Don Giovanni – Bernd Uhlig

felietony

Don Giovanni w La Monnaie [Korespondenci]

Kiedy na początku roku dowiedziałem się o planowanej na grudzień premierze Don Giovanniego w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego w brukselskiej operze pomyślałem, że jest to jeden z „pewniaków” sezonu. Mając w pamięci wystawione niedawno w La Monnaie Medeę i Lulu w reżyserii Warlikowskiego, oraz genialne kreacje Barbary Hannigan (choćby w brukselskiej Lulu czy w Die Soldaten z Monachium), szykowałem się na prawdziwą ucztę.

Don Giovanni Warlikowskiego rozpoczął się zgodnie ze zwyczajem reżysera, to znaczy jeszcze przed podniesieniem kurtyny, a nawet przed uwerturą. Wraz z publicznością La Monnaie, na dwóch bocznych balkonach, tuż przy scenie, usiadły naprzeciw siebie dwie pary – jak się później okazało Komandor i jego niewystępująca w operze żona (?), oraz Donna Anna i Don Giovanni. Już od samego początku aktorom udało się wytworzyć napięcie, spowodowane niemymi, acz pełnymi ekspresji wymianami spojrzeń i kurtuazyjnych grzeczności między zajmującymi miejsca na balkonach postaciami. Uwerturze opery towarzyszy projekcja filmu kończącego się długą sekwencją pornograficzną.

Opowiedziana przez Warlikowskiego historia uwodziciela z Sewilli staje się nieco niejasna. Jakkolwiek już w swoich poprzednich realizacjach operowych polski reżyser przyzwyczaił mnie do swojego stylu narracyjnego, w którym zaciera jednoznaczne ścieżki i podsuwa wiodące w różne kierunki tropy, w Don Giovannim, odnoszę wrażenie, zaszedł za daleko. Nawet po zakończeniu opery nie sposób mi było domyśleć się intencji poszczególnych bohaterów, a to, bądź co bądź, powinno stanowić klucz do interpretacji inscenizacji. Ciekawym z pewnością zabiegiem było przesunięcie punktów ciężkości między postaciami – u Warlikowskiego druga opera Mozarta i Da Ponte mogłaby się śmiało nazywać Donna Anna. Postać ta (wykreowana przez fantastyczną Barbarę Hannigan) jest tu zdolnym manipulatorem, wyraźnie zamieszanym w zabójstwo Komandora – niestety w dalszym toku opery nie dowiemy się dlaczego tak jest. W dodatku, na koniec opery Anna morduje Don Ottavia – czy ktoś może mi wyjaśnić dlaczego? Nawet mimo tego braku konsekwencji, to właśnie jej postać była najbardziej frapującą w całym przedstawieniu. Zawiodła mnie za to charakterystyka tytułowego bohatera opery – wprawdzie dobrze zagrany przez Jeana-Sébastiena Bou Don Giovanni nie został pokazany w żaden sposób odkrywczo. Nie pierwszy już raz widziałem go jako niepanującego nad swoimi żądzami człowieka, który popada z wolna w szaleństwo. Swoją drogą nie tylko on daje na scenie szeroki upust swoim seksualnym pragnieniom – bardzo aktywni pod tym względem są również Anna, Ottavio oraz Elvira. Inną cechą spektaklu, charakterystyczną zresztą dla Warlikowskiego, była skuteczna neutralizacja wszelkich elementów komicznych przedstawienia – w interpretacji Polaka Don Giovanni to dramma. Bez giocoso. Podsumowując stronę inscenizacyjną, stwierdzić mogę, że mieliśmy do czynienia z dopracowanym od strony wizualnej (brawa dla Małgorzaty Szczęśniak) i rzetelnie zrealizowanym spektaklem w stylu, do jakiego Warlikowski nas przyzwyczaił (nie obyło się bez drag queens oraz demonicznych tancerek; zaskoczeniem natomiast był brak jakiejkolwiek armatury w scenografii!). Całość robiła wrażenie, z pewnością jednak nie takie jak poprzednie opery w reżyserii Polaka.

Don Giovanni  Bernd Uhlig

Jeśli chodzi o stronę muzyczną uważam, że przedstawienie stało na bardzo wysokim poziomie. Na największe brawa zasłużył moim zdaniem Ludovic Morlot, który poprowadził Orkiestrę La Monnaie. Pod jego kierownictwem muzycy i śpiewacy stworzyli inteligentną całość, w przekonywujący sposób łączącą się z interpretacyjnymi pomysłami reżysera. Najlepszym przykładem doskonałej kontroli dyrygenta nad elementami muzycznymi była finałowa scena pierwszego aktu. Morlot w pełni zapanował nad polimetryczną tkanką orkiestrową, zachowując jej przejrzystość, nadając zarazem szalonego charakteru. Moją uwagę zwrócił również bardzo ciekawie zrealizowany akompaniament recytatywów – cieszy mnie to tym bardziej, ponieważ zamiast „zamiecionego pod dywan”, jak to czasem bywa, okazuje się być on wartością samą w sobie. Również pod względem wokalnym mieliśmy do czynienia ze wspaniałym wykonaniem – wszyscy bez wyjątku śpiewacy wykazali się zarówno doskonałym warsztatem, jak i ogromną inteligencją, która pozwoliła na tym lepszą fuzję dramaturgiczno-muzyczną elementów muzycznych i scenicznych przedstawienia.

Don Giovanni Warlikowskiego skończył się niejako dwa razy – po śmierci głównego bohatera wykonawcy stanęli jakby do pokłonu, co spotkało się z mieszaniną oklasków oraz buczenia niezadowolonych z przedstawienia. Chwilę później, zabrzmiał jednak finałowy ensemble, co zbiło publiczność z tropu – bardzo mi się podobało to, w jaki sposób reżyser zagrał sobie publicznością, w tym licznymi pośród niej malkontentami. Prawdziwe zakończenie nagrodzone zostało raz jeszcze burzliwymi oklaskami oraz buczeniem, które nabrało na sile zwłaszcza w momencie, kiedy na scenie pojawił się reżyser. Moim zdaniem nowy Don Giovanni nie zasłużył na tak negatywne reakcje publiczności – wprawdzie nie tak dobry, jak poprzednie przedstawienia Warlikowskiego, był to jednak jak najbardziej ciekawy spektakl.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć