okładka płyty

recenzje

Anita Rywalska "Grunge"

Anita Rywalska to – jak możemy przeczytać wewnątrz okładki płyty – jedna z najwybitniejszych i najbardziej wszechstronnych współczesnych polskich śpiewaczek operowych. Z bogatym, klasycznym wykształceniem muzycznym – jest absolwentką Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie oraz Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku – dotychczas zajmowała się m.in. nagrywaniem arii operetkowych i operowych, występowaniem w teatrach oraz w programach telewizyjnych i na festiwalach. Tym razem ma być inaczej – płyta Grunge zawierająca operowe wykonania przebojów tegoż gatunku charakteryzowana jest jako „zupełnie odmienna” i „zaskakująca”. Nie da się zaprzeczyć – ręka sama po nią sięga, choćby z ciekawości. Połączenie kompozycji takich zespołów jak Nirvana, Soundgarden, Pearl Jam z klasycznymi, operowymi aranżacjami jest frapującym pomysłem z ogromnym potencjałem.

Płytę otwiera utwór Alice in Chains pt. No excuses. Aranżacja niestety mnie nie zaskoczyła – okazała się prostą transpozycją linii melodycznych i harmonii gitary oraz basu na język instrumentów smyczkowych. Do klasycznego instrumentarium dołączy w odcinku solowym gitara elektryczna, dodając rockowego klimatu oraz rodząc skojarzenia z zespołem Nightwish. Ciekawym natomiast dodatkiem są instrumenty dęte. Cały utwór został skrojony tak, aby wpadać w ucho i pozostawić swój ślad w pamięci słuchacza. Jednak przypisałabym tę chwytliwość raczej samej kompozycji Alice in Chains niż aranżacji. To, czego nie można odmówić pani Anicie, to potężnego głosu – co słychać od pierwszych dźwięków. Jednak głos operowej wokalistki nie potrafił zupełnie rozwinąć się w prostej i nieskomplikowanej linii wokalnej utworu. Ale przecież o to w grunge’u chodziło – o prostotę, naturalność, nonszalancję i niedbałość ukazujące się właśnie w prostych kilkudźwiękowych melodiach i dosłownie paru akordach harmonii, a więc o zupełne przeciwieństwo w stosunku do specyfiki i retoryki klasycznej muzyki wokalnej. Można odczuć bardzo wyraźnie jak głos, niczym ogromne zwierzę, męczy się w zbyt ciasnej klatce. Cover No excuses jest ponadto bardzo monotonny pod względem dynamicznym – i znowu: to, co w grunge’u jest atutem i cechą gatunku czyli pewna jednostajność volumenu brzmienia, w operowej aranżacji wyjątkowo drażni i męczy słuchacza.

Następnie ku uszom odbiorcy płynie Lithium Nirvany. Tym razem partia gitary jest świetnie przeobrażona w smyczkowe pizzicato. Specyficznego smaku dodają dzwonki i klarnet, dzięki czemu utwór nabiera lekkości. Beztroska interesująco kontrastuje z tekstem utworu. Pizzicato zastosowane jest również w Black Hole Sun zespołu Soundgarden – dzięki temu zabiegowi instrumentalnemu melodia utworu zyskuje na głębi i mieni się nowymi kolorami. Chociaż wydaje się, jakby aranżacja na siłę chciała przemycić elementy rockowe – wejścia gitar elektrycznych wszystko psują, wprowadzając niepasujący chaos i ciężar. 

W całej koncepcji płyty Grunge tkwi swego rodzaju dziwaczna niekonsekwencja – z jednej strony aspiracje do bardziej kunsztownych wersji piosenek z gatunku muzyki „brudnej”, a z drugiej proste przełożenie melodyki, harmoniki i rytmiki na inne instrumentarium. To wszystko sprawia, że te utwory, tak silnie oddziałujące na całe pokolenia i wibrujące ciągle w wielu uszach mimo upływu lat, wydają się mdłe i tracą na jakości. Jeśli chodzi o wokalną stronę płyty, to ponownie warto podkreślić, że Rywalska jest świetną wokalistką klasyczną. Oczywiste więc wydaje się stwierdzenie, iż zaśpiewanie partii wokalnych Kurta Cobaina, Eddiego Veddera czy Layne’a Stanleya w zupełnie niezmienionej postaci (zachowane wąski ambitus melodii i rytmika) to dla niej żadne wyzwanie warsztatowe.  

Najlepszymi momentami na płycie są zdecydowanie Man in the Box zespołu Alice in Chains i Arms around your love Chrisa Cornella. Pierwszy nie trąci banałem, słychać pomysłowość i kreatywne podejście, szczególnie w ciekawie harmonizowanym refrenie. Użycie tekstu nieprzystającego do konwencji nadaje całości kontrolowanego, wręcz komicznego zabarwienia. W instrumentalizacji Arms around your love czuć narastający niepokój wytwarzany przez marszowe tło rytmiczne perkusji, które jest jednocześnie łagodne i stanowcze. Kompozycja nabiera innego wydźwięku, zmienia się przesłanie utworu. Arms around your love to w końcu pozycja na płycie, która broni się sama, bez potrzeby nawiązywania do oryginalnego wykonania.

W całym albumie panuje tendencja do ciekawego rozpoczynania utworów – wspominane już elementy pizzicato, wprowadzanie instrumentów dętych czy zaskakująco ciekawie brzmiącej gitary akustycznej w Come as you are – rozbudzają ciekawość, by następnie pozostawić po sobie pewien niedosyt, głównie poprzez swoją powtarzalnosć. Argumentując z drugiej strony – nie można odmówić Grunge’owi pewnej spójności aranżacyjnej i konceptualnej – dla jednych będącej umiejętnością czy cechą charakterystyczną, a dla innych – nudą.

Nie twierdzę, że połączenie dwóch szczególnie odmiennych światów – grunge’u i opery – jest z założenia niemożliwe. To ciekawa próba porozumienia międzygatunkowego, ale moim zdaniem chęć zaciekawienia potencjalnego słuchacza tym zestawieniem była głównym przyczynkiem do nagrania tej płyty, całość wypada więc w mojej ocenie sztucznie. Muzyka grunge kusi nośnością, siłą oddziaływania, nonszalancko wyrażaną wrażliwością i zabrudzonym brzmieniem. Jest wyrazista, lecz wyjęta z kontekstu traci charakter – tutaj poprzez zestawienie umiejętności klasycznych, nieprzydatnych w stylu grunge’owym, z sileniem się na rockową bezceremonialność.

—————-

Polskie Nagrania 2014

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć