Archiwum zespołu

wywiady

"Dajemy sobie czas na rozwój" – wywiad z zespołem Algorhythm

Algorhythm – związana z Gdańskiem jazzowa grupa młodego pokolenia, której działania muzyczne sięgają po eksperyment. Podstawę działania muzyków stanowi improwizacja. Przestrzeń, którą budują dla swojej twórczości, sprzyja swobodnej ekspresji. W ostatnim czasie zdobyli nagrodę publiczności dla Młodych Twórców w Dziedzinie Kultury przyznawaną przez Miasto Gdańsk.

skład: Emil Miszk – trąbka; Piotr Chęcki – saksofon; Sławek Koryzno – perkusja; Krzysztof Słomkowski – kontrabas; Szymon Burnos – fortepian.

https://www.algorhythmforjazz.com 

 

Natalia Chylińska: Spotkaliśmy się w miejscu nieprzypadkowym [Lamus – miejsce związane z jam session – tzw. Algoczwartkami organizowanymi przez zespół]. Opowiedzcie, co tutaj się działo. 

Emil Miszk: Po krótce, wzięliśmy odpowiedzialność na siebie za powrót młodej sceny jazzowej w Gdańsku, która na długi czas przycichła. Choć wzięcie odpowiedzialności to może duże słowa. 

Piotr Chęcki: To w zasadzie wyszło z totalnego przypadku, chęci współpracy, grania przed ludźmi. Chcieliśmy zrzeszyć ludzi z Gdańska w jednym miejscu. 

Szymon Burnos: Jam jest taką jedyną okazją, kiedy możesz grać jazz. W Gdańsku nie było prawie w ogóle takich miejsc. Dla nas to nie miało związku z zespołem samym w sobie, bardziej z chęcią grania i stwarzania interakcji. Staliśmy się gospodarzami, rezydentami tych jamów, chociaż graliśmy tam głównie standardy. To była sytuacja bardziej obyczajowa niż muzyczna. Na pewno ważne jest to, że powstała pewna grupa odbiorców, muzyki w ogóle.

P.Ch.: Ważny był aspekt społeczny. To, co się działo w czwartki było w jakiś sposób magiczne dla nas i ludzi, którzy tu przychodzili. Do tej pory niektórzy nas pytają, kiedy jamy wrócą. My sami też nauczyliśmy się dużo przez taką, narzuconą w sumie przez siebie, regularność grania przed ludźmi. Ja się osobiście dużo nauczyłem i wspominam ten czas niesamowicie.

N.Ch.: Pytam o to, dlatego że wydaje mi się, że powstało pewne środowisko. Utworzyła się społeczność, która właściwie nadaje specyfikę temu miejscu.

P.Ch.: Oczywiście, że tak. Dla nas jest to sytuacja nobilitująca. 

S.B.: Fajne jest to, że istnieje zespół i miejsce, w którym możesz go zobaczyć. Takie miejsca zawsze istniały, w jakimkolwiek mieście. Istniała społeczność wokół zespołów. Również muzyczna. W tym momencie Algojamy są już zdecydwanie przeszłością, do której miło się wraca. To zamknięty rozdział i jednocześnie narodziny zespołu, mamy teraz bardzo dużo obowiązków, koncertów czy nagrań.

N.Ch.: Spytam jeszcze o trójmiejskie środowisko jazzowe, które zmieniło się na przestrzeni kilku lat.

S.B.: Ożywiło się.

P.Ch.: Odmłodniało.

E.M.: Myślę, że to jest naturalna konsekwencja powstania „quazi-wydziału” na Akademii. Mam taką teorię, że Algorhythm to jest skład, który i tak by się spotkał poza uczelnią. 

S.B.: Znowu wracamy bumerangiem do tego miejsca. Zawsze jest takie miejsce, które służy spotkaniom i Akademia również do nich należy. Trójmiasto słynie z alternatywnej sceny, która niegdyś istniała, a potem jakby zahibernowała się. Chodziło o to, że ludzie, którzy tworzyli tę scenę: Tymon, Sikała, Trzaska, Możdżer, Pawlak, Mazolewski i wielu innych – całe to grono dojrzało i zabrakło młodej sceny. Trafiło na nas. 

E.M.: Pokolenie Tymona itd. musiało nieustannie walczyć.

S.B.: O jakieś miejsce, przeciwko staremu układowi jazzowemu, który był mocno narzucony ze strony Południa. Stąd wziął się yass. W świadomości ludzi istniała głównie szkoła katowicka i parę dużych nazwisk. Póżniej sytuacja się zmieniła. Jazz zaczął się pojawiać we wszystkich miastach i nie było konieczności studiowania jazzu “w Katowicach”. Kraków, Wrocław czy Poznań to prężne ośrodki.

P.Ch.: Mnie zawsze podobała się muzyka yassowa. Nie dostałem się za pierwszym razem do Katowic. Potem zdawałem i do Katowic, i do Gdańska. Całe szczęście trafiłem tu. W Trójmieście panuje świeżość. Muzyka jest traktowana szerzej. 

S.B.: To jest trochę inny jazz. 

E.M.: Ale to związane jest chyba z życiem w tym mieście. W innych miastach czuję pewnego rodzaju napięcie życiowe. Wszystko działa szybciej, a tutaj czuję totalny luz. Wszystko płynie. Czuję, że dajemy sobie czas na rozwój.

S.B.: Na eksplorację.

E.M.: Przez to, że nie ma tego napięcia, proces jest może trochę dłuższy, ale dla mnie to jest lepsza droga – wolniejsze budowanie swojej publiki, ale też odkrywanie siebie, swojej osobowości w kontekście muzyki, którą chcesz pisać, wykonywać.

S.B.: I ludzi, bo jeśli chodzi o trójmiejską scenę, to wszyscy jesteśmy taką dużą rodziną pozamuzyczną i muzyczną. Trochę to inaczej funkcjonuje niż w innych miastach, gdzie czuć większą konkurencję, zresztą chyba narzuconą samym sobie przez tych ludzi. Ta konkurencyjność podnosi poziom, zagęszcza tę muzykę, ale nie daje powietrza. U nas panuje przyjacielski klimat, nie tylko między nami, ale też międzypokoleniowo. Dzięki temu ta muzyka może być wolna, radosna.

N.Ch.: I ma siłę przebicia. 

P.Ch.: Bo jest szczera. Ja się nauczyłem, od chłopaków przede wszystkim, że mogę zagrać w zasadzie wszystko, byle by to wypływało z serca.

E.M.: Choć nie chodzi o to, że w innych miastach tego nie ma.

S.B.: My po prostu to widzimy w ten sposób. 

N.Ch.: Jaki był impuls do założenia wydawnictwa Alpaka Records?

S.B.: Chcieliśmy wydać płytę, ale nie mieliśmy za bardzo gdzie. W Polsce nie ma tak wielu, naszym zdaniem, dobrych wydawnictw muzyki jazzowej. Chcieliśmy mieć niezależność. Móc nad tym wszystkim panować i ponosić pełną odpowiedzialność za to, co się wydarzy. To był pierwszy impuls. Za chwilę pojawiła się myśl, że są inni muzycy, którzy też chcą wydawać. Te płyty istnieją we mgle, a skoro jesteśmy w Trójmieście, mamy swoją scenę, to dlaczego nie stworzyć Alpaki, która będzie swego rodzaju platformą dla zespołów.

E.M.: Możemy w ten sposób jeszcze bardziej zawęzić relacje.

S.B.: Plus – wiemy, że emanujemy na siebie nawzajem pewnym brzmieniem, muzyką i możemy ją ugruntować, zebrać razem i stworzyć jakiś katalog. Nie gramy tu już yassu, ale istnieje  wspólne dla nas brzmienie i fajnie, by Alpaka była takim miejscem, w którym te zespoły będą się mogły spotkać. Chcieliśmy pójść śladem tych małych, niezależnych wytwórni, które stały się już trochę popularne może w wąskim gronie odbiorców, ale mają tych odbiorców. Alpaka będzie taką tubą, może bardziej dostrzeganą w kraju niż pojedyncze zespoły. 

E.M.: Tworzenie takiego podmiotu, jakim jest wytwórnia daje także pole do działania również na przestrzeni grantów. To jest któryś z kolei punkt, który potwierdza, że dobrze było się tego podjąć. Obecnie Alpaka jest bardziej koncepcją, ale to już zaczyna działać. Ten rok będzie ważny. 

S.B.: Myślę, że za dwa, trzy lata Alpaka będzie już coś znaczyła.

N.Ch.: Przejdźmy do albumu Mandala. Sam tytuł niesie za sobą skojarzenia konceptualne. 

P.Ch.: To w zasadzie pojawiło się naturalnie poprzez zdarzenia, spotkania. Tytułowy utwór powstał między innymi dzięki temu, że graliśmy z Leszkiem Możdżerem i dostaliśmy od niego tank drum. Szymon złapał impuls i utwór powstał w sposób trójmiejski, spontanicznie, żeby wspólnie przenieść energię w kilku dźwiękach. Powstał właściwie jako ostatni. 

S.B.: Wracając do pytania – było w zasadzie tak, że nadając tytuł płycie, chcieliśmy określić nasze działanie. Spotykamy się codziennie z wieloma przeszkodami. Nie jest łatwo robić to, co robimy. Mandala jest idealnym symbolem naszej działalności. Muzyka w zasadzie donikąd nie prowadzi – to tylko dźwięki. W zasadzie nikt ich nie potrzebuje, ale jest się w tym po prostu – tak jak ze starannym układaniem mandali, którą się finalnie niszczy. Staramy się, budujemy coś, ale nie wiemy, do czego nas to prowadzi, a mimo wszystko to robimy. Obserwujesz jak wszystko się rozpada i powoli znika. Tak samo z resztą jak całe życie dookoła nas. Ta nazwa wydawałaby się całkowicie wydumana, ale oddaje dokładnie codzienność. Nie ma tu żadnej filozofii, bo mandala to jest po prostu codzienność. Pamiętam, jak leżałem w łóżku, Piotrek zadzwonił do mnie rano i powiedział: słuchaj, jak z tą płytą nie wyjdzie, to robimy kolejną, a jak z kolejną nie wyjdzie, to kolejną. Po rozmowie do głowy przyszła mi mandala. Muzycznie można to bardzo szeroko odbierać. Muzyka powstaje, rozpada się, ale cały czas płynie, jest nieuchwytna. 

N.Ch.: Czy myślenie o mandali, powiedzmy jako o koncepcie, wpływa na wasze granie na żywo?

P.Ch.: Moim zdaniem w ogóle nasze codzienne życie charakteryzuje tę muzykę. Ja nawet nie wiem, jakie tam są akordy, na ile to jest. Strasznie naturalna sprawa. 

S.B.: Przeszliśmy z bardziej materialnego podejścia do muzyki w inne rejony. Segmenty były jasno określonymi strukturami. Mandala jest bardziej otwarta. Tytuły to oddają.

N.Ch.: Kiedy słuchałam tego materiału na premierze w Gdańsku, odniosłam wrażenie, że jest w niej dużo więcej miejsca na improwizację. 

P.Ch.: Pozwalamy sobie pozostawić więcej swobody.

S.B.: Nudziły nas trochę nasze wcześniejsze, zamknięte utwory i chcieliśmy stworzyć coś, co da nam większą wolność, więcej wyrazu. 

E.M.: Więcej samych siebie, a niżeli to, co, powiedzmy, przygotowaliśmy podczas komponowania. 

N.Ch.: Jest w niej więcej miejsca na eksperyment i na zabawę. Czuć, że jesteście ze sobą związani poza muzyką. 

S.B.: Myślę, że ta muzyka jest nierozerwalna z naszym stylem życia. Przy Segmentach byliśmy trochę mniej świadomi samych siebie. To, co Emil wcześniej powiedział, jesteśmy na tej płycie bardziej obecni jako my, a nie jakieś założenia. 

E.M.: W tym zespole jesteś jedną piątą. Nie ma lidera. Jeden bez pozostałych czterech nie istnieje i czterech bez tego jednego też nie. 

P.Ch.: Rozmawialiśmy już z chłopakami, że w tym przypadku jakiekolwiek zastępstwo nie wchodzi w grę, bo nikt by się w tym nie odnalazł. Nie mamy nawet nut do tych numerów. To wchodzi w ciebie i  tym emanujesz. 

E.M.: Jesteśmy, tak naprawdę, doświadczonymi muzykami, ale w sytuacjach, kiedy nie znasz materiału do końca, wystarczy mieć oczy i uszy szeroko otwarte i tym się kierować. Myślę, że to jest też coś, co bardzo podoba mi się w tym zespole.

N.Ch.: Jak przebiega proces komponowania? Piotr wspomniał, że nie macie nut do swoich utworów. 

S.B.: Jakieś nuty by się znalazły (śmiech). Ja osobiście jestem pod dużym wpływem Meredith Monk i to właśnie między innymi z jej powodu moje podejście do pracy w grupie opiera się na spontaniczności i organiczności. Kiedy ćwiczyliśmy materiał na pierwszą płytę, po prostu pokazywałem chłopakom partie, które stworzyłem w domu. Pierwszy utwór Algorhythmu zainicjował z kolei Emil, zanim myśleliśmy jeszcze o płycie. Powoli odkrywaliśmy metody wspólnej pracy. Chcieliśmy uniknąć sytuacji, w której wszyscy patrzą w kartki. Tak powstawały tytułowe Segments – segmenty, których się uczyliśmy i od razu składaliśmy w kompozycje. To, co najistotniejsze w kompozycji, w pewnym sensie jest już gotowe i rdzeń utworu nie umyka. Na wymyślenie, zbudowanie tej podstawy poświęca się trochę czasu i energii w samotności. Wszystko to, co – dzięki brakowi nut na kartce – zagramy, wypracujemy, jest już śladem spontaniczności i czyjejś ingerencji w utwór. Wtedy zaczyna być to nasza muzyka, a nie tylko czyjaś indywidualna wizja. Muzyka na Mandali to krok dalej. Postanowiliśmy jeszcze bardziej otworzyć kompozycje. Grać więcej free. Ja znowu nie napisałem nawet jednej nuty, pracując nad Mandalą, jednak na płycie pojawiają się również utwory zapisane. Emil związany bardziej niż nasza reszta z klasyczną szkołą zapisuje swoje kompozycje, które potem czytamy. Mimo wszystko, zaraz po nauczeniu się tych tematów lub w trakcie, zaczynamy ingerować w to, co jest zapisane, jesteśmy zespołem improwizującym. Jasnym jest to, że pomysł na dany utwór, jego inicjacja zawsze powstaje w pewnym sensie w głowie jednej osoby – jest to jakaś myśl i trudno żeby wszyscy na raz na to wpadali, ale w Algorhythmie dużo sprawdzamy, próbujemy i nawzajem dopuszczamy dobre i ciekawe pomysły do głosu. Wspólnie się inspirujemy.

N.Ch.: Odwołując się jeszcze do tego, co powiedzieliście do tej pory – o mandali, muzyce yassowej, relacjach między Wami, chciałabym spytać o  to, co Was inspiruje.

S.B.: Każdy z nas ma trochę inny gust, ale istnieje dużo wspólnych mianowników. Jednym z nich jest nowojorska scena: eklektyczna, świeża, przesiąknięta sama w sobie wielością i mnogością wszystkiego. Nasza muzyka znajduje się gdzieś pomiędzy intelektem, a sercem. Wydaje nam się, że to właśnie nasz środek – w tej muzyce jest dużo melodii i wręcz chwytliwych elementów. Jesteśmy też trochę naukowcami w swoim laboratorium. Lubimy sami sobie wyznaczać pewne techniczno-teoretyczne przeszkody czy łamigłówki. To nasz algorytm. Niektórych z nas awangarda interesuje bardziej, innych mniej, ale bardzo ważny jest dla nas przepływ. Jeśli chodzi o Mandalę, pojawia się w tytule jednoznaczne skojarzenie z Dalekim Wschodem. Może stąd w pewnych utworach słychać jego echa. Utwór Alpaca Dream powstał gdzieś między japońskimi wyspami, na długo przed Mandalą i ma w sobie coś ze wschodniej melodyki. W utworze VJ pojawia się samplowany, japoński wokal, a tytułowa Mandala zbudowana jest na równie wschodniej w wydźwięku skali instrumentu wykonanego z butli gazowej – tank drum’ie.

N.Ch.: Jakie plany ma Algorhythm?

S.B.: Na pewno koncerty. 

E.M.: Następna płyta.

S.B.: Podejrzewam, że trzecia płyta będzie zupełnie inna, nie wiem, jak bardzo.

P.Ch.: W zasadzie troszeczkę już o tym myślimy i między zdaniami to się pojawia. 

E.M.: Możliwości są  nieograniczone. Ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia i czas.

P.Ch.: Fajnie jest poczekać na taki czas, kiedy to wszystko naturalnie wypływa, bez wymuszania. Płyta może powstać za dwa lata i nie będę miał do nikogo o to pretensji, tylko żeby wyszło to naturalnie. 

S.B.: Widać na pewno to, że każdy kolejny krok będzie krokiem większym i to jest ekscytujące. Ja czuję, ufam i wiem, że kolejna płyta będzie zagadką. Z resztą jak ostatnia. Utwory, które znajdują się na pierwszej jak i drugiej płycie powstały na bardzo dużej przestrzeni czasu, niektóre bardzo szybko, inne dłużej bo ciężko wszystko wspólnie dokończyć będąc tak zabieganym jak my.

E.M.: Dajemy sobie przestrzeń na produkowanie czegoś. Te dwie płyty są praktycznie akustyczne.

S.B.: A teraz myślimy o jakiejś większej ingerencji.

N.Ch.: Zalążki pojawiły się w Mandali.

P.Ch.: Jeśli chodzi o nasze plany, to szukamy również menadżera, który odciąży nas od kwestii pozamuzycznych. Marzy nam się, żebyśmy spotkali na swojej drodze osobę, która zobaczy coś w tym, co robimy i w to wejdzie. To by ułatwiło pracę całemu zespołowi.


 

Spis treści numeru Jazz jest młody(ch):

Meandry:

Ewa Chorościan, Iwona Granacka, Jazz jest młody(ch)

Max Skorwider, Max i Single – Etta James

Felietony:

Marta Szostak, Anatomia słuchacza

Marta Szostak, ”Baddest vocal cats on the planet”, czyli jazz na 6

Wywiady:

Grzegorz Piotrowski, „Jestem człowiekiem zespołu” – rozmowa z Krystyną Stańko

Natalia Chylińska, „Dajemy sobie czas na rozwój” – wywiad z zespołem Algorhythm

Recenzje:

“Blue Note Poznań Competition” 2017 w relacjach młodych krytyków

Iwona Granacka, „Wiem i powiem”. Dobrze brzmiący życiorys Jerzego Miliana

Publikacje:

Maria Zarycka, Dźwięki jazzu w Ebony Concerto Igora Strawińskiego

Izabela Rydzewska, Język muzyczny Raphaela Rogińskiego na przykładzie albumu „Raphael Rogiński plays John Coltrane and Langston Hughes. African Mystic Music”

Edukatornia:

Jędrzej Wieloch, Więź rodzinna – o relacjach soulu i hip-hopu

Iwona Granacka, Daj się zainspirować. Festiwale jazzowe i wolontariat

Kosmopolita:

Ewa Chorościan, Taniec na wulkanie – koncert w kraterze

Justyna Raczkowska, Na skrzypcach do Stanów

Rekomendacje:

Ewa Chorościan, Aplikacja „Poznań Miliana”

Iwona Granacka, 12 Points Festival

___________________

Tekst opublikowany dzięki wsparciu Urzędu Miasta Poznania

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć