, że nie mówił od razu – nie fatygowałby ani jurorów, ani telewidzów.

Całkowicie zmienioną wersję Santa Maria (Del Buen Ayre) z repertuaru Gotan Project mogliśmy usłyszeć za sprawą utalentowanego Pawła Janasa, zawodowego muzyka, akordeonisty – solisty oraz członka zespołu Fantango Quintet. Paweł zagrał na akordeonie cyfrowym, czym absolutnie zaskoczył swoich słuchaczy. Takiego akordeonu to ja mogę słuchać! – powiedział Łozo. Tak lubimy i tak chcemy. I niech przychodzą inni tacy – dodała Ela. Jak dla mnie – rewelacja! Różnicowanie dynamiki, efekty łączące elektronikę z niemalże vocal play, przemyślana struktura. Mało jest takich artystów.

 

Specyfika programów rozrywkowych każe wciąż i na nowo zadawać pytanie o to, jak daleko można sięgać i ile jeszcze granic wolno przekroczyć. Pod wieloma względami. Dlatego czuję się oszukana, kiedy Must Be The Music z jednej strony zapewnia, że szuka prawdziwych talentów, ludzi mających zrewolucjonizować polską estradę, ludzi muzykujących oryginalnie, do tego najlepiej z własnym repertuarem, z pomysłem, ze smakiem, z „tym czymś”, a z drugiej strony pozwala występować kolejny już raz (bo najpierw, przynajmniej w wersji oficjalnej, są precastingi) osobom, które lubią śpiewać, ale niekoniecznie powinny to udowadniać w telewizji. Koncert Małgorzaty Siemieniec (Przetańczyć całą noc z repertuaru Grażyny Brodzińskiej oraz Ireny Santor Tych lat nie odda nikt) najchętniej pozostawiłabym bez komentarza. Nie chodzi o to, żeby się pośmiać, bo to w gruncie rzeczy nie jest zabawne. Najważniejsze, że pani realizuje swoje marzenia, kocha te utwory – podsumowała dzielnie Ela. Pewnie, że pani Małgorzata to bardzo pozytywna kobieta, pełna energii i pasji. Niewątpliwie. Dlaczego jednak jurorzy są stawiani przed koniecznością odgrywania roli łagodnych rodziców?

Ponieważ zakończenie widz zapamiętuje – mocnym akcentem tego odcinka była muzyczna podróż zafundowana przez grupę Megitza. Romski ludowy utwór Cajorije Sukarije porwał publiczność, tak jak i sprawczyni całego zamieszania – charyzmatyczna i intrygująca wokalistka oraz kontrabasistka zespołu. Jej głos w tym mocnym wydaniu spełnił swą rolę w stu procentach. Jestem ciekawa, jak poradzi sobie w bardziej stonowanych piosenkach. Dziewczyna jest znakomita. Osobowość, wyrazistość – chwaliła Elżbieta. 4xTAK to oczywiście także wyraz jurorskiego uznania dla wspaniałych instrumentalistów, którzy jednak – przy tak ognistej frontmance – chyba godzą się z rolą drugoplanową…

Zaledwie cztery wykonania były w tym odcinku warte uwagi – Piotr Szumlas&Jakub Zaborski, a także Paweł Janas to moim zdaniem finaliści, Katedra i Megitza mogą liczyć na awans do półfinału. MBTM może poczuć za to spełnioną misję społeczną – chociaż tyle.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć