Gia Kanczeli, Wikimedia Commons

felietony

Gia Kanczeli – Życie bez Bożego Narodzenia

Gia Kanczeli przyszedł na świat w 1935 roku w Tbilisi. Wyjechał z kraju rodzinnego na początku lat 90., jednak całą młodość i dużą część dorosłego życia spędził w Związku Radzieckim, kraju, którego naczelną ideologią był komunizm, a religią – ateizm. Gia Kanczeli, podobnie jak wielu radzieckich kompozytorów jego pokolenia, odnalazł w muzycznej duchowości język sprzeciwu wobec komunistycznej rzeczywistości, w której nie było miejsca na wartości niematerialne, religię czy Boga. Rzeczywistość, w jakiej dorastał kompozytor, streszcza tytuł jego cyklu Life without Christmas. Pomimo że Boże Narodzenie nie było oficjalnie zakazane w ZSRR, zostało jednak odarte z wszelkiej metafizycznej otoczki, pozbawiając przeciętnego obywatela komunistycznego demoludu wszelkiej transcendencji i sacrum.

Samo dzieło dzieli się na cztery „modlitwy” przeznaczone na kolejne pory dnia: poranek, dzień, wieczór i noc. Cykl nawiązuje do liturgii godzin, która wyznacza rytm dnia osobom konsekrowanym. Starają się one w ten sposób uświęcić każdy moment dnia przez modlitwę. Modlitwa składa się głównie z psalmów, antyfon i hymnów, a razem z Mszą świętą stanowi oficjalną modlitwę Kościoła. Jednak u  Kanczelego duchowości nie należy utożsamiać z żadną konkretną religią. Boże Narodzenie w tytule staje się symbolem uniwersalnej duchowości, próbującej znaleźć dla siebie miejsce w ponurym świecie, odartym z piękna i ponadczasowości.

Morning Prayers przeznaczone są na kameralny skład – smyczki, flet altowy, gitarę basową, fortepian i taśmę, z której odtwarzany jest głos chłopca. Utwór rozpoczyna niepokojąca ostinatowa partia fletu, przy powolnym budowaniu napięcia przez smyczki, które raz to snują kontemplacyjną narrację, a kiedy indziej burzą spokojną kantylenę dysonansowymi blokami granymi wespół z obłędnie tłukącym brutalistyczne akordy fortepianem. Po swoistej kulminacji fortepian podejmuje refleksyjny dialog z fletem, przy czułej modlitwie akompaniujących skrzypiec. Następnie cała ta gra przechodzi jakby do nieziemskiego bezczasu: słyszymy powolne wystukiwanie dźwięków w partii fortepianu, dobiegające z dala pojedyncze dźwięki skrzypiec, a na samym końcu głos chłopca w spokoju kończy tę muzyczną jutrznię. Solista delikatnie wspina się posuwistym ruchem interwałowym ku górze, by osiągnąć mistyczna pełnię – jest to fragment psalmu 130, Z głębokości wołam do Ciebie, Panie, w której uciśniony człowiek wzywa pomocy płynącej z wysoka.

Część drugą, Midday Prayers rozpoczyna spokojne solo klarnetu prowadzącego niemal religijny, kontemplacyjny dialog ze smyczkami do momentu, gdy nagle wszystko zostaje przerwane wzburzonym dysonansowym wejściem fortepianu. Nastrój niepokoju został zbudowany przez tubalne odgłosy instrumentów dętych blaszanych, wspomaganych szaleńczym pędem instrumentów perkusyjnych przy świdrującym uszy dźwięku klarnetu. Po tej przerażającej kulminacji z ambony odzywa się sopran chłopięcy, wykonujący fragment psalmu 22.: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? by wreszcie, na sam koniec zabrzmiał wers z następnego psalmu: Do Ciebie, Panie, wznoszę swoją duszę. Ciemności zostały rozproszone przez błagalny ton śpiewanej modlitwy przy akompaniamencie dzwonków, rozświetlających mroczną do tej pory przestrzeń.

Evening Prayers rozpoczyna chór śpiewający długie, jednostajne nuty, utrzymane w ponurym, molowym nastroju, przy akompaniamencie niespokojnych westchnień smyczków i dysonansów powstających przez szarpanie strun fortepianu. Pojawiający się nagle odgłos dzwonu stanowi jakby zaproszenie i wezwanie do modlitwy. Po chwili jednak spokój przerywają przeraźliwie wysokie tony skrzypiec i nagłe wtargnięcie perkusji, co przy spokojnej  kantylenie instrumentów dętych dodaje posępności klimatu do momentu, aż wszystko osiągnie swój mroczny  finał. Po tym wulkanie emocji chórzyści spokojnymi postępami interwałowymi wznoszę śpiewną modlitwę, która, osiągnąwszy swój szczyt, stopniowo opada, aż do wygaszenia i odejścia w metafizyczny niebyt.

Midnight Prayers rozpoczyna nastrojowo-pastelowe solo saksofonu, któremu wtórują dysonujące westchnienia smyczków, wywołujących ciągłe poczucie niepokoju. Po chwili solo saksofonu z pełnej nostalgii kantyleny przemienia się w przeciągłe tryle, wrzynające się w każdą komórkę ludzkiego ciała, aż do kulminacji – przy ustawicznie powtarzanych dysonansach w sekcji smyczkowej, saksofon w świdrująco wysokim rejestrze z coraz większym obłędem powtarza motyw przywodzący na myśl kaukaski folklor. W rzeczywistości motyw ten został zaczerpnięty z jedynej opery kompozytora, Music for the Living, w tle słychać też taśmę z fragmentem tej opery – chórem 12 aktorów, którzy śpiewają słowa w języku sumeryjskim. Po osiągnięciu najwyższego dźwięku w partii saksofonu kulminacja nagle się urywa. Pozostajemy w ciszy, z której powoli wyłaniają się dźwięki smyczków. Na koniec z taśmy dobiega głos chłopca śpiewającego fragment psalmu 130: O Panie, wysłuchaj głosu mojego!. Głos niewinnego dobiegł do boskiego Absolutu, a psalm 130 staje się klamrą spinającą całe dzieło.

Czy dzisiejszemu słuchaczowi potrzebna jest wiedza o kontekście całego dzieła czy może sam utwór nakierowuje na swój egzystencjalny kontekst? Pewnym ułatwieniem może być pojawiający się w kompozycji język łaciński, bardzo często utożsamiany ze sferą chrześcijańskiego sacrum. Wybijający się ponad orkiestrę w wysokich rejestrach głos chłopięcy śpiewający wybrane wersety psalmu mogą w pierwszym skojarzeniu przypominać  chociażby słynne Miserere Allegriego. Co jednak ciekawe, pomimo że sam kompozytor odżegnywał się od jakiejś określonej duchowości, bardzo często słyszał od swoich słuchaczy, że przeżywają oni jego dzieła jako wybitnie religijne. Może sacrum dobija się więc kuchennymi drzwiami?  Być może Kanczeli staje się w całym cyklu kimś na wzór „anonimowego chrześcijanina”, osoby, która formalnie nigdy nie zadeklarowała się jako chrześcijanin, ale starającej się żyć tak, jakby Bóg istniał. Sam Kanczeli w dokumentalnym filmie przyznaje, że spotkanie się ze śmiercią czy cierpieniem powoduje u człowieka ruch głowy w kierunku nieba. Artysta przyznawał, że w muzyce interesuje go głównie wyrażanie bólu i współodczuwanie. Cały cykl można by przyrównać zatem do muzycznej interpretacji dylematów z księgi Hioba, w której człowiek pragnie bliskości i czułości Boga czy Absolutu, a tymczasem musi się zmierzyć z doświadczeniem pustki i konfrontacji z wszechogarniającym bólem.

Wobec problemu bólu, cierpienia, niezrozumienia czy ciemnej, depresyjnej  grudniowej nocy każdy z nas potrzebuje jakiegoś sacrum/transcendencji/duchowości. Boże Narodzenie jest przebłyskiem tej nadziei, która pośród codziennych dysonansów każe nam czekać na wyzwolenie/pociechę/radość. Gia Kanczeli w Życiu bez Bożego Narodzenia zdaje się również w pewnym momencie zwracać swe oczy ku górze.

Teksty powstały w ramach warsztatów „Krytyka w praktyce” zorganizowanych przez Fundację MEAKULTURA przy Festiwalu Nostalgia 2018.

 

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć