Źródło: pixabay.com

felietony

Balet na „onlajnie”

W pokoju, w kuchni, w salonie. Przy drążku, krześle, stole, desce do prasowania, przy poręczy… Na dywanie, parkiecie, kafelkach. Na sali baletowej – tylko wyjątkowo. Tak wyglądają codzienne ćwiczenia uczniów zarówno państwowych szkół baletowych, jak i tych niepublicznych. Czy jednak przeniesienie lekcji tańca na ekran komputera, to dobry pomysł? Jak radzą sobie z sytuacją nauczyciele, a jak sami uczniowie?

Na zmianę wprowadzane i znoszone obostrzenia, związane z pandemią Covid-19, nie ominęły szkół baletowych. Ogólnokształcące, jak wszystkie inne państwowe szkoły artystyczne, muszą liczyć się z obostrzeniami, prywatne – mają większą swobodę, ale wciąż obowiązują je ogólne restrykcje.

Ćwiczenie czyni mistrza

Ogólnokształcące szkoły baletowe to placówki bardzo specyficzne. Nauka w nich rozpoczyna się w klasie czwartej i trwa aż do końca liceum – w sumie obejmuje 9 klas. Warunkiem przyjęcia jest ukończenie klasy trzeciej szkoły podstawowej oraz zdanie egzaminu wstępnego, polegającego m.in. na sprawdzeniu predyspozycji muzyczno-ruchowych. Poza realizacją standardowego programu nauczania szkoły ogólnokształcącej, w placówkach tych prowadzone są również zajęcia z przedmiotów tak zwanych zawodowych. Są to przede wszystkim lekcje tańca klasycznego, współczesnego, dawnego oraz ludowego i charakterystycznego. Do tego dochodzi rytmika, repertuar i techniki uzupełniające, a także przedmioty teoretyczne, takie jak historia tańca czy audycje muzyczne.

Szkół państwowych mamy w Polsce pięć – w Warszawie, Bytomiu, Gdańsku, Łodzi i w Poznaniu. Tutaj zajęcia rozpoczynają się rano i trwają nieraz aż do późnych godzin popołudniowych. Przedmioty zawodowe z reguły podzielone są na bloki i odbywają się na zmianę z przedmiotami teoretycznymi.

Inny rodzaj szkół baletowych to wciąż nieliczne, ale pojawiające się coraz częściej szkoły popołudniowe. Działają one na podobnej zasadzie, co szkoły muzyczne tego samego typu – niezależnie od kształcenia ogólnego. W zakresie przedmiotów zawodowych realizują ten sam program, co OSB, a lekcje w nich odbywają się nawet sześć razy w tygodniu. Nie są to jednak placówki państwowe, chociaż w większości i one umożliwiają uzyskanie dyplomu zawodowego tancerza.

Do tego dochodzą szkoły tańca prowadzone przez lokalne instytucje kultury, fundacje i podmioty prywatne. Tutaj oferta zajęć jest bardzo różnorodna – począwszy od tańca klasycznego, przez towarzyski, hip-hop, modern, jazz, aż po zajęcia z akrobatyki i zespoły cheerleaders. Uczestniczyć w nich mogą nie tylko dzieci, ale także młodzież i dorośli, którzy tańcem niekoniecznie chcą zajmować się zawodowo.

Nauka tańca wirtualnie

O ile zdążyliśmy się już przyzwyczaić do lekcji polskiego i matematyki prowadzonych online, o tyle trudno jest sobie wyobrazić zajęcia ruchowe przed monitorem komputera. Jednak podobnie jak z lekcjami WF-u, tak i w przypadku tańca, trzeba było znaleźć sposób na przeniesienie go do rzeczywistości wirtualnej.

Gdy w marcu ubiegłego roku rząd zamknął szkoły, odwołano wszystkie zajęcia, także w placówkach edukacji artystycznej – naturalna reakcja. Kiedy opadł pierwszy szok, nie można było jednak dłużej czekać. Należało znaleźć rozwiązanie, które umożliwiłoby uczniom dalszą naukę. Bo w tańcu, tak jak w sporcie, regularny trening to podstawa. Nawyki trzeba utrwalać, a każdy kolejny tydzień bez ćwiczeń to uwstecznienie. Szkoda też, żeby pół roku ciężkiej pracy poszło na marne.

Szkoły w większości zupełnie nie były przygotowane na prowadzenie lekcji inaczej niż stacjonarnie. W wielu z nich w drugiej połowie marca i przez cały kwiecień po prostu się one nie odbywały. W momencie wprowadzenia pierwszych obostrzeń, uczniowie otrzymali zaledwie zalecenia, dotyczące regularnych ćwiczeń. Codzienne rozciąganie, także w dni wolne od zajęć, to dla nich zresztą chleb powszedni.

W przypadku zajęć tanecznych kontakt z pedagogiem jest jednak niezbędny. Bez jego nadzoru uczeń cofa się zamiast rozwijać. Co ważniejsze – nieprawidłowo wykonywane ćwiczenia mogą skończyć się kontuzją. Do tego dochodzi kwestia motywacji i systematyczności, którą młodemu człowiekowi tak trudno wyegzekwować samemu sobie.

Nauczyciele dość szybko znaleźli sposób na utrzymanie kontaktu z podopiecznymi. Niektórzy już po dwóch tygodniach z własnej inicjatywy rozpoczęli zajęcia przez komunikatory internetowe. Głównie korzystano z ZOOM-a, który w przypadku zajęć grupowych sprawdza się najlepiej. Czasem ze Skype’a. Do spotkań indywidualnych wystarczał nawet Messenger lub WhatsApp. Teams i Google Classroom weszły nieco później do powszechnego użytku. Ostateczny wybór zależał głównie od preferencji nauczyciela i możliwości uczniów, chociaż niektóre szkoły naciskały na korzystanie z jednej, konkretnej platformy.

W takiej formie udało się prowadzić lekcje przez niemal trzy miesiące. Dopiero w czerwcu powróciła opcja otwarcia szkół. Na całe dwa tygodnie. Do września właściwie każdy przygotował się na prowadzenie zajęć hybrydowo. Nie było wiadomo, jak rozwinie się sytuacja. Mówiono o drugiej fali pandemii i liczono się z tym, że prędzej czy później znowu będzie trzeba „przejść na onlajn”. Czas pokazał, że doświadczenia pierwszego półrocza przydały się też później.

Hybrydowo – czyli jak?

Pojęcie nauki zdalnej weszło do powszechnego obiegu jeszcze w zeszłym roku i można powiedzieć, że zadomowiło się w nim na dobre. Mówimy „zajęcia onlajn” i każdy wie, o co chodzi. Natomiast realizacja nauki w formie hybrydowej wygląda w poszczególnych szkołach inaczej – jej przebieg w dużej mierze zależy od dyrekcji danej OSB.

W szkolnictwie artystycznym priorytet stanowi realizacja przedmiotów praktycznych w formie stacjonarnej. Jeśliby przyjrzeć się bliżej planom lekcji, jakie obowiązywały od marca ubiegłego roku, widać, że zmieniały się one jak w kalejdoskopie.

Każdy twardy lockdown wymuszał całkowite zawieszenie zajęć w szkole, podobnie zarejestrowanie w placówce przypadku zakażenia koronawirusem. Ale gdy tylko obostrzenia były luzowane, natychmiast wprowadzano nowy rozkład zajęć. Takie zmiany następowały nieraz co dwa tygodnie, czasem co tydzień. Koszmar przeżywali rodzice, zwłaszcza najmłodszych, jeszcze niezupełnie samodzielnych uczniów. Ciągła mobilizacja i stałe bycie w gotowości wykańczały ich. Dodać do tego należy, że wśród wychowanków jest młodzież z różnych zakątków Polski. W ich przypadku duże znaczenie ma dojazd do miasta, w którym się uczą, oraz możliwość korzystania z internatu – a ten również był na zmianę otwierany i zamykany.

W praktyce plan lekcji w przypadku formy hybrydowej zakłada przed i po zajęciach tanecznych odbywających się na żywo godzinne okienko. W przerwie uczniowie mają czas na dojazd do szkoły oraz powrót do domu, gdzie przed ekranami komputerów uczestniczą w lekcjach zdalnych. I chociaż sami przyznają, że efektywność nauczania przedmiotów ogólnokształcących znacznie spadła, to nawet chwalą sobie taki układ. Wśród wymienianych przez nich zalet pojawiają się kwestie dłuższego czasu na rozgrzewkę – szczególnie jeśli mieszka się w pobliżu – i oczywiście brak konieczności wczesnego wstawania, żeby dotrzeć do szkoły na ósmą.

Po pierwsze – przestrzeń

Gimnastyka i rozciąganie to jedno – chociaż i one wymagają bezpośredniej opieki pedagoga. Jednak – jak mówią sami nauczyciele – największą trudnością jest poprowadzenie regularnej lekcji tańca klasycznego. Niezmiernie ważne są warunki do ćwiczenia – a tymi niestety nie wszyscy dysponują. Odpowiednia przestrzeń, drążek, lustro, a nawet podłoga, zastąpione zostały, nie zawsze optymalnymi, substytutami.

Tylko nieliczne szkoły mogły pozwolić sobie na wypożyczanie pomocy dydaktycznych swoim uczniom. Dla wielu z nich stabilną poręcz od kilku miesięcy stanowi oparcie krzesła, deska do prasowania albo inna ciekawsza konstrukcja. Zamiast dużej sali wystarczyć musi nieraz metr pomiędzy biurkiem a łóżkiem. Trudno w takim przypadku wykonać poprawnie którekolwiek ćwiczenie, nie zahaczając przy tym nogą o jakiś mebel.

Osobną kwestię stanowi podłoże. Na parkiecie lub płytkach bardzo łatwo się poślizgnąć. Dywan również nie jest najlepszy. Co poniektórzy rodzice już na początku decydowali się na zakup chociażby kawałka linoleum na podłogę oraz montaż drążka, ale – pomijając warunki mieszkaniowe – nie każdego po prostu na to stać. Szczególnie że nauka zdalna w wielu przypadkach sama w sobie wymagała dodatkowych inwestycji w sprzęt lub lepszej jakości łącze, żeby te zajęcia w ogóle mogły się odbywać.

Sami nauczyciele, wiedząc jak trudne bywały warunki, w jakich uczniowie zmuszeni byli się poruszać, nie raz musieli przymykać oko na niedociągnięcia. Chociaż – jak mówi wielu – lepsze to niż nic.

Optymalnie jest, gdy w lekcji bierze udział maksymalnie pięć osób. Potem sytuacja staje się trudniejsza. Okienka, w których widać uczestników spotkania, robią się coraz mniejsze i właściwie nie da się skoncentrować uwagi na wszystkich. Nie pomaga też odległość – każdy stoi oddalony od monitora o jakieś dwa, trzy metry.

Trzeba było ograniczyć wymagania. Trudno wytłumaczyć osobie po drugiej stronie ekranu nowe ćwiczenie. Błędów właściwie nie da się poprawiać, chyba że te w skali makro. O detalach nie ma mowy. Pozostaje powtarzanie i utrwalanie dotychczasowych układów. Jednak tylko przy drążku. Wielu pedagogów przyznawało się do całkowitej rezygnacji z innych elementów lekcji – środek, skoki, taniec na pointach właściwie nie wchodzą w grę. Za duże niebezpieczeństwo kontuzji. Co nie znaczy, że nikt nie podejmował ryzyka.

Za wszelką cenę stacjonarnie

W czasie pandemii każdy radzi sobie jak może. Zajęcia online lub hybrydowe są dobrym rozwiązaniem i nie można powiedzieć, że nie mają żadnego sensu. Ale nauczyciele zgodnie powtarzają – nic nie zastąpi sali baletowej. Jak najszybciej starano się więc powrócić do lekcji stacjonarnych. Dużym ułatwieniem było wyłącznie z obostrzeń szkół artystycznych i sportowych oraz umożliwienie prowadzenia zajęć na przykład podczas przygotowań do zawodów. Z tej opcji korzystano najczęściej, szczególnie że konkursów i olimpiad tanecznych nie brakuje. Chociaż i te zostały przeniesione do rzeczywistości wirtualnej. Poza tym wszyscy tęsknią za normalnością, a ćwiczenia na sali baletowej, są czasem jedynym momentem bliskiego kontaktu z rówieśnikami. Dlatego internetowa rywalizacja stała się wręcz pretekstem do wznowienia zajęć na żywo. Można powiedzieć, że motywacja była podwójna.

Duże znaczenie ma też nomenklatura. Dopóki zajęcia zawodowe nie zostały określone odrębnymi przepisami, pozostawała opcja „konsultacji”. Dla uczniów była to jedyna szansa, żeby spotkać się ze swoim nauczycielem, zatańczyć przed nim i omówić kwestie warsztatowe.

Jednak cały czas trzeba pamiętać o szalejącej na świecie epidemii. Żadna z placówek nie mogła sobie pozwolić na to, żeby stać się ogniskiem zachorowań. Gdyby tak się stało, byłby to kolejny powód, aby kompletnie zamknąć i tak już ledwo wiążące koniec z końcem szkoły artystyczne. To najbardziej odbiłoby się z kolei na uczniach – kilka kolejnych miesięcy przed ekranem komputera to dla młodego tancerza ogromna strata.

Dlatego wypracowano sztywne zasady. Uczniowie chorzy, podejrzewający kontakt z osobą zakażoną albo zwyczajnie czujący się źle nie przychodzą na zajęcia, mogą jednak śledzić je online. Powszechnie wprowadzony został obowiązek stosowania środków ochrony osobistej – maseczki można zdjąć na czas ćwiczeń dopiero, stojąc już na swoim miejscu przy drążku. Przed wejściem do budynku mierzona jest temperatura. Sale są regularnie wietrzone, a wszystkie znajdujące się w nich sprzęty dezynfekowane. Uczniowie mają również zachowywać dystans zarówno na sali, jak i przemieszczając się po korytarzach. Każdy robi, co się da, aby zajęcia prowadzone były jak najbezpieczniej.

Nauczyciele dostali ponadto jeszcze jedną wytyczną – unikać dotykania uczniów.  Ta z pozoru niewinna uwaga dla kogoś, kto naucza ruchu i pracuje z ludzkim ciałem, stanowi niesamowite ograniczenie. Dotyk w tańcu to po prostu niezbędnik! W tym przypadku jednak zasada to zasada i trzeba się jej trzymać.

Kto za to wszystko płaci?

Władze ogólnokształcących szkół baletowych mogą być spokojne – odejście z tego typu placówki wiąże się z ogromnymi zmianami dla ucznia i ewentualna rezygnacja podopiecznych nie spędza dyrekcji snu z powiek. Każdy z wychowanków stara się mimo wszystko przetrwać ten trudny okres, mając nadzieję na szybki powrót do normalności.

Pracownicy domów kultury i prywatnych centrów tańca tego komfortu nie mają. Perspektywa przedłużającego się stanu epidemii sprawiła, że większość uczestników zajęć przestała na nie chodzić. To doprowadziło do całkowitego zamknięcia niektórych ośrodków. Zajęcia taneczno-ruchowe zniknęły także z oferty edukacyjnej większości instytucji kultury.

Więcej szczęścia mieli ci, którzy szybko zareagowali i nie czekając na luzowanie obostrzeń od razu zaproponowali zajęcia online. Rozszerzając ofertę o zajęcia pilates lub body balet i starając się dotrzeć także poza lokalne grono odbiorców.

Żeby zajęcia online mogły się w ogóle odbywać, potrzebny był w pierwszej kolejności sprzęt. Nauczyciele inwestowali więc w bardziej wydajne komputery, kamery, głośniki, większe ekrany, aby móc wyraźnie widzieć wszystkich ćwiczących, oraz licencje wersji pro komunikatorów. Jeśli nie mogli prowadzić transmisji ze szkoły, kupowali także pomoce do ćwiczeń – maty, drążki, a nawet podłogi – i w domu urządzali własne studia. Wszystko finansowali ze swoich prywatnych środków.

Tarcze antykryzysowe dla przedsiębiorców miały niewielkie zastosowanie. Po pierwsze, mając jako artysta zarejestrowaną jednoosobową działalność gospodarczą, trzeba było „wstrzelić się” z właściwym zestawem kodów PKD. Zły kod skreślał z listy grantobiorców. Dofinansowania dla pracowników sektora kultury i tak były niewielkie – najwięcej dostawali ci, którzy utracili największe przychody – czyli duże instytucje i… najbogatsi. Małym przedsiębiorcom najczęściej nie przypadało nic albo niewiele.

Także 500 złotych, przyznane nauczycielom we wrześniu na zakup niezbędnych pomocy do nauki zdalnej, ominęło prywatne ośrodki tańca – ich pracownicy w większości nie podlegali definicji nauczyciela zawartej w regulaminie świadczenia. Każdy więc musiał sobie radzić samodzielnie. Nie wszystkim jednak udało się przetrwać ten kryzys.

En dehor, plié, relevé, passé – nawet najbardziej niechętni do nauki francuskiego domownicy przyswoili sobie te słowa, dobiegające w kółko z głośników komputera. Sytuacje, gdy rodzice piją kawę, podczas gdy tuż obok ich dziecko, oparte o blat stołu, wyciska z siebie siódme poty, nie należą do rzadkości. W sumie ciekawe – obserwować, jak bardzo młodzi tancerze się starają i ile potrafią. Zwykle sala baletowa jest zamknięta dla osób postronnych.

Chociaż nauczyciele i ich wychowankowie przyznają, że współczesne technologie niosą ze sobą niesamowite możliwości, to jednak cały czas powtarzają z przekonaniem – nic nie zastąpi sali baletowej, bezpośredniego kontaktu ucznia z pedagogiem i relacji koleżeńskich nawiązywanych na żywo.

Czy jednak doświadczenia, zdobyte podczas pandemii, zostaną wykorzystane również w przyszłości? Wszyscy pytani uważają, że tak. Do najczęściej wymienianych należą korzyści wynikające z prowadzenia zajęć hybrydowo. Nikt nie ma wątpliwości, że taka forma nauki stanie się stałym elementem zajęć.  Zgadzają się też co do jednego – jest to jedynie alternatywa dla tych, którzy na lekcji nie mogą się pojawić osobiście. Sami uczniowie deklarują jednak, że będą z niej korzystać tylko wyjątkowo – zdecydowanie wolą tańczyć i występować na żywo. Ich zaangażowanie wynika z pasji, więc nie mają wątpliwości, co jest dla nich najlepsze.

Pozostaje podziwiać ich determinację.

Chciałabym niezmiernie podziękować wszystkim pedagogom, uczniom i rodzicom, którzy podzielili się ze mną swoimi doświadczeniami. To była ogromna przyjemność móc spojrzeć na Waszą pracę z tak bliskiej perspektywy!

Partnerem wydania numeru o tańcu jest Instytut Muzyki i Tańca

IMiT logo

Partnerem Meakultura.pl jest Fundusz Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS

ZAiKS Logo

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć