felietony

Oryginał czy kopia?

Przede wszystkim rozszyfrujmy nazwę: fortepian historyczny. Można też użyć określenia pianoforte lub fortepiano. To nie jakiś jeden, alternatywny dla współczesnego typ fortepianu, tylko raczej hasło-klucz otwierające drzwi do całej rozległej, różnorodnej i barwnej przeszłości jednego z najważniejszych dziś instrumentów.  Oficjalna historia fortepianu rozpoczęła się we Florencji około 1700 roku, w warsztacie Bartolomeo Cristoforiego, błyskotliwego i wszechstronnego budowniczego instrumentów klawiszowych, utalentowanego wynalazcy. Clavier nowego typu stopniowo stawał się coraz bardziej znany i doceniany, początkowo w południowej Europie, a od lat czterdziestych osiemnastego wieku – także na północ od Alp. Od tego czasu coraz liczniejsi budowniczowie tworzyli autorskie wersje fortepianu, co za tym idzie, w różnych miejscach można było grać na zupełnie innych instrumentach.

Kolejne pokolenia fortepianmistrzów reagowały także na zmieniające się muzyczne gusta, powiększające się sale koncertowe. Wygląd i możliwości brzmieniowe kolejnych instrumentów ulegały więc kolejnym przeobrażeniom. Na drodze owej fortepianowej ewolucji powstało zatem wiele różniących się od siebie „podgatunków”, współegzystujących na scenach, w salonach i w muzykalnych domach.

Za pewną umowną granicę pomiędzy fortepianem „historycznym”, a „współczesnym” można uznać wykształcenie się dzisiejszego steinway’owskiego modelu instrumentu, które dokonało się – uwaga! – pomiędzy końcem lat pięćdziesiątych a siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku. Najłatwiej dostrzegalnym elementem tej konstrukcji było skrzyżowanie strun na odlewanej, żeliwnej ramie. Podkreślam jednak, że to granica prowizoryczna, umowna i można powiedzieć – wielce naciągana, bo jeszcze na przełomie XIX i XX wieku zróżnicowanie konstrukcji fortepianowych było ogromne.

Jeśli zatem w dzisiejszych programach koncertowych przeczytamy, że wykonanie odbędzie się  na fortepianie historycznym (pianoforte, fortepiano) – za tym określeniem mogą kryć się bardzo różne instrumenty, bo pochodzące z różnych epok i ośrodków. Dotyczy nie tylko w ich rozmiaru, wyglądu, ale także wielu innych elementów konstrukcji.  Z tym wiążą się oczywiście wielkie różnice brzmienia, możliwości wyrazowych, artykulacyjnych. Fortepian Silbermanna z 1749 roku to zupełnie inne muzyczne medium niż fortepian Streichera z 1850 roku, czy fortepian Pleyela z 1833 roku. Co bardzo ważne, nie możemy powiedzieć, że jeden z nich jest lepszy, a inny gorszy. Każdy z nich służy po prostu do grania innej muzyki.

Są wśród fortepianistów puryści, którzy instrument do repertuaru (czy raczej repertuar do instrumentu) dobierają niezwykle precyzyjnie. Są i tacy, którzy z powodzeniem grają „wszystko na wszystkim”. Czy jednak grać, nagrywać, uczyć na oryginalnych instrumentach, czy na ich kopiach? Każde wyjście ma swoje dobre i złe strony. Co prawda od razu chciałoby się krzyknąć, że oryginalne instrumenty mają w sobie coś niepowtarzalnego, wyjątkowego i magicznego. Tylko oryginały! Coraz częściej mamy możliwość ich słuchać: na koncertach, w nagraniach. Chciałoby się,  aby  –  szczególnie ze względu na osoby dopiero rozpoczynające swoją przygodę z dawnymi fortepianami, czy jako słuchacze, czy wykonawcy – brzmiały tylko te najlepsze, najlepiej zachowane i odrestaurowane instrumenty, idealnie odzwierciedlające pierwotne założenia budowniczego, precyzyjnie wyregulowane i nastrojone. Jednak zdarza nam się dziś słuchać i grać na przeróżnych instrumentach, w różnym stanie zachowania, o bardzo bogatej przeszłości. Dlatego, zanim po prostu nazwiemy je „kłapciakami”, przeanalizujmy kilka istotnych aspektów.

Zdarzają się szczęśliwe przypadki fortepianów, które stojąc przez cały czas w jednym miejscu, dobrze zadbane zachowały się w niemal nienaruszonym stanie: kompletne, działające. Czy jednak 200-letnie struny, skórki na młotkach, czy tłumikach nadal zachowują swoje pierwotne właściwości, spełniają prawidłowo swoje zadanie? Budowniczy instrumentu pewnie śmiałby się z nas, że pieczołowicie konserwujemy elementy, które w jego rozumieniu powinny podlegać wymianie co kilka, kilkanaście lat. Zatem wymieniać? Ale na co? Niełatwo dziś na przykład o skórę o podobnej konsystencji, garbowaną według osiemnasto- lub dziewiętnastowiecznych receptur. A pokrycie młotków to jeden z zasadniczych elementów składowych brzmienia instrumentu. Ponadto, jeśli mamy do czynienia z wysokiej klasy zabytkiem, pod ochroną konserwatorską, pewnych zmian po prostu dokonywać nam nie wolno.

Niektóre instrumenty miały jednak inne losy: w przeszłości wielokrotnie odnawiane a nawet – przerabiane. Od idei, jaka przyświecała takim zabiegom w przeszłości, wiele zależy: jeśli instrument próbowano „poprawić”, „unowocześnić” – ingerencja taka mogła okazać się dla delikatnej, oryginalnej materii zabójcza. Całe szczęście, jeśli naprawy dokonywane były ze świadomością, jaka jest koncepcja budowy i brzmienia danego instrumentu. W znakomitej większości nawet najbardziej eksperymentalne fortepiany z przeszłości są bowiem harmonijnie i mądrze skonstruowanymi obiektami. Taka świadomość jest jednak niestety dość młoda. Jeszcze w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku często wymieniano dawnym fortepianom całe płyty rezonansowe na „lepsze”.

A co z instrumentami, które, choć pierwotnie bardzo dobre, zachowały się do dziś tylko jako niegrające ruiny? Rekonstruować? Odtwarzać brakujące lub niedające się uratować elementy? Wiele wtedy zależy od tego, czy instrument taki to unikatowy obiekt muzealny, czy instrument, który ma swoje sobowtóry, w innych miejscach, w lepszym stanie zachowania. Sukces takiego, niezwykle ryzykownego i kosztownego procesu, zależy od doświadczenia, mądrości i precyzji, a często także odwagi restauratora.

Chciałabym jednak podkreślić, że skuteczna konserwacja nawet bardzo zniszczonego instrumentu jest możliwa! A instrument właściwie pielęgnowany i przechowywany da się także precyzyjnie nastroić! Z drugiej strony, im więcej poznamy dawnych fortepianów, szczególnie tych najlepiej zachowanych i odrestaurowanych, tym łatwiej będzie nam odróżnić instrument dobry od złego  – czy  raczej niezadbanego. Dzięki zebranym doświadczeniom, porównaniom, łatwiej też ocenić, które „niedoskonałości” należy danemu instrumentowi wybaczyć i dlaczego – poznając dobrze jego historię. Dlatego, choć jestem zwolennikiem instrumentów niezawodnych, kocham wszystkie fortepiany z mojej małej kolekcji miłością równie intensywną i lubię grać, a nawet nagrywać na mocno pokiereszowanym stołowym fortepianie Longman&Broderip z ok. 1790 roku. I choć wiem, że niejedno w nim brzęczy, stuka i drży, to ma także w sobie delikatność, słodycz i szlachetność.

No właśnie – te zdarzające się dodatkowe przydźwięki w starych instrumentach:  leciutko skrzypiący pedał, tłumik opadający z maleńkim brzękiem, postukiwanie klawisza – w sali koncertowej albo są niesłyszalne, albo w ogóle nie przeszkadzające, jednak w konfrontacji z mikrofonem w czasie sesji nagraniowej potrafią stać się poważnymi utrudnieniami.

Może więc jednak kopie? Tym bardziej, że im głębiej sięgamy w przeszłość, tym mniej zachowanych w dobrym stanie instrumentów. Na przykład z warsztatu Cristoforiego zachowały się do dziś tylko trzy fortepiany. Dlatego właśnie te, a także wiele innych osiemnasto- i dziewiętnastowiecznych modeli coraz częściej kopiuje się w wykwalifikowanych warsztatach. Dzięki pracy współczesnych budowniczych mamy więc instrumenty stabilne, nieco mniej wymagające w transporcie i przechowywaniu, łatwiejsze do nastrojenia, precyzyjnie wyregulowane. Niektórzy twierdzą, że brzmiące tak, jak brzmiały oryginalne stare instrumenty, kiedy były nowe. Ale czy na pewno? Jak to sprawdzić? Jak się o tym przekonać? Prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiemy. Co jednak szczególnie piękne w coraz powszechniejszej praktyce kopiowania, to fakt, że współcześnie – dokładnie tak jak to było dawniej – doświadczamy różnorodności. Niby ten sam model instrumentu, a skopiowany przez kilku różnych budowniczych  – każdy będzie brzmiał inaczej. Ponadto, dzięki współcześnie budowanym instrumentom mamy do czynienia już nie tylko z kulturą obiektów muzealnych, ale z nową gałęzią żywego i jak najbardziej współczesnego życia muzycznego. Historyczne fortepiany – w oryginalnym lub współczesnym wcieleniu – mówią coraz wyraźniejszym głosem. 

 

Spis treści numeru Przybysze z Italii. Pierwsze fortepiany:

Maurycy Raczyński, Wstęp redakcyjny – Przybysze z Italii. Pierwsze fortepiany

Felietony

Katarzyna Drogosz, Oryginał czy kopia?

Dominika Maszczyńska / Agnieszka Porzuczek, Pianoforte. Adaptacja. Refleksja

Wywiady

Weronika Stałowska, “W XVIII w. muzycy byli przyzwyczajeni do wykonawstwa na różnorodnych instrumentach. To fenomen tamtych czasów”. Wywiad z Aline Zylberajch i Martinem Gesterem

Maurycy Raczyński, “… the main notion of period instrument performance is that the instrument of a particular era can reveal idiosyncrasies and characteristics that might otherwise be lost.” Interview with Geoffrey Govier

Recenzje

Iwona Granacka, Partnerstwo historyczne. Drogosz, Thiel i Beethoveen

Karolina Majewska, Dwa oblicza instrumentów klawiszowych: Friedrich Wilhelm Rust – Der Clavierpoet – Jermaine Sprosse

Publikacje

Aleksandra Świgut, Elementy improwizacji w muzyce fortepianowej XVIII wieku na przykładzie wybranych utworów W. A. Mozarta

Joanna Owczarek-Ciszewska, Fortepian w Wiedniu XVIII w. – wokół Leopolda Kozeluha w 200. rocznicę śmierci kompozytora

Edukatornia

Dorota Relidzyńska, Narodziny króla. O włoskich początkach fortepianu

Paweł Miczka, Sonaty na pianoforte z akompaniamentem skrzypiec

Kosmopolita

Karol Furtak, Nie każdy instrument musi grać – słów kilka o Beniaminie Voglu

Maurycy Raczyński, Martyna Kaźmierczak i fortepian stołowy Broadwood

Rekomendacje

Ewa Chorościan, O prawdziwej sztuce gry na instrumentach klawiszowych – traktat Carla Philippa Emanuela Bacha

Aleksandra Bliźniuk, I Międzynarodowy Konkurs Chopinowski na Instrumentach Historycznych

Publikacja powstała dzięki Funduszowi Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć