Agata Grenda, fot. Agnieszka Szenrok

wywiady

„Kultura musi korzystać z narzędzi biznesowych, PR-owych, edukacyjnych i nie okopywać się w swojej wielkości". Wywiad z Agatą Grendą

Agata Grenda przez ponad dekadę urzędniczka samorządowa i państwowa, managerka kultury. 7 lat pracowała w Nowym Jorku (w randze konsula oraz wicedyrektorki, a następnie dyrektorki Instytutu Kultury Polskiej), przez 4 lata była dyrektorką Departamentu Kultury w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Wielkopolskiego. Specjalizuje się zarówno w produkcji projektów międzynarodowych, dyplomacji publicznej, jak pracy z lokalnymi społecznościami i biznesem. Zainicjowany przez nią w 2012 r. projekt “Wielkopolska: Rewolucje” media okrzyknęły najważniejszych wydarzeniem społeczno-kulturalnym ostatnich lat. Wykładała zarządzanie kulturą na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu im. A. Mickiewicza oraz w Wyższej Szkole Umiejętności Społecznych w Poznaniu. Obecnie prowadzi własną firmę Grenda. Produkcja Kultury, realizując projekty z pogranicza kultury i biznesu.

Marlena Wieczorek: Byłaś dyrektorką Departamentu Kultury Urzędu Marszałkowskiego Województwa Wielkopolskiego w Poznaniu oraz dyrektorką Instytutu Kultury Polskiej w Nowym Jorku, teraz prowadzisz własną firmę – jakie zalety i wady możesz wymienić, porównując każdą z tych dróg zawodowych? Co cię w każdych z tych miejsc uskrzydlało i uskrzydla, a co sprawiało (i sprawia) największą trudność?

Agata Grenda: Te dwie drogi są dla mnie nieporównywalne, ale spróbujmy ująć je w ramy. Przede wszystkim nie umiem traktować swojej ścieżki zawodowej w kategorii wad i zalet. Mogę o niej myśleć, przywołując porażki i sukcesy, jednak to sama droga jest dla mnie celem. Bywa fascynująca, bywa nużąca, jednak nigdy nie myślałam o swoim doświadczeniu zawodowym w kategorii na przykład dobrych czy złych cech.
 
Praca na dyrektorskim stanowisku w urzędzie była dla mnie wielkim wyzwaniem. Wcześniej pracowałam w Nowym Jorku i przyzwyczaiłam się załatwiać sprawy szybko. A w urzędzie natrafiłam na długotrwałe procedury, obieg dokumentów, wiele podpisów pod jedną decyzją. Chociaż i tak uważam, że UMWW działa wyjątkowo sprawnie na tle urzędów w innych miastach. Miałam szczęście pracować ze wspaniałym zespołem Departamentu Kultury, moją zastępczynią była fantastyczna Grażyna Brzezińska, która zresztą pracuje na swoim stanowisku do dzisiaj, a Marszałek Marek Woźniak wspierał tak szalone, z punktu widzenia urzędnika, projekty jak „Wielkopolska: Rewolucje” czy inwestowanie środków unijnych w kulturę. Tak więc ten czas wspominam twórczo, wiele się nauczyłam. Nauczyłam się także tego, że szef jest zawsze sam, zwłaszcza gdy podejmuje niepopularne decyzje. Doświadczyłam tego, że najłatwiej oskarżyć “niekompetentnych urzędników” jeśli nie dostało się dotacji, nie wygrało konkursu, nie otrzymało nagrody. Na szczęście ilość hejtu, którą przyjęłam na klatę jako urzędniczka, rekompensowana była przez realne, pozytywne i trwałe zmiany, projekty i procedury, które udało mi się wdrożyć.
 
Z kolei własna firma, zwłaszcza na polu kultury, brzmi jak oksymoron (śmiech). Teoretycznie to nie ma szans się udać. A jednak daję radę! Uskrzydla mnie wolność, brak szefów, możliwość ryzyka i eksplorowania nowych ścieżek. Największym wyzwaniem jest ciągła niepewność. Nie jest to bowiem bezpieczny urzędniczy etat – to ciągły rollercoaster starań, przekonywania ludzi do swoich pomysłów, eksplorowania nowych ścieżek. To bardzo ekscytujący i jednocześnie uczący wielkiej pokory moment w mojej zawodowej drodze.

M.W.: Wróćmy do twoich amerykańskich doświadczeń. Jakie elementy związane z promocją i inwestowaniem w kulturę wysoką warto przenieść ze Stanów Zjednoczonych do Polski – czy coś cię tam szczególnie zainspirowało?

A.G.: Instytut Kultury Polskiej, w którym pracowałam przed 2016 rokiem, był zupełnie inną placówką niż ten, w którym przyszło mi pracować dla obecnego obozu rządzącego. Wcześniej celem nie było forsowanie jednej, słusznej wizji Polski czy polskiej kultury, historii i martyrologii. Naszym zadaniem było dotarcie z pozytywnym obrazem Polski do opiniotwórczych środowisk w Stanach Zjednoczonych, robienie projektów, w których słowo “Polska” będzie odmieniane w pozytywnych kontekstach, ale też nie będzie to słowo niepodlegające dyskusji. Wręcz przeciwnie – dobrze promować swój kraj za granicą to umieć słuchać, dyskutować, otwierać się na debaty na temat historii, przyszłości, różnych wersji teraźniejszości. To nie było jedynie inwestowanie w tzw. kulturę wysoką, ale udowadnianie amerykańskim partnerom, że polska kultura jest tym, czego absolutnie nie chcą przegapić i doprowadzanie do sytuacji, w których nie wyobrażali sobie nie mieć projektów z Polski w programach swoich instytucji. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, co warto przenieść do nas, bo w Polsce nie ma potrzeby promowania polskiej kultury w sposób, w który robiliśmy to w Stanach Zjednoczonych. Na pewno warto wzmocnić mądrą współpracę kultury z biznesem, zaopatrywanie artystów w narzędzie radzenia sobie w państwie, w którym fundusze na kulturę są przez rządzących nieustannie pomniejszane. Warto inwestować w międzynarodowe wizyty studyjne; jestem ich wielką fanką. I przede wszystkim nie warto wmawiać nikomu, że jest tylko jedna droga myślenia o kulturze, państwie czy historii.

Magdalena Nowicka-Ciecierska: Jak myślisz, jakich cech, jakiego typu myślenia, najbardziej brakuje środowisku kulturalnemu, aby mogło ono rozwijać się i dobrze prosperować dzięki swojej działalności, jak ma to miejsce w świecie biznesu?
 
A.G.: Kultura w czasach kryzysu najczęściej kwitnie, choć oczywiście wiem, jak gorzkie jest to stwierdzenie w obecnej sytuacji w Polsce. Środowisku niczego nie brakuje, poza większymi dotacjami na działalność merytoryczną, uproszczonymi przepisami, życzliwymi urzędnikami i trochę większą wiedzą z zakresu współpracy z biznesem. I brakiem cenzury. I może trochę większą dozą życzliwości do siebie nawzajem.
 

 Agata Grenda, fot. Agnieszka Szenrok

M.W.: Spotkałyśmy się na debacie w Zachęcie, gdzie mówiono o związku biznesu ze sztuką; koncentrowano się też na roli państwa w rozwoju sektora kultury, natomiast pominięto niemal zupełnie organizacje pozarządowe (nie mam na myśli fundacji przy korporacjach etc.), podobnie było na konferencji “Marketing w kulturze” w Gdańsku. Jak myślisz, co jest tego powodem?

A.G.: Spotkanie w Zachęcie nosiło tytuł “Biznes–Kultura–Społeczeństwo”. Paneliści dyskutowali o korzyściach, które biznes i kultura mogą wynieść ze współpracy oraz o konieczności połączenia sił na rzecz zmiany społecznej i edukacji kulturalnej. Mam wrażenie, że ze względu na określone ramy czasowe pominięto po prostu tematy, które nie miały swoich reprezentantów wśród zaproszonych panelistów. Trudno mówić o NGO i ich współpracy z biznesem, skoro organizacje pozarządowe mają formalne problemy w nawiązywaniu takiej kooperacji. W dzisiejszym świecie wygląda to często tak, że NGO to maszynki do pisania wniosków, które dopasują się do każdego tematu, byle dostać dotację. Z drugiej strony to dzięki ich działalności mamy wspaniałe i ważne projekty oraz budujemy zaangażowane społeczeństwo obywatelskie. Jednak biznes nie jest nimi zainteresowany, bo… nawet nie wie, czym miałby być zainteresowany. Świat NGO jest na co dzień biznesowi kompletnie obcy. Same organizacje również bardzo niewiele robią w zakresie promocji i wdrażania takiej współpracy.

M.W.: I wreszcie – jak można zmienić myślenie o roli organizacji pozarządowych w Polsce, w szczególności z sektora kultury? My sami rezygnujemy z pisania wniosków do ministerstw, bo przy stosunkowo małych pieniądzach toniemy w sprawozdawczości, nie mamy środków na koszty stałe.

A.G.: Przede wszystkim trzeba zacząć od transparentnych konkursów, w których w komisjach zasiadają niezależni eksperci z wielu branż, a dotacje nie bazują na gustach urzędników i znajomościach ludzi kultury. Trzeba uprościć sprawozdawczość. Po drugie należy nauczyć organizacje pozarządowe promocji własnej komunikacji ze światem, pozyskiwania partnerów i dobrej współpracy z urzędnikami, która to przyczyni się do edukacji tych ostatnich. Gdy mówisz “jak zmienić myślenie…”, to co masz na myśli? Kto powinien to myślenie zmienić? Odbiorcy projektów, urzędnicy, decydenci? Według mnie na wszystkich tych płaszczyznach jest praca do wykonania.

M.W.: Zgadzam się – jest na wszystkich płaszczyznach [śmiech]. Jesteś rzeczniczką prasową Ceramiki Tubądzin, która wychodzi naprzeciw relacji: biznes – kultura. Co atrakcyjnego wynika dla właściciela firmy z takiej właśnie współpracy?

A.G.: Współpraca z Ceramiką Tubądzin to jeden z moich ważnych obecnie projektów. Realizuję go we współpracy z agencją PR V5group, która obsługuję Grupę Tubądzin. Cieszę się, że mogę reprezentować firmę, która jest otwarta na zmiany, ma designerski produkt najwyższej jakości, sprzedaje swoje produkty w ponad 60 krajach i jeszcze wspiera kulturę! Dla Ceramiki Tubądzin projektują wspaniali twórcy – światowej klasy projektantka Dorota Koziara czy jeden z najlepszych polskich projektantów Maciej Zień. Płytki ceramiczne Tubądzin co chwilę zdobywają najważniejsze polskie nagrody. To dla mnie wspaniała przygoda.

Wracając do odpowiedzi na pytanie – z takiej współpracy firma może mieć prestiż, poczucie satysfakcji związanej ze wspieraniem społeczności lokalnych oraz z angażowaniem się w ważne projekty na poziomie ogólnopolskim. Może wzmacniać i kreować swój wizerunek, korzystając z narzędzi oraz wytworów kultury. Właściciele Ceramiki Tubądzin, Joanna i Andrzej Wodzyńscy, doskonale zdają sobie z tego sprawę i dlatego podejmują mądre działania.

M.N.-C.: Jakich więc rad udzieliłabyś fundacjom, instytucjom kultury próbującym przebić się ze swoją ofertą do firm, na co powinny one zwrócić szczególną uwagę przy prezentacji swoich projektów, by uzyskać mecenat?

A.G.: Na to, do kogo mówią i jakie ich odbiorca ma potrzeby. Na przygotowywanie projektów współpracy, a nie projektów mecenatu. Na sprawienie, że darczyńca będzie się czuł jak partner, a nie sponsor. Każdy potencjalny partner z kolei powinien być traktowany indywidualnie, a nie dostawać moje ulubione “pakiety sponsorskie”.

M.W.: Jak myślisz, na ile współpraca z biznesem jest po prostu wzajemnym świadczeniem dóbr, a na ile można powrócić do mody na tzw. mecenat. Ostatnio jedna z firm (jednoosobowa działalność gospodarcza) przekazała nam swój zysk w darowiźnie, ale od niej musieli odprowadzić jeszcze podatek. W takiej sytuacji trudno argumentować, że warto…

A.G.: W naszym kraju nie ma tradycji filantropii, króluje za to (w różnych wersjach i nazwach) srebrny, złoty i brązowy pakiet sponsorski. Za określoną sumę można uzyskać fontanny logotypów, plakatów i ulotek z logo firmy. Nie ma to jednak nic wspólnego ze współpracą, słuchaniem, uczeniem się od siebie nawzajem. Na poziomie formalnym nie warto zapewne wspierać kultury – nie ma odpisów podatkowych, baner nie wyświetli się podczas spektaklu tak, jak podczas meczu, kultura tak nie wzrusza, jak potrzebujące dzieci… Artyści ponadto niezbyt szanują sponsorów, często z wzajemnością… Aby ta współpraca nabrała znaczenia, obie strony muszą się czuć sobie potrzebne, a nie przez siebie wykorzystywane do osiągnięcia PR–owych celów. Przed nami jeszcze długa droga, ale są już w Polsce wspaniałe przykłady współpracy kultury z biznesem. To, w jaki sposób Grażyna Kulczyk czy Piotr Voelkel wspierają kulturę, żeby wymienić osoby pochodzące z mojego miasta, jest przykładem mądrych, długofalowych i nastawionych na współpracę działań.

M.W.: Na konferencji o sektorze kultury w krajach skandynawskich dowiedziałam się, że rezygnuje się tam z tzw. grantozy, że robi się przetargi i dana instytucja publiczna czy państwowa deleguje zadania na zewnątrz do NGO-sów. Myślisz, że to jest coś do przyjęcia w Polsce?

A.G.: W obecnym systemie finansowania kultury nie wyobrażam sobie tego, chyba że instytucje publiczne będą miały na ten cel zwiększone dotacje. W przeciwnym razie dotacja podmiotowa powinna być realizowana przez samą instytucję, nie zaś podmioty zewnętrzne. Co nie znaczy, że instytucje nie mogą robić zapytań ofertowych czy przetargów. Natomiast zadań przypisanych ich podstawowej działalności nie mogą zlecać na zewnątrz, bo wtedy będą instytucjami działającymi na zasadzie impresariatu. Nie ma jednak przeszkód, aby organizacje pozarządowe we współpracy z instytucjami wspólnie sięgały po publiczne pieniądze. Jednak i ten mechanizm jest co najmniej niedoskonały.

M.N.-C.: W porównaniu z zainteresowaniem ofertą kulturalną w Europie, w Polsce wciąż na niektórych koncertach (i to znakomitych artystów) sale są wypełnione zaledwie w połowie. W jaki sposób Twoim zdaniem warto byłoby uwrażliwiać polskie społeczeństwo na kulturę tak, aby stała się ona dla ludzi sprawą większej wagi niż tylko sposobem na sporadyczne spędzenie wolnego czasu?

A.G.: Moim marzeniem jest, aby kultura nie była sprawą większej wagi, a naturalną potrzebą każdego z nas. Aby nie kojarzyła się z barierami, niedostępnością, męką i czymś niezrozumiałym. Żeby tak się stało, kultura musi stać się bardziej dostępna – co zresztą już się dzieje. W wielu instytucjach działają świetne programy edukacyjne. Jednak ta edukacja powinna zacząć się już w przedszkolach. Dodatkowo, jeśli z domu nie wynieśliśmy żadnej potrzeby korzystania z kultury, nie uczyliśmy się jej mądrze w szkole, nie obcowaliśmy z nią w dorosłym życiu – trudno będzie nagle tę potrzebę w sobie wykrzesać. Dlatego kultura musi korzystać z narzędzi biznesowych, PR-owych, edukacyjnych i nie okopywać się w swojej wielkości.

M.N.-C.: Od wielu lat łączysz środowisko kultury i biznesu. Które z dotychczasowych projektów przyniosły ci najwięcej satysfakcji, a które stanowiły największe wyzwanie? 

A.G.: Każdy projekt jest dla mnie wyzwaniem. W zeszłym roku bardzo cieszyła mnie strona internetowa www.onepoznan.pl, którą wymyśliłyśmy, stworzyłyśmy i prowadziłyśmy wraz z Anną Krenz dla Urzędu Miasta Poznania z okazji 100-lecia uzyskania praw wyborczych przez Polki. W Urzędzie Marszałkowskim najważniejszym projektem był dla mnie “Budzik kulturalny”, dofinansowany ze środków unijnych kilkuletni projekt składający się z wielu komponentów, mających na celu ożywienie działań kulturalnych w Wielkopolsce – od międzynarodowych wizyt studyjnych po prezentację wielkopolskich artystów za granicą, szeroko zakrojone szkolenia dla managerów kultury w najważniejszych miastach w regionie, stworzenie portalu kulturaupodstaw.pl, który zresztą do dzisiaj świetnie działa. Częścią programu był też trzyletni projekt “Wielkopolska: Rewolucje”, pod kuratelą Agaty Siwiak, którą zaprosiłam do współpracy, okrzyknięty przez ogólnopolskie media jednym z najważniejszych projektów kulturalno-społecznych ostatnich lat. 

W Nowym Jorku przez siedem lat zrealizowałam ogromną ilość projektów z amerykańskimi partnerami. Spektakl o Irenie Gut-Opdyke, Polce ratującej żydów podczas II wojny światowej, wystawiony na Broadway’u był jednym z nich. Miałam przyjemność zaprezentować też pierwszą polską produkcję w historii Lincoln Center Festival – Kalkwerk w reżyserii Krystiana Lupy, doprowadzić do wystawienia dramatów Doroty Masłowskiej, umieścić polskie sztuki teatralne w amerykańskich antologiach, pokazać z ogromnym sukcesem poznański Teatr Ósmego Dnia i cieszyć się entuzjastycznymi recenzjami w New York Times… Tych projektów było bardzo wiele. Ale najważniejsza nie była ich skala. Ważni byli ludzie, którzy przy nich pracowali, energia, wymiana, przyjaźnie, budowanie dobrych relacji – o to według mnie chodzi właśnie w dyplomacji publicznej. I to są najcenniejsze zdobycze mojej dotychczasowej pracy. 

Dofinansowano z środków Funduszu Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS

 

 Jedyne takie studia podyplomowe! Rekrutacja trwa: https://www.muzykawmediach.pl/

 

SPIS TREŚCI: 

PUBLIKACJE

Anna Wyżga – Uwiecznić ruch – o funkcjach tańcach w filmie cz. 1 i cz. 2

 

EDUKATORNIA

Joanna Kwapień – Od Wagnera do musicalu – historia syntezy sztuk 

Zuzanna Daniec – Intermedialność a intertekstualność. „Muzyka w muzyce” według Mieczysława Tomaszewskiego


FELIETON

Jakub Figus – Inter media vocant Musae

Paulina Podżus – Formy artystycznie nieartystyczne

 

WYWIADY

Marlena Wieczorek, Magdalena Ciecierska-Nowicka – „Kultura musi korzystać z narzędzi biznesowych, PR-owych, edukacyjnych i nie okopywać się w swojej wielkości”. Wywiad z Agatą Grendą

Joanna Stanecka – Michał Biel. W cieniach rampy


RECENZJE

Joanna Kwapień – Społeczny wymiar tworzenia filmu w Polsce

Agata Pasińska – Edukacja muzyczna poprzez zabawę? Recenzja książki Brzdęk! Jak złapać dźwięk


KOSMOPOLITA

Agnieszka Cieślik – Andrzej Krakowski – Bronisław Kaper. Od początku do końca

Anna Kruszyńska – Teatr tańca Piny Bausch cz. 1 i cz. 2

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć