fot. Nik Babic

wywiady

"Po zbudowaniu silnej oraz przyjaznej relacji z polskimi wykonawcami, krytykami, muzykami, nie ma siły, która by te relacje zakończyła" – wywiad z Dobromiłą Jaskot i Dominikiem Karskim

Dobromiła Jaskot – kompozytorka. Studia w zakresie kompozycji ukończyła w Akademii Muzycznej w Poznaniu w klasie prof. Lidii Zielińskiej, a naukę kontynuowała na studiach podyplomowych w zakresie kompozycji komputerowej, teatralnej i filmowej oraz twórczościaudiowizualnej w Akademii Muzycznej we Wrocławiu, a także w Łodzi. We wrocławskiej Akademii Wuzycznej uzyskała stopień doktora. W latach 2005-2015 wykładała w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. Obecnie mieszka i tworzy w Perth, w Australii. 

Dominik Karski – kompozytor. Od 1991 roku mieszka w Australii (z przerwą w latach 2007-2014, kiedy przeprowadził się do Polski), tam ukończył studia w zakresie kompozycji w Perth i Brisbane pod kierunkiem Briana Howarda i Stephena Cronina. Stopień doktorski uzyskał w roku 2012 na University of Melbourne. Studiował również pod kierunkiem Chayi Czernowin na Universität für Musik und darstellende Kunst w Wiedniu.  


Ewa Chorościan: Rozmawiamy przy okazji numeru poświęconego tematowi emigracji polskich kompozytorów. Czy Państwo czują się kompozytorami „emigracyjnymi”, kompozytorami polsko-australijskimi, czy może „obywatelami świata”?  

Dobromiła Jaskot: W moim przypadku, z Polski wyjechałam na tyle niedawno, że jest mi wciąż bardzo daleko do poczucia polsko-autralijskiego. Zdecydowanie czuję się w pełni kompozytorką polską. Potrzebnych jest mi jeszcze wiele lat doświadczeń w nowym kraju, więcej aktywności. Jednak największym problemem jest to, iż w Australii muzyka jaką tworzymy brzmi obco. Nie wpisujemy się w tutejszą scenę muzyki nowej (zwłaszcza w Zachodniej Australii, gdzie mieszkamy), zatem trudno mόwić o odnalezieniu się w nowym otoczeniu. Z olbrzymim trudem też można znaleźć wykonawcόw, ktόrzy poświęciliby długie miesiące na przygotowanie naszych utworόw. Tu przede wszystkim praktykuje się zapis graficzny, zatem mozolne rozczytywanie skomplikowanych partytur jest elementem niejako wymarłym – w Zachodniej Australii.

Dominik Karski: Nigdy nie czułem potrzeby aby siebie definiować, ale biorąc pod uwagę to pytanie wydaje mi się, że jestem emigracyjnym polsko-australijskim kompozytorem, który czuje się obywatelem świata, gdyż upłynęło już wiele lat od mojej emigracji z Polski, w wyniku czego Australia jest dla mnie drugą ojczyzną, a moja muzyka jest wykonywana w różnych krajach. Chciałbym też wspomnieć, że po piętnastu latach w Australii podjąłem próbę zamieszkania w Polsce na stałe (2007-2014), lecz z pewnych powodów – nie związanych ze sceną muzyki nowej – stwierdziłem, że w Australii jednak czuję się bardziej jak “u siebie”.  

E.Ch.: Mam wrażenie, że kompozytor musi być w dzisiejszych czasach cały czas w drodze między koncertami, warsztatami. Czy zawód kompozytora pozwala w ogóle zapuścić gdzieś korzenie? 

D.J.: Niekoniecznie. Obecnie, nie mając możliwości podrόżowania z nieprzeciętnie odległego kontynentu, nie uczestniczymy w żadnych naszych prawykonaniach. Ciężko jest rόwnież dolecieć gdziekolwiek poza Zachodnią Australię, choćby na australijskie festiwale, nie wspominając o bardziej odległych stąd rejonach świata. To jednak nie przeszkadza nam w ciągłym komponowaniu i wspόłpracy z europejskimi wykonawcami.

D.K.: Nie wszystko zależy od samego kompozytora. Możliwość uczestniczenia w koncertach, festiwalach, warsztatach, zależy od szansy na uzyskanie dofinansowania. Jeśli się otrzymuje zamówienia, granty na pokrycie kosztów podróży, wtedy można być obecnym osobiście na wydarzeniach, niezależnie od tego gdzie się odbywają. Nie zawsze jednak jest to możliwe – w tym roku, przykładowo, na prawykonaniach moich utworów (w tym na niedawnej Warszawskiej Jesieni i wkrόtce w Stanach Zjednoczonych) obecny jestem wyłącznie dźwiękiem i duchem. Poza tym, chyba każdy zaczyna kiedyś odczuwać potrzebę zapuszczenia korzeni, nawet jeśli jest osobą często podróżującą. 

E.Ch.: Czy to, gdzie Państwo pracują, ma przełożenie na muzykę? Czy wyjazd z kraju, zmiana otoczenia, tu pytanie głównie do Pani Dobromiły Jaskot, która przeprowadziła się do Australii stosunkowo niedawno, wpłynęły na Pani twórczość? 

D.J.: Z całą pewnością pracując w placόwce muzycznej, można czuć się bardziej kompozytorem. Nie potrzeba rozbijać myśli w ciągu dnia na część twόrczą i część pracy zarobkowej. W Australii jestem bardziej building designerem, co rόwnież pochłania umysł i stymuluje wyobraźnię. Często obserwuję walkę myśli pomiędzy dźwiękami a projektami architektonicznymi – ciężko jest ją uspokoić. Większym właściwie problemem jest kontakt z wykonawcami, dla ktόrych piszemy, gdyż nie mamy możliwości po prostu wsiąść w pociąg. Spora część pracy twόrczej pozostaje do rozstrzygnięcia w naszym zakresie lub za pomocą internetu. Mnie rόwnież kontakt ze studentami stymulował do pracy; nasze dyskusje, analizy, nieskończone inspiracje… 

D.K.: W tym momencie mogę z całą pewnością stwierdzić, że miejsce stałego pobytu nie ma przełożenia na muzykę, którą piszę. Wcześniej, na etapie odbywania studiów kompozytorskich w Australii, miejsce to niewątpliwie przyczyniło się w pewien określony sposób do ukształtowania mojego rozwoju. Utwory, które piszę obecnie powstają niezależnie od miejsca zamieszkania.  

E.Ch.: Z europejskiej perspektywy można czasem pomyśleć, że poza Europą nic się nie dzieje w muzyce nowej… Jak wygląda scena muzyki współczesnej w Australii – mam tu na myśli festiwale, zespoły muzyki nowej?  

D.J.: Europa, to najgęstsze skupisko krajόw, Australia, to zaledwie jeden samotny kraj na kontynencie-pustynii. Możnaby łatwiej porόwnać ilość festiwali i zespołόw do połowy ilości mieszkańcόw Polski. Myślę, że bez wątpliwości Polska wygrywa w ilości i jakości wydarzeń. Australia to bardzo specyficzny kraj. Każde miasto ma swόj indiwidualny profil muzyczny. W Perth, gdzie mieszkamy, krόluje free improvisation oraz partytury graficzne. Partytur zapisanych się praktycznie nie słyszy (chyba że jest to minimal). Ciężko jest też często rozrόżnić czy jest to nadal muzyka poważna/akademicka, czy popularna, zwłaszcza gdy pojawiają się media elektroniczne.

D.K.: Ja jednak myślę, że Australia nie jest tylko pustynią. Są tu też lasy, jeziora, rzeki, pasma górskie – w niektórych nawet jest śnieg i można pojeździć na nartach. Nawet na pustyni dużo się dzieje, tylko nie jest to zauważalne z dalszej perspektywy… co można spostrzec o Australii z dystansu Europy? Scena muzyki nowej w Australii to festiwale takie jak np. Totally Huge New Music Festival w Perth, czy Bendigo Festival of Exploratory Music; rozmaite zespoły i soliści, np. Kupka’s Piano, czy Geoffrey Gartner, programy dla młodych kompozytorów organizowane przez orkiestry symfoniczne, jak np. Cybec 21st Century Young Composers Program prowadzony przez Melbourne Symphony Orchestra… to zaledwie lekki zarys wszystkiego, co dzieje się na scenie muzyki nowej w Australii. 

E.Ch.: Czy studia muzyczne, kompozytorskie w Australii czymś się różnią od europejskich? Jakie są tam perspektywy rozwoju młodych kompozytorów?

D.J.: Tutaj studia rządzą się prawami marketingu; to jest biznes. Za studia nawet Australijczycy muszą solidnie płacić. Wybierając zatem kierunek trudno się dziwić, że studenci decydują się na zawody, ktόre przyniosą w przyszłości dobre zarobki. Co się z tym wiąże, aby utrzymać finansowo uczelnie, trzeba się o studentόw postarać, co niestety nie wpływa na weryfikację poziomu. W Perth, w dominującej pod względem ilości studentόw uczelni, największą rόżnicą jest zacieranie granic co właściwie się kryje pod hasłem “kompozycja”. Są to często studia technologii, przygotowujące studentόw w stopniu znakomitym do programowania lub reżyserii dźwięku. Niestety bywa, iż po otrzymaniu tytułu licencjatu, wykształcony kompozytor nie ma dużego doświadczenia w zapisie nutowym. Za to może być mistrzem w improwizacji eksperymentalnej oraz transformacji dźwięku. Są jednak i takie uczelnie, gdzie studia wyglądają podobnie do Europejskich i ich absolwenci kontynuują naukę w najważniejszych instytucjach na świecie, jak Huddersfield, Harvard, San Diego…

D.K.: Nie jestem w stanie wypowiedzieć się na temat studiów kompozytorskich w Europie, ponieważ wykształciłem się w Australii. Z mojego doświadczenia jako były student kompozycji w kilku miastach australijskich mogę powiedzieć, że zawsze wspierano mnie w dążeniu do odnalezienia siebie w muzyce, do ukształtowania mojego indywidualnego głosu. Moje wspomnienia z czasów studiów są jak najlepsze: stymulujące lekcje z moimi profesorami, inspirujące dyskusje na seminariach, wiele godzin spędzonych w bibliotekach wgryzając się w partytury i słuchając nagrań, współpraca ze studentami wydziału instrumentalnego nad wykonaniami moich wczesnych utworów… Czułem się wolny w tym, jaki kierunek chciałem obrać i miałem przy tym ogromne wsparcie. Młodzi kompozytorzy dzisiaj mają możliwość uczestniczenia w programach prowadzonych przez orkiestry symfoniczne i zespoły kameralne. Festiwale muzyki nowej również przyczyniają się do wspierania młodych twórców, prezentując koncerty skupiające się na utworach młodego pokolenia. 

E.Ch.: Czy dostrzegają Państwo w ogóle jakieś różnice między tym, co tworzy się w Europie, Stanach Zjednoczonych, a tym co w Australii? Czy istnieje u australijskich twórców jakieś poczucie odizolowania od europejskich trendów, czy też obecnie w dobie Internetu nie ma takiego problemu?     

D.J.: Poczucie odizolowania jest tutaj bardzo silne. Zwłaszcza w Perth, ktόre oddalone jest o kilka tysięcy kilometrόw od pozostałych miast, nie tylko innych kontynentόw. Europa jest czymś w rodzaju dobrego wzorca dla Australijczykόw. Jest bardzo poważana, ale i budzi nieco poczucia zagrożenia i konfrontacji. Myślę, że Australia, jako kraj powstały z mikstury brytyjskich jeńcόw plus pόźniejszych imigrantόw ze wszech stron świata, nie posiada czegoś, co dla Europejczykόw jest podstawą w sztuce – własnej tradycji. Tu historia budowy kraju zaczyna się…. w końcu XVIII wieku! Kultura aborygeńska, oryginalna dla tego kontynentu, nie jest zestawiana z nowo post-zachodnio-europejską kulturą, czyli wspόłczesną Australią. Istnieje jako archiwa lub jest wygnana tysiące kilometrόw wgłąb pustyni. 

D.K.: Jak już Dobromiła wspomniała, trudno jest porównać Europę, będącą skupiskiem wielu krajów o ogromnych tradycjach artystycznych, do Australii – jednego kraju o bardzo młodej i nadal kształtującej się tożsamości kulturowej. Ale mówiąc bardzo ogólnie, można by stwierdzić, że Europa jest dużo bardziej awangardowa niż Australia. Tutejszy mainstream to muzyka pisana bardziej tradycjonalnie i mająca charakter, powiedziałbym, niekonfrontujący, rozrywkowy. Z drugiej strony, pomijając mało ambitny mainstream, istnieje tutaj ogromna różnorodność, podobnie jak w Europie czy USA. Są tutaj twórcy modernistyczni (np. Liza Lim, Chris Dench), eksperymentujący z mediami elektronicznymi, tworzący partytury graficzne, improwizatorzy, sound art, czy Nowa Dyscyplina. Myślę, że czym bardziej zagłębić się w środowisko muzyki nowej w Australii, tym większą różnorodność można zauważyć. Dlatego trudno jest mówić o silnym poczuciu izolacji od europejskich trendów, szczególnie w dzisiejszej dobie internetu – to co jest w Europie jest też w Australii, tyle że w nieco innej wersji. 

E.Ch.: Często współpracują Państwo z polskimi wykonawcami, mają wykonania na polskich festiwalach. Czy nie jest tak, że na emigracji żyje się trochę równolegle w dwóch krajach? Jak silne są Państwa związki z Polską?

D.J.: Polska zawsze będzie dla mnie pierwszym krajem. Po zbudowaniu silnej oraz przyjaznej relacji z polskimi wykonawcami, krytykami, muzykami, nie ma siły, ktόra by te relacje zakończyła. Mając dogłębne zaufanie, odległość nie stanowi żadnego problemu. Mam wrażenie, że będąc w Australii, mamy nawet częstszy kontakt z niektόrymi muzykami, niż mieszkając w Polsce! Jedynym bόlem jest to, iż nie mamy możliwości uczestniczyć w prawykonaniach naszych utworόw. Jest to, przyznam, dziwne uczucie, kiedy publiczność słyszy utwόr, ktόry sam twόrca jest w stanie usłyszeć dopiero po otrzymaniu nagrania, nie wspominając już o kontakcie z wykonawcą na scenie…

D.K.: Wspomniany wcześniej okres próby mojego zaaklimatyzowania się w Polsce był bardzo produktywny pod względem współpracy artystycznej z wykonawcami, a mianowicie z fenomenalnym duetem Flute o’clock – Ewa Liebchen i Rafał Jędrzejewski – co zaowocowało nowymi utworami, koncertami i płytą monograficzną (Bôłt Records). Odkąd przenieśliśmy się do Australii, staramy się te relacje umacniać, realizując kolejne przedsięwzięcia. Prawdą jest więc, że funkcjonujemy równolegle w dwóch miejscach, choć muszę zaznaczyć, że moja muzyka jest częściej grywana w Polsce niż w Australii. Niemniej jednak, o wydarzeniach w Polsce mieszkańcy Australii mogą usłyszeć dzięki internetowi.

E.Ch.: Jak z tej odległej perspektywy wygląda polska muzyka współczesna? Czy jest atrakcyjna dla zagranicznego słuchacza, czy w ogóle jest znana w Australii? 

D.J.: Niestety można powiedzieć, iż nie jest znana poza Lutosławskim i Pendereckim. Czasem nawet omyłkowo trafia pod hasło Wschodniej Europy – zapewne ukształtowanie mapy Europy z tak wielkiej perspektywy jest trudne do opanowania. Ale czy w Polsce znana jest muzyka zakątkόw azjatyckich, indonezyjskich? Niestety odległość odgrywa wielką rolę, pomimo internetu. Ale w tym nasza misja, ktόrą w możliwie największym stopniu planujemy wypełnić.

D.K.: Tutaj całkowicie zgodziłbym się z Dobromiłą. Mogę tylko dodać, że w tym miesiącu odbędzie się konferencja w Perth, na której zaprezentuję nagrania moich utworów, zrealizowane w Polsce przez Flute o’clock, Małgorzatę Walentynowicz, Zofię Dowgiałło-Zych i Ryszarda Lubienieckiego. W następnym roku chcielibyśmy rόwnież wygłosić prezentacje przybliżające polską muzykę nową. Mamy też wiele innych pomysłόw i planόw, ale teraz przedwcześnie byłoby o nich mówić…

E.Ch.: Jak ważna jest dla Państwa taka bezpośrednia współpraca z konkretnym wykonawcą – stanowi on inspirację czy może skłania do dostosowania środków do możliwości wykonawczych? 

D.J.: Przywołując z doświadczenia, to raczej wykonawca stawia poprzeczkę kompozytorowi, by w pełni wykorzystać jego potencjał. Taka wspόłpraca jest z pewnością najbardziej inspirująca i rozwijająca. Trudno jest mi sobie wyobrazić komponowanie utworu bez świadomości kto go prawykona. Oczywiście każdy ma prawo do utworu, ale ta pierwotna dedykacja w ogromnym stopniu kształtuje utwόr pod osobowość muzyczną oraz kunszt techniczny pierwszego wykonawcy.

D.K.: Dla mnie bliska współpraca z wykonawcą to podstawa. Nie zawsze jest to możliwe, aby współpracować bezpośrednio ze względu na odległość, ale to nie stanowi przeszkody – jest przecież internet. Wykonawcy, z którymi podejmuję współpracę, inspirują mnie ogromnie i bardzo cenię sobie ten tryb pracy, gdyż tylko w ten sposób powstaje możliwość dogłębnego poszukiwania i eksperymentu. Mój proces twórczy zatem nie jest oparty na dostosowaniu środków do możliwości wykonawczych – choć byłoby to konieczne w przypadku komponowania na orkiestrę symfoniczną. 

fot. Marek Suchecki

E.Ch.: A jak wygląda wspólne życie dwojga kompozytorów? Tworzą Państwo całkowicie niezależnie, czy też inspirują i motywują się wzajemnie?

D.J.: Jako że wymieniamy się naszymi myślami i pomysłami, rozmawiamy o tworzonych w danym momencie utworach, wzajemnych inspiracji jest zawsze wiele. Piszemy na ogόł przy wspόlnym stole, ale system mamy diametralnie inny; Dominik komponuje każdego dnia i w każdej wolnej minucie (dosłownie!), natomiast ja potrzebuję absolutnego odizolowania od wszelkich bodźcόw, pracy, muzyki i wόwczas, po uzyskaniu wewnętrznego spokoju i pustki, mogę zasiąść do kontemplacji i zapisu. W samym zapisie obecność Dominika przy stole mnie wprost zbawia, jako że nie znam drugiego kompozytora o tak wybitnej precyzji i fascynacji notacją partyturową. 

D.K.: Ja z kolei jestem pełen podziwu dla pomysłowości Dobromiły. Obserwując jak pracuje nad utworami, zadziwiają mnie zestawienia technik instrumentalnych, które łączy w konstruowaniu brzmień. Często muszę sporo się nagłowić, kiedy pada pytanie “jak najlepiej to zapisać?”. Bardzo też lubię słuchać, jak Dobromiła ćwiczy na fortepianie, szczególnie jeśli jest to Chopin, co też jest dla mnie ogromnie inspirujące. Oczywiście różnimy się jako kompozytorzy, ale jak najbardziej jest między nami wzajemna motywacja i inspiracja. 

E.Ch.: Miałam okazję słuchać podczas ostatniej Warszawskiej Jesieni prawykonania kwartetu Pana Dominika Karskiego, którego bardzo gratuluję. Kiedy zatem znów będzie można Państwa usłyszeć w Polsce?

D.K.: Bardzo dziękuję! Jest mi ogromnie miło, że festiwal włączył mόj utwór do programu i że został on prawykonany przez tak znakomity zespół, jakim jest Kwartet Diotima.  

D.J.: Są wstępne plany co do Musica Polonica Nova i Poznańskiej Wiosny Muzycznej z naszymi utworami w wykonaniu rewelacyjnego i wiernie z nami wspόłpracującego duetu Flute o’clock. Pόźną jesienią jest szansa na nasze dwa prawykonania dla tegoż duetu i znakomitej pianistki, Małgorzaty Walentynowicz (w trakcie przygotowań i częściowo w trakcie realizacji). Cieszymy się ogromnie, że możemy być nadal częścią sceny muzyki nowej w Polsce, pomimo emigracji. Muzycznie, będzie to zawsze nasz najbliższy kraj.

E.Ch.: Bardzo dziękuję za rozmowę.

———–

Spis treści numeru Dalekie lądy. Kompozytorzy emigracyjni

Felietony

Agnieszka Cieślak, Bronisław Mirski – po nitce do kłębka, czyli detektywistyczne oblicze muzykologii

Aleksandra Bliźniuk, Tylko bez romantycznych uniesień

Wywiady

Marlena Wieczorek, “Zbyt długo traktowano twórczość i działalność polskich kompozytorów tworzących w XX wieku poza granicami kraju jako historię niejako odrębną od tej krajowej” – wywiad z Beatą Bolesławską-Lewandowską

Ewa Chorościan, “Po zbudowaniu silnej oraz przyjaznej relacji z polskimi wykonawcami, krytykami, muzykami, nie ma siły, ktόra by te relacje zakończyła” – wywiad z Dobromiłą Jaskot i Dominikiem Karskim

Recenzje

Agnieszka Teodora Żabińska, Nierówny Rogowski

Ewa Chorościan, Dwie piąte – Wajnberg i Prokofiew

Publikacje

Agnieszka Cieślak, Mariusz Gradowski, Muzyka filmowa. Twórcy emigracyjni

Andrzej Bełkot, Definicja migracji

Edukatornia

Magdalena Nowicka-Ciecierska, Henryk Wars – Pierwszy Polak w Hollywood

Paulina Zgliniecka, Szperając w pamięci. O życiu i twórczości Eugeniusza Morawskiego

Elżbieta Szczurko, Antoni Szałowski – odkrywany (neo)klasyk

Kosmopolita

Kinga Krzymowska-Szacoń, American Dream? Kompozytorzy europejscy w Stanach Zjednoczonych

Grzegorz Piotrowski, Bohuslav Martinů: emigrant

Rekomendacje

Zygmunt Mycielski – Andrzej Panufnik: Korespondencja. Część 1: Lata 1949–1969

Kompozytorzy polscy na emigracji. Przewodnik (XX wiek)

 Zrealizowano w ramach stypendium twórczego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć