felietony

Kompozycja?… Chyba z kwiatów

Kompozytor – dla jednych to zawód, dla innych powołanie. Status kompozytora zmieniał się przez wieki – z służącego w epoce baroku i oświecenia, poprzez jednostkę otoczoną kultem, jak w romantyzmie do… no właśnie. Kim właściwie jest w XXI wieku kompozytor? A może „prawdziwi” kompozytorzy już wyginęli?

Często zdarza się, iż pasjonaci jakiejś dyscypliny mylnie zakładają, że zwyczajne dla nich kwestie są oczywiste także dla reszty społeczeństwa. Ponieważ od najmłodszych lat zajmuję się muzyką, zarówno naukowo, jak i zawyżając statystyki uczestnictwa w koncertach, dlatego co pewien czas ja również przeżywam swego rodzaju szok kulturowy. Takie zderzenie z rzeczywistością dotknęło właściwie nie mnie osobiście, a zaprzyjaźnioną ze mną kompozytorkę, która tuż po przyjęciu na studia w Akademii Muzycznej pochwaliła się swojej koleżance (skądinąd studentce prawa), że właśnie dostała się na kompozycję. Skonsternowana koleżanka-prawniczka zapytała wtedy: „Na kompozycję?… A z czego? Z kwiatów?”. Ta dość zabawna sytuacja poddała w wątpliwość moją niezachwianą dotąd wiarę w istnienie w dzisiejszych czasach kompozytorów (muzyki – nie bukietów) i skłoniła mnie do głębszego zbadania tego problemu.

Większość społeczeństwa postrzega kompozycję jedynie przez pryzmat dawnych mistrzów, o których słyszała na lekcjach muzyki. Kompozytorami byli zatem Bach, Mozart i Beethoven (a w Polsce niezawodnie jeszcze Chopin). Obecnie jednak nikt już nie pisze „takiej” muzyki, stąd prosty wniosek, że „dziś prawdziwych kompozytorów już nie ma…”. Fakt – poważna muzyka współczesna nie istnieje raczej w powszechnym obiegu. Zastanawiające jest przy okazji, że większości słuchaczy nie obchodzą też zupełnie twórcy muzyki pop (często różni od jej wykonawców). Całe zainteresowanie skupia się wyłącznie na wokalistach, a przecież ktoś musi pisać te niezliczone nowe przeboje?

Jest jeszcze specjalna grupa twórców, w niektórych kręgach otoczona wręcz specyficznym kultem – kompozytorzy muzyki filmowej. Wystarczy posłuchać przez chwilę pewnej stacji radowej oferującej muzykę klasyczną („classyczną”), żeby odnieść wrażenie, że obecnie nie pisze się nic poza ścieżkami do filmów. Jest to smutne tym bardziej, że wybitnej muzyki filmowej powstaje w ostatnich latach bardzo niewiele. Zazwyczaj jest ona dość schematyczna, wręcz składana z komputerowych sampli.

Szukam zatem innych dowodów na istnienie kompozytorów w XXI w. Organizowane są przecież różne festiwale poświęcone muzyce współczesnej. Być może tam znajdę jakiegoś kompozytora. Wchodzę więc na stronę jednego z takich polskich festiwali, sprawdzam program i artystów. I faktycznie są: kompozytor i improwizator; kompozytor i producent; kompozytorka, artystka i performerka; kompozytor, gitarzysta i reżyser dźwięku oraz moje ulubione: artystka eksperymentalna, rzeźbiarka, reżyserka, kompozytorka i performerka. Czyżby samo banalne określenie „kompozytor” przestało już dzisiejszym twórcom wystarczać? Cóż, zmienia się sposób komponowania, poszerza się zakres technik, kompozytorzy sięgają do innych sztuk, więc faktycznie samo określenie „kompozytor” nie zawsze może pomieścić wszystkie zajęcia twórcy. A poza tym we wcześniejszych epokach kompozytorzy również nie byli „tylko” kompozytorami, ale także wirtuozami, dyrygentami, pedagogami. E.T.A. Hoffman miał wręcz problem z własną tożsamością, czy bardziej jest kompozytorem, czy pisarzem.  

Przyjmijmy zatem, że kompozytorzy w XXI wieku jednak istnieją. Pozostaje tylko pytanie, dlaczego piszą „tak dziwnie i niezrozumiale”? Taka panuje bowiem powszechna opinia o muzyce najnowszej (niestety również wśród zawodowych muzyków). Problem odbioru muzyki nowej sięga początków XX wieku i poświęcono mu już wiele naukowych rozpraw. (Osobiście polecam tekst Nicholasa Cooka Kryzys muzyki współczesnej?[1]).

Ja również ze szkoły muzycznej wyniosłam przekonanie, że współczesna twórczość jest niezrozumiała i po prostu nieprzyjemna, ale trudno się dziwić, gdy dziesięciolatkom puszcza się Tren ofiarom Hiroszimy z komentarzem: „To jest właśnie sonoryzm” i nie dodaje nic ponadto. W szkole średniej na historię muzyki XX wieku poświęciliśmy zaledwie miesiąc, co spowodowało, że o muzyce tej raczej mówiliśmy, zamiast jej posłuchać. Jeśli chodzi natomiast o wykonawstwo, to pojęcie współczesności kończyło się często na Szymanowskim.

A co z tymi, którzy w ogóle nie otarli się o szkołę muzyczną? Zważywszy, że w szkołach ogólnokształcących przedmiot „muzyka” właściwie nie istnieje, postawione na wstępie pytanie o istnienie kompozytorów w XXI wieku, a także śmiechy, które czasem rozbrzmiewają na koncertach muzyki współczesnej z ust „przypadkowych” słuchaczy, wydają się być zupełnie uzasadnione.

Nie postuluję tu (jakże potrzebnej) reformy powszechnej edukacji muzycznej, lecz proponuję przeprowadzić najpierw eksperyment na sobie. Najlepsze bowiem, co można zrobić, aby polubić muzykę najnowszą, to zacząć jej słuchać – i to na własną rękę. Może zatem współczesnej kompozycji przydałaby się akcja, analogiczna do tej propagującej czytelnictwo: „Wysłucham 52 współczesnych utworów w 2015 roku”? (Albo nawet 365 – ale to już wersja dla ambitnych). Kilka tygodni nowego roku już za nami, ale przed nami jeszcze kilka interesujących festiwali, na których można nadrobić zaległości. Kto zatem podejmie wyzwanie?

 
źródło: www.wpina.pl


[1] N. Cook, Muzyka, Warszawa 2000, Rozdział 3.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć